Tośmy się zimą nacieszyli! Wczoraj walił śnieg z deszczem, dziś to wszystko się topiło, z dachu leciały śniegowe breje, co i raz któryś koń w dupsko pod wiatą obrywał. Bo w wiacie siennej panuje zwyczaj, że stoi się w poprzek. Tak, żeby dupsko wystawało poza dach. Nie można stanąć sensownie, równolegle do ściany ;-)
Siwe czasem dygnie, ale najczęściej nie dyga, gdy tuż koło niej breja ląduje. Zuch samica :-) Nie żeby przestała być wypłochem, ale pewne rzeczy oswoiła ;-)
Z Siwką dziś sesja z derką (osuszającą) i trochę poszukiwań w kłusie na kole (w stylu Karen Rohlf). Derka wzbudziła lekki niepokój; najpierw przećwiczyłam zakładanie na pasącym się Fiśku - bo derka ma ochraniacz na kłąb, na ogon, pasy, zapiątka, rzepy... Fikuśna taka a ja derek niezwyczajna, więc nie chciałam się przy Siwce nieumiejętnością kompromitować - wszak Szef wie i potrafi... ;-)
...Siwkę udało się ustroić całkiem na wolności. Warunki były niesprzyjające - w osobie Henia. Stał za siwym zadem i ją w tę zakładaną derkę skubał! Zębami. Zazdrosny o kubraczek czy co?
Zakładanie rozłożone oczywiście na czynniki pierwsze, najpierw wąchanie, potem głaskanie zwiniętą derką, zaliczenie kolejnego etapu wieńczone ciasteczkiem... ;-)
...potem na linę i spacerować. Bo Siwe ubrane stężało lekko z głową w górze. A za chwilę wpadło w jeszcze większy niepokój, bo grube wałachy głuptaki, jak Siwą zobaczyły to sobie ubzdurały, że nowy koń do nas przyjechał! Wlazły oba na nasze górki-Himalaje na równoległym padoku, kupy porobiły z ekscytacji, postawy przyjęły modelowe (jurne ogiery) i biegiem do ogrodzenia, ku nam. No idioci, jak Boga kocham! Nawet jak im Siwkę pod płot podprowadziłam i powąchać zezwoliłam, to i tak wietrzyły podstęp (nas nie oszukasz!!! co to za koń???) Siwej oczywiście od razu ciśnienie skoczyło, bo jak to tak? Flagmatyki szaleją? Coś strasznego dziać się musi...!
Pochodziłyśmy po obiektach, pokłusowałyśmy... Siwe się parę razy o mało nie zabiło, bo durne sztywne tak ma - nogi jej się od razu rozjeżdżają, potyka się... I tak sukces, że się - jak kiedyś - nie przewraca... Choć nosem ze 2 razy prawie o glebę przywaliła, tak się potknęła.
Poszłyśmy sobie pochodzić nad rzekę, na najdalszy padok. Prawa półkula z Siwca wylazła od razu. I adrenalina. I trochę folbluta-złośnika, lewopółkulowego... Niezła hybryda jeśli o koniobowość chodzi... Wygięta oczywiście, ile się tylko dało, odwrotnie, grzbiet zapadnięty, gęba w górze... Ohyda. Latać to chciało w kłusie, więc wydałam rozkaz: stępem. Wtedy wylazł z Siwej momentalnie głupi folblut: a właśnie, że biegać będę...! zaczęło się wywijanie głową, prężenie szyjki... Ale że tam nad rzeką teren mocno nierówny, to jak się koleżance zadnie nogi raz i drugi rozjechały, jak jej dupsko prawie w śnieg klapnęło, to się Siwe od razu opamiętało. Jak się opamiętało, głowę opuściło, to wróciłyśmy na plac do jazdy :-) Zdjęłyśmy derkę i trochę popracowałyśmy.
...dostałam od Siwej najpierw po parę kroków kłusa z głową w dole, potem po pół koła a na koniec całe koło z nosem szorującym w śniegu! Tego to jeszcze u nas nie grali...! Siwe zaczyna pracować grzbietem! Widziałam jej mięśnie równomiernie napinająca się wzdłuż grzbietu, Siwe magicznie przestało się potykać, ślizgać... Coś niesamowitego. W życiu bym nie przypuszczała, że to dzikie potrafi się tak poruszać...!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz