"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 27 grudnia 2010

I po reaktywacji. I po Świętach też

Święta w weekend. Też mi atrakcja ;-)

Miało być jeździectwo, zabrałam na wieś aparat, rozkazałam Bebo-Dzieciakowi spędzić Święta z Matką... ;-) A tu jak zwykle - przeciwności losu... Najpierw odwilż, czyli hajda sprzątać rozmarznięte kupy wokół wiaty (wiem, że Święta. Ale jak się ma zwierzaki, to Świąt się nie ma).
Ledwo uporałyśmy się z kupami (zajęło to nam, bagatela, pół dnia...!), dawaj brać się za siano. Budowa Nowej Wiaty utknęła w martwym punkcie. Z przyczyn wiadomych - weź tu, człowieku, buduj w takich okolicznościach przyrody...! Szykujemy więc Wiatę Starą (czyli zeszłoroczną), która jest teraz mini-stodołą a miała być 3-boksową stajnią... Stara Wiata zawalona jest kostkami siana, po sam dach. No i trzeba je, to siano, wytransportować do Starej Stajni (starej-pierwotnej, murowanej chciałoby się powiedzieć a tak naprawdę - lepionej, bo ona z gliny, jak nasza chałupa :-)
Targałyśmy więc to siano z Dzieciną, zamiast oddawać się jeździeckim rozrywkom. Koniom dostęp do wiaty odgrodziłam taśmą niby z prądem, bo pchały się jeden przez drugiego do kostek. I nic to, że miały siana narzucane dookoła i na łące nawet. Nie, każda wynoszona przez nas kostka była obiektem końskiego pożądania; właśnie ta, konkretna kostka a nie jakieś tam rzucone siano... Aż musiałam parę razy trzepnąć Fiśka, bo skandalicznie atakował ładowane przez Bebo-Gośkę na taczkę kostki. Doszło nawet do tego, że Fiś ciągnął kostkę z jednej strony (a Dziecię ciągnęło z drugiej), wywalał taczkę i usiłował kostkę do siebie dołem, pod niby-prądem, przeciągnąć...!
Jak oberwał bęckę, początkowo się obraził, ale zaraz zaczął zerkać, czy patrzę i gdy nie patrzyłam (jawnie, bo ukradkiem zerkałam) nadal usiłował kostkę Gośce odebrać ;-)
Psy w stajni oszalały ze szczęścia, że oto znowu można skakać i wspinać się po kostkach; zaraz zaczęły się ganianki, hopki i wskakiwanie na strych (z kostek robią się schodki, po których psy w-wędrowują na pół-otwarty strych nad naszą chałupiną i tupią nam nad głowami w kuchni i pokoju ;-)
Zawaliłyśmy cały korytarz kostkami. Do cna. Więc dnia kolejnego wzięłyśmy się za przewalanie luźnego siana z eks-boksu Szamana do eks-boksu Nika. Żeby eks-boks Szamana był na kolejne kostki. Żeby wiatę do końca opróżnić, żeby konie (głównie Heniek-staruch) mogły się chować do środka a nie tylko stać pod daszkiem.
Tak się tą robotą z luźnym sianem upodliłyśmy (3,5 godziny bez przerwy...!), że zamiast przenosić kostki polazłyśmy oglądać film na DVD (nie, nie koński. Horror Przepowiednia). I padłyśmy. Czyli w Sylwestra, oprócz pilnowania koni, bo na Rancho Aksamitka (sąsiad) wystrzałowa impreza Sylwestrowa, czeka mnie targanie kostek ;-)

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Reaktywacja

...jeździecka. A co...! Sama się tym faktem zaskoczyłam... ;-)
Gwoli informacji: nie lubię jeździć w zimie. Pomijam, że ślisko, zimno, niefajno, w gębę wieje a na kunia ciężko się wgramolić w tych wszystkich gaciach i podpinkach... Ja się w zimie robię sztywna i nieruchawa, jakaś taka ogólnie nieporęczna. Niesprawna.
Mowa tylko o outdoorowych wystąpieniach, bo na sali w siłowni to ja młody bóg (vel bogini) jestem - jak ryba we wodzie śmigam z żelastwem ;-)

W sobotę jakoś tak wyszło, że postanowiłam załadować się na jakiegoś konia. Jakiś koń to oczywiście hucyk ;-) Miałam też ambicje tknąć Szamana, ale zrezygnowałam zniesmaczona jakością mojego wsiadania na hucyka (w owych gaciach i podpinkach) - ledwo nogę zadarłam, a gramoliłam się jak jaki karakan... Czyli z czym do Fiśka, mega-Mutanta-wielkoKunia...?? padłby ze śmiechu...

Huc
chodził jak złoto... Już przy siodłaniu zapowiadał się na milusiego i takiż pozostał przez całą naszą jazdę (20 min.) Przerwa w jeździectwie u nas była dość długa, od owego pamiętnego walecznego incydentu, jeszcze w błocie, kiedy to się na siebie po-obrażaliśmy.
Tym razem hucyk był zwierzątkiem przemiłym, wędrował ochoczo wskazywanymi przeze mnie ścieżkami, ba nawet w głęboki śnieg zbaczał na prośbę. Od koni trochę mniej ochoczo, ku koniom - dreptał energicznie, z uśmiechem na kosmatym pyszczku :-)
Konie mają powydeptywane szlaki na padokach, rozmaite, kręte, przecinające się... Elegancko się po nich zasuwało joggiem. W kopnym śniegu, zapadając się solidnie, huc proponował kłusy dynamiczne-energiczne w stylu biegiem ku ścieżce. Na ścieżce powracał do majestatycznego, bujającego na boki, joggu :-) Wywijaliśmy też koła vel jaja (bo huc lekko zbaczał ku koniom ;-) wokół porzuconej na łące, do połowy w śniegu beczki. Novum tejże jazdy była bez-ciasteczkowość. I co? Dało się bez łakotki. Taki huc był miły :-)

W niedzielę jazda prawie wieczorna. Hucyk grzeczniutki, pod stajnię na paluszek przyszedł, dupkę odangażowywał na skinienie głową... Lina zbędna :-) Jazda przemiła; nowe ćwiczenie point to point kłusem zamaszystym - od kupki siana do kupki. Gnał nawet w kierunku od koni, byle do kupki :-)) Po doleceniu do kupki modelowe WHOA! i czekanie, czy pozwolę opuścić głowę (!!!) sygnałem: nacisk na szyi :-)
Z ziemi były różne popisy i zgadywanie na co mam ochotę: linę wziąć do pyszczka i potrzymać? nóżkę postawić na wózku siodlanym (wózek się oczywiście obalił ;-)? siodło skubnąć?
I tym samym cena kucyka zdecydowanie szybuje w górę, jakby co ;-))
Zresztą... ja nie wiem, czy hucyk jeszcze jest na sprzedaż... Trudno, najwyżej będę głodować :-)))

W kwestii sprzętu zrobiłam małą rewolucję: urżnęłam linę od wodzy mekate :-)
A nie będzie mi się toto plątać w czasie jazdy - ciężki warkocz jak cholera, dyndało mi się toto przy hornie, luzowało się, wydłużało znienacka... hucyka prawie obalało na stronę zwisania owego warkocza...
KONIEC! Teraz mamy eleganckie same wodze przyczepione do skórek. Nawet mi się udało rozpleść urżniętą końcówkę i zrobić ładny frędzel-dzyndzel, prawie jak w oryginale ;-)

środa, 15 grudnia 2010

Zima&mróz, mróz&zima

Ciekawe, kiedy wiosna...?

Sezon jeździecki zamarł, konie może i by chciały, podchodzą, zaczepiają; ostatnio małe zabawy z Siwką i Fisiem, bo się namolnie napraszały ;-)
Siwe nieodmiennie uważa, że pacanie, tudzież zaczątki kroku hiszpańskiego załatwiają sprawę otrzymania łakotki i atakuje mnie tego typu sztuczkami :-) Nie nagradzam byle czego, ostatnio prosiłam o podnoszenie wskazywanej palcem nogi. A co, niech Siwe się trochę powysila dla ciasteczka ;-)
Fisiu z kolej wykonał BACK-BACK-BACK zza ogona po wydeptanej w śniegu końskiej ścieżce na komendę wydaną ręcznie + wokalnie z odległości ok. 5 m. za nim. Maszerując dziarsko ani myślał stanąć na WHOA! gdy już do mnie doszedł wielkim dupskiem; minął mnie wykonując manewr wsteczny po łuku (zboczył ze ścieżki w głęboki śnieg) i zaparkował dopiero wtedy, gdy jego gęba znalazła się na mojej wysokości, czym ułatwił mi szybkie podanie mu do owej gęby ciasteczka :-) Taki współpracujący Pan Koń. Cóż za intelekt...! Cudne zwierzę :-)

Weekend pod znakiem poprawiania ogrodzeń. Uszkodzone słupki sukcesywnie wymieniam na pręty zbrojeniowe. Solidne i głęboko mocowane w ziemi... Niby mróz, ale ziemia pod spodem dość miękka i pręty elegancko wchodzą na 50-70 cm w glebę... Ani to się nie złamie, jak drewno, ani łatwo obali gdy mokro, jak plastki z 10-centymetrowym bolcem...
Teraz co weekend robię obchód ogrodzeń (właściwie powinnam robić objazd... od czego jeszcze-nie-sprzedany hucyk) sprawdzając, który słupek do wymiany... Co i raz pojawia się jakiś nowy kandydat... Drewniane ogrodzenia się u nas nie sprawdzają, niestety... Woda czyha na nie tuż pod powierzchnią gruntu... Nawet w lato nieszczególnie poziom wód gruntowych opadł...

Konie cały czas trzymają się dzielnie, bezstajenność znoszą dobrze... Siano schodzi galopem, niby taka potężna zwózka była w tym roku, ale nie wiem, czy do pierwszego pokosu dociągniemy... Ot, uroki chowu zewnętrznego - kupa żarcia idzie... Przydałoby się słomy owsianej do przekąszania dokupić... Muszę jakiś wiejski benchmark rynkowy wykonać...

wtorek, 7 grudnia 2010

O czym by tu...?

...bo i nie za bardzo jest o czym... Walczymy z żywiołem (XXI w. a człowiek pogodowo zdeterminowany jak jaki neandertal ;-)
Droga nasza, póki co, odkopana, ale na pograniczu dojazdności/wyjezdności dla naszego woza... Zapasy treściwego dla koni dowiezione, sieczkę targam w reklamówkach z Wawy, bo kretyńsko podałam do wysyłki adres domowy-cywilizacyjny, zamiast wsiowego... Podobnież beczki; 1 wielka i 2 średnie czekają w Raszynie, aż wykombinuję, jakby je na wieś zatargać komunikacją miejską... Że nie wspomnę o potężnych kostkach przeszkodowych (vel maxi-kawaletkach)... Ot, głupia baba jestem...

Podjęłam prawie 100% decyzję o konieczności sprzedaży hucyka, niestety. Z przyczyn finansowych musimy zmniejszyć pogłowie własnych koni :-(
Walka wewnętrzna trwa cały czas, rozważałam też kandydaturę Szamana, ale jakoś nie mam serca, żeby się do pozbyć... Za dużo pracy (zabawy) i troski w niego włożyłam... A taka była bida źrebięca, gdy się poznaliśmy...

up-date: dojechała w końcu blacha na dach wiaty...

piątek, 3 grudnia 2010

Środy nie było...

...tym razem. Nawet nie próbowałam dojechać po pracy. Drogi zawalone, samochód, jak to tutaj mówią, ulgnął na naszej polnej drodze i stał, taki ulgnięty, od poniedziałku do wczoraj (czwartek) wieczorem...! W porównaniu z zeszłą zimą dość wcześnie zaczynają się gawłowskie przeciwności losu...
Konie mają się nieźle, w czwartek rano (kolejna solidna zadymka, po poniedziałkowej) Oblubieniec zastał je o poranku w krzakach nad rzeką, gdzie potężne wierzby i obniżenie terenu w nadrzecznym zakolu, czyli zapewne miejsce dość zaciszne w porównaniu z każdym innym...

Dziś wychodzę z pracy wcześniej, żeby zdążyć z zakupami w Nasielsku (m.in. zapasy granulatu i lizawki, bo gady z nudów żrą słupy w wiacie!!! jedzenie dla psów no i dla ludzi...) i jakoś dotrzeć z towarem do chałupy przed północą... Samochód znów stoi u sąsiada, bagatela z 1 km. od nas, czyli czeka nas targanie wszelakiego dobra na saniach-samoróbkach z blachy (zdaje się) trapezowej...
Uch, chciało się na wieś...
Dzięki Bogu, są na świecie dobrzy ludzie... Kowale 2 razy dowozili Oblubieńcowi do głównej drogi węgiel, wodę pitną i prowiant...

No, ale przynajmniej błota nie ma ;-))))) I co z tego, że śnieg do połowy uda miejscami...