...bo i nie za bardzo jest o czym... Walczymy z żywiołem (XXI w. a człowiek pogodowo zdeterminowany jak jaki neandertal ;-)
Droga nasza, póki co, odkopana, ale na pograniczu dojazdności/wyjezdności dla naszego woza... Zapasy treściwego dla koni dowiezione, sieczkę targam w reklamówkach z Wawy, bo kretyńsko podałam do wysyłki adres domowy-cywilizacyjny, zamiast wsiowego... Podobnież beczki; 1 wielka i 2 średnie czekają w Raszynie, aż wykombinuję, jakby je na wieś zatargać komunikacją miejską... Że nie wspomnę o potężnych kostkach przeszkodowych (vel maxi-kawaletkach)... Ot, głupia baba jestem...
Podjęłam prawie 100% decyzję o konieczności sprzedaży hucyka, niestety. Z przyczyn finansowych musimy zmniejszyć pogłowie własnych koni :-(
Walka wewnętrzna trwa cały czas, rozważałam też kandydaturę Szamana, ale jakoś nie mam serca, żeby się do pozbyć... Za dużo pracy (zabawy) i troski w niego włożyłam... A taka była bida źrebięca, gdy się poznaliśmy...
up-date: dojechała w końcu blacha na dach wiaty...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz