"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 27 października 2008

Prawie jak Aleksander Macedoński...

W piątek był incydent. Siwe się popisało z wieczora. Od południa nie było prądu, ktoś tam hen za lasem wycinał drzewa, drzewo na druty, druty się urwali
Poszłam z latarką konie karmić. Siwe oczy zrobiło białe, wgapiało się w snop światła… Szaman – stoicki spokój (oho, żarcie nadchodzi!). Weszłam do Siwej wody dolać do wiaderka, latarkę zostawiłam na stołeczku na korytarzu… Razem ze mną do boksu wszedł mój CIEŃ. Tego było dla Siwki zdecydowanie za wiele… Już jej własny cień był podejrzany, ale wystarczyło zamrzeć w bezruchu i cień też nieruchomiał… A mój nie dość, że pełzł po ścianie, to jeszcze targał ze sobą wiadro… Siwe usiadło w drzwiach boksu walcząc ze strachem przed cieniem (właściwie już dwoma cieniami, bo i jej cień się nagle ożywił) a strachem przed snopem światła… W ułamku sekundy zebrało się w sobie, zatupało panicznie w miejscu i wypruło w światło. Stołek wywalony, latarka poleciała prawie do Szamana, Siwe dumne z siebie na podwórku w egipskich ciemnościach… Pozbierałam po-siwkowe klamoty (stołeczek cały, latarka świeci), wycofałam się do stajennej części gospodarczej, a Siwka hyc i już jest z powrotem w swoim boksie! Sama się prosiła o friendly z cieniem. Ależ się przyglądała ścianie! Na wszelki wypadek zaczęłam stojąc na korytarzu, żeby w razie odskoku Dzikiej od ocienionej ściany nie znaleźć się w polu rażenia siwego ciałka… Poszło szybko. Cień pozostał wprawdzie lekko podejrzany (Siwka przypatrywała się z czujną uwagą mojemu wolno poruszającemu się odbiciu), ale latarka została gruntownie przebadana organoleptycznie (snop światła na początku był postrzegany jako ciało stałe i były próby powąchania go oraz odskakiwania :-)

sobota/niedziela
Rano Szaman zaczął grymasić przy śniadaniu. Zamiast wywracania oczami z zachwytu (jak dotychczas) machanie głową, rozsypywanie granulatu dookoła, w końcu zwalenie wiaderka na ziemię i badanie rozsypanej zawartości. Spojrzenie-wyrzut a to co ma niby być? Zaniepokoiłam się: chory? może zęby? wiaderko brudne? brzucho boli? Dałam garść samego owsa: pożarł błyskawicznie. Garść granulatu a fuj!
Nowa pasza – totalne badziewie. Twarda jakaś, zapach aromatyczno-jabłkowo-podobny... mnie osobiście też się nie spodobał… O dziwo, spodobał się Zawsze Grymaśnej Siwej a psy wprost zachwycił! Bobuś o mało do beczki nie wlezie z pożądania!
Na padok za stodołą wyszliśmy z Szamanem-Fisiem na kantarku. Tak eksperymentalnie. Żeby zobaczyć, jak to się zachowuje Pan Koń z rana… W pensjonacie było wylatywanie wszystkich koni na hura! i biegiem na padok. A tu pełna kultura: nózia za nózią, leniwie… Za stodoła czasem zaczyna się start galopem, czasem kłusem… Ale wychodzi się bez bicia piany (zazwyczaj, bo czasem kogoś poniesie...)
Szaman dodatkowo (nie wiadomo kiedy) nabawił się positive reflex: obniża głowę, sam wkłada nos w halterek, skubnie samą wargą leciutko (przepraszam, zagalopowałem się…) albo i nie skubnie wcale…

…w ramach sprawdzania stanu zapasu siana na zimę wytargałam ze stodoły wielgachną plandekę niebieską szeleszczącą 5 x 8 m. – potężną. Wcześniej dałam koniom kostkę siana na padok. Czynnie pomagał mi Szaman: wypychałam siano przez wąsko przymknięte wrota, kiepsko szło, ale Szaman od strony padoku ciągnął zębami, więc jakoś się wspólnie uporaliśmy :-)
Plandekę wyciągnęłam, konie jedzą, Siwe ani głowy nie podniesie (a po historii z cieniami myślałam, że zapowiada się zwariowany weekend… zawiodłam się na Siwej... ;-) Szaman natychmiast zostawił siano i w te pędy na wizytację. Od razu wparadował na plandekę, grzebnął kopytem, złapał zębami… i został przegnany precz z plandeki. Jeszcze mi w niej tylko dziura potrzebna!
Spojrzałam na Siwą, zrobiłam w jej stronę DWA KROKI… Siwe niemalże westchnęło no dobra, idę… przyszła i położyła 2 razy nos na plandece (bez ciasteczka)… Wystarczy? i wróciła z powrotem do siana… Plandekę przeciągnęłam i zamknęłam na okrągłym wybiegu, bo licho (Szaman) nie śpi... Materac wiecznie skopany i przesunięty, więc i plandece nie podaruje...

…przymiarka derki była potem. Szaman oczywiście wymaga nowego odzienia (a kiedyś 125 cm. wisiało na nim jak na kiju) – 145, jak nie 155 cm. muszę Spaślakowi na zimę zakupić - na wszelki wypadek – nasza stajnia zimna :-(
Na Siwkę 125 cm jak ulał, choć ona niekoniecznie życzy sobie nosić kubraczki (dziwaczka… a tak jej ładnie w bordo… ;-) Pofriendlowałyśmy, derka przymierzona… Siwe doskonale zna schemat approach & retreat, śmiesznie to wręcz wygląda; to jej spinanie się, postawa alarmowa vs. wypuszczanie powietrza, przełykanie, opuszczanie głowy… modelowe. Mogę robić pokazy z prawej półkuli…Siwe nie ucieka, ale też wyraźnie pokazuje, gdzie jest granica jej wytrzymałości psychicznej… A czasem, gdy jest tylko lekko zaniepokojona, podchodzi blisko i wciska mi głowę w brzuch, pod pachę albo, jak ostatnio, mocno opiera na moim ramieniu i wciska mi pyszczek w szyję… tak trochę nachalnie… to ja się tu schowam… za każdym razem mnie to rozczula…
Z derką oswajałyśmy się on liberty (ja z lenistwa robię zazwyczaj friendly na wolności… nie chce mi się chodzić do stajni po linę)… Zaleta taka, że uczę się nie przesadzać z presją... Bo Siwe po prostu zwieje...

...druga sesja z derką miała być po kilku godzinach, ale się nie odbyła, bo Szaman zafisiował i zaproponował ganianki, pobawiliśmy się więc w końskiego dziada...
Koński dziad to zabawa wymyślona kiedyś przeze mnie na okoliczność któregoś tam z naszych nieznośnych kotów… To akurat była zabawa pt. koci dziad, czyli niby-straszenie kota, gdy wyczyniał rzeczy niepożądane, np. właził na stół albo wspinał się po firankach… Jakaś psychiczna albo i fizyczna niewygoda (np. pac gazetą, rzucenie znienacka czymś nieszkodliwym …). Koński dziad to wersja zmodyfikowana – w zasadzie finalnie sprowadza się do friendly
Otóż idę z derką najpierw do Szamana, ten niby czeka, ale gdy jestem jakieś 2 m. od niego, nagle robi zwrot, kwik, wierzg i dzida! Zatacza koło galopem i staje patrząc wyczekująco. Dobra, rozumiem. Mają być ganianki. Rozwijam derkę, zaczynam nią wymachiwać. Niby taka straszna rzecz. Szaman UDAJE przerażonego (autentycznie widać, że udaje!), zrywa się galopem, Siwe oczywiście za nim, ogony po arabsku powiewają (u Siwki trochę prawa półkula, ale bardziej ekscytacja). Pognały na ostatni padok, zawróciły i wściekłym galopem z powrotem do mnie. Zataczają łuk i stają na wprost. Wystarczyło, że cmoknęłam i znowu start galopem z miejsca, wściekle. Błoto fruwa na wszystkie strony. Po drodze, wierzgi, potrząsanie głowami, wężowanie (i że to niby przerażenie ma być? prawa półkula? Kłamce Jedne…) W końcu się zasapały, Szaman głowę opuścił, Siwka podbiegła do mnie, stanęła, oklapła. Czyli basta

...na sesję z ogromną plandeką zaprosiłam na okrągły wybieg Siwkę. Musiałyśmy się na nim zamknąć, bo Szaman kategorycznie żądał, że on też wejdzie... Cały czas krążył dookoła (wydeptał dookoła round-penu ścieżkę, akuratnie na follow the rail or trail się nada...), podgryzał drągi... Musiałam go przegnać ze 2 razy; nie zrezygnował, ale kombinował sprytnie poza zasięgiem stringa ;-)
Plandeka na Siwej większego wrażenia nie zrobiła (dziwy, panie...). Ot, kolejne moje widzi-mi-się. Szeleści. Trudno, widać musi… Schemat Siwka zna: podejść - powąchać - pacnąć. Wystarczyło, że wskazałam palcem… Siwe od razu podeszło, położyło nos, za chwilę postawiło nogę. Poprosiłam o cofnięcie. Cofnęła. Poprosiłam o ruch do przodu. Poszła, weszła, stanęła… BEZ WAHANIA.
- 1, 2, 3, 4 kopyta na plandece - na prośbę
- pacanie nogą (z rozmysłem – bo szeleści, bo marszczy się… rozwaga, żadnej ucieczki, żadnego odskoku)
- głowa w dole, niuchanie, skubnięcie (ha! na sianie leżała kilka miesięcy)- jojo przez plandekę (czasem zerknięcie do tyłu przy cofaniu, gdy noga szurnie zbyt głośno…) – przez całą długość (8 m.), bez liny…
- squeeze przez plandekę
- friendly – uderzanie stringiem w plandekę ze stojącą po środku Siwką (ludzie, nie wierzę! comfort zone!)Obok plandeki mamy przeszkódkę z 3 opon i 2 drągów. Nieużywaną. Po prostu jest. Szaman czasem ją rozbuduje. Opony poprzesuwa. I tyle.
No to co Siwe, poskaczemy? Eee, pacnę może…? Przy przeciskaniu nad było trochę ekscytacji, trochę potykania się, trochę omijania przeszkody…
Zauważyłam, że Siwe bardzo lubi zabawy close contact, gdy stoję blisko, dotykam… Zdecydowanie ekscytuje się i robi się niepewna, gdy ją od siebie odsyłam… Jedynie jojo jest dla niej do przyjęcia – tutaj odesłanie nie jest dla niej większym problemem…

Gdy tylko Siwa opuściła wybieg, zapakował się do środka Szaman. A jakże, dawaj na środek plandeki. I pacać! I skubać zębem! I ciasteczko dasz??!! Dałam i wygnałam z wybiegu. Ten zaraz coś wymyśli ekstremalnego...

…ładuję na taczkę słomę do ścielenia ze stodoły. Szaman asystuje. Pójdziesz! Odejdzie, ale zaraz wraca. W końcu nie mogłam nawet podejść do słomy, bo cielsko blokowało dostęp. No dobra, sam tego chciałeś: wzięłam kosmaty ogon, delikatnie pociągnęłam w tył i wydałam komendę BACK-BACK-BACK. Cofnął. Gdy tylko puściłam, z powrotem powędrował pod stodołę. Przypadek. Biorę ogon drugi raz. Cofnął. Trzeci raz – to samo. Przeszłam na drugą stronę zadu (na prawo) – nie cofa: aj, aj, oddawaj ogon… I uciekanie zadkiem. No to mamy schemat – za dużo rzeczy robię przy koniach z lewej strony. Wyraźnie widać Szamanowy brak pewności siebie za zadkiem po prawej stronie. Trzeba popracować nad symetrią… (Siwe też mnie częściej blokuje na lewo, bo spodziewa się, że tam właśnie pójdę)…

Z Siwką zaczęłyśmy w końcu 2 nowe symulacje: odrobaczanie i zastrzyki. Wstyd przyznać; zabierałam się do tego od x-czasu... W Siwe na widok białej tubo-strzykawki latało po ścianach... 2 sesje wieczorne przeprowadziłyśmy. W sobotę i w niedzielę. Na sucho, czyli bez papki żadnej smakowitej. Na weekend zamierzam przygotować i zastosować tarte marchwio-jabłko.
Pierwsza sesja rozpoczęła się Siwkowym sprzeciwem. Aaaa!!! nie podchodź!!! zabieraj!!! nie dotykaj!!! Próby uciekania po boksie. Zastosowałam schemat głowa do mnie i w dół = strzykawka sobie idzie a pojawia się ciasteczko. O, to się Siwce zdecydowanie spodobało :-)
Mogłam wkładać tubkę bokiem do pyszczka, masować język…
Kłucie na razie też tubo-strzykawką, w weekend zacznę z wykałaczką. Na początku były podrygiwania przy każdym dziubnięciu, za każdym razem głowa szybowała w górę, szyja momentalnie robiła się twarda… Ale i ten problem wstępnie rozwiązałyśmy (do mnie, w dół, ciacho)
Dziwna ta Siwa… Jej koniobowość nie powinna się ciachami motywować. A motywuje… A może ona jest krypto-LB-intro?

P.S. Szamanowi nieopatrznie strzykawkę z bliska pokazałam... Nawet nie raczył powąchać, od razu do pyska i zębiskami... Ledwo mu odebrałam... O mało jej na pół nie przygryzł . I czym byśmy się z Siwką w weekend symulowały??


Photobucket
...a to jest Szaman w halterku warmblood size... taki jakiś ciut przyciasny mi się wydaje, ten kantarek, ledwo dało się zawiązać... a może to ta kupa zaczynającego się zimowego mamuciego futra?
A dziurę w plandece i tak Szaman wygryzł... W niedzielę po południu. Wszedł sobie na chwilę razem z Siwką na okrągły wybieg niby-popatrzeć, co robię... Za późno się zreflektowałam... A ta grzeczna mina powinna mnie była zaniepokoić...

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

hallo,

a ja też miałam wczoraj akcje pt. "jest ciemno i coś jasnego z nienacka się pojawiło za ogrodzeniem", wzięłam Morsa na pustą ujeżdżalnię ok. 17.00, ale nie zapalałam światła, mając nadzieję, że szybko skończymy i przecież jeszcze coś widać, no i jeździmy sobie ładnie, grzecznie, no i w jogu na drugiej stronie ujeżdżalni nagle wskok do środka, myślę, myślę, co to było? i wymyśliłam - białe wiaderko zaczaiło się w ciemnościach... no więc koło wiaderka wykonaliśmy kilka kółeczek i po sprawie... jeździmy dalej, teraz galop, ładny, spokojny, równy coraz bardziej, ja ucieszona i nagle rower z boku przejeżdża i rozświetla lampką ciemności i to samo - wskok do środka, ale podtrzymałam cmokaniem galop i znów kółeczko dla uspokojenia i potem już nic strasznego się nie wydarzyło, pokręciliśmy się jeszcze trochę, ładnie i koniec... coś musi być w tych kontrastach i światłocieniach wieczonych...