Jeździecko Siwka nieodmiennie w roli głównej.
W sobotę Fisio dostąpił zaszczytu osiodłania. Dał popis Wybryków - znaczy wróciło do normy. Słusznie podejrzewałam onegdaj, że knuje :-))
Hucyk tylko pod narybkiem. Plus pierwsza sesja naziemna - narybek 9-letni poznaje tajniki 7 zabaw z koniem. Hucyk jako koń wprowadzający w owe tajniki, stanął na wysokości zadania :-)
Jazdy na Siwce i w sobotę, i w niedzielę. W sobotę wczesnym popołudniem na dużej łące. Prawie teren. Adekwatnie do przestrzeni, Siwe poczuło się koniem długim ;-) Była więc praca na kołach (np. wokół kępy żółtego kwiecia), łukach i serpentynach. W stępie. Propozycje kłusa grzecznie gasiłam w zarodku zgięciem bocznym :-) Ze 2 razy zsiadałam, żeby nagrodzić szczególnie ładne wykonanie czegoś tam.
W niedzielę powrót na okrągły wybieg. Kłusowania było co niemiara (z 10 minut ;-) O ile w stępie Siwe kroczy pięknie ustawione (hmmm... kroczy... jej stęp ma tempo hucykowego kłusa wyciągniętego ;-) to w kłusie wszystko się - na razie - sypie. Znaczy Siwe pędzi. Ale od czasu do czasu robi się w ładny łuczek, czyli jest szansa, że jeszcze będzie z niej koń ;-) Aby nauczyła się bardziej kontrolować swoje siwe emocje.
Nie próbowałam zwalniać Siwego pędu (dostała polecenie: kłusuj), tylko kierowałam ją na małe koło. Siwe od razu próbowało przechodzić do stępa, ale prosiłam o kontynuację kłusa. W efekcie siwe koła były nie dość że wolne, to na dokładkę w ładnej ramie (i wygięciu :-)
Zaryzykowałam też ze 2 razy komendę WHOA! z kłusa i wprawdzie nie było to błyskawiczne usiądnięcie na dupce, ale Siwe stawało :-) I cofało bez wodzy i nawet bez komendy głosowej; wystarczyło przenieść ciężar na kieszenie, mocniej obciążyć strzemiona i w razie potrzeby lekko zabujać nogami :-)
...Fisiowe Wybryki nastąpiły po mojej reprymendzie, że kupę można robić kontynuując zadany chód. Fisiu był zgoła odmiennego zdania i moje usiłowania, żeby łaskawie ruszył cztery litery nie odniosły skutku ;-) Ja wiem, że wzmiankowane cztery litery zajęte były akuratnie wydalaniem, ale bez przesady...! A jakby tak COŚ wylazło z naszych Strasznych Krzaków, to też by tak stał jak ciele...?
Skutek mojej reprymendy był taki, że Fisiu w bezruchu zrobił, co miał zrobić, po czym, jak nie ruszył...! Nagle przypomniało mu się, że popręg ściska, siodło na plecach się telepie a w gębę ma wetknięte wędzidło... Działo się. Wierzgi, bryki, wspinanie się, nagłe zmiany kierunku... Każdą co energiczniejszą czynność okraszał dzikiem kwiknięciem. Do tego płasko położone uchle.
Czekałam tylko, kiedy zwróci ku mnie swoje rozeźlone oblicze, ale Fisiu wściekał się jakby abstrakcyjnie, absolutnie nie przeciwko mnie, mimo, że to ja byłam sprawcą jego niezadowolenia. Ma Kolega resztki końskiej przyzwoitości ;-) Albo instynkt samozachowawczy :-) Parę razy już sobie dobitnie powiedzieliśmy do słuchu i Fisiu, wbrew pozorom, swoje miejsce w szeregu zna. Co nie przeszkadza mu, od czasu do czasu, wykonać małej demonstracji :-)
Wybuch trwał góra 5 minut, po czym Fisiu z obrazą na obliczu spokojnie kłusował po obwodzie okrąglaka. Obraza emanowała nie tylko z oblicza, ale i z całej Fisiowej postaci. Znamiennym i wiele mówiącym był fakt, że kolega trzymał się na obwodzie a nie, jak zwykle, blisko mnie, usiłując co i raz od-angażować się i wskoczyć do środka. Bo a nóż akuratnie mam dobry humor i dam ciasteczko, aha...?
Na koniec ciasteczko oczywiście dostał i od razu mu obraza majestatu minęła :-) Bardzo przekupny egzemplarz konia...
"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli
poniedziałek, 30 maja 2011
czwartek, 26 maja 2011
"Czarna absorbina"
Wczoraj wieczorem, dzięki uprzejmości Koleżanki z Gołębi, dokonałam testowego oprysku Fiśka (i testowej wcierki w Siwkę) czarną absorbiną (Ultra Shield Brand Fly Repelent). Nad Fisiem zawisła chmarka komarów, które wcześniej beztrosko żerowały na cielsku... Chmarka zawisła i... przepadła. A Fisiu od razu usnął mi na sznurku*; wargę zwiesił, nózię zadnią odstawiał i w kimono :-)
Siwe udało mi się psiknąć ze 3 razy (bo znienacka, hihihihi), potem już było tylko psik! na rękę i wsmarowywanie w ciałko. Przy każdym psik! był dyg (początkowo prawie podskok, stopniowo coraz słabszy, na koniec został Siwemu tylko wytrzeszcz). Czyli mamy zadanie na weekend ;-)
I kolejne: moczenie kopyt (Oblubieniec nakazał). Główkuję intensywnie nad techniką wykonaniu kałuży-basenu.
Skoro tak zgrabnie do tematu kopyt przeszłam...
Wczoraj towarzystwo dostało do kolacji suplement na kopyta (od Pana Podkowy). Tak na marginesie Fisiu to w ogóle dostąpił zaszczytu otrzymania kolacji, bo treściwego generalnie nie dostaje (tylko w zimie)... Grymas na suplement był makabryczny...! Błąd mój, że od razy walnęłam w paszę miarkę docelową (30 g), zamiast po ociupince podać... W weekend poeksperymentuję z czosnkiem... Choć po prawdzie zapach tego suplementu jest niezachęcający, zwłaszcza po zwilżeniu ;-) Tyle, że Heniu wtrąbił niedojad po Siwce z ukontentowaniem i bez szemrania, podobnie jak Hucyk po Fisiu ;-)
* a propos " na sznurku" - chyba po raz pierwszy - bo nie przypominam sobie, żeby kiedyś fakt taki zaistniał - Fiś nie dość, że nie zapolował paszczą na kantarek, to zaprezentował na dokładkę possitive reflex: obniżył głowę i sam włożył w kantarek nos!! To, co u Siwki jest oczywistą oczywistością i normą, pojawiło się oto i u Figlarza :-) Oczywiście budzi ten fakt moją podejrzliwość: knuje co...? a może chory ...?
A w weekend Oblubieniec wyrusza na kurs masażu, termowizji i dopasowywania siodeł (czy jakoś tak to się nazywa). Jest to swojego rodzaju skandal, czemu on, a nie ja!!!??? Ale... niech mu będzie. Bo mnie jest szkoda każdego weekendu, który miałabym spędzić z dala od Gawłowa...
Poza tym na sobotę znów mam umówiony narybek... :-)
Siwe udało mi się psiknąć ze 3 razy (bo znienacka, hihihihi), potem już było tylko psik! na rękę i wsmarowywanie w ciałko. Przy każdym psik! był dyg (początkowo prawie podskok, stopniowo coraz słabszy, na koniec został Siwemu tylko wytrzeszcz). Czyli mamy zadanie na weekend ;-)
I kolejne: moczenie kopyt (Oblubieniec nakazał). Główkuję intensywnie nad techniką wykonaniu kałuży-basenu.
Skoro tak zgrabnie do tematu kopyt przeszłam...
Wczoraj towarzystwo dostało do kolacji suplement na kopyta (od Pana Podkowy). Tak na marginesie Fisiu to w ogóle dostąpił zaszczytu otrzymania kolacji, bo treściwego generalnie nie dostaje (tylko w zimie)... Grymas na suplement był makabryczny...! Błąd mój, że od razy walnęłam w paszę miarkę docelową (30 g), zamiast po ociupince podać... W weekend poeksperymentuję z czosnkiem... Choć po prawdzie zapach tego suplementu jest niezachęcający, zwłaszcza po zwilżeniu ;-) Tyle, że Heniu wtrąbił niedojad po Siwce z ukontentowaniem i bez szemrania, podobnie jak Hucyk po Fisiu ;-)
* a propos " na sznurku" - chyba po raz pierwszy - bo nie przypominam sobie, żeby kiedyś fakt taki zaistniał - Fiś nie dość, że nie zapolował paszczą na kantarek, to zaprezentował na dokładkę possitive reflex: obniżył głowę i sam włożył w kantarek nos!! To, co u Siwki jest oczywistą oczywistością i normą, pojawiło się oto i u Figlarza :-) Oczywiście budzi ten fakt moją podejrzliwość: knuje co...? a może chory ...?
A w weekend Oblubieniec wyrusza na kurs masażu, termowizji i dopasowywania siodeł (czy jakoś tak to się nazywa). Jest to swojego rodzaju skandal, czemu on, a nie ja!!!??? Ale... niech mu będzie. Bo mnie jest szkoda każdego weekendu, który miałabym spędzić z dala od Gawłowa...
Poza tym na sobotę znów mam umówiony narybek... :-)
wtorek, 24 maja 2011
Króciuteńko
...bo właściwie pisać mi się nie bardzo chce... A poza tym nic szczególnego się nie dzieje... No może wart odnotowania jest fakt, że po kilku latach snucia marzeń, że fajnie byłoby, gdyby tak... stałam się posiadaczem małego przenośnego DVD... Cena była tak niska, że nie mogłam się powstrzymać (ech, pamiętam, czasy gdy toto kosztowało 1.000 zł.), aczkolwiek z pewnym niepokojem sprawdzałam, czy to aby nie atrapa ;-) Otóż i nie. Działa rewelacyjnie i, co najważniejsze, czyta wszelakie moje końskie płytki. Nawet te, które nijak nie chciały na niczym chodzić :-)
I tu przechodzę do meritum: będę się teraz końsko dokształcać po PKS-ach, w których spędzam sporo czasu. Na drzemaniu głównie ;-) A doba, niestety, za krótka i edukacyjnie coś ostatnio podupadłam ;-)
Narybek bywa na koniach regularnie, ów około 10-letni okazał się 12-letnim, tyle że wzrostowo małym ;-) Wygląda, jakby miał pewną zdolność do koni (jeszcze nie zaryzykuję określenia talent ;-) i być może niebawem będę miała jeździeckiego towarzysza. Skończy się samotne nudzenie się na Siwce ;-)
Jazdy na Siwce bez zmian - uprawiamy stępo-kłusy na snaffle, szlifujemy działanie wodzy direct. Siwe pysk już uspokoiło, nie sprzeciwia się, nie kombinuje. Powolutku czynimy postępy :-) Niebawem zaczniemy jakieś pre-trailowe ćwiczonka na naszej arence :-)
A od Pana Podkowy przyszły dziś suplementy na kopyta. Ciekawe, czy efekty stosowania będą zauważalne...?
I tu przechodzę do meritum: będę się teraz końsko dokształcać po PKS-ach, w których spędzam sporo czasu. Na drzemaniu głównie ;-) A doba, niestety, za krótka i edukacyjnie coś ostatnio podupadłam ;-)
Narybek bywa na koniach regularnie, ów około 10-letni okazał się 12-letnim, tyle że wzrostowo małym ;-) Wygląda, jakby miał pewną zdolność do koni (jeszcze nie zaryzykuję określenia talent ;-) i być może niebawem będę miała jeździeckiego towarzysza. Skończy się samotne nudzenie się na Siwce ;-)
Jazdy na Siwce bez zmian - uprawiamy stępo-kłusy na snaffle, szlifujemy działanie wodzy direct. Siwe pysk już uspokoiło, nie sprzeciwia się, nie kombinuje. Powolutku czynimy postępy :-) Niebawem zaczniemy jakieś pre-trailowe ćwiczonka na naszej arence :-)
A od Pana Podkowy przyszły dziś suplementy na kopyta. Ciekawe, czy efekty stosowania będą zauważalne...?
wtorek, 17 maja 2011
Narybek za narybkiem
Coś u nas ostatnio obrodziło jeździeckim narybkiem. W niedzielę pojawił się kolejny (9-letnia dziewczynka), której lekarz zalecił jazdę konną... Narybek pojawił się w pełnym składzie rodzinnym (Mama, Tata, Mały Brat) i aż piszczał do koni. Od razu na wstępie narybek zawyrokował, że będzie jeździł na tym białym (Siwka); potem, że na tym dużym (Fisiu), w ostateczności przystał i na Hucyka ;-)
Hucyk dzielnie znosił wybuchy euforii narybku zarówno na ziemi (np. nagłe rzucanie się i obejmowanie za szyję w czasie czyszczenia), jak i potem pod siodłem (np. klepanie w zad znienacka). Pod siodłem lekko się Hucyk niepokoił, muszę z nim trochę popracować na okoliczność dzieci z lekkim ADHD, czyli zacząć się na nim ciskać... I prosić o niereagowanie na takowe dictum... Żeby sobie nie myślał, że to jakaś forma proszenia o szybciej, szybciej....
Kolejna wizyta narybku - w sobotę.
Na Siwce jedna jazda, w sobotę; krótka, ale dość treściwa. Pracujemy na snaffle nad wodzą direct; Siwe zaczyna coraz ładniej akceptować wędzidło, robi się bardziej skrętna... Ćwiczymy wężykowanie wzdłuż opon, wygibasy, esy-floresy... Póki co w stępie, jeszcze nie jest idealnie, Siwe reaguje z lekkim opóźnieniem, czasem próbuje chodem pół-bocznym, ale wtedy dodaję adekwatną łydkę i jakoś nam idzie :-) WHOA! też nieidealne, musimy przepracować (przypomnieć sobie) błyskawiczność reakcji na tę komendę na ziemi. Niby Siwe wie, ale nogi same jakoś tak niosą jeszcze konia 2-3 kroki tym po poleceniu...
Zdecydowałam, że Siwe pod siodłem będzie szkolone metodą Pana Andersona (DUH - DownUnder Horsemanship), które jest zbieżne z PHN a zmierza stricte w kierunku western riding a nie stylu jazdy PNH, który dość ciężko sklasyfikować (freestyle to niby western, ale finezja to już zdecydowane ciążenie w kierunku dresażu, który mnie totalnie nie interesuje ;-)
Kłus na razie bardziej na wprost. Znaczy po dużym kole, bez zbytniego sterowania. Jak będzie idealnie w stępie, zaczniemy podnosić poprzeczkę w kłusie. Na razie zadawałam się tym, że w ogóle wspólnie kłusujemy ;-)
A teraz o Fisiu. Po Siwce poprosiłam Fisia o podejście. Tylko na to czekał. Cały czas wzrok błagalny... (a ja?? a ja??) Kantarek - ani nie próbował paszczą złapać (chory..???), siodło - szmeru najmniejszego, że brzucho mi ściskasz...! Kroczek tu, kroczek tam, puściłam z liny. Pokazałam, że na koło... Poszedł, po kilku krokach spojrzał na mnie i z miejsca zagalopował... W tempie stępa, cudnie, okrągło... Szyjka w łuczek, zad podstawiony... Zamurowało mnie. Po kilku foule zawołałam do środka... Dostał ciasteczko. Poprosiłam o ruch na drugą nogę. Poszedł, spojrzał i znów dostałam taki sam galop... AAAAA, CO ZA KOŃ...!
Oczywiście nie wsiadłam. Dostał garść ciasteczek, rozsiodłałam... Wyglądał na rozczarowanego: jak to?? koniec...? Hmmm, ciekawe, czy aby nie uznał rozsiodłania za negatywne wzmocnienie... ;-) Kurcze, może powinnam jednak była wsiąść :-)))
Hucyk dzielnie znosił wybuchy euforii narybku zarówno na ziemi (np. nagłe rzucanie się i obejmowanie za szyję w czasie czyszczenia), jak i potem pod siodłem (np. klepanie w zad znienacka). Pod siodłem lekko się Hucyk niepokoił, muszę z nim trochę popracować na okoliczność dzieci z lekkim ADHD, czyli zacząć się na nim ciskać... I prosić o niereagowanie na takowe dictum... Żeby sobie nie myślał, że to jakaś forma proszenia o szybciej, szybciej....
Kolejna wizyta narybku - w sobotę.
Na Siwce jedna jazda, w sobotę; krótka, ale dość treściwa. Pracujemy na snaffle nad wodzą direct; Siwe zaczyna coraz ładniej akceptować wędzidło, robi się bardziej skrętna... Ćwiczymy wężykowanie wzdłuż opon, wygibasy, esy-floresy... Póki co w stępie, jeszcze nie jest idealnie, Siwe reaguje z lekkim opóźnieniem, czasem próbuje chodem pół-bocznym, ale wtedy dodaję adekwatną łydkę i jakoś nam idzie :-) WHOA! też nieidealne, musimy przepracować (przypomnieć sobie) błyskawiczność reakcji na tę komendę na ziemi. Niby Siwe wie, ale nogi same jakoś tak niosą jeszcze konia 2-3 kroki tym po poleceniu...
Zdecydowałam, że Siwe pod siodłem będzie szkolone metodą Pana Andersona (DUH - DownUnder Horsemanship), które jest zbieżne z PHN a zmierza stricte w kierunku western riding a nie stylu jazdy PNH, który dość ciężko sklasyfikować (freestyle to niby western, ale finezja to już zdecydowane ciążenie w kierunku dresażu, który mnie totalnie nie interesuje ;-)
Kłus na razie bardziej na wprost. Znaczy po dużym kole, bez zbytniego sterowania. Jak będzie idealnie w stępie, zaczniemy podnosić poprzeczkę w kłusie. Na razie zadawałam się tym, że w ogóle wspólnie kłusujemy ;-)
A teraz o Fisiu. Po Siwce poprosiłam Fisia o podejście. Tylko na to czekał. Cały czas wzrok błagalny... (a ja?? a ja??) Kantarek - ani nie próbował paszczą złapać (chory..???), siodło - szmeru najmniejszego, że brzucho mi ściskasz...! Kroczek tu, kroczek tam, puściłam z liny. Pokazałam, że na koło... Poszedł, po kilku krokach spojrzał na mnie i z miejsca zagalopował... W tempie stępa, cudnie, okrągło... Szyjka w łuczek, zad podstawiony... Zamurowało mnie. Po kilku foule zawołałam do środka... Dostał ciasteczko. Poprosiłam o ruch na drugą nogę. Poszedł, spojrzał i znów dostałam taki sam galop... AAAAA, CO ZA KOŃ...!
Oczywiście nie wsiadłam. Dostał garść ciasteczek, rozsiodłałam... Wyglądał na rozczarowanego: jak to?? koniec...? Hmmm, ciekawe, czy aby nie uznał rozsiodłania za negatywne wzmocnienie... ;-) Kurcze, może powinnam jednak była wsiąść :-)))
środa, 11 maja 2011
Stan lekkiego rozanielenia...
...mnie ogarnął. Wczoraj nasz pierwszy wspólny z Siwką kłus pod siodłem :-)
Na wsi od razu po przed-wieczornym przyjeździe wpadłam w wir wydarzeń. Na miejscu nie dość, że Pan Właściciel Hucyka, to i narybek (ów około 10-letni). Narybek od razu do mnie wystartował: Ciocia, a będzie można pojeździć na koniu...?
A na padoku zastodolnym pojawiły się 4 wywrotki ziemi z kamieniami i potężnymi głazami...Wspominałam, zdaje się, że planujemy w Gawłowie Himalaje Bis... ;-)
Najpierw wzięłam Siwkę, wysmarowałyśmy się obficie na różano (tym razem prukająca butelka nie była straszna ;-) osiodłałyśmy i hajda na koń. Siwe w nastroju stępakiem jestem, spokojnie, majestatycznie, z godnością, bez podkłusowywania przy testach naziemnych...
...kłus ma Siwka wygodny, nawet nieszczególnie wybijający (czego się obawiałam). Może dlatego, że była rozluźniona i pracowała z głową na wysokości kłębu.... Na nabranie wewnętrznej wodzy reagowała jeszcze większym zaokrągleniem... No po prostu cudny koń... Aż żal było zsiadać... ;-)
Potem Hucyk; przeleciałam się na nim kłusem po 2 koła w obie strony, żeby zdiagnozować, czy coś się nie święci, i oddałam małego do dyspozycji narybku...
...a potem i Pana Właściciela.
Manewry jeździeckie skończyliśmy prawie po ciemku :-)
Na wsi od razu po przed-wieczornym przyjeździe wpadłam w wir wydarzeń. Na miejscu nie dość, że Pan Właściciel Hucyka, to i narybek (ów około 10-letni). Narybek od razu do mnie wystartował: Ciocia, a będzie można pojeździć na koniu...?
A na padoku zastodolnym pojawiły się 4 wywrotki ziemi z kamieniami i potężnymi głazami...Wspominałam, zdaje się, że planujemy w Gawłowie Himalaje Bis... ;-)
Najpierw wzięłam Siwkę, wysmarowałyśmy się obficie na różano (tym razem prukająca butelka nie była straszna ;-) osiodłałyśmy i hajda na koń. Siwe w nastroju stępakiem jestem, spokojnie, majestatycznie, z godnością, bez podkłusowywania przy testach naziemnych...
...kłus ma Siwka wygodny, nawet nieszczególnie wybijający (czego się obawiałam). Może dlatego, że była rozluźniona i pracowała z głową na wysokości kłębu.... Na nabranie wewnętrznej wodzy reagowała jeszcze większym zaokrągleniem... No po prostu cudny koń... Aż żal było zsiadać... ;-)
Potem Hucyk; przeleciałam się na nim kłusem po 2 koła w obie strony, żeby zdiagnozować, czy coś się nie święci, i oddałam małego do dyspozycji narybku...
...a potem i Pana Właściciela.
Manewry jeździeckie skończyliśmy prawie po ciemku :-)
poniedziałek, 9 maja 2011
Po majówce
Pięknyż weekend majowy latoś mieliśmy... Śnieg u nas wprawdzie nie padał, ale grad - owszem a i przymrozki w nocy były, bo rano lód w poidle a Roślinom Oblubieńca co niektórym młode pędy poczerniały...
U koni okres godowy - mamy powtórkę z Romea i Julii; Siwe i Hucyk ryczą naprzemiennie, prowadzają się, pokwikują, umizgują się... Po kilku dniach zdążyło mnie porządnie zemdlić od tej ich miłości ;-)
Mają szczęście, oboje, że pod siodłem zachowują się w miarę przyzwoicie, choć przyznać muszę, że Hucyk doskonale zna swoje powinności konia wierzchowego, czego o Siwej jeszcze powiedzieć nie można ;-)
Z racji aury nieciekawej Hucyk odbębnił pod siodłem 5 treningów, a Siwe tylko 3. Było za to konkretnie.
Z Hucykiem dość intensywna praca pagórkowa, wskoki galopem na górkę-bankiet i różne takie. Przy okazji wykreował nam się cmok!, jako wspomagająca komenda do galopu. Łatwo nie jest, Hucyk - jako urodzony kłusak - galopować lubi tylko bez jeźdźca i na krótkich odcinkach. Chyba, że wybuch końskiej euforii, to wtedy i owszem się zasuwa całe wielkie koła - tu widzę pewne predyspozycje do reiningu u Kolegi (wybuch euforii miał miejsce w sobotę 30 kwietnia; tak się wściekali - Hucyk, Siwka i Fisiek, że Siwe aż się wywaliło na łuku ;-)
Była też praca na arenie, nauka schematów, ćwiczenia w wygięciu wokół wewnętrznej łydki, zaczątki roll-backów dla rozrywki etc. Wszystkie jazdy na side-pullu, do wędzidła zdecydowanie nie wracamy, bo Huc jest bardzo precyzyjny i bez niego. I jakby bardziej współpracujący... A kontrola nad nim identyczna - niezależnie od tego, czy ma metal w pysku, czy nie... Zwierz ten jest małą zagadką, bo z ziemi dyskutuje i odstawia małe bunty, natomiast pod siodłem chodzi bardzo grzecznie... Sporadycznie sobie tylko coś ubzdura... Jak chociażby owe straszne krzaki... Oswajamy je robiąc przy nich odpoczynek i podając czasem ciasteczko, ale póki co, nadal w nich straszy ;-) Ostatnio trącił zadnią nóżkę leżący drąg, drąg szurnął po ziemi a Hucyk jak nie podskoczy... A nie mówiłem, że tu straszy????? I tylko czekał, czy ulegnę panice i pozwolę wiać ;-)
Poza tym Mały robił też za nauczyciela - pojawił się u nas lokalny narybek (5- i około 10-letni) pragnący pojeździć konno. O ile narybek 5-letni odbył klasyczną oprowadzankę na linie (ale za to crossową: po górkach, przez rowy, kłody i kamienie...), to narybek około 10-letni zażyczył sobie, że chce SAM... Ów narybek jeździł u nas RAZ w zeszłym roku (krótka lonżka), teraz była to jego druga jazda na koniu. Huc grzecznie maszerował, zatrzymywał, nawet cofał pod narybkiem... :-) Wprawdzie od razu zorientował się, że narybek jest narybkiem raczkującym jeździecko i można wykonywać manewry wedle własnej huckowej fantazji, ale i tak było super :-)
Z Siwką zaczęłyśmy pracę na wędzidle. Gadzina już zdrowa, żwawa aż za bardzo.
Z ziemi skupiamy się ostatnio na pracy w stępie, bo ten chód nastręcza Wyścigowej sporo problemów. Okrążanie, przeciskanie, chody boczne... najlepiej wykonywać wedle Siwej w tęgim kłusie... Pal sześć, że mało precyzyjnie, że się wpada, puka, potyka... Grunt, że odfajkowane...
Męczę więc Siwca do upadłego np. zmianami kierunku w okrążaniu do momentu, aż jest w stanie bez podkłusowania wykonać polecenia, na dokładkę z głową w dole. No powiedzmy, na wysokości kłębu... A temperamencik bieżący testujemy skokami z siodłem. Czasem zdarzy się przy lądowaniu malutki bryk, ale sporadycznie. Czyli nie najgorzej. Ale pod siodłem... Ech, do pleasure to nam zupełnie nie po drodze ;-) Już prędzej trail nam pisany, bo na obiektach Siwe zaczyna się skupiać, pod nogi patrzeć... Jak ma tylko iść w kółko, zaczyna wyczyniać. Całkiem lewopółkulowo. Próbuje dryfować do koni, proponować chody boczne (ostatnio oczywiście w kierunku do Hucyka ;-) Nawet głową próbuje potrzepywać, typowo folblucio. I gapić się po okolicy... Ooo, samochód jedzie... Czerwony...! O, rower...! A tam, tam... patrz, CZŁOWIEK chyba idzie... Przywołana do porządku na chwilę przybiera ramę, ale zaraz znów się rozprasza...
Inna rzecz, że zaczęły się OWADY. A Siwe za owadami nie przepada... Irytuje się, wali z zadu, chrumka złowieszczo, czasem rzuca się na ziemię... Charakterek to ona ma...
Nie to co Hucyk, który ze stoickim spokojem znosi gryzące... Aliści grubas jeszcze nie wymienił zimowego futra, więc może go nie gryzą tak bardzo, jak Siwca w letniej już odsłonie... Na głowie od nosa do oczu został jej tylko pasek zimowego futra (wygląda to dość komicznie :-) a tak poza tym - łysa. Za to ujawniła piękną muskulaturę, procentują górki padokowe :-)
Na ostatnia jazdę wysmarowałam Siwkę balsamem anty-owadzim o zapachu różanym (przy okazji było oswajanie, bo butelka prukała i dźwięcznie zasysała-wysysała powietrze), może niezbyt skutecznym, ale jakim pięknym :-) Pachniała z odległości kilku metrów... Jeszcze dziś rano zalatywała różami ;-)
Lokalny narybek:
U koni okres godowy - mamy powtórkę z Romea i Julii; Siwe i Hucyk ryczą naprzemiennie, prowadzają się, pokwikują, umizgują się... Po kilku dniach zdążyło mnie porządnie zemdlić od tej ich miłości ;-)
Mają szczęście, oboje, że pod siodłem zachowują się w miarę przyzwoicie, choć przyznać muszę, że Hucyk doskonale zna swoje powinności konia wierzchowego, czego o Siwej jeszcze powiedzieć nie można ;-)
Z racji aury nieciekawej Hucyk odbębnił pod siodłem 5 treningów, a Siwe tylko 3. Było za to konkretnie.
Z Hucykiem dość intensywna praca pagórkowa, wskoki galopem na górkę-bankiet i różne takie. Przy okazji wykreował nam się cmok!, jako wspomagająca komenda do galopu. Łatwo nie jest, Hucyk - jako urodzony kłusak - galopować lubi tylko bez jeźdźca i na krótkich odcinkach. Chyba, że wybuch końskiej euforii, to wtedy i owszem się zasuwa całe wielkie koła - tu widzę pewne predyspozycje do reiningu u Kolegi (wybuch euforii miał miejsce w sobotę 30 kwietnia; tak się wściekali - Hucyk, Siwka i Fisiek, że Siwe aż się wywaliło na łuku ;-)
Była też praca na arenie, nauka schematów, ćwiczenia w wygięciu wokół wewnętrznej łydki, zaczątki roll-backów dla rozrywki etc. Wszystkie jazdy na side-pullu, do wędzidła zdecydowanie nie wracamy, bo Huc jest bardzo precyzyjny i bez niego. I jakby bardziej współpracujący... A kontrola nad nim identyczna - niezależnie od tego, czy ma metal w pysku, czy nie... Zwierz ten jest małą zagadką, bo z ziemi dyskutuje i odstawia małe bunty, natomiast pod siodłem chodzi bardzo grzecznie... Sporadycznie sobie tylko coś ubzdura... Jak chociażby owe straszne krzaki... Oswajamy je robiąc przy nich odpoczynek i podając czasem ciasteczko, ale póki co, nadal w nich straszy ;-) Ostatnio trącił zadnią nóżkę leżący drąg, drąg szurnął po ziemi a Hucyk jak nie podskoczy... A nie mówiłem, że tu straszy????? I tylko czekał, czy ulegnę panice i pozwolę wiać ;-)
Poza tym Mały robił też za nauczyciela - pojawił się u nas lokalny narybek (5- i około 10-letni) pragnący pojeździć konno. O ile narybek 5-letni odbył klasyczną oprowadzankę na linie (ale za to crossową: po górkach, przez rowy, kłody i kamienie...), to narybek około 10-letni zażyczył sobie, że chce SAM... Ów narybek jeździł u nas RAZ w zeszłym roku (krótka lonżka), teraz była to jego druga jazda na koniu. Huc grzecznie maszerował, zatrzymywał, nawet cofał pod narybkiem... :-) Wprawdzie od razu zorientował się, że narybek jest narybkiem raczkującym jeździecko i można wykonywać manewry wedle własnej huckowej fantazji, ale i tak było super :-)
Z Siwką zaczęłyśmy pracę na wędzidle. Gadzina już zdrowa, żwawa aż za bardzo.
Z ziemi skupiamy się ostatnio na pracy w stępie, bo ten chód nastręcza Wyścigowej sporo problemów. Okrążanie, przeciskanie, chody boczne... najlepiej wykonywać wedle Siwej w tęgim kłusie... Pal sześć, że mało precyzyjnie, że się wpada, puka, potyka... Grunt, że odfajkowane...
Męczę więc Siwca do upadłego np. zmianami kierunku w okrążaniu do momentu, aż jest w stanie bez podkłusowania wykonać polecenia, na dokładkę z głową w dole. No powiedzmy, na wysokości kłębu... A temperamencik bieżący testujemy skokami z siodłem. Czasem zdarzy się przy lądowaniu malutki bryk, ale sporadycznie. Czyli nie najgorzej. Ale pod siodłem... Ech, do pleasure to nam zupełnie nie po drodze ;-) Już prędzej trail nam pisany, bo na obiektach Siwe zaczyna się skupiać, pod nogi patrzeć... Jak ma tylko iść w kółko, zaczyna wyczyniać. Całkiem lewopółkulowo. Próbuje dryfować do koni, proponować chody boczne (ostatnio oczywiście w kierunku do Hucyka ;-) Nawet głową próbuje potrzepywać, typowo folblucio. I gapić się po okolicy... Ooo, samochód jedzie... Czerwony...! O, rower...! A tam, tam... patrz, CZŁOWIEK chyba idzie... Przywołana do porządku na chwilę przybiera ramę, ale zaraz znów się rozprasza...
Inna rzecz, że zaczęły się OWADY. A Siwe za owadami nie przepada... Irytuje się, wali z zadu, chrumka złowieszczo, czasem rzuca się na ziemię... Charakterek to ona ma...
Nie to co Hucyk, który ze stoickim spokojem znosi gryzące... Aliści grubas jeszcze nie wymienił zimowego futra, więc może go nie gryzą tak bardzo, jak Siwca w letniej już odsłonie... Na głowie od nosa do oczu został jej tylko pasek zimowego futra (wygląda to dość komicznie :-) a tak poza tym - łysa. Za to ujawniła piękną muskulaturę, procentują górki padokowe :-)
Na ostatnia jazdę wysmarowałam Siwkę balsamem anty-owadzim o zapachu różanym (przy okazji było oswajanie, bo butelka prukała i dźwięcznie zasysała-wysysała powietrze), może niezbyt skutecznym, ale jakim pięknym :-) Pachniała z odległości kilku metrów... Jeszcze dziś rano zalatywała różami ;-)
Lokalny narybek:
Subskrybuj:
Posty (Atom)