Dzień zaczęty od małej niespodzianki. Wyglądam przed dom a tu pod komórką, w przestrzeni Siwki i Heniuta, sterczy huculisko. A z padoku zastodolnego Fisiu chrumka... Prawowitych mieszkańców ni widu, ni słychu. Uznałam, że któryś (od razu Huca obwiniłam ;-) sforsował sprężynę i stado się połączyło. Aliści podchodzę bliżej a tu sprężyna zamknięta po bożemu. Zawołałam Siwkę, wystawiła głowę spod wałaszej wiaty: hę?
Dowcip jaki? Ktoś w nocy konie poprzestawiał? Niewykonalne, cholery są, mowy nie ma, żeby obcy sobie z nimi poradził; kiwają człowiekiem umiejętnie i z upodobaniem... Musi być charyzma obsługującego, rytuał, odpowiednia komenda... (dla przykładu wałachi wyuczyłam na komendę do siebie + pokazanie palcem, że mają iść na swój padok wieczorny)
Zaraz się jednak okazało, że ogrodzenie zwaliły, łobuzy jedne (2 drewniane słupy poszły) i się chytrze pozamieniali na kwatery. Zaraz mi też Heniut pokazał, jak to się robi, bo gdy poszłam z bliska obejrzeć ogrom zniszczeń, powędrował za mną, z wdziękiem przekroczył leżące zgliszcza (drąg, 2 rzędy prądu) i powędrował do siebie. Od razu też nadeszła Siwka, ale ta nie może po ludzku, jak normalny koń, przekroczyć, tylko skoczyć musiała ;-) Wielkim susem, tuż koło mnie... Dzień zaczął się więc od naprawy ogrodzenia.
Potem odrobaczanie (Huc, Siwka, Heniut, Fisio).
Huc jak zwykle zadowolony, żadnych uników, kombinacji... Sam capnął tubkę do gęby :-)
Siwka się lekko zintrowertyczyła, ale ani razu głową nie uciekła, ani przy zaprzyjaźnianiu (masowanie, drapanie strzykawką głowy, pyska, wnętrza pyska), ani przy podaniu dawki.
Heniut, jako odstawiający zazwyczaj małe cyry, poszedł najpierw na okrągły wybieg na mini-sesję na linie. Skubaniec, nie bawię się z nim, a naumiany jakiś ;-) Reagował na komendy Siwkowo-Fisiowo-Hucowe; przez obserwację uczy się, jak nic ;-)
Trochę się dominująco pobzdyczył, łopatką mi na odległość na kole groził, że mnie zaraz przepchnie... Ale generalnie fajny koń jest, bardzo szybko wyciąga wnioski z niewygody i szybciutko znajduje jedyną słuszną odpowiedź ;-) Przy okazji poczyniłam interesującą obserwację: Heniut bzdyczący się potykał się i ślizgał, Heniut ogarnięty zaczął się ładnie nieść, grzbietem pracować... Ależ on ma ustawienie dresażowe...
Z nim też było friendly za strzykawką, dłuższe nieco niż z Siwką...
Spory postęp poczyniliśmy, jeśli o obsługę Henia przy odrobaczaniu chodzi... Gdy sobie przypomnę, jak mną miotał, gdy go pierwszy raz odrobaczałam...
Fisiu bardzo grzecznie, znów ma fazę na figle, więc za strzykawkę sam łapał... Niby taki dowcip a tu się okazało, że o to właśnie mi chodziło ;-)
W południe - ganianki. Ależ Siwe dawało! Ta to jest wiecznie szaleju nażarta... Tak się rozbiegała, że odstawiała galopy, skoki przez rowy, dębowanie przed Fiśkiem... Raz sobie nawet sama na przeszkodę galopem najechała i skoczyła!! Oczom nie wierzyłam, po prostu :-)
Jedna, co jej do ruchu zachęcać nie trzeba. Nad resztą towarzystwa musiałam się nieco z liną powytrząsać... ;-)
Po południu - trenowanie. Tak się rozochociłam, że wzięłam po kolei wszystkie 4 konie!
Lina Bernie 7 m., carrot (mała reaktywacja, bo ostatnio w ogóle nie używam) i do dzieła.
Siwe super, wnioski powyciągała z wczorajszej sesji, zdaje się. Całe koła kłusem w niskim ustawieniu; nie dość, że na placu do jazdy, to i na najdalszej łące nadrzecznej, gdzie wczoraj były cuda-wianki odstawiane. Bystra bestia jest.
Z Heniuta wyszły na kole jakieś małe demony historyczne (jako sportowiec lonżowany zapewne w zamierzchłej przeszłości), na początku bał się carrota, startował trochę panicznie do galopu, ale zmiany kierunku co okrążenie zaraz go uspokoiły. Generalnie na podnoszenie faz Heniut zamiast pomyśleć, wpada w panikę i chce lecieć na oślep. Znaczy, trzeba by trochę poodczulać i nauczyć konia słuchać, co się do konia mówi (i co się koniowi pokazuje).
Fiś. O ten, to miał dziś wenę. Tykany ostatnio hmmm... (no właśnie... kiedy???) Od razu mi ze stój galopem na koło wypruł (a kazał mu kto okrążać??), swoje pomysły miał i ogólnie był na początku lekko nabuzowany. Nie kwiczał, ale głową trzepał i pobryki serwował (mini-lewady jakieś, zwłaszcza przy zmianie kierunku). Galop zaczął robić na moje zagalopowanie od pierwszej próby (uczyłam go tego kiedyś? kurka, nie pamiętam... może sam na to wpadł ;-) Ale za którymś razem się zbiesił i zad we mnie posłał, dziadzisko upasione ;-) Wysłałam go ostro naprzód i więcej nie próbował pokazywać mi swoich czterech liter ;-) Ten za cholerę nie chce głowy obniżać, lata toto dumne, pyszczek zaciśnięty... Gardy jaki... Bym miała czas, to bym się za niego solidnie wzięła, a tak, to tylko od czasu do czasu popracuje... A taki super koń z niego może być... Ech...
A Huc mnie zaskoczył. Pozytywnie. Wzięłam go z niezbyt chlubnym postanowieniem a spróbuj no tylko fikać! a ten chodził jak złoto. Ani jednego dęba, minimalne trzepanie łebkiem... A prowokowałam, jak mogłam: zmiany kierunku co pół koła, kawaletki, podkręcanie tempa... Diabelec... Nic nie wyczyniał... Aż sie boję pomyśleć, skąd ta nagła zmiana... Narybek na ferie wyjechał... Oj, żeby nie było, że Huc tak dzieci lubi, że na ich widok odstawia cały ten swój teatrzyk...
Potem odrobaczanie (Huc, Siwka, Heniut, Fisio).
Huc jak zwykle zadowolony, żadnych uników, kombinacji... Sam capnął tubkę do gęby :-)
Siwka się lekko zintrowertyczyła, ale ani razu głową nie uciekła, ani przy zaprzyjaźnianiu (masowanie, drapanie strzykawką głowy, pyska, wnętrza pyska), ani przy podaniu dawki.
Heniut, jako odstawiający zazwyczaj małe cyry, poszedł najpierw na okrągły wybieg na mini-sesję na linie. Skubaniec, nie bawię się z nim, a naumiany jakiś ;-) Reagował na komendy Siwkowo-Fisiowo-Hucowe; przez obserwację uczy się, jak nic ;-)
Trochę się dominująco pobzdyczył, łopatką mi na odległość na kole groził, że mnie zaraz przepchnie... Ale generalnie fajny koń jest, bardzo szybko wyciąga wnioski z niewygody i szybciutko znajduje jedyną słuszną odpowiedź ;-) Przy okazji poczyniłam interesującą obserwację: Heniut bzdyczący się potykał się i ślizgał, Heniut ogarnięty zaczął się ładnie nieść, grzbietem pracować... Ależ on ma ustawienie dresażowe...
Z nim też było friendly za strzykawką, dłuższe nieco niż z Siwką...
Spory postęp poczyniliśmy, jeśli o obsługę Henia przy odrobaczaniu chodzi... Gdy sobie przypomnę, jak mną miotał, gdy go pierwszy raz odrobaczałam...
Fisiu bardzo grzecznie, znów ma fazę na figle, więc za strzykawkę sam łapał... Niby taki dowcip a tu się okazało, że o to właśnie mi chodziło ;-)
W południe - ganianki. Ależ Siwe dawało! Ta to jest wiecznie szaleju nażarta... Tak się rozbiegała, że odstawiała galopy, skoki przez rowy, dębowanie przed Fiśkiem... Raz sobie nawet sama na przeszkodę galopem najechała i skoczyła!! Oczom nie wierzyłam, po prostu :-)
Jedna, co jej do ruchu zachęcać nie trzeba. Nad resztą towarzystwa musiałam się nieco z liną powytrząsać... ;-)
Po południu - trenowanie. Tak się rozochociłam, że wzięłam po kolei wszystkie 4 konie!
Lina Bernie 7 m., carrot (mała reaktywacja, bo ostatnio w ogóle nie używam) i do dzieła.
Siwe super, wnioski powyciągała z wczorajszej sesji, zdaje się. Całe koła kłusem w niskim ustawieniu; nie dość, że na placu do jazdy, to i na najdalszej łące nadrzecznej, gdzie wczoraj były cuda-wianki odstawiane. Bystra bestia jest.
Z Heniuta wyszły na kole jakieś małe demony historyczne (jako sportowiec lonżowany zapewne w zamierzchłej przeszłości), na początku bał się carrota, startował trochę panicznie do galopu, ale zmiany kierunku co okrążenie zaraz go uspokoiły. Generalnie na podnoszenie faz Heniut zamiast pomyśleć, wpada w panikę i chce lecieć na oślep. Znaczy, trzeba by trochę poodczulać i nauczyć konia słuchać, co się do konia mówi (i co się koniowi pokazuje).
Fiś. O ten, to miał dziś wenę. Tykany ostatnio hmmm... (no właśnie... kiedy???) Od razu mi ze stój galopem na koło wypruł (a kazał mu kto okrążać??), swoje pomysły miał i ogólnie był na początku lekko nabuzowany. Nie kwiczał, ale głową trzepał i pobryki serwował (mini-lewady jakieś, zwłaszcza przy zmianie kierunku). Galop zaczął robić na moje zagalopowanie od pierwszej próby (uczyłam go tego kiedyś? kurka, nie pamiętam... może sam na to wpadł ;-) Ale za którymś razem się zbiesił i zad we mnie posłał, dziadzisko upasione ;-) Wysłałam go ostro naprzód i więcej nie próbował pokazywać mi swoich czterech liter ;-) Ten za cholerę nie chce głowy obniżać, lata toto dumne, pyszczek zaciśnięty... Gardy jaki... Bym miała czas, to bym się za niego solidnie wzięła, a tak, to tylko od czasu do czasu popracuje... A taki super koń z niego może być... Ech...
A Huc mnie zaskoczył. Pozytywnie. Wzięłam go z niezbyt chlubnym postanowieniem a spróbuj no tylko fikać! a ten chodził jak złoto. Ani jednego dęba, minimalne trzepanie łebkiem... A prowokowałam, jak mogłam: zmiany kierunku co pół koła, kawaletki, podkręcanie tempa... Diabelec... Nic nie wyczyniał... Aż sie boję pomyśleć, skąd ta nagła zmiana... Narybek na ferie wyjechał... Oj, żeby nie było, że Huc tak dzieci lubi, że na ich widok odstawia cały ten swój teatrzyk...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz