...jeździecka. A co...! Sama się tym faktem zaskoczyłam... ;-)
Gwoli informacji: nie lubię jeździć w zimie. Pomijam, że ślisko, zimno, niefajno, w gębę wieje a na kunia ciężko się wgramolić w tych wszystkich gaciach i podpinkach... Ja się w zimie robię sztywna i nieruchawa, jakaś taka ogólnie nieporęczna. Niesprawna.
Mowa tylko o outdoorowych wystąpieniach, bo na sali w siłowni to ja młody bóg (vel bogini) jestem - jak ryba we wodzie śmigam z żelastwem ;-)
W sobotę jakoś tak wyszło, że postanowiłam załadować się na jakiegoś konia. Jakiś koń to oczywiście hucyk ;-) Miałam też ambicje tknąć Szamana, ale zrezygnowałam zniesmaczona jakością mojego wsiadania na hucyka (w owych gaciach i podpinkach) - ledwo nogę zadarłam, a gramoliłam się jak jaki karakan... Czyli z czym do Fiśka, mega-Mutanta-wielkoKunia...?? padłby ze śmiechu...
Huc chodził jak złoto... Już przy siodłaniu zapowiadał się na milusiego i takiż pozostał przez całą naszą jazdę (20 min.) Przerwa w jeździectwie u nas była dość długa, od owego pamiętnego walecznego incydentu, jeszcze w błocie, kiedy to się na siebie po-obrażaliśmy.
Tym razem hucyk był zwierzątkiem przemiłym, wędrował ochoczo wskazywanymi przeze mnie ścieżkami, ba nawet w głęboki śnieg zbaczał na prośbę. Od koni trochę mniej ochoczo, ku koniom - dreptał energicznie, z uśmiechem na kosmatym pyszczku :-)
Konie mają powydeptywane szlaki na padokach, rozmaite, kręte, przecinające się... Elegancko się po nich zasuwało joggiem. W kopnym śniegu, zapadając się solidnie, huc proponował kłusy dynamiczne-energiczne w stylu biegiem ku ścieżce. Na ścieżce powracał do majestatycznego, bujającego na boki, joggu :-) Wywijaliśmy też koła vel jaja (bo huc lekko zbaczał ku koniom ;-) wokół porzuconej na łące, do połowy w śniegu beczki. Novum tejże jazdy była bez-ciasteczkowość. I co? Dało się bez łakotki. Taki huc był miły :-)
W niedzielę jazda prawie wieczorna. Hucyk grzeczniutki, pod stajnię na paluszek przyszedł, dupkę odangażowywał na skinienie głową... Lina zbędna :-) Jazda przemiła; nowe ćwiczenie point to point kłusem zamaszystym - od kupki siana do kupki. Gnał nawet w kierunku od koni, byle do kupki :-)) Po doleceniu do kupki modelowe WHOA! i czekanie, czy pozwolę opuścić głowę (!!!) sygnałem: nacisk na szyi :-)
Z ziemi były różne popisy i zgadywanie na co mam ochotę: linę wziąć do pyszczka i potrzymać? nóżkę postawić na wózku siodlanym (wózek się oczywiście obalił ;-)? siodło skubnąć?
I tym samym cena kucyka zdecydowanie szybuje w górę, jakby co ;-))
Zresztą... ja nie wiem, czy hucyk jeszcze jest na sprzedaż... Trudno, najwyżej będę głodować :-)))
W kwestii sprzętu zrobiłam małą rewolucję: urżnęłam linę od wodzy mekate :-)
A nie będzie mi się toto plątać w czasie jazdy - ciężki warkocz jak cholera, dyndało mi się toto przy hornie, luzowało się, wydłużało znienacka... hucyka prawie obalało na stronę zwisania owego warkocza...
KONIEC! Teraz mamy eleganckie same wodze przyczepione do skórek. Nawet mi się udało rozpleść urżniętą końcówkę i zrobić ładny frędzel-dzyndzel, prawie jak w oryginale ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz