"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

wtorek, 12 stycznia 2010

Zima

...u nas taka, że dopiero wczoraj po południu udało mi się wydostać z obejścia i z buta (bo samochód uziemiony) powędrować na PKS do Świerkowa... Raptem ze 2 km., ale jak uroczo brnąć w śniegu po pas (no dobra, konfabuluję, ale jakbyśmy nie zapłacili gościowi, żeby w niedzielę po nocy przeleciał naszą drogę pługiem, to rano byłby śnieg po pas... a tak przez noc dopadało tylko ze 30 cm.)
Niemniej jest uroczo i gdyby nie to, że muszę pracować w tej durnej Wawie wcale bym się nie martwiła (mimo, że skończyły się nam zapasy żywności, czyli chleb i... piwo ;-)

 photo HPIM7068_zps24117fd5.jpg

W kwestiach końskich zaistniały pewne incydenty:
incydent pierwszy:
w czwartek Fisiek otworzył padok za stodołą i wypuścił się, i przy okazji Siwkę, na podwórko. Hucek z Nikiem poszli w ich ślady i wypuścili się z dużej łąki, bez otwierania swojej prądowej bramki, czyli pewnie dołem... I całe towarzystwo spotkało się oko w oko na podwórzu... Oblubieniec zaraz jednak przybył zbrojnie i zaprowadził porządek, czyli porozdzielał kolesiostwo z powrotem...
incydent drugi:
dnia kolejnego nasi poszli dla odmiany na dużą łąkę. Fisiek znudzony życiem postanowił jakoś ożywić swój monotonny żywot i gdy Oblubieniec wyszedł na obchód, znalazł cwaniaczka tłukącego się po chaszczach nad rzeką (tak, po tych samych chaszczach, w których siedzi koński dziad i do których Fisiek się na wszelki wypadek przez całe lato nie zbliżał. A jak już się nieopatrznie zbliżył w feworze komsumpcji trawy, to zaraz zadzierał kitkę, kwikał i wracał galopem na środek łąki). I teraz nagle Fisiek nabrał końskiej odwagi, rozwalił ogrodzenie (połamał plastikowe słupki - te beznadziejne, o przekroju kwadratu, bo te okrągłe się nie łamią...) i wylazł... Zbyn zagonił więc puchatego dziada z powrotem na padok, ogrodzenie powiązał jako-tako i wraca. Jeszcze dobrze nie wyszedł z padoku a za sobą słyszy pękające słupki... To Fisiu z powrotem taranem nad rzekę się pcha i kolejne słupki łamie... Że nie wspomnę, że wcześniej rozwalił też ogrodzenie przy drzewkach owocowych i połowę młodych badylków zeżarł! I jednego świerka na dokładkę. O!
Siła wyższa: trzeba było zrobić z koni jedno stado...

 photo HPIM7035_zps9965eeb8.jpg

W weekend konie były już w miarę dogadane a Niko zaczął się obnosić ze swoimi ranami, czyli spuchniętą, lekko sztywną przednią nogą. Znaczy była jakaś bitwa.
Teraz jest tak:
- Niko odgania Fiśka (Szaman kwika, trzepie głową i ucieka); wczoraj uciekając przed Nikiem przyleciał prosto do mnie z miną mamo, a on się bije...!!!
- Fisiek walczy z huckiem (na poważnie: dęba i okładanie się kopytami z rozdziawionymi paszczami...); wczoraj zagrzewałam go do boju okrzykami dołóż mu, Fisiek, dołóż!!! wywal go w śnieg, wywal go!!! ale hucek, mimo, że sięga Fiśkowi do pachy, tłucze się jak stara wyga i cały czas jest remis...
- Siwka napiernicza wszystkich po kolei; zdecydowanie robi ohydne miny na hucka (hucek ustępuje), Nika odgania wybiórczo; raz się pasą główka w główkę, raz Niko przed nią zjeżdża, aż się kurzy... Na Szamana robi krzywe miny, gdy ten ją podskubuje, ale przed Nikiem go broni... W niedzielę, na widok Nika odganiającego Szamanisko od siana, błyskawicznie wskoczyła pomiędzy nich z groźną miną i zarządziła wspólne zgodne jedzenie siana :-)

A w kwestiach budowlanych: stoi już konstrukcja nowej stajni!!! I póki co tyle, bo plac budowy zasypany a Pana Wykonawcę, Józefa-Górala, pokręciły korzonki... Nic to, grunt, że w końcu się ruszyło...

Gliśka vel Glizda ma się dobrze, lata już w psim stadzie (na początku nie dawała się żadnemu naszemu psu dotykać, uciekała ze skowytem), uczestniczy nawet w gonitwach i psich nawalankach (tych subtelniejszych; gdy robi się za ostro, czmyha z piskiem, na wszelki wypadek). Zaczęła też poszczekiwać, gdy dzieje się coś podejrzanego na horyzoncie i próbować rządzić końmi. Finał taki, że hucek już 2 razy ją przyatakował w stajni, gdy burczała na niego podczas jedzenia siana a Szamanisko 3 razy wygoniło ją wściekłym galopem z padoku... Ledwo Glizda umkła. Fisiek i tak wykazał się dobrą wolą, bo walił kopytami obok Gliśki a nie w nią, mimo, że łatwo mógł ją dosięgnąć...
I na nic moje tłumaczenia i zakazy, że nie wolno szczekać na konie! I że nie wolno ganiać psów! Robią gadziny, co chcą, zero dyscypliny ;-)
A Oblubieniec właśnie mi doniósł (środa dziś jest), że Siwe przywaliło huckowi jak należy i mały uciekał na 3 nogach, kulejąc. Ale zaraz przestał. Jak go znam, symulował, mała łajza ;-) Może Siwe nauczy go moresu, skoro Fisiek nie daje rady...

2 komentarze:

Blog pisze...

Witam, bardzo ciekawy blog. Warty obserwacji, więc dodaję.
Pozdrawiam :)

edka pisze...

Cieszę się, że się podoba :-)