"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Fajnie-fajnie, choć jesień-jesień...

Trochę się ocknęłam i wzięłam za robotę. Deski częściowo pokorowane (nowa partia, 2 kubiki), nowa stajnia-wiata-stodółka prawie pomalowana, regały także.

W sobotę
deszczowo-listopadowo, konie mokre i sterczące pół dnia pod prawie-bezlistnym kasztanowcem. I drące się siana-siana (Fisiek co mnie widzi, to ryczy). A na łąkę pójść to niełaska? Nic tylko gotowe pod gębę podtykaj... Zrywać im się nie chce, ot co...

 photo HPIM8026_zpsdd757b07.jpg

 photo HPIM8023_zpsb011c081.jpg

Późnym popołudniem najazd gości - Asia od Morsa (kopę lat) z kolegą . Pochichrałyśmy się jak młodzież jaka, fajnie było :-)

W niedzielę
- końsko. Pojawiła się Ala, czyli było jeździectwo. Najpierw na tapetę poszedł upasiony Niko (od dwóch tygodni gruby jak byczysko, ku naszej radości - w końcu widać, że tyje :-) Za bramę, jeździć i obżerać się łąką koniczynową. Fisiek wpadł w szał, przygnał za nim korytarzami rajsko-padokowymi na skraj łąki i odstawiał brawerie: czemu on może TAM, a ja muszę TU???? Latał wściekłym galopem, kwikał, zadem wywijał na wszystkie strony.
Modelowy przykład wyciszonego konia chowanego bezstajennie, który dostaje ZERO treściwego ;-)
W końcu walnął zadem w pastucha (niby celował w Bułkę, która z nim latała), zaplątał się, ogrodzenie wywalił. I pognał. Na szczęście z powrotem w padokowe korytarze :-) Polazłam za nim, psiocząc, zatargałam za bródkę pod kasztana, dałam siana. Oczywiście od razu się uspokoił. Dziad Żarłoczny Jeden ;-)
Potem wzięłam się za malowanie stajni. Ale zaraz zaprzestałam, bo Ala szykowała się do jazdy na Siwce, więc zgramoliłam się z drabinki i poszłam po hucyka. W myśl zasady: dla towarzystwa Cygan dał się powiesić ;-)
Hucyk
od razu zarejestrował, że niosę linę z halterkiem i mam saszetkę z ciasteczkami. Nie zdążyłam nawet kiwnąć przywołująco paluszkiem a już stał na baczność z nosem celującym w kantarek :-) A jazdę jaką mieliśmy...! 2 tygodnie przerwy w jeździectwie a hucyk chodził jak marzenie :-) WHOA! robił takie, że niech wymiękają wszelkie konie-reinery ;-)
Pojeździliśmy sobie na placu wspólnie z Siwką, zwierzaki miały od czasu do czasu lekkie tendencje do dryfowania w swoim kierunku, ale bez żadnych ekscesów. Ot, delikatne sugestie: a może by tak gęsiego, hę? Potem myknęliśmy samotnie w mały terenik i ćwiczyliśmy kłusowanie od stajni - w stronę stajni. Hucyk sprawował się bardzo ładnie, zasuwał bez różnicy w obie strony. Co najwyżej drałował z nosem przy ziemi próbując łapać w locie trawę spod nóg. Przy okazji wyglądał wybitnie GOOD BANANA :-)
Skoro szło nam tak elegancko, puściliśmy się na szerokie wody, po zaoranym. Stopniowo proponuję huckowi w terenie coraz to nowe aktywności, bacząc jednakowoż, aby nie nadepnąć mu na odcisk (czytaj: huckowe progi respektuję).
Po powrocie na podwórko puściłam małego luzem i wzięłam się za korowanie desek. Mały popasł się na trawniku (he-he, kto był w Gawłowie, ten wie, jak ten trawnik wygląda ;-) przez godzinę, po czym grzecznie stanął przed sprężyną i grzecznie czekał, aż zauważę niemą prośbę i puszczę do koni.
Pomyślałam, że miło by było, żeby ktoś kontunuował strzyżenie trawy i wzięłam Fiśka. Fisiu lekko zerkał za siebie (chodźcie, chodźcie ze mną... ja nie chcę sam...), ale gdy skapował, że chodzi tylko o żarcie, zaraz gębę ucieszył i dawaj łobzować. Siwe zawołało go raz z padoku, nawet głowy nie podniósł, więc zaraz przywędrowało pod sprężynę (bramkę) i grzecznie zarządało ja też, ja też...!
Potem wróciły do koni (bo chciały, wcale nie kazałam), ale Fisiek zaraz się rozmyślił; nie zdążyłam jeszcze dojść do korowania a słyszę, że sprężyna za mną wydaje odgłosy. Odwracam się, a Fitek jak baletnica: przeleciał pod sprężyną z prądem, zawieszoną na wysokości około 1 m. Fitek, który jest kawał Wielkiego Konia! A proszę, jaki zwinny :-) Mina niewinna: no co? przecież jeszcze nie skończyłem...
A już myślałam, że wyrósł z figli i psot. I wsiadać chciałam. Chyba jednak pozostanę jeździecko przy statecznym hucyku :-)

Brak komentarzy: