Święta minęły niepostrzeżenie, w Gawłowie mroźno, bezśnieżnie, niefajnie...
Mimo, że wyjątkowo pojechała ze mną na wieś Gośka (Bebo), nie zaawansowałyśmy koni jeździecko, bo aura bardzo niesprzyjająca (gruda koszmarna). Pod koniec pobytu Dziecię nawiązało nić porozumienia z Szamanem (wcześniej nazywała go pogardliwie wieśniakiem i nie chciała mieć z nim nic wspólnego), nagadała mu cudów-niewidów, że będzie olimpijczykiem w ujeżdżeniu i ma się sprawować należycie, to zaczną treningi (Szaman jest koniem niegrzecznym, każdego człowieka szereguje na dzień dobry jako podwładnego a że Gośkę widuje okazjonalnie to i ona jest dla niego obiektem do popychania nosem i obniuchiwania kieszonek, tudzież podszczypywania). Coś tam powydziwiali w boksie, m.in. nauczyli się targetować różne przedmioty - Grubas załapał ideę błyskawicznie (podglądacze jedne, podpatrzyli nasze zabawy z Siwką), osiodłali się, bawili siodłem na grzbiecie (każdy na swój sposób: Gośka robiła rozmaite friendly a Szaman próbował łapać strzemiona, tybinki i co tam jeszcze dało się dosięgnąć, dopóki nie dostał do pyska wędzidła. Wtedy zajął się z pasją międleniem żelastwa).
Ciekawe, na ile starczy Gośce samozaparcia i będzie do Szamana przyjeżdżać... Bo już zakiełkowała w mojej głowie myśl, że może bym go komuś z zacięciem do naturala wydzierżawiła...? Nie mam czasu dla 2 koni, a wolałabym się skupić na Siwce-Dzikusce...
ulubione zajęcie - stanowisko obserwacyjne pod stodołą:
ja pacam - Ty pacasz :-)
z serii commotion in zone 3:
ustalanie porządku dziobania:
podchody do targetowania kawałka lodu:
sideways game:
z serii pupile:
W sobotę zaczęły się problemy z Siwką. Od rana była lekko dziwaczna, pobudzona, rozkojarzona. Z padoku za stodołą uciekła na podwórko pod drągami (jej stary numer - uciekanie górą, a jak za wysoko to dołem...). Sprowadziłam ją z powrotem na padok, pobawiłyśmy się bardzo intensywnie (m.in. chody boczne kłusem, opadający liść), uspokoiła się, ale zamiast jeść siano stała i gapiła się a to na zabudowania sąsiada hen na horyzoncie a to na przeciwległe pole... Profilaktycznie zabrałam konie zza stodoły i zaprowadziłam na padok pod prąd. Było trochę spokoju, Szaman od razu zajął się konsumpcją... Siwe wprawdzie nie jadło, ale spokojnie stało i obserwowało...
Zaczęło się od tego, że nad naszą rzeczkę na końcu padoku przyszły jakieś dzieciaki: gadały w krzakach, kruszyły lód, szeleściły, ale nie było ich widać... Siwe dostało amoku, zaczęło latać. Szaman się przyłączył, rozpoczęły się paniczne wariacje. Poszłam na koniec padoku, konie trochę się uspokoiły, ale nie poszły za mną, jak zwykle, tylko zostały w połowie padoku patrząc podejrzliwie nad rzekę. Dzieciaki poznikały. Spokój. Szaman wrócił do siana, Siwe stało i patrzyło w horyzont. Poszłam do domu sprawdzić, czy Bebo Gośka raczyła wstać. Raczyła. Gadamy sobie, popijamy kawę, stoję w oknie, patrzę na padok (z okna widać kawałeczek ogrodzenia, narożnik. Wokół otwarta przestrzeń). Siwe co i raz pojawia się w polu widzenia, wędruje. Szaman za nią. Siwe zaczyna kłusować w tę i nazad wzdłuż ogrodzenia. Nagle podbiega do ogrodzenia tuż koło narożnika, składa się do skoku i ... wyskakuje na zewnątrz! przez pastucha!…
...Gośka wyleciała z domu pierwsza, nawet nie zdążyłam wrzasnąć, żeby... Od razu przytomnie poleciała łapać Szamana. Siwe po przeskoczeniu ogrodzenia, bez oglądania się, pognało prosto przed siebie. Na horyzoncie majaczyły jakieś 2 postacie, Siwe gnało prosto na nie... Potem zrobiło skręt i zniknęło nam z oczu za zabudowaniami sąsiada (droga główna, wprawdzie bez-asfaltu, ale natężenie ruchu spore…). Szaman oczywiście zrobił się nagle 3-metrowy, o założeniu kantarka można było zapomnieć, ale przynajmniej nie myślał o wyskakiwaniu, tylko przytupywał panicznie w miejscu... Udało mi się przerzucić mu sznureczek przez potylicę, ale o zawiązaniu mowy nie było: Gadzisko ani myślał o opuszczeniu głowy. Uwiesiłam się na kantarku - nic. Zniósł moją wiszącą osobę (53 kg.) z godnością osobistą, ba, wyglądało na to, że nawet mnie nie zauważył! Dopiero, gdy plasnęłam go z otwartej dłoni w ganasz, zamrugał, mlasnął gębą i opuścił na chwilę głowę. Zdążyłam zawiązać supełek, znów głowa w górze. I wgapia się w horyzont. Siwe naraz pojawia się w polu widzenia, leci galopem ku nam. Ale zaraz zawraca. Gośka pognała otwierać bramę, ja ciągnę za sobą Szamana na wabia. Szaman się wyrywa nie bacząc na moje protesty (pierwszy raz mi się Gadzin wyrwał, znaczy ekstremalnie jest), wraca galopem na padok... Złapałam Gada, znowu ciągnę go przez podwórko do bramy, po drodze łamiemy słupek ogrodzeniowy, tak się Grubas miota… udało się. Wyszliśmy. Siwe w międzyczasie wróciło w okolice padoku, lata wzdłuż ogrodzenia. Zobaczyła nas i dawaj biegiem do bramy. Cofnęliśmy się na podwórko, Siwa dyla w pole. Znów wyłazimy, biegniemy w jej stronę, ona do nas, my zakręcamy i kłusem na podwórko. Instynkt stadny zadziałał, Siwe za ogonem wpadło na podwórko. Gośka dawaj bramę biegiem zamykać, Siwe połapało się, w czym rzecz i dalej na Gośkę taranem! Próbowała ją zastraszyć, odepchnęła głową, gębą otworzyła zasuwkę (!!!) i już, już miała pchnąć głową bramę... Gośka wrzasnęła i trzepnęła ją liną w klatkę, Siwe odskoczyło, Gośka bramę zamknęła do końca... Sytuacja wstępnie opanowana. Siwe na podwórku. Był mały problem z założeniem kantarka, ale jakoś się Gośce udało. Siwe mokre jak szmata, robi bokami, w oczach szał… Szaman rozbuchany, miota mi się na końcu liny, próbuje Siwkę dziabnąć nerwowo w zad, Siwe bryka w jego stronę… Wróciliśmy na padok. Z koni wali para (z Siwej wręcz się dymi), boki zapadnięte w okolicach słabizn, chudsza o połowę, więc oprowadzanki i intensywne ćwiczenia na myślenie (do przodu-do tyłu, krzyżowanie nóg etc.).
Gdy konie trochę podeschły, poszliśmy do stajni. Siwe dostało na plecy derkę (żadnych protestów, żadnego szemrania nie było, jedynie malutki blok głową z jej strony…), Szaman był na tyle podeschnięty, że jego nie trzeba było ubierać (zresztą i tak druga derka sięga mu do połowy grubego zadka).
Siwe popadło w apatię. Stało i gapiło się w ścianę albo w swoje okienko. Zadnia nóżka odstawiona. Dreszcze. Oczy nieprzytomne. Autyzm. Nie chce jeść. Żadnych objawów kolkowych... Nic, czego można się uczepić...
Postały ze 2 godziny w boksach. Spokój. Zaryzykowałyśmy wypuszczenie na padok (umocniłam miejsce ucieczki Siwki niełamliwymi słupkami; okazało się, że złamała słupek w narożniku, ogrodzenie trochę się obniżyło - pewnie dlatego zdecydowała się na wyskoczenie). Siwe stało apatycznie i patrzyło w dal, w kierunku, gdzie pognała po ucieczce... Szaman, wiadomo - konsumował... Do końca dnia spokojnie: Siwe apatyczne lub dla odmiany wędrujące mechanicznie wzdłuż ogrodzenia... Siana nie tknęła. Wieczorem w boksie nie chciała podwieczorku (siano + marchew + jabłka), tylko zaczęła wyjadać spod siebie słomę (wedle starych kawalerzystów, dobre na nerwy...), kolacji też nie chciała... Ale w niedzielę rano kolacja zniknęła. Woda z wiaderka też. Apatia pozostała. I ten dziwny autyzm...
W niedzielę na padoku było spokojnie; Siwe stało/stępowało, Szaman jadł. Momentami robiła się bardziej kontaktowa, nawet pacnęła parę razy nogą, zjadała łapczywie ciasteczka... Ale cały czas coś ją tam u dalekiego sąsiada frapuje... Sąsiad ma konie, niby ich nie widać (ja ich przynajmniej nie widzę, może się gdzieś tam kręcą), ale czasem słychać... I wtedy nasze lecą w narożnik i się przypatrują intensywnie. Oblubieniec Z.wymyślił, że nie ma rady, trzeba do sąsiada z Siwką iść... Niech zobaczy, co tam chce... Pomysł niezły, tyle, że musiałam w niedzielę wieczorem do Warszawy wracać... Na wieś z powrotem w Sylwestra...
...Siwe od czasu do czasu przejawia niepokojące odruchy dziko-folblucie; miałam okazję widzieć kilka razu podobne zachowanie u oszalałych wyścigowców... Nie wygląda to za ciekawie. Oby nie sprawdziły się moje czarne myśli, które od czasu do czasu mnie nawiedzają; oby Siwka nie była lekko stuknięta :-( Wprawdzie dzięki PNH zmieniła się kolosalnie, w sytuacjach ekstremalnych reaguje na wydawane komendy (mechanicznie, jak robot, ale reaguje), ale ten występ mocno mnie zaniepokoił... Dziś jadę po odbiór Quietexu (nasz homeopatyczny sprawdzony uspokajacz)... Na wszelki wypadek...
3 komentarze:
I wszystko jasne, Siwa też pokazała, że marzy o rajdzie, przygotowuje się emocjonalnie i fizycznie, a co to ona gorsza od Szamana? też sobie lubi pobiegać :)
Konie ewidentnie nabierają pewności siebie. Dobrze, że Wam nic się nie stało przy okazji.
Pozdrawiam,
Asia
Ech, mam nadzieję, że to nie jakaś choroba... Ona zawsze trzymała się koni, nigdy sama nigdzie nie leciała, tylko oglądała się na konie... Myślałam, że może ruja... Ale o tej porze roku?
Ja tam się nie znam za bardzo, ale zdawało mi się, że ruja jest u konisk tak regularna jak i u człowieków... ale nie wiem, trza by się jakiegoś weta podpytać :)
Prześlij komentarz