Święta w weekend. Też mi atrakcja ;-)
Miało być jeździectwo, zabrałam na wieś aparat, rozkazałam Bebo-Dzieciakowi spędzić Święta z Matką... ;-) A tu jak zwykle - przeciwności losu... Najpierw odwilż, czyli hajda sprzątać rozmarznięte kupy wokół wiaty (wiem, że Święta. Ale jak się ma zwierzaki, to Świąt się nie ma).
Ledwo uporałyśmy się z kupami (zajęło to nam, bagatela, pół dnia...!), dawaj brać się za siano. Budowa Nowej Wiaty utknęła w martwym punkcie. Z przyczyn wiadomych - weź tu, człowieku, buduj w takich okolicznościach przyrody...! Szykujemy więc Wiatę Starą (czyli zeszłoroczną), która jest teraz mini-stodołą a miała być 3-boksową stajnią... Stara Wiata zawalona jest kostkami siana, po sam dach. No i trzeba je, to siano, wytransportować do Starej Stajni (starej-pierwotnej, murowanej chciałoby się powiedzieć a tak naprawdę - lepionej, bo ona z gliny, jak nasza chałupa :-)
Targałyśmy więc to siano z Dzieciną, zamiast oddawać się jeździeckim rozrywkom. Koniom dostęp do wiaty odgrodziłam taśmą niby z prądem, bo pchały się jeden przez drugiego do kostek. I nic to, że miały siana narzucane dookoła i na łące nawet. Nie, każda wynoszona przez nas kostka była obiektem końskiego pożądania; właśnie ta, konkretna kostka a nie jakieś tam rzucone siano... Aż musiałam parę razy trzepnąć Fiśka, bo skandalicznie atakował ładowane przez Bebo-Gośkę na taczkę kostki. Doszło nawet do tego, że Fiś ciągnął kostkę z jednej strony (a Dziecię ciągnęło z drugiej), wywalał taczkę i usiłował kostkę do siebie dołem, pod niby-prądem, przeciągnąć...!
Jak oberwał bęckę, początkowo się obraził, ale zaraz zaczął zerkać, czy patrzę i gdy nie patrzyłam (jawnie, bo ukradkiem zerkałam) nadal usiłował kostkę Gośce odebrać ;-)
Psy w stajni oszalały ze szczęścia, że oto znowu można skakać i wspinać się po kostkach; zaraz zaczęły się ganianki, hopki i wskakiwanie na strych (z kostek robią się schodki, po których psy w-wędrowują na pół-otwarty strych nad naszą chałupiną i tupią nam nad głowami w kuchni i pokoju ;-)
Zawaliłyśmy cały korytarz kostkami. Do cna. Więc dnia kolejnego wzięłyśmy się za przewalanie luźnego siana z eks-boksu Szamana do eks-boksu Nika. Żeby eks-boks Szamana był na kolejne kostki. Żeby wiatę do końca opróżnić, żeby konie (głównie Heniek-staruch) mogły się chować do środka a nie tylko stać pod daszkiem.
Tak się tą robotą z luźnym sianem upodliłyśmy (3,5 godziny bez przerwy...!), że zamiast przenosić kostki polazłyśmy oglądać film na DVD (nie, nie koński. Horror Przepowiednia). I padłyśmy. Czyli w Sylwestra, oprócz pilnowania koni, bo na Rancho Aksamitka (sąsiad) wystrzałowa impreza Sylwestrowa, czeka mnie targanie kostek ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz