Cztery dni na wsi... To lubię :-)
Zaczęło się nieciekawie – w piątek nie mogłam z pracy wcześniej, potem koszmarny korek, nie zdążyłam na autobus późnopopołudniowy i jechałam ostatnim, o 20.00. Dwie godziny przesiedziane na walizkach (plecaku) na dworcu… Na wsi o 22.00. Do koni oczywiście nie poszłam, nie będę siać zamętu po nocy…
Zdecydowane postanowienia były, co do edukacji koni… A guzik! Zwyciężyła opcja prace budowlane, bo straszą, że za tydzień zima, śnieg, mróz…
Zamki w stajni zrobione, okienko u Siwki wstawione, parapet piękny drewniany (funkcja półeczki na szczotki), malowany na palisander… Za pierwszym razem, gdy Siwe spostrzegło mnie za szybką (plexi przezroczyste niby, ale nieco obraz zniekształca…) zamarło… Ale szybko przeszło do porządku dziennego, zadowolone, że w końcu nie zasłaniam na noc okienka styropianem (oj, oj, oj, biały! skrzypi! chrzęści!!) i deską…
W sobotę rozpoczęłam akcję pod kryptonimem enteroferment. Celem ataku: brzucho Szamana (burcząco-biegunkowe, od nowości). Pierwsze podejście: rozpuszczone, dodane do śniadania. Gruby zaprotestował. Stanowczo. Wiaderko od razu wywalił, paszę rozsypał, musiałam zbierać i karmić z ręki. Grymasił, krzywił się, ale jadł. Nie wszystko, część gębą poroztrącał po ziemi… Bobek tylko na to czekał. Fućka zresztą też. Oba psy zawsze czekają w gotowości bojowej na resztki z końskiego stołu… Konie na padok a psy na wyścigi do boksów. Szczególną popularnością cieszy się boks Siwki, która notorycznie coś tam uroni zdatnego do konsumpcji…
…Siwa przy plandece odstawiła mały bunt. LEWOPÓŁKULOWY. Mała Gadzina. Oj, odczep się już z tą plandeką. Ile można? Nie wejdę! Już właziłam, tyle razy! Spokojnie, bez bicia piany, odsuwanie się, uniki głową, dryfowanie, miny… Walczyłyśmy z 5 min., bez żadnych pomocy (ni liny, ni carrota, ni ciasteczka). W końcu weszła, zerknęła na mnie, poprosiłam o squeeze, podziękowałam i dałam jej spokój. Coś tam chwilę jeszcze pod nosem wydziwiała, zerkała, czy aby na pewno sobie idę...? bo może znowu czegoś się uczepię...? ...i zaczęła skubać, co tam jeszcze zostało na padoku...
...niebieska piłka-reaktywacja. Wyciągnęłam z odmętów końskiej szafy. A co! Lekko podflaczała, ale zdatna do uzytku. Szaman od razu aaaa, moja piłeczka! i dawaj w te pędy zębem, głową, kopytem... Poturlałam po nim, poodbijałam od cielska, od czółka nawet (malutka kwaśna minka)... Powrzucałam na grzbiet między uszami: piłka turlała się po Panu Sz. przez szyję, wzdłuż kręgosłupa i spadała za zadem... Nuda, panie. Gada nic nie rusza ;-)
Siwe oczywiście aaaaa! nie podchodź!!!! (ręce mi czasem opadają), dość szybko doszłyśmy jednak do dotykania piłki nosem w wersji:
1) trzymam piłkę pod pachą, wykonuję pół-obrót jak przy zarzucaniu liny-czapraka-siodła na grzbiet - Siwka widzi piłkę raz w strefie 1, raz w strefie 3 - dotyka, gdy piłka znajduje się przed jej nosem
2) piłka leży nieruchomo na ziemi - na wskazanie ręką Siwka podchodzi - dotyka nosem - mówi daj ciasteczko ;-)
Stanie z piłką w strefie 1 i 2 - do przyjęcia; w strefie 3 zaczyna się lekki niepokój i próby blokowania głową (a Ty po co tam Z TYM idziesz???) Turlająca się po ziemi piłka jest bardzo podejrzana, podskakująca jeszcze bardziej... Poletko do obróbki.
Wieczorem uknułam podstęp na Szamana z tym nieszczęsnym enterofermentem. Do wody dolałam. Bidul, ale miał minę! Co nos wsadził do wiaderka, zaraz go wyciągał, wargą wywijał, niuchał, patrzył na mnie z wyrzutem! ...ale rano wiaderko było puste...
Zaczęłam implementować Siwce nowe zadanie na końską cierpliwość - poranne czyszczenie przy otwartych drzwiach boksu... Siwka sama to sprowokowała wymyślając sobie taką oto zabawę: wchodzę do boksu (czy to rano, czy to wieczorem), drzwi zostawiam zawsze uchylone. Siwe chwilę stoi, po czym podchodzi do drzwi, popycha je nosem i otwiera na szeroko... Stoi i patrzy. Czasem zrobi malutki kroczek i czeka, co będzie. Jeśli odpowiednio szybko nie zareaguję, tup-tup-tup i już tylko ogon zostaje w boksie... Wtedy do akcji wkracza Szaman (korytarzyk dość wąski jest) i zagania Siwkę z powrotem do boksu wydając jej zębami komendę BACK. Siwka się złości i tyłem wraca do boksu, robiąc do Szamana groźne miny :-)
Siwe przy porannym czyszczeniu stoi grzecznie, drzwi otwarte... A jeszcze niedawno dawało się odczuć lekka poranną niecierpliwość... Konsekwentnie ćwiczyłyśmy przy wychodzeniu do przodu-do tyłu oraz jojo. Teraz wychodzę z boksu, drzwi otwarte a Siwe się waha: ale mogę? ale na pewno?
Poniedziałkowe drobnostki:- cofanie Szamana za ogon - działa z obu stron :-)
- przestawianie zadu ze strefy 5 jeżem - ładnie oba koniska, Szaman ciut un-confident (jak na niego, o wiele za szybko to wykonuje)
- przymiarki 2 tranzelek westernowych pięknych, galowych (no i czego nie zrobiłam zdjęć??) - Szaman się mieści na ostatnie dziurki, ale podgardla za krótkie (zgroza!), Siwka bardzo elegancko - zdecydowanie bordo będzie dla niej :-)
- OBOP wędzidłowy - Siwe lubi dość ciasno zapięte wędzidło! luźniejsze ją irytuje; międli, próbuje wypchnąć językiem
- Szaman zaproponował zabawę z językiem :-) On zawsze na masowanie pyszczydła i warg reaguje wywracaniem oczami, ziewaniem i wywalaniem jęzora. Teraz dodał wystawianie języka bokiem, po parellowemu. I sam na to wpadł :-) Raz nawet udało mi się cały jęzor wyjąć delikatnie i przytrzymać. Ale zaraz zażądał zwrotu, więc mu go oddałam :-)
Poniedziałkowy trening:
Z założenia miało być krótko... Nic z tego. Siwka zdziczała. Zatargałam nową linę 3,7 m., nową linę 7 m., starą podkładkę, stary carrot… Powiesiłam wszystko na płocie, poszłam po Siwkę… Ależ było wydziwiania! A czego te liny takie białe?? A co to tam wisi?? A czego tego tak dużo jakoś?? Szaman od razu podszedł zbadać, nową linę w gębę (aaaaaa, skórka markowa zagrożona!!!!!)… musiałam walczyć na 2 fronty: Szaman przyjazny, ale namolny oraz zdziczała Siwka… Dobra, podkładka po długich bojach założona (approach & retreat, approach & retreat, approach & retreat…), wygibasy na krótkiej linie przerobione, pora na dłuższą… Siwe od razu na koniec liny 7 m. pognało przy okrążaniu, napierające, chętne do ucieczki…Walałyśmy się za stodołą, wśród klamotów placykowych-zabawowych… Siwe wybitnie prawopółkulowe, żwawe, ruchliwe… Szaman ospale włażący co chwilę w strefę rażenia… Był traktowany jako obiekt (7 games with obstacle)
Strategia let me help You be right brain skutkowała do momentu któregoś tam ustawienia się Fisia na trasie przelotu… Siwe myknęło mu za zadem (nawet nie specjalnie, żeby uciec, tak jej po prostu wyszło…), Fisiu popchnięty liną za zadek zagalopował zgrabnie, Siwka po zewnętrznej za nim… Aaaaa, moja piękna markowa biała lina…! Już po chwili utytłana w błocie, czarna… Szaman latał za Siwą, przydeptywał jej tę linę, Siwka przyjmowała piękną postawę westową (wspomnienie chambonu) i tak sobie ganiały… Szaman się oczywiście szybko zasapał i zakończył wygłupy, więc i Siwka pokornie do mnie wróciła… Poszłyśmy na okrągły wybieg, pobawiłyśmy się energicznie a od czasu do czasu robiłyśmy sweet spot przy strasznej piłce… Do tego stopnia sweet, że gdy wiatr odtoczył kawałek piłkę, Siwka podążyła za nią :-)
Na koniec wgramoliłam się na piramidę z 3 opon, średnio stabilną, i po-pokładałam się na siwym grzbiecie i zadku. Grzecznie, ale gdy poprosiłam o zgięcia boczne z podwyższenia, Siwka zaczęła się lekko spinać no co Ty? Leżysz to leż, czego głowę ciągniesz…??Puściłam (najpierw jojo tyłem przez bramkę – ostatnio zawsze tak wychodzimy), powlokła się pod stodołę, ZERO adrenaliny, głowa zwieszona do ziemi prawie… Wykończyłam Siwe… Chciała prawą półkulę, to ma… ;-)
Szaman wkroczył na wybieg zadowolony no nareszcie! Poszlifowaliśmy chody boczne na dłuższych odcinkach (20-25 m.) Zachwytów, że taki kawał trzeba bokiem chodzić, nie było, ale grzecznie. Oczywiście trochę okrążania w galopie (o, jak on się pięknie rusza w galopie! jaki talent do pleasure’owego lope !), choć galop nie jest ulubionym chodem Szamana… Przynajmniej on wyznaje zasadę lepiej za wolno, niż za szybko :-) I też wyszedł z wybiegu tyłem. Spokojnie. Z godnością osobistą. Ale ciastko daj!
We wtorek wizyta Pani Mamy i Bratowej Oblubieńca Z. Było wesoło. Panie bez wcześniejszych kontaktów z końmi. Szaman upodobał sobie Panią Mamę! Cyrk po prostu. Wodził za nią oczami, wpatrywał się, podłaził. Miłość od pierwszego wejrzenia. Pół biedy, gdy za drągami, ale gdy weszła na padok, ten do niej kłusem! Pani Mama oczywiście przestraszona i nic dziwnego... Jakby za mną latało biegiem po padoku takie 700 kg. żywego zwierza, które pierwszy raz widzę z bliska, też bym przypękała...
...najpierw trochę podkładkowo pobawiłyśmy się z ziemi z Siwką (energicznie, żwawo)
Potem wzięłam się za dokręcenie śrubki Szamanowi. Po ściganiu Pani Mamy po padoku, trącaniu głową i przesuwaniu na prawo i lewo, obrósł w pióra Króla Zwierząt i paradował zadowolony z siebie z zadartym nosem. Nie łatwo było go sprowadzić na ziemię! Nieźle musiałam go przegonić, zanim nasze relacje wróciły do normy! A i tak z podkładką wykonał serię niezadowolonych bryków w galopie! Proszę, jak szybko zasmakował w byciu chwilowym liderem człowieczym!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz