Po wakacjach :-(
Wróciłam, niestety :-( Donosów na bieżąco nie było (co zresztą łatwo zauważyć ;-), bo ani miałam czas w głowę się podrapać, że o włączeniu laptoka nie wspomnę... Co to się na wsi działo... Ło, Ludzie... Takiego zatyranego urlopu to ja jeszcze nie miałam... I jeszcze te jazdy końskie w międzyczasie...
...wakacje na Gawłowie to tylko psy mają... ;-)
Od razu na początku z grubej rury: w sobotę (31 lipca) przyjechał do naszego bezstajennego pensjonatu nowy koń. Szaman przy nim to miniaturka... Nowy ma 20 lat, całe życie mieszkał w stajni i jest emerytowanym sportowcem-skoczkiem. Co zresztą udowodnił wyskakując w czasie naziemnego treningu z placu manewrowego ;-)
Nowy poszedł mieszkać na padoki zastodolne, po godzinie dołączył do niego Niko (oczywiście pod okiem swojej Pani), który jest grzeczny, niekonfliktowy i bezproblemowy.
Pierwszej nocy latałam oczywiście na padok sprawdzać, jak taki stajenny staruch znosi brak boksu, ale koleś od pierwszej nocy zachowywał się, jakby całe życie spędził pod gołym niebem :-)
Po 13 dniach połączyliśmy stopniowo stado (najpierw dorzuciliśmy chłopakom hucka a potem resztę). Nasi wyjątkowo zgodni, póki co. Owszem bywają kwiki i pofikiwania, bo Nowy jest niezłym dominantem, ale póki co regularnych nawalanek nie ma... Nawalanki odchodzą głównie pomiędzy Siwką a huckiem; raz nawet urządzili popis przy gościach. Gości zatkało. Pewnie myśleli, że koniki to takie puci-puci zwierzątka przemiłe... A to cholery są... I co im taki carrot zrobić może... Siwe wyszło z walki z pokąsanym guzem na łopatce wielkości dłoni... A huckowi jak zwykle NIC...
Szaman na Nowego się krzywi, ale śmiałości, żeby otwarcie się sprzeciwić nie ma. Pozerkuje tylko na niego z ukosa.
Jazdy odchodziły na hucku, mimo, że obiecałam Szamankowi, że on też się załapie (ma taką żałosną minę, gdy widzi te ciasteczka inkasowane przez huculską paszczę za wybitnie ładne pod-siodlane manewry ;-)
Hucek zrobił się koń jak złoto (8 wspólnych treningów odbyliśmy); nie dość że po ranchu (przystosowuję małego jako konia ranczerskiego; np. zamiast osobiście łazić i sprawdzać stan ogrodzeń, robimy to z siodła) pomyka elegancko, to i w malutkie tereny zaczęliśmy się wypuszczać. A wodza w pozycji casual tak mi się wryła w nawyk, że już inaczej nie potrafię ;-) Hucyk skręca, zatrzymuje się i cofa zasadniczo bez użycia wodzy (mimo, że wędzidło w pysku nosi - mamy wyglądać po kowbojsku ;-) I włazi ze mną na pleckach, wszędzie gdzie się go poprosi: ostatnio w bagno (rzeka znów lekko wylała), w chaszcze i rumowiska kamienne. A łazić zaczął za mną jak psinka :-)
2 razy na jazdę poszła Siwka (pod Alą); ostatnia jazda po raz pierwszy w podkładce do jazdy na oklep (stęp i kłus). Siwe zachowuje się jak koń chodzący pod jeźdźcem od lat, tyle powiem. Chodzi na luzaka, robi przejścia pomiędzy chodami i w obrębie chodu (wydłużanie, skracanie kroku) na samo podniesienie/obniżenie energii, kręci esy-floresy od dosiadu... Czasem tylko grzecznie zapyta: a może już skończymy, hę? Ech, fajny koń z tej Siwki się zrobił... Można ją po prostu wziąć z padoku, osiodłać, wsiąść i pojechać. Żadne pre-fly check'i jej niepotrzebne... Cuda jakieś...
W zakresie prac budowlanych - szaleństwo...
Drewniana stajnia (obecnie magazyn z sianem) prawie dokończona, stodoła w 1/3 obalona (konie mają w końcu szerokie przejście a my widok z podwórka na ich wyczyny), wylewki w starej stajni zrobione w eks-boksie Szamana, Nika i hucka (czyli na korytarzu ;-) Została jeszcze eks-Siwka i część korytarza. Nasz lokalny padock paradise zaczyna nabierać barw, mamy już pokaźną górkę w głazami i kłodami, spore, stale powiększające się kamienno-żwirkowe poletko wokół poidła i w przejściu na leżakowanie pod kasztana. Konie-pensjonaty chętnie sterczą na żwirku, nasi na górce.
Obecnie* trwa projektowanie wiaty i okolicznych urządzeń, m.in. chcemy zbudować wybetonowany basenik do moczenia kopyt.
* obecnie to ja siedzę w biurze, niestety. Ale ma to też swoje dobre strony: dostęp do kompa z odpowiednim oprogramowaniem ;-)
O hucku jeszcze: na 3. treningu miał miejsce incydent waleczny. Po jeździe na placu wybraliśmy się w mały teren siodlano-spacerowy. Poszliśmy kawałek drogą główną, na której hucek podjął samodzielną decyzję o powrocie do domu. Akuratnie była to część spacerowo-naziemna naszej wycieczki. Stoczyliśmy bój zaciekły (okraszony wspinaniem się, warczeniem i próbami atakowania), który wygrałam. Żeby jednak nie przeginać, a jednakowoż na swoim postawić, poszliśmy jeszcze kilka kroków naprzód i wróciliśmy do domu. Hucyk był strasznie zły, ja miałam lekkie wyrzuty sumienia. Pewnie huckowe progi poprzekraczałam i dlatego mały się zbiesił... Potem była 3-dniowa przerwa w naszym obcowaniu, bo nie było czasu (budowlanka odchodziła). Po przerwie jednakowoż okazało się, że hucek nie dość, że nie chowa urazy, to na dokładkę patrzy na mnie z wielkim szacunkiem w oku... A jakość naszej współpracy jeździecko-spacerowej zdecydowanie poszybowała w górę... Znaczy się, lidera potrzebował ;-)
2 komentarze:
No wreszcie :-) Bo ja codziennie zaglądałam i NIC!!!
Na wakacjach się było, ot co :-))
Prześlij komentarz