Trochę się ocknęłam i wzięłam za robotę. Deski częściowo pokorowane (nowa partia, 2 kubiki), nowa stajnia-wiata-stodółka prawie pomalowana, regały także.
W sobotę deszczowo-listopadowo, konie mokre i sterczące pół dnia pod prawie-bezlistnym kasztanowcem. I drące się siana-siana (Fisiek co mnie widzi, to ryczy). A na łąkę pójść to niełaska? Nic tylko gotowe pod gębę podtykaj... Zrywać im się nie chce, ot co...
Późnym popołudniem najazd gości - Asia od Morsa (kopę lat) z kolegą . Pochichrałyśmy się jak młodzież jaka, fajnie było :-)
W niedzielę - końsko. Pojawiła się Ala, czyli było jeździectwo. Najpierw na tapetę poszedł upasiony Niko (od dwóch tygodni gruby jak byczysko, ku naszej radości - w końcu widać, że tyje :-) Za bramę, jeździć i obżerać się łąką koniczynową. Fisiek wpadł w szał, przygnał za nim korytarzami rajsko-padokowymi na skraj łąki i odstawiał brawerie: czemu on może TAM, a ja muszę TU???? Latał wściekłym galopem, kwikał, zadem wywijał na wszystkie strony.
Modelowy przykład wyciszonego konia chowanego bezstajennie, który dostaje ZERO treściwego ;-)
W końcu walnął zadem w pastucha (niby celował w Bułkę, która z nim latała), zaplątał się, ogrodzenie wywalił. I pognał. Na szczęście z powrotem w padokowe korytarze :-) Polazłam za nim, psiocząc, zatargałam za bródkę pod kasztana, dałam siana. Oczywiście od razu się uspokoił. Dziad Żarłoczny Jeden ;-)
Potem wzięłam się za malowanie stajni. Ale zaraz zaprzestałam, bo Ala szykowała się do jazdy na Siwce, więc zgramoliłam się z drabinki i poszłam po hucyka. W myśl zasady: dla towarzystwa Cygan dał się powiesić ;-)
Hucyk od razu zarejestrował, że niosę linę z halterkiem i mam saszetkę z ciasteczkami. Nie zdążyłam nawet kiwnąć przywołująco paluszkiem a już stał na baczność z nosem celującym w kantarek :-) A jazdę jaką mieliśmy...! 2 tygodnie przerwy w jeździectwie a hucyk chodził jak marzenie :-) WHOA! robił takie, że niech wymiękają wszelkie konie-reinery ;-)
Pojeździliśmy sobie na placu wspólnie z Siwką, zwierzaki miały od czasu do czasu lekkie tendencje do dryfowania w swoim kierunku, ale bez żadnych ekscesów. Ot, delikatne sugestie: a może by tak gęsiego, hę? Potem myknęliśmy samotnie w mały terenik i ćwiczyliśmy kłusowanie od stajni - w stronę stajni. Hucyk sprawował się bardzo ładnie, zasuwał bez różnicy w obie strony. Co najwyżej drałował z nosem przy ziemi próbując łapać w locie trawę spod nóg. Przy okazji wyglądał wybitnie GOOD BANANA :-)
Skoro szło nam tak elegancko, puściliśmy się na szerokie wody, po zaoranym. Stopniowo proponuję huckowi w terenie coraz to nowe aktywności, bacząc jednakowoż, aby nie nadepnąć mu na odcisk (czytaj: huckowe progi respektuję).
Po powrocie na podwórko puściłam małego luzem i wzięłam się za korowanie desek. Mały popasł się na trawniku (he-he, kto był w Gawłowie, ten wie, jak ten trawnik wygląda ;-) przez godzinę, po czym grzecznie stanął przed sprężyną i grzecznie czekał, aż zauważę niemą prośbę i puszczę do koni.
Pomyślałam, że miło by było, żeby ktoś kontunuował strzyżenie trawy i wzięłam Fiśka. Fisiu lekko zerkał za siebie (chodźcie, chodźcie ze mną... ja nie chcę sam...), ale gdy skapował, że chodzi tylko o żarcie, zaraz gębę ucieszył i dawaj łobzować. Siwe zawołało go raz z padoku, nawet głowy nie podniósł, więc zaraz przywędrowało pod sprężynę (bramkę) i grzecznie zarządało ja też, ja też...!
Potem wróciły do koni (bo chciały, wcale nie kazałam), ale Fisiek zaraz się rozmyślił; nie zdążyłam jeszcze dojść do korowania a słyszę, że sprężyna za mną wydaje odgłosy. Odwracam się, a Fitek jak baletnica: przeleciał pod sprężyną z prądem, zawieszoną na wysokości około 1 m. Fitek, który jest kawał Wielkiego Konia! A proszę, jaki zwinny :-) Mina niewinna: no co? przecież jeszcze nie skończyłem...
A już myślałam, że wyrósł z figli i psot. I wsiadać chciałam. Chyba jednak pozostanę jeździecko przy statecznym hucyku :-)
"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli
poniedziałek, 30 sierpnia 2010
czwartek, 26 sierpnia 2010
Nalocik
Wczoraj po pracy wpadłam na wieś z małą wizytacją... Oblubieniec nie próżnuje: stodoły już nie ma (w poniedziałek rano 2/3, mimo, że podupadłe, jeszcze stało), została sterta słomy i parę desek na krzyż... Nowa stajnia-wiata w większości pomalowana (kolor palisander), wygląda cudnie :-)
Konie na łące, poszłam na inspekcję obejrzeć, pomacać, pogłaskać - każdego po kolei. Chyba zima idzie, bo jakieś takie upasione się zrobiły, nabite w sobie, mocarne... Ani chybi, wiedzą, że zimowanie pod wiatą je czeka ;-)
Humory dopisują, pod wieczór koniska urządziły mega-wygłupy (daaawno nie widziałam u nich takiego ożywienia), o dziwo zaczął Niko. Zaczepiał Szamana, podbiegał, głową wywijał. Stado błyskawicznie podchwyciło: były galopy, kwiki, wierzgi zadkami, boksy przednimi nogami a hucek zaproponował dęba z galopu z podskokami na zadnich nogach :-) Najstateczniej (co nie znaczy, że nie latali) zachowywali się emeryt Henio i Siwka. O dziwo, bo eks-wariatka też lubi (lubiła) pobrykać ;-)
A na weekend mam umówione dzieciaki na jazdę. Zamierzam wyhodować sobie lokalny naturalny narybek jeździecki, żeby mieć towarzystwo do jazd. Może w końcu przesiądę się z hucyka na jakiegoś większego konia ;-)
Konie na łące, poszłam na inspekcję obejrzeć, pomacać, pogłaskać - każdego po kolei. Chyba zima idzie, bo jakieś takie upasione się zrobiły, nabite w sobie, mocarne... Ani chybi, wiedzą, że zimowanie pod wiatą je czeka ;-)
Humory dopisują, pod wieczór koniska urządziły mega-wygłupy (daaawno nie widziałam u nich takiego ożywienia), o dziwo zaczął Niko. Zaczepiał Szamana, podbiegał, głową wywijał. Stado błyskawicznie podchwyciło: były galopy, kwiki, wierzgi zadkami, boksy przednimi nogami a hucek zaproponował dęba z galopu z podskokami na zadnich nogach :-) Najstateczniej (co nie znaczy, że nie latali) zachowywali się emeryt Henio i Siwka. O dziwo, bo eks-wariatka też lubi (lubiła) pobrykać ;-)
A na weekend mam umówione dzieciaki na jazdę. Zamierzam wyhodować sobie lokalny naturalny narybek jeździecki, żeby mieć towarzystwo do jazd. Może w końcu przesiądę się z hucyka na jakiegoś większego konia ;-)
poniedziałek, 23 sierpnia 2010
Wielkie nic
Jakoś tak nic szczególnego się w weekend nie działo... Za bardzo nie ma więc o czym pisać... Ale notkę dla porządku sporządzam, żeby nie było gadek od Czytelników ;-)
W sobotę odrobaczyłam całe stado, więc przez 2 dni latałam z taczką-dwukółką i sprzątałam, z przeproszeniem, kupy... Jakieś tam deski poprzenosiłam z kupki na kupkę (te do zabezpieczenia roztworem soli, te do pomalowania olejem od spodu, te na wiatę, te na stajnię...). Trochę poczytałam. Nad rzekę nie chciało mi się iść, sprawdzać, czy woda opadła, bo i tak tamtejszy padok odłogowany obecnie... Jeździć też mi się nie chciało (a na dokładkę boli mnie kręgosłup. STAROŚĆ chyba), choć hucek coś tam sugerował...
Jakiś taki wybitnie rozmamłany weekend to był...
A, no i Szaman zgubił obrożę na owady... Też mi się nie chciało szukać... Mała strata; w obroży, czy bez i tak muchami był oblepiony ;-)
W sobotę odrobaczyłam całe stado, więc przez 2 dni latałam z taczką-dwukółką i sprzątałam, z przeproszeniem, kupy... Jakieś tam deski poprzenosiłam z kupki na kupkę (te do zabezpieczenia roztworem soli, te do pomalowania olejem od spodu, te na wiatę, te na stajnię...). Trochę poczytałam. Nad rzekę nie chciało mi się iść, sprawdzać, czy woda opadła, bo i tak tamtejszy padok odłogowany obecnie... Jeździć też mi się nie chciało (a na dokładkę boli mnie kręgosłup. STAROŚĆ chyba), choć hucek coś tam sugerował...
Jakiś taki wybitnie rozmamłany weekend to był...
A, no i Szaman zgubił obrożę na owady... Też mi się nie chciało szukać... Mała strata; w obroży, czy bez i tak muchami był oblepiony ;-)
czwartek, 19 sierpnia 2010
Zapomniane opowiastki wakacyjne
Ot, skleroza. O końskich wyczynach bagiennych nie napisać...!
Któregoś dnia wychodzę ci ja rano, bo Bułce-Bibułce się zachciało siku (o chorendalnej 5.30) i przy okazji zerkam na konie. Pensjonaty ok, drzemią na okrągłym wybiegu, ale naszych nigdzie nie widać. Ki diabeł?
Zachciało się nam robić rajskie padoki to tak się ma ;-) Jakby siedziało toto zamknięte w jednym miejscu to by nie było problemu. A tak to może się rozłazić po ranchu i weź tu ich szukaj, człowieku...
Ocknęło mnie momentalnie, wróciłam do domu zmienić kapcio-klapki na kowbojki (co przy koszulo-sukience nocnej wygląda wcale-wcale oryginalnie), capnęłam saszetkę z łakotkami i dawaj w teren. Jeden zerk na łąkę wystarczył, by zauważyć, że słupki wzdłuż rzeki leżą. Koni ni widu, ni słuchu. Gwizdnęłam po naszemu. Najpierw nic, ale po chwili z trzcin wynurzyła się siwa głowa. I zanurkowała z powrotem. Powtórzyłam gwizd i po chwili usłyszałam, jak cielska przedzierają się przez chaszcze. Towarzystwo wylazło z szuwarów i przewędrowało grzecznie na padok zgrabnie przekraczając leżące taśmy z prądem. Na końcu przybył Fisiek; cały wytytłany w błocie, głowa w pajęczynach, w grzywie kupa rzepów, mina zadowolona: jam to, nie chwaląc się, sprawił :-)
Wyłączyłam prąd i z pół godziny bujałam się z naprawianiem ogrodzenia. Towarzystwo oczywiście znów polazło w bagno obżerać się nadwodną roślinnością, ale na moją prośbę grzecznie wrócili na padok. Te naturalne konie to są do niczego, nawet uciec porządnie nie potrafią ;-)
Scenariusz niby-uciekania powtórzył się jeszcze dwukrotnie a największy zapał do wycieczek przejawiał, oczywiście, Fisiek. Wypuszczał się najdalej, ale za każdym razem na gwizd grzecznie wracał na padok. W końcu mi się znudziło (a ponadto mieliśmy łączyć stado), przycięłam chaszcze, żeby elektryzator lepiej działał. Jednakowoż przesunęłam ogrodzenie częściowo w błoto. A niech mają to swoje bagno ulubione :-) Jak woda trochę opadnie, obejdę to ich uroczysko, bo coś mi się wydaje, że rzeka ma tam swoje zakole i jeśli nie ma brodu umożliwiającego prawdziwą ucieczkę, to zrobię zwierzakom stały dostęp do rzeki :-)
Któregoś dnia wychodzę ci ja rano, bo Bułce-Bibułce się zachciało siku (o chorendalnej 5.30) i przy okazji zerkam na konie. Pensjonaty ok, drzemią na okrągłym wybiegu, ale naszych nigdzie nie widać. Ki diabeł?
Zachciało się nam robić rajskie padoki to tak się ma ;-) Jakby siedziało toto zamknięte w jednym miejscu to by nie było problemu. A tak to może się rozłazić po ranchu i weź tu ich szukaj, człowieku...
Ocknęło mnie momentalnie, wróciłam do domu zmienić kapcio-klapki na kowbojki (co przy koszulo-sukience nocnej wygląda wcale-wcale oryginalnie), capnęłam saszetkę z łakotkami i dawaj w teren. Jeden zerk na łąkę wystarczył, by zauważyć, że słupki wzdłuż rzeki leżą. Koni ni widu, ni słuchu. Gwizdnęłam po naszemu. Najpierw nic, ale po chwili z trzcin wynurzyła się siwa głowa. I zanurkowała z powrotem. Powtórzyłam gwizd i po chwili usłyszałam, jak cielska przedzierają się przez chaszcze. Towarzystwo wylazło z szuwarów i przewędrowało grzecznie na padok zgrabnie przekraczając leżące taśmy z prądem. Na końcu przybył Fisiek; cały wytytłany w błocie, głowa w pajęczynach, w grzywie kupa rzepów, mina zadowolona: jam to, nie chwaląc się, sprawił :-)
Wyłączyłam prąd i z pół godziny bujałam się z naprawianiem ogrodzenia. Towarzystwo oczywiście znów polazło w bagno obżerać się nadwodną roślinnością, ale na moją prośbę grzecznie wrócili na padok. Te naturalne konie to są do niczego, nawet uciec porządnie nie potrafią ;-)
Scenariusz niby-uciekania powtórzył się jeszcze dwukrotnie a największy zapał do wycieczek przejawiał, oczywiście, Fisiek. Wypuszczał się najdalej, ale za każdym razem na gwizd grzecznie wracał na padok. W końcu mi się znudziło (a ponadto mieliśmy łączyć stado), przycięłam chaszcze, żeby elektryzator lepiej działał. Jednakowoż przesunęłam ogrodzenie częściowo w błoto. A niech mają to swoje bagno ulubione :-) Jak woda trochę opadnie, obejdę to ich uroczysko, bo coś mi się wydaje, że rzeka ma tam swoje zakole i jeśli nie ma brodu umożliwiającego prawdziwą ucieczkę, to zrobię zwierzakom stały dostęp do rzeki :-)
poniedziałek, 16 sierpnia 2010
Powrót do cywilizacji
Po wakacjach :-(
Wróciłam, niestety :-( Donosów na bieżąco nie było (co zresztą łatwo zauważyć ;-), bo ani miałam czas w głowę się podrapać, że o włączeniu laptoka nie wspomnę... Co to się na wsi działo... Ło, Ludzie... Takiego zatyranego urlopu to ja jeszcze nie miałam... I jeszcze te jazdy końskie w międzyczasie...
...wakacje na Gawłowie to tylko psy mają... ;-)
Od razu na początku z grubej rury: w sobotę (31 lipca) przyjechał do naszego bezstajennego pensjonatu nowy koń. Szaman przy nim to miniaturka... Nowy ma 20 lat, całe życie mieszkał w stajni i jest emerytowanym sportowcem-skoczkiem. Co zresztą udowodnił wyskakując w czasie naziemnego treningu z placu manewrowego ;-)
Nowy poszedł mieszkać na padoki zastodolne, po godzinie dołączył do niego Niko (oczywiście pod okiem swojej Pani), który jest grzeczny, niekonfliktowy i bezproblemowy.
Pierwszej nocy latałam oczywiście na padok sprawdzać, jak taki stajenny staruch znosi brak boksu, ale koleś od pierwszej nocy zachowywał się, jakby całe życie spędził pod gołym niebem :-)
Po 13 dniach połączyliśmy stopniowo stado (najpierw dorzuciliśmy chłopakom hucka a potem resztę). Nasi wyjątkowo zgodni, póki co. Owszem bywają kwiki i pofikiwania, bo Nowy jest niezłym dominantem, ale póki co regularnych nawalanek nie ma... Nawalanki odchodzą głównie pomiędzy Siwką a huckiem; raz nawet urządzili popis przy gościach. Gości zatkało. Pewnie myśleli, że koniki to takie puci-puci zwierzątka przemiłe... A to cholery są... I co im taki carrot zrobić może... Siwe wyszło z walki z pokąsanym guzem na łopatce wielkości dłoni... A huckowi jak zwykle NIC...
Szaman na Nowego się krzywi, ale śmiałości, żeby otwarcie się sprzeciwić nie ma. Pozerkuje tylko na niego z ukosa.
Jazdy odchodziły na hucku, mimo, że obiecałam Szamankowi, że on też się załapie (ma taką żałosną minę, gdy widzi te ciasteczka inkasowane przez huculską paszczę za wybitnie ładne pod-siodlane manewry ;-)
Hucek zrobił się koń jak złoto (8 wspólnych treningów odbyliśmy); nie dość że po ranchu (przystosowuję małego jako konia ranczerskiego; np. zamiast osobiście łazić i sprawdzać stan ogrodzeń, robimy to z siodła) pomyka elegancko, to i w malutkie tereny zaczęliśmy się wypuszczać. A wodza w pozycji casual tak mi się wryła w nawyk, że już inaczej nie potrafię ;-) Hucyk skręca, zatrzymuje się i cofa zasadniczo bez użycia wodzy (mimo, że wędzidło w pysku nosi - mamy wyglądać po kowbojsku ;-) I włazi ze mną na pleckach, wszędzie gdzie się go poprosi: ostatnio w bagno (rzeka znów lekko wylała), w chaszcze i rumowiska kamienne. A łazić zaczął za mną jak psinka :-)
2 razy na jazdę poszła Siwka (pod Alą); ostatnia jazda po raz pierwszy w podkładce do jazdy na oklep (stęp i kłus). Siwe zachowuje się jak koń chodzący pod jeźdźcem od lat, tyle powiem. Chodzi na luzaka, robi przejścia pomiędzy chodami i w obrębie chodu (wydłużanie, skracanie kroku) na samo podniesienie/obniżenie energii, kręci esy-floresy od dosiadu... Czasem tylko grzecznie zapyta: a może już skończymy, hę? Ech, fajny koń z tej Siwki się zrobił... Można ją po prostu wziąć z padoku, osiodłać, wsiąść i pojechać. Żadne pre-fly check'i jej niepotrzebne... Cuda jakieś...
W zakresie prac budowlanych - szaleństwo...
Drewniana stajnia (obecnie magazyn z sianem) prawie dokończona, stodoła w 1/3 obalona (konie mają w końcu szerokie przejście a my widok z podwórka na ich wyczyny), wylewki w starej stajni zrobione w eks-boksie Szamana, Nika i hucka (czyli na korytarzu ;-) Została jeszcze eks-Siwka i część korytarza. Nasz lokalny padock paradise zaczyna nabierać barw, mamy już pokaźną górkę w głazami i kłodami, spore, stale powiększające się kamienno-żwirkowe poletko wokół poidła i w przejściu na leżakowanie pod kasztana. Konie-pensjonaty chętnie sterczą na żwirku, nasi na górce.
Obecnie* trwa projektowanie wiaty i okolicznych urządzeń, m.in. chcemy zbudować wybetonowany basenik do moczenia kopyt.
* obecnie to ja siedzę w biurze, niestety. Ale ma to też swoje dobre strony: dostęp do kompa z odpowiednim oprogramowaniem ;-)
O hucku jeszcze: na 3. treningu miał miejsce incydent waleczny. Po jeździe na placu wybraliśmy się w mały teren siodlano-spacerowy. Poszliśmy kawałek drogą główną, na której hucek podjął samodzielną decyzję o powrocie do domu. Akuratnie była to część spacerowo-naziemna naszej wycieczki. Stoczyliśmy bój zaciekły (okraszony wspinaniem się, warczeniem i próbami atakowania), który wygrałam. Żeby jednak nie przeginać, a jednakowoż na swoim postawić, poszliśmy jeszcze kilka kroków naprzód i wróciliśmy do domu. Hucyk był strasznie zły, ja miałam lekkie wyrzuty sumienia. Pewnie huckowe progi poprzekraczałam i dlatego mały się zbiesił... Potem była 3-dniowa przerwa w naszym obcowaniu, bo nie było czasu (budowlanka odchodziła). Po przerwie jednakowoż okazało się, że hucek nie dość, że nie chowa urazy, to na dokładkę patrzy na mnie z wielkim szacunkiem w oku... A jakość naszej współpracy jeździecko-spacerowej zdecydowanie poszybowała w górę... Znaczy się, lidera potrzebował ;-)
Wróciłam, niestety :-( Donosów na bieżąco nie było (co zresztą łatwo zauważyć ;-), bo ani miałam czas w głowę się podrapać, że o włączeniu laptoka nie wspomnę... Co to się na wsi działo... Ło, Ludzie... Takiego zatyranego urlopu to ja jeszcze nie miałam... I jeszcze te jazdy końskie w międzyczasie...
...wakacje na Gawłowie to tylko psy mają... ;-)
Od razu na początku z grubej rury: w sobotę (31 lipca) przyjechał do naszego bezstajennego pensjonatu nowy koń. Szaman przy nim to miniaturka... Nowy ma 20 lat, całe życie mieszkał w stajni i jest emerytowanym sportowcem-skoczkiem. Co zresztą udowodnił wyskakując w czasie naziemnego treningu z placu manewrowego ;-)
Nowy poszedł mieszkać na padoki zastodolne, po godzinie dołączył do niego Niko (oczywiście pod okiem swojej Pani), który jest grzeczny, niekonfliktowy i bezproblemowy.
Pierwszej nocy latałam oczywiście na padok sprawdzać, jak taki stajenny staruch znosi brak boksu, ale koleś od pierwszej nocy zachowywał się, jakby całe życie spędził pod gołym niebem :-)
Po 13 dniach połączyliśmy stopniowo stado (najpierw dorzuciliśmy chłopakom hucka a potem resztę). Nasi wyjątkowo zgodni, póki co. Owszem bywają kwiki i pofikiwania, bo Nowy jest niezłym dominantem, ale póki co regularnych nawalanek nie ma... Nawalanki odchodzą głównie pomiędzy Siwką a huckiem; raz nawet urządzili popis przy gościach. Gości zatkało. Pewnie myśleli, że koniki to takie puci-puci zwierzątka przemiłe... A to cholery są... I co im taki carrot zrobić może... Siwe wyszło z walki z pokąsanym guzem na łopatce wielkości dłoni... A huckowi jak zwykle NIC...
Szaman na Nowego się krzywi, ale śmiałości, żeby otwarcie się sprzeciwić nie ma. Pozerkuje tylko na niego z ukosa.
Jazdy odchodziły na hucku, mimo, że obiecałam Szamankowi, że on też się załapie (ma taką żałosną minę, gdy widzi te ciasteczka inkasowane przez huculską paszczę za wybitnie ładne pod-siodlane manewry ;-)
Hucek zrobił się koń jak złoto (8 wspólnych treningów odbyliśmy); nie dość że po ranchu (przystosowuję małego jako konia ranczerskiego; np. zamiast osobiście łazić i sprawdzać stan ogrodzeń, robimy to z siodła) pomyka elegancko, to i w malutkie tereny zaczęliśmy się wypuszczać. A wodza w pozycji casual tak mi się wryła w nawyk, że już inaczej nie potrafię ;-) Hucyk skręca, zatrzymuje się i cofa zasadniczo bez użycia wodzy (mimo, że wędzidło w pysku nosi - mamy wyglądać po kowbojsku ;-) I włazi ze mną na pleckach, wszędzie gdzie się go poprosi: ostatnio w bagno (rzeka znów lekko wylała), w chaszcze i rumowiska kamienne. A łazić zaczął za mną jak psinka :-)
2 razy na jazdę poszła Siwka (pod Alą); ostatnia jazda po raz pierwszy w podkładce do jazdy na oklep (stęp i kłus). Siwe zachowuje się jak koń chodzący pod jeźdźcem od lat, tyle powiem. Chodzi na luzaka, robi przejścia pomiędzy chodami i w obrębie chodu (wydłużanie, skracanie kroku) na samo podniesienie/obniżenie energii, kręci esy-floresy od dosiadu... Czasem tylko grzecznie zapyta: a może już skończymy, hę? Ech, fajny koń z tej Siwki się zrobił... Można ją po prostu wziąć z padoku, osiodłać, wsiąść i pojechać. Żadne pre-fly check'i jej niepotrzebne... Cuda jakieś...
W zakresie prac budowlanych - szaleństwo...
Drewniana stajnia (obecnie magazyn z sianem) prawie dokończona, stodoła w 1/3 obalona (konie mają w końcu szerokie przejście a my widok z podwórka na ich wyczyny), wylewki w starej stajni zrobione w eks-boksie Szamana, Nika i hucka (czyli na korytarzu ;-) Została jeszcze eks-Siwka i część korytarza. Nasz lokalny padock paradise zaczyna nabierać barw, mamy już pokaźną górkę w głazami i kłodami, spore, stale powiększające się kamienno-żwirkowe poletko wokół poidła i w przejściu na leżakowanie pod kasztana. Konie-pensjonaty chętnie sterczą na żwirku, nasi na górce.
Obecnie* trwa projektowanie wiaty i okolicznych urządzeń, m.in. chcemy zbudować wybetonowany basenik do moczenia kopyt.
* obecnie to ja siedzę w biurze, niestety. Ale ma to też swoje dobre strony: dostęp do kompa z odpowiednim oprogramowaniem ;-)
O hucku jeszcze: na 3. treningu miał miejsce incydent waleczny. Po jeździe na placu wybraliśmy się w mały teren siodlano-spacerowy. Poszliśmy kawałek drogą główną, na której hucek podjął samodzielną decyzję o powrocie do domu. Akuratnie była to część spacerowo-naziemna naszej wycieczki. Stoczyliśmy bój zaciekły (okraszony wspinaniem się, warczeniem i próbami atakowania), który wygrałam. Żeby jednak nie przeginać, a jednakowoż na swoim postawić, poszliśmy jeszcze kilka kroków naprzód i wróciliśmy do domu. Hucyk był strasznie zły, ja miałam lekkie wyrzuty sumienia. Pewnie huckowe progi poprzekraczałam i dlatego mały się zbiesił... Potem była 3-dniowa przerwa w naszym obcowaniu, bo nie było czasu (budowlanka odchodziła). Po przerwie jednakowoż okazało się, że hucek nie dość, że nie chowa urazy, to na dokładkę patrzy na mnie z wielkim szacunkiem w oku... A jakość naszej współpracy jeździecko-spacerowej zdecydowanie poszybowała w górę... Znaczy się, lidera potrzebował ;-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)