...wielka ucieczka miała miejsce w niedzielę z rana. Ale po kolei...
Od razu, bez zbędnych ceregieli, pochwała Oblubieńca Z. W tygodniu cichcem zawezwał Posiłki z Gołębi i zwerkował solidnie zapuszczone zady Kolegi Szamana. Aaaa, jakie piękne teraz ma Grubas kopyty! Od nowości Sz. nie miał takich pięknych zelówek! Wysłanie Oblubieńca na kurs to był bardzo dobry pomysł!
Sobota, ciepła, acz z rana deszczowa. Padało chyba przez całą noc, bo błoto kląskające pokryło całą okolicę. Od razu przesądzone zostało, że z dynamicznych treningów nici.
Szaman od rana popisywał się biegunką, więc II kuracja enterofermentem na tapecie. Potem spróbujemy czegoś innego. Wprawdzie przez chwilę był spokój, ale Sz. podżera spod siebie pokątnie wieczorami słomę a ta niestety nie jest szczególnej jakości… Podejrzewam, że to jej wina, to nawracające problematyczne brzucho… Ale nie da się tego składnika z Szamańskiej diety wyeliminować w tym momencie, niestety …
Zabawowo znowu Siwka w roli głównej (robi się z niej mój wzorowy"dziki" koń pokazowy)
Drobnostki:
1) zgięcie boczne „na ciasteczko” – dotykanie pyszczkiem do swojego brzucha w okolicy za popręgiem (podejrzane u Clintona Andersona, Under the Saddle, series I, DVD 1)2) nauka podawania wyciągniętej nogi na wprost, w stylu podaj łapę – stoję vis a vis, proszę o podanie nogi, podaną wyciągam do wyprostu w swoim kierunku; Siwe początkowo zdziwione no ale o co chodzi? jak? pacnąć? przecież cię trafię kopytem… aaa, trzymać mam prosto… takie tam rozciąganie… robię delikatne podchody w kierunku kroku hiszpańskiego…
3) podążanie za Siwką w strefie 4 i 5 trzymając za ogon – definitywne odwrażliwianie tych stref + zaczątki 7 zabaw w tych okolicach (savvy clubowe inspiracje)
4) zabawa w rozluźnij i unieś ogon – z Siwką i Szamanem. Od czasu do czasu ogonki są sztywniejsze, niż bym sobie tego życzyła… (oczywiście unconfident – a czasem niby nic na to nie wskazuje… ogon prawdę Ci powie…)
W ciągu dnia Szaman znowu wykonał popis wściekły galop na moje przywołanie; akurat się tarzał na drugim padoku, gdy zagwizdałam. Zerwał się na równe nogi, wrzasnął-kwiknął, ruszył z kopyta, o mało się nie wywalił na łuku i przygnał do mnie jako pierwszy! Przez momencik powiało leciutko grozą a jak nie wyhamuje…? Wyhamował. Mimo masy perszerońskiej ma w sobie powab i koordynację ruchową :-)
Po południu Siwka ponownie – sprawy około-jeździeckie, czyli pad neoprenowe kulki + kulbaka west. Z godnością zniosła siodłanie. Oczywiście abarot procedura, jak przy siodłaniu młodziaka – zarzucanie liny, 20 x pad z każdej strony na grzbiet, na zad, na szyję… Oklepywanie, szuranie po grzbiecie… Siodłem już nie wymachiwałam – trochę za ciężkie jest…
Zaczęłyśmy od symulacji zapinania popręgu. Właściwie nigdy nie próbowałam na tym poletku jakichś ekstremalnych poczynań. No i okazało się – zaciskałam latigo i luzowałam, rytmicznie, przewidywalnie, stopniowo coraz mocniej – ale Siwe z początku dreptało…! Najpierw dryf leciutki na mnie (save me!) a potem bujawka w przód i w tył, na granicy ucieczki… No to pięknie! Ale mamy lukę…! Szybko się uporałyśmy, nie żeby w zupełności, ale dreptanie ustało, nawet głowa się opuściła… Przy zapinaniu popręgu na trzy nie było najmniejszego problemu.
Zabawy leciutkie, bez galopu, ciut kłusa… Dość śliski mamy teraz podłoże na okrągłym, woda wprawdzie nie stoi, ale ziemia żyzna, czarna, ciężka, więc po deszczu jest kleisto.
Porobiłyśmy chody boczne bez liny wzdłuż drągów, Siwe już tak obeznane, że wystarczy, że popukam powietrze równocześnie strefach 2 i 4 a już wędruje bokiem, nawet gdy jestem 2-3 m. od niej. Chciałam też spróbować, czy uda się nam bez liny na środku bokiem pochodzić, ale Siwe zaprotestowało no co Ty? ścianki z przodu potrzebuję! i powędrowała do drągów (nie bacząc na moje słabe protesty), po czym zaczęła elegancko zasuwać bokiem z zadowoloną miną :-)
Po-przeciskałyśmy się znowu przez pułapkę opony-drągi (dodałam kolejną oponę), tym razem z siodłem; nie zrobiło na Siwce wrażenia, że ją strzemiona i fendery opukują. Po-targetowałyśmy nosem taczkę w różnych, wybranych przeze mnie miejscach, i wyjojowałam Siwe tyłem z okrągłego wybiegu.
A Szaman całą naszą sesję cudował na obwodzie, za drągami. Siano porzucił i pilnie obserwował Siwkowe nauki. A zwłaszcza te ciasteczka… Najpierw mina żałosna (strategia na litość), potem zaczął gryźć drągi (strategia niegrzeczny); co go odgoniłam stringiem, uciekał 10 m. i z powrotem do drąga, tyle, że w innym miejscu (strategia na upierdliwego). A potem zaczął się niby-płoszyć, bo bażanty podłaziły pod padok (strategia wypłosz). Jednym słowem nie da się w jego obecności innym koniem za bardzo zajmować…! Sam się pcha pod carrota (baw się ze mną, baw…! ale wiesz, ciasteczko się należy...!)
Niedziela. Ten pierwszy raz & pożytki z parellowania...
… że nie ma zawieszonego dolnego sznureczka w przejściu koło stodoły, zauważyliśmy z Szamanem chyba w tym samym momencie. A Szaman przechodzenie pod sznureczkami ma opanowane do perfekcji – kilka razy przemykał się w ten sposób na podwórko… A tu oko jego padło pod sznureczkiem na wielkie otwarte pole… Przymknął dołem jak baletnica, nawet nie musnął zadkiem taśmy… Najpierw zakłusował kilka kroków i stanął oszołomiony otwartością. Nie mniej ode mnie! Miałam na tyle przytomności umysłu, że biegiem zamknęłam Siwe na padoku (bo Siwe grzecznie poszło do zagrody) i pognałam do stajni po kantarek i linę - konie chodzą u nas zawsze na goło… Przeleciałam na pole szlakiem przetartym przez Szamana (pod sznureczkiem) i dawaj wabić go gwizdem. Pokłusował do mnie. Dałam ciasteczko. Wziął. Wyciągnęłam rękę z liną… Aaa, zwrot, kita w górę, kwik i dzida w pole… O żesz Ty! Siwe się w międzyczasie połapało, w czym rzecz… Ruszyło galopem wzdłuż drągów. Ale zaraz na przywołanie przyleciało do mnie z powrotem. Samo włożyło głowę w kantarek, grzecznie… Czuło, że ruszamy na polowanie. Siwe na wabia. Jako przynęta… Najpierw pokłusowałyśmy do stajni po sprzęt (drugi kantar i linę), Siwe czując powagę sytuacji, nawet nie cudaczyło, że samo zostało… Owszem, głowa w górze, chód sprężysty, ale całkiem przyzwoicie, jak na zaistniałe okoliczności…
Szaman pognał najpierw na koniczynę, my po przeoranym polu sąsiada biegiem za nim. Grzęznąc w błocie. Na gwizd Sz. nawet podszedł, ale gdy wyciągnęłam rękę z kantarkiem, odkłusował. A ty niewdzięczny… Zeźlił mnie, machnęłam liną w jego kierunku. Poooleeeciał, hen! przez pole a potem polną drogą i to wcale nie tą naszą, tylko obcą jakąś, za polami, której nawet nie zwiedziłam jeszcze… Zniknął nam z oczu. Zamurowało nas obie, stałyśmy zbaraniałe… A ten co? A instynkt stadny gdzie? Bobek też stał zbaraniały na środku pola a co TU robi koń? to przecież psie pole…Szaman mignął nam na horyzoncie za drzewami, galopem. Ale wcale nie do nas leciał, tylko gnał sobie drogą w przeciwnym kierunku…
Szybki bilans: ganiać gada nie będziemy, Siwe się rozkręci, utytłamy się w błocie jeszcze bardziej… po co nam to… Poszłyśmy na koniczynę. Siwe oczywiście nie jadło, tylko wgapiało się w horyzont. Ja zresztą też. Nic to, spacerujemy wzdłuż łąki… W tę i z powrotem…
Naraz wraca, Marnotrawny. Z dalekiej oddali… Uszy prosto na nas, wali pasażopodobnym kłusem (to po matce), podekscytowany a im bliżej nas, tym szybciej… w galop i coraz szybciej zasuwa… Skruszał albo przypękał (może jakiś koński dziad…? ostrzegałam go przed takimi, co Ładne Grube konie łapią…)
Doleciał. I od razu myk paszczę w koniczynę … I pasie się spokojnie obok. Zaszeleściłam ciasteczkami w kieszeni, zerknęłam na zadek, odangażował się, podszedł… Założyłam kantar, dałam garść ciasteczek… I po przygodzie. W czasie pasienia przypomnieliśmy sobie pokrótce pewne sprawki, czyli kto tu właściwie jest liderem i dyktuje warunki (cofanie z solidną fazą 4, bo Sz. się po wycieczce lekko znieczulił). Szybko hierarchia się odbudowała do tego stopnia, że Kolega na sugestię liną wykonał chody boczne ze mną w strefie 5, czyli zza ogona :-) Siwe na wszelki wypadek też poszło bokiem, gdy machnęłam końcem liny w kierunku jej brzusia :-)
Popaśliśmy się na 2 liny z 15 minut, co wkrótce zostało okupione Szamanową bardzo-biegunką… I wróciliśmy na padok. Tą samą drogą… Pod zdjętym sznureczkiem...
Refleksja mnie naszła: takie parellowanie się przydaje w praktyce... a jak byśmy nie mieli języka porozumiewania się? a jakby zwiały oba? Owszem, Szaman się nie popisał (a raczej popisał po swojemu), ale Siwe stanęło na wysokości zadania... Takiego opanowania i współpracy się po niej nie spodziewałam :-)
Po południu kolejny zabawowy trening z Siwką. Wymyśliłam novum – pozawieszałam na ogrodzeniu okrągłego wybiegu banery z naszych materacowych plandek. Takie oswajanie na wypadek, gdyby kiedyś fantazja nas poniosła wyruszyć na jakie zawody west ;-)
Koło jednego z banerów przytargałam i ustawiłam przeszkodę z 2 kłód do squeezowania i skakania.
Najpierw, bez wchodzenia do kółka, zaawansowałyśmy zabawę w prowadzenie za bródkę/ganasz, czyli zaczęłyśmy w ten sposób kłusować. Ta zabawa samoczynnie przerodziła się nam w stick to me (dawno nie praktykowane) i zaczęłyśmy ćwiczyć w kłusie nagłe zwroty, uskakiwanie, kółeczka średnie i malutkie, a potem dodawanie i skracanie chodu (tu przy okazji wpadłam na genialną myśl, w jaki sposób będziemy się uczyć pasażu i kłusa hiszpańskiego…)
Potem jeszcze zabawa w dotykanie (m.in. banery) i chody boczne, czyli zabawy, które obie lubimy :-)
Musiałam też zaprosić do gry Szamana; niemiłosiernie domagał się uwagi. Gdy odeszłyśmy z Siwką od banerów, Sz. podszedł do jednego, najpierw zaczął walić nogą w taki wiszący, w końcu ściągnął go zębami na ziemię i zaczął po nim paradować zerkając, czy za takie wyczyny, nie należy się aby ciasteczko…? Chwilę się z nim pobawiłam, a wtedy podeszło do nas Siwe i pacnęło nogą w leżący na ziemi eks-baner hej, ja tu jeszcze jestem! jeszcze z Tobą nie skończyłam…!Cóż było robić… Wobec takiego entuzjazmu musiałam powędrować po siodło…
Gdy wychynęłam z klamotami zza rogu Siwe konsumowało siano. Poszłam zanieść siodło na okrągły wybieg, otwieram zamykającą tasiemkę, patrzę a Siwe już stoi przy moim ramieniu! Zostawiła siano i sama podeszła. Mało tego, gdy otworzyłam okrąglak, Siwe zrobiło koło mnie squeeze, weszło do środka, odwróciło się i czekało, aż zawieszę tasiemkę z powrotem. Po czym krok w krok powędrowało za mną na środek – tu się zawsze czyścimy i szykujemy do boju.
Przy padowaniu (tym razem intensywniej szurałyśmy padem po zadku) i zakładaniu siodła o niebo lepiej, spokojniej niż poprzednio, symulacja popręgu też bez większych sensacji.
W zabawach nacisk na skoki z siodłem przez kłody koło materacowego baneru – na początku było trochę aaaa! po kilku powtórzeniach – bardzo pozytywnie.
Potem zgięcie boczne – długa przerwa w tym ćwiczeniu była (co nie powinno mieć miejsca); po obejrzeniu Berniego w akcji (nagrania z kursu CELBANT 2006) postanowiłam rozłożyć lateral flexion na czynniki pierwsze:
- zgięcie za nos,
- zgięcie za supełek na kantarku
- zgięcie przy pomocy liny…
…stanęłam w strefie 3, uniosłam nieznacznie linę, przesunęłam ręką po linie, żeby w ten sposób dojechać do nosa (taki pre-puzon) a Siwe myk i już głowa przy moim brzuchu… Z drugiej strony to samo, bystra jaka! Z zadowolenia z poczynań Siwki popłynęłąm i 2 razy wgramoliłam się na siwe plecki, podrapałam drugi boczek i zsiadłam. Rideable, rideable, rideable moje zwierzę się robi :-)) Ciekawe, kiedy będę miała okazję wreszcie na Siwce pojeździć… Wciąż brakuje mi asekuranta do tak ekstremalnych poczynań ;-)
2 komentarze:
:) no to odważny kolega :) i podróżnik, już się zaczął przygotowywać do letniego rajdu :)
Ja mu dam rajd! do pługa pójdzie, jak nic :-)
Prześlij komentarz