...Fisiek reprymendy za ogrodzenie nie dostał, bo po primo drągi na oko tkwią na swoich miejscach, czyli na słupkach nośnych a po secudno Oblubieniec przyznał, że mutant upatrzył sobie jeden drąg i go z upodobaniem ze słupka zdejmował :-) Ja jednakowoż nie zauważyłam, by Fisiek przejawiał jakiekolwiek zainteresowanie ogrodzeniem. Ale może to rozrywka na dni powszednie... Zobaczymy, co będzie w tym tygodniu...
W sobotę okazało się, że to, co Zbyn opowiada o psich wyczynach, to tylko wierzchołek góry lodowej... Chodzi o psie wyczyny w końskim aspekcie, oczywiście. Psy i konie uznają się wzajemnie za potwory. To tak generalnie. Oczywiście bywają odstępstwa od tego aksjomatu, jak chociażby wczoraj wieczorem: wspólny wypas w boksie tandemu Siwka & Gliśka. Siwka wypasała się na sianie a Gliśka na... siwych odchodach. Wypas był bezkolizyjny, panie na siebie zerknęły ze 2 razy, Siwe mruknęło z akceptacją i Glizda w boksie spokojnie żerowała (w okolicach siwego zadu, nota bene). Gdy Siwe nie życzy sobie bliższych kontaktów z psią (nie lubi np. całusków zimnym nosem w ganasz, gdy pije z wiaderka) robi głową węża i psia już wie, że lepiej zaprzestać ;-)
W sobotę zapałałam kole południa chęcią poganiania się z koniami. Zaczynamy wariować, Siwe już kłusuje z ogonem na modłę arabską, Fisiek pokwikuje radośnie wywijając głową a tu nagle ze stodoły, przez uchylone padokowe wrota zastawione tyłem od furmanki (takie niby-zasieki na psy), wypadają po kolei kanarki. Za chwilę dołącza Glizdka, jako że koślawa nie-skoczna, przylatuje na około przez podwórko... I dawaj całą gromadą pomagać, czyli ścigać stado! Konie błyskawicznie oceniły, kto tu jest bardziej predatorowaty (oczywiście na tle psów wypadłam bladawo z kawałkiem gałęzi kasztanowca w dłoni... a gdzie kły? a gdzie pazury...?) i dawaj wiać gęsiego na sąsiedni padok! Psy zastosowały manewr okalający a Bobuś, mój malutki Bobuś (a de facto żaden tam Bobuś, tylko Quentin Avangarda, Samiec-Przywódca) wykonał w trakcie pościgu skok na Fiśkowy zad (Panowie mają na pieńku i od dawna toczą boje, kto kogo). Skok na modłę lwa, z paszczą rozdziawioną w kierunku Fisiowej słabizny. Fiś jakoś szczególnie się nie przejął. Odskoczył błyskawicznie, adekwatnym półdupkiem zwieńczonym kopytem w Bobusia wierzgnął i zwiał. Z boku jednakowoż przyatakowały go Fućka-Matka i Monka-Córka a z tyłu za pęcinę próbowała skubnąć Glizda. Fisiek się zeźlił, wykonał efektowny roll-back i przeszedł do kontrataku. Suki rozpierzchły się błyskawicznie na wszystkie strony, przekierowały swoją uwagę i ruszyły na małego hucka. Ten jednak, znany już wszystkim naszym zwierzakom, gawłowski zabijaka, tylko głowę w locie w kierunku suk obniżył i zrobił tak ohydną minę, że suki wymiękły i momentalnie odstąpiły od pościgu.
W międzyczasie Siwka tak się rozbuchała, że zaczęła walić zadem w locie, niby się opędzając od atakujących, choć nikt jej nie ścigał. Wszyscy wiedzą, że wariatka ;-) W pewnym momencie zaczęła ćwiczyć pół-piruety, roll-backi, sliding stopy i czynić przymiarki do odskoku celem przeskoczenia na dużą łąkę. Istne pomieszanie stylów i dyscyplin jeździeckich. Obserwując jej wyczyny naprawdę trudno zdecydować, do jakich dyscyplin to stworzenie ma większe predyspozycje... Bo we wszystkim, co wyczynia jest naprawdę dobra...
Postanowiłam sprawdzić, jak stan rozbuchania wpływa na siwe posłuszeństwo i zagwizdałam. Siwe natychmiast skierowało na mnie wzrok i przygnało do mnie biegiem. Za co oczywiście zainkasowała ciasteczko. Ze 2 razy głośno wypuściła nosem powietrze, obserwowała okolicę pusząc się i nadymając, cały czas gotowa do odlotu.
Uznałam, że psy dostatecznie się już wykazały i wygnałam je z padoku na podwórko. Kombinowały, jak mogły, żeby zostać, byłam jednak nieugięta... Trochę mnie to nieugięcie kosztowało wysiłku, bo psy nieodmiennie uważają mnie za osobnika numer 2* w hierarchii naszego domowego ludzko-psiego stada i za każdym razem rozważają w duchu: posłuchać jej, czy nie posłuchać? oto jest pytanie...
*Numer Jeden to oczywiście Oblubieniec, na użytek psów zwany Panusiem (wystarczy, że powiem Panuś jedzie a psy już ujadają ze szczęścia jak byle kundle ;-)
Cwane konie, gdy tylko zoczyły, że wyganiam psy, momentalnie ustawiły się gęsiego, gotowe do powrotu na swój ulubiony pierwszy padok, czyli na zastodole. A gdy za psami zamknęła się furtka, Fisiek przygnał do mnie galopem... Ale jesteś odważna... 4 psy naraz pogonić, hohoho... po czym przeszedł do meritum: Daj ciasteczko...! widziałem, że masz... o, w tej kieszonce... ;-)
W stajni dokonaliśmy małej rewolucji i zrobiliśmy z biegalni 2 boksy; tak oto kolesie Niko i hucek zostali rozdzieleni. Teraz, gdy Panowie chcą sobie odebrać żarcie albo nie dopuścić się do wiaderka z wodą, mogą się co najwyżej cmoknąć przez deski ;-) Hucek wygląda na bardzo niezadowolonego, że nie ma się z kim wieczorem nawalać i w ramach rozładowania frustracji użarł (niegroźnie, raczej skubnął) Gliśkę, która akuratnie przechodziła nieopodal...
Hucek w ogóle jest niezłe zioło; lider to ja dla niego nie jestem, o co to, to nie... Bawić się? chętnie, chętnie (jest ciasteczko...?)... Ale żeby wzrokiem za mną wodzić z szacunkiem jak Siwka albo i Fisiek... (który udaje twardziela, ale w rzeczywistości jest grzeczny i wie, że lepiej dla niego, gdy nie nastręcza porażek pedagogicznych ... ;-) ...to mowy nie ma...
A jeszcze jak zobaczyłam, jakie cudne minki robi ten hucek jeden do Oblubieńca... Normalnie wygląda wtedy jak Nermal, śliczny kotek...
(jak kto nie wie, jak wygląda śliczny kotek, niech spoglądnie na mojego fotobloga. Albo poogląda przygody Garfielda... tam Nermal od czasu do czasu uroczo trzepie rzęskami)
Ach, zapomniałam o sztandarowym wyczynie Siwki podczas wariacji z psami: skoku przez nasz mega-podest z wielgachnych opon traktorowych... faza lotu wynosiła z 5 m. Skoczyła sobie z wdziękiem na chybił-trafił, bez szczególnego przygotowywania się, bez przyglądania się, przez co skacze i w jakim miejscu... I wypadł jej skok w najszerszym miejscu podestu, czyli przez 2 opony... I żeby jeszcze się potknęła, przeraziła swego czynu będąc już w powietrzu... Nic. Wylądowała elegancko w głębokim kopnym śniegu i zadowolona pogalopowała dalej... Taka jest, Siwa Bestia :-)
"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli
poniedziałek, 25 stycznia 2010
piątek, 22 stycznia 2010
Szaman Niszczyciel
Oblubieniec donosi, że Ten Mój Koń (oczywiście nie muszę nawet pytać, o kogo chodzi ;-) rozwala ogrodzenia... Czyli wymyki z padoku pod bramką to było dopiero preludium do większych Fisiowych występów... Bo połamać na mrozie słupki plastikowe z taśmą prądową to żaden wyczyn, ale rozmontowywać drzewniane drągi z prądem na drucie...
Zdaje się, że będę musiała przeprowadzić z Fiśkiem w weekend poważną rozmowę... No bo pod 230 V go nie wsadzę (chociaż, jak będzie sie upierał i nie wykaże należytej skruchy... ;-)
Zdaje się, że będę musiała przeprowadzić z Fiśkiem w weekend poważną rozmowę... No bo pod 230 V go nie wsadzę (chociaż, jak będzie sie upierał i nie wykaże należytej skruchy... ;-)
poniedziałek, 18 stycznia 2010
Ciasteczkowa reaktywacja
Dziś spóźniłam się do pracy 2 godziny. O, nie ma to jak dojazdy do Wawy ze wsi... Cały weekend tak koszmarnie wiało, że nasza droga znów we fragmentach pokryta jest nieprzejezdnymi zaspami... Oblubieniec wczoraj wieczorem porzucił samochód u sąsiada (gwoli ścisłości: sąsiad mieszka około 1 km. od nas) i przydylał po ciemku przez śniegi na piechotę. Wywołał małą psią awanturę, bo psom nijak nie mogło się w głowach pomieścić, że ta chybotliwa wędrująca latarka to ich Ukochany Panuś. Panuś zajeżdża przecież, jak Półtora Pana, zawsze autem... I ruszyły z rykiem do ataku...
Z końmi w końcu coś się ruszyło. Znaczy w kwestii mojej końskiej aktywności się ruszyło... Sprowokował mnie Fisiek. W sobotę od samego rana był NIEZNOŚNY (nie bez powodu taka edycja: DRUKOWANYMI; samo pogrubienie to za mało). W boksie się tłukł, żeby szybciej, szybciej (zostawiłam go sobie na koniec, wszyscy już wyszli...), więc złośliwie przetrzymałam go chwilę dłużej, niż zwykle... Gulgotał pod nosem, ale w końcu grzecznie się wycofał od drzwi boksu i opuścił głowę, mimo, że przez chwilę udawał, że będzie się wspinał. Gdy pokazałam mu ręką, że może dołączyć do stada, wypruł wściekle z miejsca (o mało nie glebnął pod stajnią, bo w drodze na padok wymagany jest zwrot o 90 stopni) i pognał za kolesiami. Polazłam zamykać bramki, postać, popatrzeć, jakieś fotki cyknąć, bo rano zawsze jest trochę fikania-kwikania i przepychanek. A tu nic. Towarzystwo gapi się i czeka, stercząc przy padokowych wrotach do stodoły, kiedy zacznę tamtędy siano podawać...
Poszłam sprawdzić poidło (kastrę), czy trzeba lód wywalić a tu nagle Fisiek odłącza się od sterczących pod stodołą i maszeruje żwawo w kierunku wyjścia z padoku. Zoczył na ścieżce pojedyncze sianka... I dawaj nura pod bramką (góra taśma pastuchowa, po środku sprężyna); gadzina pokapował się, że nie słychać pykania, znaczy prąd niepodłączony... Ja za nim z okrzykiem Ej, gdzie??? a ten zagęścił ruchy, kłusikiem na podwórko i azymut na stodołę. Po drodze zakręt w lewo, bramka zamknięta wiszącym łańcuchem (elegancka stylizacja przez Oblubieńca - stary łańcuch od psiej budy odmalowany i postarzony specjalną farbą). Fisiu w locie łańcuch złapał w paszczę, zdjął z haczyka, odrzucił na bok i oto już tylko 5 m. metrów dzieli go od stodoły... A tam 6 dużych kostek siana (ostatnie na-padokowe zapasy)... Nie zdążyłam dopaść gada, zanurkował do stodoły. Wrzasnęłam, zaraz wyleciał, zobaczył, że gotuję się najeżona do ataku i skruszony, lekko pękając (głowa opuszczona, jęzorem mieli, chód niepewny) podszedł. Z powrotem zapakowałam go na padok. Jeszcze nie doszłam do stajni (10 m.?) a ten znowu myk dołem. I ponownie: łańcuch w gębę, z haczyka, na ziemię... I tak cztery razy. Cztery razy!!! Zeźliłam się, zamknęłam dodatkowo padok drągiem. Odchodzę. Jeszcze nie doszłam do... (tak, do stajni... około 10 m.), słyszę trzask i łomot: Fisiek taranem, drąg złamany a ten dołem... Aaaa, skapitulowałam. Wyniosłam kostkę siana, rozrzuciłam. U Fiśka mina triumfująca: patrzecie, jak potrafię ją załatwić...!!! Oczywiście kolejnego wyłamu z padoku nie było... ;-)))
W niedzielę przybyła Ala. Zawieja, śnieg mimo, że nie pada, to sypie się z dachu stodoły, zawiewa z pola... Ala twardo wali na padok, pozabawiać się z Nikiem. Noga Nika już ok, opuchlizna zeszła, kolega zachowuje się energicznie, przegania Fiśka, wymienia brzydkie miny z huckiem, pobrykuje...
Chciał nie chciał wytargałam z szafy carrota i poszłam za Alą. W sumie odgrażałam się od kilku weekendów, że koniom pokażę (zwłaszcza huckowi), ale zawsze tak jakoś zeszło na pracach obowiązkowych i na pokazywanie nie starczało czasu...
Przy okazji wydobywania z szafy carrota, dokopałam się do dwóch słoików z żelaznymi zapasami kończących się ziołowych końskich ciasteczek... Wypchałam kieszonkę i hajda na padok. Najpierw sprawdziłam, czy najfajniejszy z moich koni przyjdzie z połowy padoku na przywołujące kiwania paluszkiem i szept Siwka, chodź... Przyszła. Równocześnie z nią jednakowoż wystartował z odległej części padoku... hucek i maszerował szybciutko niemalże caplując... Jaką toto ma pamięć... Z nim też bawialiśmy się w chodź i wołanie paluszkiem, ale nie za często i dawno temu... Oczywiście ciasteczko dostał do pyszczka i ani myślał się odczepić...! Siwe sobie poszło a jej miejsce zaraz zajął Fisiek (ooooo, co tam rozdaje ??). Ustawił się grzecznie obok hucka (żadnych przepychanek, dziw...!), więc pomyślałam, że może by tak spróbować Panami synchronicznie posterować...? O, jak fajnie było! Najpierw oba, jak w zaprzęgu, szły do przodu i cofały na komendę (ze strefy 1 wydawałam rozkazy, żeby było im łatwiej załapać...) Potem prosiłam, by jeden stał w miejscu a drugi cofał. Potem zmiana. Grzeczni byli jak diabli, obaj. Tylko uporczywie wpatrywali się w kieszonkę. Czy sięgam... I do kogo kieruję dłoń z wiadomą zawartością. Interesowne te lewopółkulowce, że hej ;-)
Po przerwie (godzina przy piecu) druga porcja zabaw. Z każdym po kolei, na okrągłym wybiegu. Sesyjki 5-minutówki, na wolności...
Najpierw Fisiek. Aaa, jak ładnie kłusował, na słowo GALOP i wskazanie kierunku zagalopowywał, na WHOA i blok carrotem stawał. A na BACK cofał, na NAPRZÓD ruszał. Za każdym razem, przy zmianie polecenia, odwracał głowę, patrzył na mnie, żeby się upewnić, czy o to chodzi a potem znów spoglądał w kierunku ruchu, dopóki nie zachciało mi się, by zrobił coś innego... Wtedy znów spoglądał, upewniał się, że tak, o to mi chodziło...
Jaki on cudny :-))) Nic tylko wsiadać. Tylko po co, kiedy na ziemi nam tak fajnie :-)))))
Siwka na początku zjeżyła się ciut na widok zbudowanego wcześniej przez Alę obiektu: niebieskich zaśnieżonych beczek i położonych na nich żółtych podstawkach pod kawaletki... Parę razy czmyhnęła koło nich nieufnie, ale gdy podeszłam i pogłaskałam beczkę Siwe natychmiast podeszło a, to moje moje beczułki! i zaczęło obgryzać korek :-) A potem zaparkowało w wąskim przesmyczku, w głębokim śniegu pomiędzy beczkami... Poprosiłam o parę kółek galopu (Siwka nie zasuwaj tak, bo sie wywalisz) i gdy tylko Siwe ustabilizowało chód i zwolniło galop, skończyłyśmy :-)
Na koniec przyszła pora na hucka. Bez przekonania, bo przewidywałam spektakularną ucieczkę połączoną ze zrywaniem zamykającego sznura (było, było... Nawet to, że był na linie go nie powstrzymało... Linę mi wyrwał, zamknięcie staranował i zwiał...) Teraz poszliśmy na okrąglak na stringu. Trochę się hucek zdziwił, że chcę go gdzieś na carrocie prowadzić, ale po chwili wahania grzecznie podążył. Dałam ciasteczko i wysłałam na koło wskazując ręką kierunek. Pokłusował ładnie po obwodzie. Minął bramkę nawet nie zerkając w jej stronę (dziw!!!). Spróbowałam zatrzymania na obwodzie przez blok przodu carrotem i WHOA. Przyspieszył, ale zaraz na mnie zerknął i stanął przy beczkach. Przywołałam (chodź paluszkiem) i dałam ciasteczko. Od tej pory hucek za każdym razem proponował stop przy beczkach :-) I chód boczny koło beczek. I usiłowanie postawienia nogi na beczce :-)
Wystarczyło tylko reaktywować ciasteczka, by wykrzesać z hucka chęć współpracy...
No i wyszłam przed Alą na kłamczuchę, że gadam na hucka, że łajza i niegrzeczny ;-)
Stajnia powolutku się buduje, lada moment będziemy kłaść dach a potem już tylko deski fantazyjne przybijać (obladry) i kosmetyka (wrota, boksy, drzwiczki etc)...
O, z tym pewnie będzie trochę bujania się... No i na razie nie możemy zrobić dołu ścian z kamieni polnych, bo mróz trzyma... Tak oto stajnia, która miała stanąc w październiku, stanie pewnie finalnie na wiosnę...
A wczoraj odebrałam 2 opakowania końskich ciasteczek (4 kg!) Już widzę ten koński entuzjazm w wykonywaniu poleceń ;-) I oddolną inicjatywę końską też widzę, oczyma duszy :-))
Chyba trzeba będzie wrócić do nauki różnych sztucek, skoro mamy tyle motywatorów ;-)
Z końmi w końcu coś się ruszyło. Znaczy w kwestii mojej końskiej aktywności się ruszyło... Sprowokował mnie Fisiek. W sobotę od samego rana był NIEZNOŚNY (nie bez powodu taka edycja: DRUKOWANYMI; samo pogrubienie to za mało). W boksie się tłukł, żeby szybciej, szybciej (zostawiłam go sobie na koniec, wszyscy już wyszli...), więc złośliwie przetrzymałam go chwilę dłużej, niż zwykle... Gulgotał pod nosem, ale w końcu grzecznie się wycofał od drzwi boksu i opuścił głowę, mimo, że przez chwilę udawał, że będzie się wspinał. Gdy pokazałam mu ręką, że może dołączyć do stada, wypruł wściekle z miejsca (o mało nie glebnął pod stajnią, bo w drodze na padok wymagany jest zwrot o 90 stopni) i pognał za kolesiami. Polazłam zamykać bramki, postać, popatrzeć, jakieś fotki cyknąć, bo rano zawsze jest trochę fikania-kwikania i przepychanek. A tu nic. Towarzystwo gapi się i czeka, stercząc przy padokowych wrotach do stodoły, kiedy zacznę tamtędy siano podawać...
Poszłam sprawdzić poidło (kastrę), czy trzeba lód wywalić a tu nagle Fisiek odłącza się od sterczących pod stodołą i maszeruje żwawo w kierunku wyjścia z padoku. Zoczył na ścieżce pojedyncze sianka... I dawaj nura pod bramką (góra taśma pastuchowa, po środku sprężyna); gadzina pokapował się, że nie słychać pykania, znaczy prąd niepodłączony... Ja za nim z okrzykiem Ej, gdzie??? a ten zagęścił ruchy, kłusikiem na podwórko i azymut na stodołę. Po drodze zakręt w lewo, bramka zamknięta wiszącym łańcuchem (elegancka stylizacja przez Oblubieńca - stary łańcuch od psiej budy odmalowany i postarzony specjalną farbą). Fisiu w locie łańcuch złapał w paszczę, zdjął z haczyka, odrzucił na bok i oto już tylko 5 m. metrów dzieli go od stodoły... A tam 6 dużych kostek siana (ostatnie na-padokowe zapasy)... Nie zdążyłam dopaść gada, zanurkował do stodoły. Wrzasnęłam, zaraz wyleciał, zobaczył, że gotuję się najeżona do ataku i skruszony, lekko pękając (głowa opuszczona, jęzorem mieli, chód niepewny) podszedł. Z powrotem zapakowałam go na padok. Jeszcze nie doszłam do stajni (10 m.?) a ten znowu myk dołem. I ponownie: łańcuch w gębę, z haczyka, na ziemię... I tak cztery razy. Cztery razy!!! Zeźliłam się, zamknęłam dodatkowo padok drągiem. Odchodzę. Jeszcze nie doszłam do... (tak, do stajni... około 10 m.), słyszę trzask i łomot: Fisiek taranem, drąg złamany a ten dołem... Aaaa, skapitulowałam. Wyniosłam kostkę siana, rozrzuciłam. U Fiśka mina triumfująca: patrzecie, jak potrafię ją załatwić...!!! Oczywiście kolejnego wyłamu z padoku nie było... ;-)))
W niedzielę przybyła Ala. Zawieja, śnieg mimo, że nie pada, to sypie się z dachu stodoły, zawiewa z pola... Ala twardo wali na padok, pozabawiać się z Nikiem. Noga Nika już ok, opuchlizna zeszła, kolega zachowuje się energicznie, przegania Fiśka, wymienia brzydkie miny z huckiem, pobrykuje...
Chciał nie chciał wytargałam z szafy carrota i poszłam za Alą. W sumie odgrażałam się od kilku weekendów, że koniom pokażę (zwłaszcza huckowi), ale zawsze tak jakoś zeszło na pracach obowiązkowych i na pokazywanie nie starczało czasu...
Przy okazji wydobywania z szafy carrota, dokopałam się do dwóch słoików z żelaznymi zapasami kończących się ziołowych końskich ciasteczek... Wypchałam kieszonkę i hajda na padok. Najpierw sprawdziłam, czy najfajniejszy z moich koni przyjdzie z połowy padoku na przywołujące kiwania paluszkiem i szept Siwka, chodź... Przyszła. Równocześnie z nią jednakowoż wystartował z odległej części padoku... hucek i maszerował szybciutko niemalże caplując... Jaką toto ma pamięć... Z nim też bawialiśmy się w chodź i wołanie paluszkiem, ale nie za często i dawno temu... Oczywiście ciasteczko dostał do pyszczka i ani myślał się odczepić...! Siwe sobie poszło a jej miejsce zaraz zajął Fisiek (ooooo, co tam rozdaje ??). Ustawił się grzecznie obok hucka (żadnych przepychanek, dziw...!), więc pomyślałam, że może by tak spróbować Panami synchronicznie posterować...? O, jak fajnie było! Najpierw oba, jak w zaprzęgu, szły do przodu i cofały na komendę (ze strefy 1 wydawałam rozkazy, żeby było im łatwiej załapać...) Potem prosiłam, by jeden stał w miejscu a drugi cofał. Potem zmiana. Grzeczni byli jak diabli, obaj. Tylko uporczywie wpatrywali się w kieszonkę. Czy sięgam... I do kogo kieruję dłoń z wiadomą zawartością. Interesowne te lewopółkulowce, że hej ;-)
Po przerwie (godzina przy piecu) druga porcja zabaw. Z każdym po kolei, na okrągłym wybiegu. Sesyjki 5-minutówki, na wolności...
Najpierw Fisiek. Aaa, jak ładnie kłusował, na słowo GALOP i wskazanie kierunku zagalopowywał, na WHOA i blok carrotem stawał. A na BACK cofał, na NAPRZÓD ruszał. Za każdym razem, przy zmianie polecenia, odwracał głowę, patrzył na mnie, żeby się upewnić, czy o to chodzi a potem znów spoglądał w kierunku ruchu, dopóki nie zachciało mi się, by zrobił coś innego... Wtedy znów spoglądał, upewniał się, że tak, o to mi chodziło...
Jaki on cudny :-))) Nic tylko wsiadać. Tylko po co, kiedy na ziemi nam tak fajnie :-)))))
Siwka na początku zjeżyła się ciut na widok zbudowanego wcześniej przez Alę obiektu: niebieskich zaśnieżonych beczek i położonych na nich żółtych podstawkach pod kawaletki... Parę razy czmyhnęła koło nich nieufnie, ale gdy podeszłam i pogłaskałam beczkę Siwe natychmiast podeszło a, to moje moje beczułki! i zaczęło obgryzać korek :-) A potem zaparkowało w wąskim przesmyczku, w głębokim śniegu pomiędzy beczkami... Poprosiłam o parę kółek galopu (Siwka nie zasuwaj tak, bo sie wywalisz) i gdy tylko Siwe ustabilizowało chód i zwolniło galop, skończyłyśmy :-)
Na koniec przyszła pora na hucka. Bez przekonania, bo przewidywałam spektakularną ucieczkę połączoną ze zrywaniem zamykającego sznura (było, było... Nawet to, że był na linie go nie powstrzymało... Linę mi wyrwał, zamknięcie staranował i zwiał...) Teraz poszliśmy na okrąglak na stringu. Trochę się hucek zdziwił, że chcę go gdzieś na carrocie prowadzić, ale po chwili wahania grzecznie podążył. Dałam ciasteczko i wysłałam na koło wskazując ręką kierunek. Pokłusował ładnie po obwodzie. Minął bramkę nawet nie zerkając w jej stronę (dziw!!!). Spróbowałam zatrzymania na obwodzie przez blok przodu carrotem i WHOA. Przyspieszył, ale zaraz na mnie zerknął i stanął przy beczkach. Przywołałam (chodź paluszkiem) i dałam ciasteczko. Od tej pory hucek za każdym razem proponował stop przy beczkach :-) I chód boczny koło beczek. I usiłowanie postawienia nogi na beczce :-)
Wystarczyło tylko reaktywować ciasteczka, by wykrzesać z hucka chęć współpracy...
No i wyszłam przed Alą na kłamczuchę, że gadam na hucka, że łajza i niegrzeczny ;-)
Stajnia powolutku się buduje, lada moment będziemy kłaść dach a potem już tylko deski fantazyjne przybijać (obladry) i kosmetyka (wrota, boksy, drzwiczki etc)...
O, z tym pewnie będzie trochę bujania się... No i na razie nie możemy zrobić dołu ścian z kamieni polnych, bo mróz trzyma... Tak oto stajnia, która miała stanąc w październiku, stanie pewnie finalnie na wiosnę...
A wczoraj odebrałam 2 opakowania końskich ciasteczek (4 kg!) Już widzę ten koński entuzjazm w wykonywaniu poleceń ;-) I oddolną inicjatywę końską też widzę, oczyma duszy :-))
Chyba trzeba będzie wrócić do nauki różnych sztucek, skoro mamy tyle motywatorów ;-)
wtorek, 12 stycznia 2010
Zima
...u nas taka, że dopiero wczoraj po południu udało mi się wydostać z obejścia i z buta (bo samochód uziemiony) powędrować na PKS do Świerkowa... Raptem ze 2 km., ale jak uroczo brnąć w śniegu po pas (no dobra, konfabuluję, ale jakbyśmy nie zapłacili gościowi, żeby w niedzielę po nocy przeleciał naszą drogę pługiem, to rano byłby śnieg po pas... a tak przez noc dopadało tylko ze 30 cm.)
Niemniej jest uroczo i gdyby nie to, że muszę pracować w tej durnej Wawie wcale bym się nie martwiła (mimo, że skończyły się nam zapasy żywności, czyli chleb i... piwo ;-)
W kwestiach końskich zaistniały pewne incydenty:
incydent pierwszy:
w czwartek Fisiek otworzył padok za stodołą i wypuścił się, i przy okazji Siwkę, na podwórko. Hucek z Nikiem poszli w ich ślady i wypuścili się z dużej łąki, bez otwierania swojej prądowej bramki, czyli pewnie dołem... I całe towarzystwo spotkało się oko w oko na podwórzu... Oblubieniec zaraz jednak przybył zbrojnie i zaprowadził porządek, czyli porozdzielał kolesiostwo z powrotem...
incydent drugi:
dnia kolejnego nasi poszli dla odmiany na dużą łąkę. Fisiek znudzony życiem postanowił jakoś ożywić swój monotonny żywot i gdy Oblubieniec wyszedł na obchód, znalazł cwaniaczka tłukącego się po chaszczach nad rzeką (tak, po tych samych chaszczach, w których siedzi koński dziad i do których Fisiek się na wszelki wypadek przez całe lato nie zbliżał. A jak już się nieopatrznie zbliżył w feworze komsumpcji trawy, to zaraz zadzierał kitkę, kwikał i wracał galopem na środek łąki). I teraz nagle Fisiek nabrał końskiej odwagi, rozwalił ogrodzenie (połamał plastikowe słupki - te beznadziejne, o przekroju kwadratu, bo te okrągłe się nie łamią...) i wylazł... Zbyn zagonił więc puchatego dziada z powrotem na padok, ogrodzenie powiązał jako-tako i wraca. Jeszcze dobrze nie wyszedł z padoku a za sobą słyszy pękające słupki... To Fisiu z powrotem taranem nad rzekę się pcha i kolejne słupki łamie... Że nie wspomnę, że wcześniej rozwalił też ogrodzenie przy drzewkach owocowych i połowę młodych badylków zeżarł! I jednego świerka na dokładkę. O!
Siła wyższa: trzeba było zrobić z koni jedno stado...
W weekend konie były już w miarę dogadane a Niko zaczął się obnosić ze swoimi ranami, czyli spuchniętą, lekko sztywną przednią nogą. Znaczy była jakaś bitwa.
Teraz jest tak:
- Niko odgania Fiśka (Szaman kwika, trzepie głową i ucieka); wczoraj uciekając przed Nikiem przyleciał prosto do mnie z miną mamo, a on się bije...!!!
- Fisiek walczy z huckiem (na poważnie: dęba i okładanie się kopytami z rozdziawionymi paszczami...); wczoraj zagrzewałam go do boju okrzykami dołóż mu, Fisiek, dołóż!!! wywal go w śnieg, wywal go!!! ale hucek, mimo, że sięga Fiśkowi do pachy, tłucze się jak stara wyga i cały czas jest remis...
- Siwka napiernicza wszystkich po kolei; zdecydowanie robi ohydne miny na hucka (hucek ustępuje), Nika odgania wybiórczo; raz się pasą główka w główkę, raz Niko przed nią zjeżdża, aż się kurzy... Na Szamana robi krzywe miny, gdy ten ją podskubuje, ale przed Nikiem go broni... W niedzielę, na widok Nika odganiającego Szamanisko od siana, błyskawicznie wskoczyła pomiędzy nich z groźną miną i zarządziła wspólne zgodne jedzenie siana :-)
A w kwestiach budowlanych: stoi już konstrukcja nowej stajni!!! I póki co tyle, bo plac budowy zasypany a Pana Wykonawcę, Józefa-Górala, pokręciły korzonki... Nic to, grunt, że w końcu się ruszyło...
Gliśka vel Glizda ma się dobrze, lata już w psim stadzie (na początku nie dawała się żadnemu naszemu psu dotykać, uciekała ze skowytem), uczestniczy nawet w gonitwach i psich nawalankach (tych subtelniejszych; gdy robi się za ostro, czmyha z piskiem, na wszelki wypadek). Zaczęła też poszczekiwać, gdy dzieje się coś podejrzanego na horyzoncie i próbować rządzić końmi. Finał taki, że hucek już 2 razy ją przyatakował w stajni, gdy burczała na niego podczas jedzenia siana a Szamanisko 3 razy wygoniło ją wściekłym galopem z padoku... Ledwo Glizda umkła. Fisiek i tak wykazał się dobrą wolą, bo walił kopytami obok Gliśki a nie w nią, mimo, że łatwo mógł ją dosięgnąć...
I na nic moje tłumaczenia i zakazy, że nie wolno szczekać na konie! I że nie wolno ganiać psów! Robią gadziny, co chcą, zero dyscypliny ;-)
A Oblubieniec właśnie mi doniósł (środa dziś jest), że Siwe przywaliło huckowi jak należy i mały uciekał na 3 nogach, kulejąc. Ale zaraz przestał. Jak go znam, symulował, mała łajza ;-) Może Siwe nauczy go moresu, skoro Fisiek nie daje rady...
Niemniej jest uroczo i gdyby nie to, że muszę pracować w tej durnej Wawie wcale bym się nie martwiła (mimo, że skończyły się nam zapasy żywności, czyli chleb i... piwo ;-)
W kwestiach końskich zaistniały pewne incydenty:
incydent pierwszy:
w czwartek Fisiek otworzył padok za stodołą i wypuścił się, i przy okazji Siwkę, na podwórko. Hucek z Nikiem poszli w ich ślady i wypuścili się z dużej łąki, bez otwierania swojej prądowej bramki, czyli pewnie dołem... I całe towarzystwo spotkało się oko w oko na podwórzu... Oblubieniec zaraz jednak przybył zbrojnie i zaprowadził porządek, czyli porozdzielał kolesiostwo z powrotem...
incydent drugi:
dnia kolejnego nasi poszli dla odmiany na dużą łąkę. Fisiek znudzony życiem postanowił jakoś ożywić swój monotonny żywot i gdy Oblubieniec wyszedł na obchód, znalazł cwaniaczka tłukącego się po chaszczach nad rzeką (tak, po tych samych chaszczach, w których siedzi koński dziad i do których Fisiek się na wszelki wypadek przez całe lato nie zbliżał. A jak już się nieopatrznie zbliżył w feworze komsumpcji trawy, to zaraz zadzierał kitkę, kwikał i wracał galopem na środek łąki). I teraz nagle Fisiek nabrał końskiej odwagi, rozwalił ogrodzenie (połamał plastikowe słupki - te beznadziejne, o przekroju kwadratu, bo te okrągłe się nie łamią...) i wylazł... Zbyn zagonił więc puchatego dziada z powrotem na padok, ogrodzenie powiązał jako-tako i wraca. Jeszcze dobrze nie wyszedł z padoku a za sobą słyszy pękające słupki... To Fisiu z powrotem taranem nad rzekę się pcha i kolejne słupki łamie... Że nie wspomnę, że wcześniej rozwalił też ogrodzenie przy drzewkach owocowych i połowę młodych badylków zeżarł! I jednego świerka na dokładkę. O!
Siła wyższa: trzeba było zrobić z koni jedno stado...
W weekend konie były już w miarę dogadane a Niko zaczął się obnosić ze swoimi ranami, czyli spuchniętą, lekko sztywną przednią nogą. Znaczy była jakaś bitwa.
Teraz jest tak:
- Niko odgania Fiśka (Szaman kwika, trzepie głową i ucieka); wczoraj uciekając przed Nikiem przyleciał prosto do mnie z miną mamo, a on się bije...!!!
- Fisiek walczy z huckiem (na poważnie: dęba i okładanie się kopytami z rozdziawionymi paszczami...); wczoraj zagrzewałam go do boju okrzykami dołóż mu, Fisiek, dołóż!!! wywal go w śnieg, wywal go!!! ale hucek, mimo, że sięga Fiśkowi do pachy, tłucze się jak stara wyga i cały czas jest remis...
- Siwka napiernicza wszystkich po kolei; zdecydowanie robi ohydne miny na hucka (hucek ustępuje), Nika odgania wybiórczo; raz się pasą główka w główkę, raz Niko przed nią zjeżdża, aż się kurzy... Na Szamana robi krzywe miny, gdy ten ją podskubuje, ale przed Nikiem go broni... W niedzielę, na widok Nika odganiającego Szamanisko od siana, błyskawicznie wskoczyła pomiędzy nich z groźną miną i zarządziła wspólne zgodne jedzenie siana :-)
A w kwestiach budowlanych: stoi już konstrukcja nowej stajni!!! I póki co tyle, bo plac budowy zasypany a Pana Wykonawcę, Józefa-Górala, pokręciły korzonki... Nic to, grunt, że w końcu się ruszyło...
Gliśka vel Glizda ma się dobrze, lata już w psim stadzie (na początku nie dawała się żadnemu naszemu psu dotykać, uciekała ze skowytem), uczestniczy nawet w gonitwach i psich nawalankach (tych subtelniejszych; gdy robi się za ostro, czmyha z piskiem, na wszelki wypadek). Zaczęła też poszczekiwać, gdy dzieje się coś podejrzanego na horyzoncie i próbować rządzić końmi. Finał taki, że hucek już 2 razy ją przyatakował w stajni, gdy burczała na niego podczas jedzenia siana a Szamanisko 3 razy wygoniło ją wściekłym galopem z padoku... Ledwo Glizda umkła. Fisiek i tak wykazał się dobrą wolą, bo walił kopytami obok Gliśki a nie w nią, mimo, że łatwo mógł ją dosięgnąć...
I na nic moje tłumaczenia i zakazy, że nie wolno szczekać na konie! I że nie wolno ganiać psów! Robią gadziny, co chcą, zero dyscypliny ;-)
A Oblubieniec właśnie mi doniósł (środa dziś jest), że Siwe przywaliło huckowi jak należy i mały uciekał na 3 nogach, kulejąc. Ale zaraz przestał. Jak go znam, symulował, mała łajza ;-) Może Siwe nauczy go moresu, skoro Fisiek nie daje rady...
poniedziałek, 4 stycznia 2010
Noworoczne różności
Po kolei w wielkim skrócie:
Kursu PNH w Gawłowie nie będzie :-((( Państwo K. walnęli tak zaporowe ceny, że szkoda zachodu z przecieraniem nowych szlaków, lepiej siedzieć na starych śmieciach kursowych, czyli w Celbancie... Oblubieniec zeźlił się jak diabli, bo ze wstępnych ustaleń wynikało, że będzie o wiele taniej i w ramach odreagowania, zamiast kontynuować układanie płytek ceramicznych, musiał sobie pograć na play-station ;-)
Hucek wystartował do mnie z zębami - zaimitował atak, gdy poprosiłam o podanie nogi w czasie konsumpcji siana - rzucił się strasząc bardzo sugestywnie, zawarczał, kłapnął zębami tuż koło mnie i próbował zwiać, ale że było to w stajni, daleko nie uciekł i dosięgła go karząca ręka sprawiedliwości, czyli expressis verbis dostał ode mnie z zadu ;-) Rzucił się do ucieczki w kierunku Szamana a ten przyatakował go przez deski z wyszczerzonymi zębiskami. Mysz wzięty w dwa ognie natychmiast skapitulował. Zmemlał gębą, głowę opuścił, uszy odkleił od głowy i postawił na sztorc, zrobił uległą minę jak przystało na grzecznego konika... Najwyraźniej chów bez-stresowy koledze nie służy... Po reprymendzie chodził jak szwajcar, miejsca ustępował na dotknięcie sierści, nóżki podał jak aniołek... Stanowczo musimy wrócić do ćwiczeń, bo nie będę tolerować małego potworka we własnym obejściu... Jeszcze co komu zrobi...
Od jakiegoś czasu wyraźnie widać, że huckowa pewność siebie rozbuchała się do granic przyzwoitości; nikt nic od niego nie chce, żarcia dają do oporu, od czasu do czasu skrobią szczotką po pleckach, puszczają ze ślamazarą na padok, czyli jest i komu przydzwonić jak przyjdzie ochota (Niko dzielnie się opiera, ale wygryzienia sierści tu i ówdzie prezentuje...) Zaczynam dumać nad połączeniem kolesiostwa w jedno stado; Siwe zaraz spuści huckowi łomot i może się kolega uspokoi... Gorsza sprawa, że i Niko ulegnie pewnie złomotaniu, bo mimo, że Siwe już się na niego jakoś szczególnie nie szczurzy, to humory miewa (czyżby robiła się z niej alpha...? w sumie nie dziw by to był, jedyna klacz w tym towarzystwie...) No i co innego oglądać się przez deski lub drągi, a co innego stanąć z gościem oko w oko na ubitej ziemi ;-)
Niko mnie przestraszył wczoraj na pół-śmiertelnie. Niosę siano, patrzę a ten leży. Mróz -10 stopni, siano niedojedzone a ten spoczywa na śniegu. Podeszłam, zaczęłam go oglądać ze wszystkich, obmacywać, żeby sprawdzić, czy aby hucek go nie obił albo znaczniej nie uszkodził (gadzina mała potrafi, potrafi...) albo czy nie daj boże kolka jaka...? Na pierwszy rzut oka wszystko było ok, oddech spokojny, spojrzenie maślane (jak zwykle)... W końcu po kilku minutach powstał, ale stanął tak jakoś dziwacznie, przednie nogi wysunięte, zadnie zostawione hen z tyłu... Od razu wpadłam w panikę, że ochwat... Ale niby z czego by ten ochwał miał być...??? A kolega porozciągał się przez chwilę, pobujał na boki, w końcu trzepnął głową, ożywił wzrok i dziarsko pomaszerował do siana... No ludzie, żeby stary koń ucinał sobie drzemki w ciągu dnia jak jaki źrebak...??? Nie na żarty mnie przestraszył...
A Oblubieniec powiedział mi potem, że Niko często sobie tak poleguje, wyluzowany... A to nie można mnie było uprzedzić...?? a jakbym tak walnęla tam na zawał z przerażenia... ;-)
Dziś w końcu ruszyła budowa stajni! Mamy nowego wykonawcę (kolejnego), z którym przedwczoraj czyniliśmy ustalenie a już dziś robota ruszyła... Miejmy nadzieję, że mróz się w końcu uspokoi i nie trzeba będzie przerywać prac (wczoraj było -17 stopni...)
Mamy nową psinę o roboczym imieniu Glisia (od glisić się, czyli wić i łasić, nisko przy ziemi - nie wiem, czy istnieje takie słowo w słowniku jęz. polskiego. W naszym słowniku funkcjonuje, obok rozlicznych innych neologizmów ;-) Glisia napatoczyła się Oblubieńcowi, gdy wracał wieczorem z zaprzyjaźnionej stajni. Wyskoczyła mu na drogę a gdy wysiadł z samochodu zaczęła się glisić pod nogami... Oblubieniec nie miał innego wyjścia, jak załadować zwierzątko do samochodu i przywieźć do domu...
Glisia wygląda jak miniatura-poczwarka owczarka niemieckiego w wersji Oświęcim :-( Mały, koślawy, obciągnięty skórą psi szkielet. Gdy Glisia biegnie, każda łapka żyje własnym życiem, tzn. wywija się bardzo dziwacznie w różne strony. Mimo to Glisia utrzymuje zadany ciału kierunek ruchu, ba nawet zwinnie podskakuje radośnie koło człowieka. Koni się w ogóle nie boi, leżącego Nika obszczekała (gdy wstawał, odsunęła się z szacunkiem), ale do hucka podeszła śmiało i zaparkowała (ku mojej zgrozie) opierając się o jego zadnią nogę! Na szczęście hucek tylko się skrzywił i dalej jadł siano. Ponadto Glisia ma niewiarygodnie długi szczupły pyszczek. I oczywiście śmierdzi.
Urządziliśmy jej schron najpierw pod domem (w osłoniętej psiej klatce wymoszczonej sianem), a wczoraj, z racji mrozu, przenieśliśmy do stajni i umieściliśmy koło Siwki.
Zapoznanie z naszymi psami (początkowo przez kraty klatki) zniosła godnie; Monkę zignorowała, na Fućkę nawarczała, dopiero Bobek rzucił ją na kolana; doskoczył do klatki, rozdziawił paszczę, ryknął i Glisia momentalnie straciła cały bojowy animusz ;-) I dobrze, bo tylko dzięki uległości przeżyje w Gawłowie. Nasze psy nie atakują osobników nie-stawiających się... Glisia nie miałaby z nimi ŻADNYCH szans... Na moich oczach powaliły potężnego czarnego psa, który nieopatrznie zapędził się na nasze pole... Całe szczęście, że pies nie w ciemię bity; momentalnie ocenił swoje szanse i walnąl na glebę pokazując brzucho... Stare zaraz go puściły i tylko Monka pognała kawałek za umykającym pokonanym poszczekując i prezentując futro a la jeżozwierz... Taka zawzięta psia... Zapowiada się na niezłe ziółko; najmniejsza z miotu (teraz już widać, że będzie potężniejsza od Fućki Rodzicielki), od samego początku bardzo bojowa. Ulubienica Bobusia, który zapamiętale szkoli ją po całych dniach w rozmaitych psich technikach (walki, zaboru ludzkiego mienia, szarpania szmat i innych rzeczy, którymi da się majtać etc.)
Lepiej niech się Glisia ma na baczności. Docelowo będziemy szukać dla niej domu, bo nasi psi mogą ją wykończyć chociażby przypadkowo, podczas zabawy... Monka już jej ze 3 razy przydepnęła ogon nawet tego nie zauważając...
Kursu PNH w Gawłowie nie będzie :-((( Państwo K. walnęli tak zaporowe ceny, że szkoda zachodu z przecieraniem nowych szlaków, lepiej siedzieć na starych śmieciach kursowych, czyli w Celbancie... Oblubieniec zeźlił się jak diabli, bo ze wstępnych ustaleń wynikało, że będzie o wiele taniej i w ramach odreagowania, zamiast kontynuować układanie płytek ceramicznych, musiał sobie pograć na play-station ;-)
Hucek wystartował do mnie z zębami - zaimitował atak, gdy poprosiłam o podanie nogi w czasie konsumpcji siana - rzucił się strasząc bardzo sugestywnie, zawarczał, kłapnął zębami tuż koło mnie i próbował zwiać, ale że było to w stajni, daleko nie uciekł i dosięgła go karząca ręka sprawiedliwości, czyli expressis verbis dostał ode mnie z zadu ;-) Rzucił się do ucieczki w kierunku Szamana a ten przyatakował go przez deski z wyszczerzonymi zębiskami. Mysz wzięty w dwa ognie natychmiast skapitulował. Zmemlał gębą, głowę opuścił, uszy odkleił od głowy i postawił na sztorc, zrobił uległą minę jak przystało na grzecznego konika... Najwyraźniej chów bez-stresowy koledze nie służy... Po reprymendzie chodził jak szwajcar, miejsca ustępował na dotknięcie sierści, nóżki podał jak aniołek... Stanowczo musimy wrócić do ćwiczeń, bo nie będę tolerować małego potworka we własnym obejściu... Jeszcze co komu zrobi...
Od jakiegoś czasu wyraźnie widać, że huckowa pewność siebie rozbuchała się do granic przyzwoitości; nikt nic od niego nie chce, żarcia dają do oporu, od czasu do czasu skrobią szczotką po pleckach, puszczają ze ślamazarą na padok, czyli jest i komu przydzwonić jak przyjdzie ochota (Niko dzielnie się opiera, ale wygryzienia sierści tu i ówdzie prezentuje...) Zaczynam dumać nad połączeniem kolesiostwa w jedno stado; Siwe zaraz spuści huckowi łomot i może się kolega uspokoi... Gorsza sprawa, że i Niko ulegnie pewnie złomotaniu, bo mimo, że Siwe już się na niego jakoś szczególnie nie szczurzy, to humory miewa (czyżby robiła się z niej alpha...? w sumie nie dziw by to był, jedyna klacz w tym towarzystwie...) No i co innego oglądać się przez deski lub drągi, a co innego stanąć z gościem oko w oko na ubitej ziemi ;-)
Niko mnie przestraszył wczoraj na pół-śmiertelnie. Niosę siano, patrzę a ten leży. Mróz -10 stopni, siano niedojedzone a ten spoczywa na śniegu. Podeszłam, zaczęłam go oglądać ze wszystkich, obmacywać, żeby sprawdzić, czy aby hucek go nie obił albo znaczniej nie uszkodził (gadzina mała potrafi, potrafi...) albo czy nie daj boże kolka jaka...? Na pierwszy rzut oka wszystko było ok, oddech spokojny, spojrzenie maślane (jak zwykle)... W końcu po kilku minutach powstał, ale stanął tak jakoś dziwacznie, przednie nogi wysunięte, zadnie zostawione hen z tyłu... Od razu wpadłam w panikę, że ochwat... Ale niby z czego by ten ochwał miał być...??? A kolega porozciągał się przez chwilę, pobujał na boki, w końcu trzepnął głową, ożywił wzrok i dziarsko pomaszerował do siana... No ludzie, żeby stary koń ucinał sobie drzemki w ciągu dnia jak jaki źrebak...??? Nie na żarty mnie przestraszył...
A Oblubieniec powiedział mi potem, że Niko często sobie tak poleguje, wyluzowany... A to nie można mnie było uprzedzić...?? a jakbym tak walnęla tam na zawał z przerażenia... ;-)
Dziś w końcu ruszyła budowa stajni! Mamy nowego wykonawcę (kolejnego), z którym przedwczoraj czyniliśmy ustalenie a już dziś robota ruszyła... Miejmy nadzieję, że mróz się w końcu uspokoi i nie trzeba będzie przerywać prac (wczoraj było -17 stopni...)
Mamy nową psinę o roboczym imieniu Glisia (od glisić się, czyli wić i łasić, nisko przy ziemi - nie wiem, czy istnieje takie słowo w słowniku jęz. polskiego. W naszym słowniku funkcjonuje, obok rozlicznych innych neologizmów ;-) Glisia napatoczyła się Oblubieńcowi, gdy wracał wieczorem z zaprzyjaźnionej stajni. Wyskoczyła mu na drogę a gdy wysiadł z samochodu zaczęła się glisić pod nogami... Oblubieniec nie miał innego wyjścia, jak załadować zwierzątko do samochodu i przywieźć do domu...
Glisia wygląda jak miniatura-poczwarka owczarka niemieckiego w wersji Oświęcim :-( Mały, koślawy, obciągnięty skórą psi szkielet. Gdy Glisia biegnie, każda łapka żyje własnym życiem, tzn. wywija się bardzo dziwacznie w różne strony. Mimo to Glisia utrzymuje zadany ciału kierunek ruchu, ba nawet zwinnie podskakuje radośnie koło człowieka. Koni się w ogóle nie boi, leżącego Nika obszczekała (gdy wstawał, odsunęła się z szacunkiem), ale do hucka podeszła śmiało i zaparkowała (ku mojej zgrozie) opierając się o jego zadnią nogę! Na szczęście hucek tylko się skrzywił i dalej jadł siano. Ponadto Glisia ma niewiarygodnie długi szczupły pyszczek. I oczywiście śmierdzi.
Urządziliśmy jej schron najpierw pod domem (w osłoniętej psiej klatce wymoszczonej sianem), a wczoraj, z racji mrozu, przenieśliśmy do stajni i umieściliśmy koło Siwki.
Zapoznanie z naszymi psami (początkowo przez kraty klatki) zniosła godnie; Monkę zignorowała, na Fućkę nawarczała, dopiero Bobek rzucił ją na kolana; doskoczył do klatki, rozdziawił paszczę, ryknął i Glisia momentalnie straciła cały bojowy animusz ;-) I dobrze, bo tylko dzięki uległości przeżyje w Gawłowie. Nasze psy nie atakują osobników nie-stawiających się... Glisia nie miałaby z nimi ŻADNYCH szans... Na moich oczach powaliły potężnego czarnego psa, który nieopatrznie zapędził się na nasze pole... Całe szczęście, że pies nie w ciemię bity; momentalnie ocenił swoje szanse i walnąl na glebę pokazując brzucho... Stare zaraz go puściły i tylko Monka pognała kawałek za umykającym pokonanym poszczekując i prezentując futro a la jeżozwierz... Taka zawzięta psia... Zapowiada się na niezłe ziółko; najmniejsza z miotu (teraz już widać, że będzie potężniejsza od Fućki Rodzicielki), od samego początku bardzo bojowa. Ulubienica Bobusia, który zapamiętale szkoli ją po całych dniach w rozmaitych psich technikach (walki, zaboru ludzkiego mienia, szarpania szmat i innych rzeczy, którymi da się majtać etc.)
Lepiej niech się Glisia ma na baczności. Docelowo będziemy szukać dla niej domu, bo nasi psi mogą ją wykończyć chociażby przypadkowo, podczas zabawy... Monka już jej ze 3 razy przydepnęła ogon nawet tego nie zauważając...
Subskrybuj:
Posty (Atom)