Święta minęły niepostrzeżenie, w Gawłowie mroźno, bezśnieżnie, niefajnie...
Mimo, że wyjątkowo pojechała ze mną na wieś Gośka (Bebo), nie zaawansowałyśmy koni jeździecko, bo aura bardzo niesprzyjająca (gruda koszmarna). Pod koniec pobytu Dziecię nawiązało nić porozumienia z Szamanem (wcześniej nazywała go pogardliwie wieśniakiem i nie chciała mieć z nim nic wspólnego), nagadała mu cudów-niewidów, że będzie olimpijczykiem w ujeżdżeniu i ma się sprawować należycie, to zaczną treningi (Szaman jest koniem niegrzecznym, każdego człowieka szereguje na dzień dobry jako podwładnego a że Gośkę widuje okazjonalnie to i ona jest dla niego obiektem do popychania nosem i obniuchiwania kieszonek, tudzież podszczypywania). Coś tam powydziwiali w boksie, m.in. nauczyli się targetować różne przedmioty - Grubas załapał ideę błyskawicznie (podglądacze jedne, podpatrzyli nasze zabawy z Siwką), osiodłali się, bawili siodłem na grzbiecie (każdy na swój sposób: Gośka robiła rozmaite friendly a Szaman próbował łapać strzemiona, tybinki i co tam jeszcze dało się dosięgnąć, dopóki nie dostał do pyska wędzidła. Wtedy zajął się z pasją międleniem żelastwa).
Ciekawe, na ile starczy Gośce samozaparcia i będzie do Szamana przyjeżdżać... Bo już zakiełkowała w mojej głowie myśl, że może bym go komuś z zacięciem do naturala wydzierżawiła...? Nie mam czasu dla 2 koni, a wolałabym się skupić na Siwce-Dzikusce...
ulubione zajęcie - stanowisko obserwacyjne pod stodołą:
ja pacam - Ty pacasz :-)
z serii commotion in zone 3:
ustalanie porządku dziobania:
podchody do targetowania kawałka lodu:
sideways game:
z serii pupile:
W sobotę zaczęły się problemy z Siwką. Od rana była lekko dziwaczna, pobudzona, rozkojarzona. Z padoku za stodołą uciekła na podwórko pod drągami (jej stary numer - uciekanie górą, a jak za wysoko to dołem...). Sprowadziłam ją z powrotem na padok, pobawiłyśmy się bardzo intensywnie (m.in. chody boczne kłusem, opadający liść), uspokoiła się, ale zamiast jeść siano stała i gapiła się a to na zabudowania sąsiada hen na horyzoncie a to na przeciwległe pole... Profilaktycznie zabrałam konie zza stodoły i zaprowadziłam na padok pod prąd. Było trochę spokoju, Szaman od razu zajął się konsumpcją... Siwe wprawdzie nie jadło, ale spokojnie stało i obserwowało...
Zaczęło się od tego, że nad naszą rzeczkę na końcu padoku przyszły jakieś dzieciaki: gadały w krzakach, kruszyły lód, szeleściły, ale nie było ich widać... Siwe dostało amoku, zaczęło latać. Szaman się przyłączył, rozpoczęły się paniczne wariacje. Poszłam na koniec padoku, konie trochę się uspokoiły, ale nie poszły za mną, jak zwykle, tylko zostały w połowie padoku patrząc podejrzliwie nad rzekę. Dzieciaki poznikały. Spokój. Szaman wrócił do siana, Siwe stało i patrzyło w horyzont. Poszłam do domu sprawdzić, czy Bebo Gośka raczyła wstać. Raczyła. Gadamy sobie, popijamy kawę, stoję w oknie, patrzę na padok (z okna widać kawałeczek ogrodzenia, narożnik. Wokół otwarta przestrzeń). Siwe co i raz pojawia się w polu widzenia, wędruje. Szaman za nią. Siwe zaczyna kłusować w tę i nazad wzdłuż ogrodzenia. Nagle podbiega do ogrodzenia tuż koło narożnika, składa się do skoku i ... wyskakuje na zewnątrz! przez pastucha!…
...Gośka wyleciała z domu pierwsza, nawet nie zdążyłam wrzasnąć, żeby... Od razu przytomnie poleciała łapać Szamana. Siwe po przeskoczeniu ogrodzenia, bez oglądania się, pognało prosto przed siebie. Na horyzoncie majaczyły jakieś 2 postacie, Siwe gnało prosto na nie... Potem zrobiło skręt i zniknęło nam z oczu za zabudowaniami sąsiada (droga główna, wprawdzie bez-asfaltu, ale natężenie ruchu spore…). Szaman oczywiście zrobił się nagle 3-metrowy, o założeniu kantarka można było zapomnieć, ale przynajmniej nie myślał o wyskakiwaniu, tylko przytupywał panicznie w miejscu... Udało mi się przerzucić mu sznureczek przez potylicę, ale o zawiązaniu mowy nie było: Gadzisko ani myślał o opuszczeniu głowy. Uwiesiłam się na kantarku - nic. Zniósł moją wiszącą osobę (53 kg.) z godnością osobistą, ba, wyglądało na to, że nawet mnie nie zauważył! Dopiero, gdy plasnęłam go z otwartej dłoni w ganasz, zamrugał, mlasnął gębą i opuścił na chwilę głowę. Zdążyłam zawiązać supełek, znów głowa w górze. I wgapia się w horyzont. Siwe naraz pojawia się w polu widzenia, leci galopem ku nam. Ale zaraz zawraca. Gośka pognała otwierać bramę, ja ciągnę za sobą Szamana na wabia. Szaman się wyrywa nie bacząc na moje protesty (pierwszy raz mi się Gadzin wyrwał, znaczy ekstremalnie jest), wraca galopem na padok... Złapałam Gada, znowu ciągnę go przez podwórko do bramy, po drodze łamiemy słupek ogrodzeniowy, tak się Grubas miota… udało się. Wyszliśmy. Siwe w międzyczasie wróciło w okolice padoku, lata wzdłuż ogrodzenia. Zobaczyła nas i dawaj biegiem do bramy. Cofnęliśmy się na podwórko, Siwa dyla w pole. Znów wyłazimy, biegniemy w jej stronę, ona do nas, my zakręcamy i kłusem na podwórko. Instynkt stadny zadziałał, Siwe za ogonem wpadło na podwórko. Gośka dawaj bramę biegiem zamykać, Siwe połapało się, w czym rzecz i dalej na Gośkę taranem! Próbowała ją zastraszyć, odepchnęła głową, gębą otworzyła zasuwkę (!!!) i już, już miała pchnąć głową bramę... Gośka wrzasnęła i trzepnęła ją liną w klatkę, Siwe odskoczyło, Gośka bramę zamknęła do końca... Sytuacja wstępnie opanowana. Siwe na podwórku. Był mały problem z założeniem kantarka, ale jakoś się Gośce udało. Siwe mokre jak szmata, robi bokami, w oczach szał… Szaman rozbuchany, miota mi się na końcu liny, próbuje Siwkę dziabnąć nerwowo w zad, Siwe bryka w jego stronę… Wróciliśmy na padok. Z koni wali para (z Siwej wręcz się dymi), boki zapadnięte w okolicach słabizn, chudsza o połowę, więc oprowadzanki i intensywne ćwiczenia na myślenie (do przodu-do tyłu, krzyżowanie nóg etc.).
Gdy konie trochę podeschły, poszliśmy do stajni. Siwe dostało na plecy derkę (żadnych protestów, żadnego szemrania nie było, jedynie malutki blok głową z jej strony…), Szaman był na tyle podeschnięty, że jego nie trzeba było ubierać (zresztą i tak druga derka sięga mu do połowy grubego zadka).
Siwe popadło w apatię. Stało i gapiło się w ścianę albo w swoje okienko. Zadnia nóżka odstawiona. Dreszcze. Oczy nieprzytomne. Autyzm. Nie chce jeść. Żadnych objawów kolkowych... Nic, czego można się uczepić...
Postały ze 2 godziny w boksach. Spokój. Zaryzykowałyśmy wypuszczenie na padok (umocniłam miejsce ucieczki Siwki niełamliwymi słupkami; okazało się, że złamała słupek w narożniku, ogrodzenie trochę się obniżyło - pewnie dlatego zdecydowała się na wyskoczenie). Siwe stało apatycznie i patrzyło w dal, w kierunku, gdzie pognała po ucieczce... Szaman, wiadomo - konsumował... Do końca dnia spokojnie: Siwe apatyczne lub dla odmiany wędrujące mechanicznie wzdłuż ogrodzenia... Siana nie tknęła. Wieczorem w boksie nie chciała podwieczorku (siano + marchew + jabłka), tylko zaczęła wyjadać spod siebie słomę (wedle starych kawalerzystów, dobre na nerwy...), kolacji też nie chciała... Ale w niedzielę rano kolacja zniknęła. Woda z wiaderka też. Apatia pozostała. I ten dziwny autyzm...
W niedzielę na padoku było spokojnie; Siwe stało/stępowało, Szaman jadł. Momentami robiła się bardziej kontaktowa, nawet pacnęła parę razy nogą, zjadała łapczywie ciasteczka... Ale cały czas coś ją tam u dalekiego sąsiada frapuje... Sąsiad ma konie, niby ich nie widać (ja ich przynajmniej nie widzę, może się gdzieś tam kręcą), ale czasem słychać... I wtedy nasze lecą w narożnik i się przypatrują intensywnie. Oblubieniec Z.wymyślił, że nie ma rady, trzeba do sąsiada z Siwką iść... Niech zobaczy, co tam chce... Pomysł niezły, tyle, że musiałam w niedzielę wieczorem do Warszawy wracać... Na wieś z powrotem w Sylwestra...
...Siwe od czasu do czasu przejawia niepokojące odruchy dziko-folblucie; miałam okazję widzieć kilka razu podobne zachowanie u oszalałych wyścigowców... Nie wygląda to za ciekawie. Oby nie sprawdziły się moje czarne myśli, które od czasu do czasu mnie nawiedzają; oby Siwka nie była lekko stuknięta :-( Wprawdzie dzięki PNH zmieniła się kolosalnie, w sytuacjach ekstremalnych reaguje na wydawane komendy (mechanicznie, jak robot, ale reaguje), ale ten występ mocno mnie zaniepokoił... Dziś jadę po odbiór Quietexu (nasz homeopatyczny sprawdzony uspokajacz)... Na wszelki wypadek...
"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli
poniedziałek, 29 grudnia 2008
poniedziałek, 22 grudnia 2008
Śniegowo...
...było tylko w piątek wieczorem. Pięknie, czysto, 15-20 cm. białego. Jednak w sobotę rano ani śladu po zimie. Deszczowo. Ale ciepło; w stajni rano + 5 stopni.
Rano za stodołą konie wyczyniły takie wariacje, że aż dziw, że Szaman tak grzeczniutko-spokojniutko za mną na kantarku wędrował na padok chwilę wcześniej…
Siwe zaczęło; poprosiłam, żeby się odsunęło bokiem a ta zwrot na zadzie i 2 wyskoki w górę z czterech kopyt koło mnie, radośnie, wesoło, z trzepaniem głową. Szaman z kolei zrobił się nagle zaczepiaczem; podbiegał prowokacyjnie dumnym kłusem a to do Siwki, a to do mnie, miny robił, uskoki-uniki, pokwiki. Odgoniłam Cudaka od siebie, bo rozochocił się niemiłosiernie… Zaczęły się wybryki na całego. Najpierw galopy na wyścigi, kto pierwszy pod stodołą, a że ślisko pioruńsko, co chwilę czyjeś nogi się rozjeżdżały, zadki prawie wywracały, błoto fruwało na wszystkie strony… Galopowały nawet po naszej plandece, Wariaty Jedne. Były też pojedynki na zady i wierzgi wzajemne podczas wyścigu (zasady fair play są im najwidoczniej obce... liczy się wynik ;-) Patrzyłam tylko, który pierwszy przygrzmoci w drągi…
Psy przygnały od razu za stodołę, ale bardzo szybko wróciły na podwórko, bo siwe oko namierzyło któregoś i Siwka radośnie pognała do braci mniejszych… Podjęłam nieśmiałą próbę wyciszenia towarzystwa, zerknęłam przywoławczo na siwy zadek, Siwe przygnało do mnie ochoczo. Uniosłam rękę do góry, żeby dać jej sygnał do stój w pewnej odległości a Siwe hamując gwałtownie usiadło tuż przede mną na zadzie i wycięło 2 razy dęba. Na wszelki wypadek nie wzmocniłam tego wyczynu ciasteczkiem ;-)
...Siwe jest ostatnio bardzo figlarne i elokwentne. Wyraźnie wzrósł jej poziom pewności siebie, a dla ciasteczek jest gotowa na wiele ekstremalnych wyczynów... Targetując nosem, co się da (praktycznie wszystko, co wezmę do ręki, jest dla Siwki pretekstem do dotykactwa...) nie dość, że wymyśla co raz to nowe zabawy, to jeszcze zaczyna się ze mną komunikować... Ostatnio powiedziała, że chce jej się pić targetując nosem naprzemiennie konewkę, z której dolewam koniom wody, i swoje wiaderko :-) Pokazuje mi też swoje itchy spots - ustawia się koło mnie daną częścią ciała i trąca moją rękę. Gdy nie reaguję, przysuwa się bliżej, prawie mnie dotykając ciałem, i intensywniej tryka moją rękę :-) Ostatnio w ten sposób zażyczyła sobie drapania w okolicach kłębu, pod grzywą. Na właściwe miejsce naprowadziła mnie błogą miną :-)
...niebawem Wigilia Bożego Narodzenia. Ciekawe, co wtedy mi powie...?
Rano za stodołą konie wyczyniły takie wariacje, że aż dziw, że Szaman tak grzeczniutko-spokojniutko za mną na kantarku wędrował na padok chwilę wcześniej…
Siwe zaczęło; poprosiłam, żeby się odsunęło bokiem a ta zwrot na zadzie i 2 wyskoki w górę z czterech kopyt koło mnie, radośnie, wesoło, z trzepaniem głową. Szaman z kolei zrobił się nagle zaczepiaczem; podbiegał prowokacyjnie dumnym kłusem a to do Siwki, a to do mnie, miny robił, uskoki-uniki, pokwiki. Odgoniłam Cudaka od siebie, bo rozochocił się niemiłosiernie… Zaczęły się wybryki na całego. Najpierw galopy na wyścigi, kto pierwszy pod stodołą, a że ślisko pioruńsko, co chwilę czyjeś nogi się rozjeżdżały, zadki prawie wywracały, błoto fruwało na wszystkie strony… Galopowały nawet po naszej plandece, Wariaty Jedne. Były też pojedynki na zady i wierzgi wzajemne podczas wyścigu (zasady fair play są im najwidoczniej obce... liczy się wynik ;-) Patrzyłam tylko, który pierwszy przygrzmoci w drągi…
Psy przygnały od razu za stodołę, ale bardzo szybko wróciły na podwórko, bo siwe oko namierzyło któregoś i Siwka radośnie pognała do braci mniejszych… Podjęłam nieśmiałą próbę wyciszenia towarzystwa, zerknęłam przywoławczo na siwy zadek, Siwe przygnało do mnie ochoczo. Uniosłam rękę do góry, żeby dać jej sygnał do stój w pewnej odległości a Siwe hamując gwałtownie usiadło tuż przede mną na zadzie i wycięło 2 razy dęba. Na wszelki wypadek nie wzmocniłam tego wyczynu ciasteczkiem ;-)
...Siwe jest ostatnio bardzo figlarne i elokwentne. Wyraźnie wzrósł jej poziom pewności siebie, a dla ciasteczek jest gotowa na wiele ekstremalnych wyczynów... Targetując nosem, co się da (praktycznie wszystko, co wezmę do ręki, jest dla Siwki pretekstem do dotykactwa...) nie dość, że wymyśla co raz to nowe zabawy, to jeszcze zaczyna się ze mną komunikować... Ostatnio powiedziała, że chce jej się pić targetując nosem naprzemiennie konewkę, z której dolewam koniom wody, i swoje wiaderko :-) Pokazuje mi też swoje itchy spots - ustawia się koło mnie daną częścią ciała i trąca moją rękę. Gdy nie reaguję, przysuwa się bliżej, prawie mnie dotykając ciałem, i intensywniej tryka moją rękę :-) Ostatnio w ten sposób zażyczyła sobie drapania w okolicach kłębu, pod grzywą. Na właściwe miejsce naprowadziła mnie błogą miną :-)
...niebawem Wigilia Bożego Narodzenia. Ciekawe, co wtedy mi powie...?
poniedziałek, 15 grudnia 2008
Zimno, zimno…
Sprowokowana dyskusją na forum SPNH na temat zachowania koni przy karmieniu, zaczęłam z premedytacją testować, jak to jest u nas… W piątek wieczorem przy okazji podawania treściwej kolacji odesłałam Szamana na drugi koniec boksu. Kolega zaproponował, że pójdzie wzdłuż chodem bocznym. A proszę bardzo, może być boczkiem-boczkiem. Oczywiście, gdy tylko odwróciłam się do niego tyłem, żeby wysypać zawartość wiaderka w siano, próbował przydryfować z powrotem. Podniosłam rękę w stylu ni to blok na odległość, ni to popukanie powietrza. Wrócił pokornie pod przeciwległą ścianę. Znaczy dobrze jest. Chyba przypomniała mu się komenda ŚCIANA! naszego pensjonatowego Pana Marka. Na komendę ŚCIANA! wszystkie konie stawały w stajni na baczność, na najdalszej ścianie od wejścia do boksu. I wtedy Pan Marek wkraczał i podawał posiłek… Chyba wolę nie wiedzieć, jak wyuczył menażerię, w większości lewopółkulową... ;-)
W sobotę rano replay, Szaman trochę gorszy (w nocy przemyślał chyba, że jest za miętki…) – musiałam być trochę bardziej stanowcza a z braku carrota zrobiłam mu driving uniesionym wiaderkiem (!). Trochę się zdziwił, ale uznał, że widać można i tak … zadziałało. Odszedł kręcąc nosem pod przeciwległą ścianę.
Za stodołę na kantarku (trauma po-ucieczkowa doszła u mnie do głosu). Uchyliłam boks Siwkowy, poszłam Szamana sznurkować. Siwe nosem drzwiczki swoje otworzyło na oścież, stoi, patrzy, myśli… w końcu wyszła. Majestatycznie przeparadowała koło nas i poszła na podwórko. Cień myśli przemknął mi przez głowę, że trzeba wzmóc czujność… (Fiś w pensjonacie w takiej sytuacji wylatywał z boksu na huuuraaa!!! nie zawsze miałam odwagę stanąć mu na drodze…) A tu nic! Jak stał, tak stoi… Podetknęłam kantarek pod nos, niby-drzemie, ale nagle błyskawiczna akcja: capnął kantarek w gębę, ale nie jak zwykle głęboko w paszczę, tylko oparł sobie sznurek na zębach! I gdy chciałam, jak zwykle, zawiązać mu ciasno kantarek jako nie-fajne sznurkowe wędzidło, Szaman natychmiast wypchnął jęzorem nachrapnik na zewnątrz, przeżuł i włożył nos w sznurki :-) Zna zabawę za ciasno w gębie… Cwaniak Jaki…
Poszliśmy za Siwką za stodołę. Za stodołą wieje, ziemia zmarznięta, drzewa akacjowe grzechoczą strączkami… Sama się nawet w nie wpatrywałam podejrzliwie na początku … Nic dziwnego, że konie elektryczne… Długo nie dało się wytrzymać na wietrze, ale kilka króciutkich sesji z Siwką przeprowadziliśmy. Szaman ma ostatnio prawie-wolne. Chyba, że wyjątkowo marudzi…
Z Siwką różne ciekawe/śmieszne/nowe rzeczy:
1) pacanie na odległość – poszłam do ogromniej naziemnej plandeki, Siwka stoi pod stodołą i mnie obserwuje bacznie. Odległość między nami – około 20 m. Pacnęłam nogą. Siwa stoi i patrzy. Pacnęłam znowu… Siwe uniosło nogę, zabujało nią na boki…, pacnęło w ziemię (!!!) i w te pędy (wyciągniętym stępem) do mnie i dawaj pacać w plandekę :-)))
2) jojo na wolności z pacaniem po odesłaniu – odsyłam paluszkiem na 5-7 m., Siwe odchodzi na wybraną przeze mnie odległość, pacam, Siwe paca, przywołuję, Siwe podchodzi, dostaje ciasteczko.
3) zaawansowane friendly carrot&string:
– uderzanie stringiem w ziemię w strefie 3 i 4 stojąc twarzą do boku konia,
– uderzanie chodząc dookoła konia - gdy chodziłam skierowana twarzą do Siwki, ta nie wytrzymywała presji i gdy dochodziłam do zadu, robiła odangażowanie. Zaczęłam więc chodzić dookoła niej odwrócona tyłem i uderzając w kierunku najpierw od konia, potem w bok – od razu przestała się obracać, stała spokojnie z opuszczoną głową :-)
– uderzanie w ziemię stojąc w strefie 5 (za ogonem) – twarzą w stronę ogona, naprzemiennie po obu stronach zadu w kierunku stref 4-3-2… Siwe ani drgnęło :-)))
4) squeeze nad przez kłody koło baneru - najpierw kilka przeciśnięć, potem prosiłam o stanięcie dwoma nogami nad. I wycofanie. I jedną nogą nad. I znowu dwoma… Siwe na początku wykombinowało, że tak naprawdę nie chodzi mi o przestawianie nóg, tylko o dotykanie banera wiszącego obok. I co przestawiła nogi, to wyciągała nos do drągów i targetowała baner. I oczywiście mina noooo, ciasteczko…?
5) ...potem poprosiłam o kilka kroków sideways nad kłodą w stronę baneru. Oj, było trudno, Siwe się wahało, bo baner na wietrze powiewał w jej stronę… a tu proszą o podejście bliżej i jeszcze bokiem na dokładkę… Ale 3 kroczki pięknie zrobiła… Odważna!
Gdy skończyłyśmy, Siwe wywijało szczęką, międliło, jęzor różowiutki wywalało cały… w końcu zaczęło ziewać… Ostatnio coraz częściej takie sesje mamy, bardzo myślące :-) A Szamanisko podpełznął do nas cichutko (nie zamykałam okrąglaka), stanął obok i też zaczął ziewać… Znaczy, że co…? Uczy się zaocznie? Geniusz Gawłowski? Pokazywać ludziskom Cudaka za pieniądze czas zacząć?
W niedzielę pogodowo było już całkiem koszmarnie, zimnica straszliwa, wszystko dookoła fruwało na wietrze, konie co chwilę wyskakiwały na metr w górę… Psy latały biegiem na trasie dom – stajnia – stodoła, byle się ukryć przed wiatrem i nie siedzieć na dworze…
Konie ulokowały się w pół-zaciszu pod stodołą (psy w stodole), do siana rozrzuconego na okrąglaku nie chciały iść (otwarta przestrzeń), musiałam im żarcie przetransportować tu, gdzie stały… Od czasu do czasu szłam do nich na mizianki, poza tym organizowałam sobie roboty pod dachem…
Zwierzaki wytrzymały do 15.30. Widno jeszcze było, podeszłam na kolejne drapanki a tu konie w sposób ewidentnie przejrzysty zakomunikowały, czego sobie życzą: porzuciły siano, Szaman złapał paszczą taśmę biało-czerowną, którą zawieszam dodatkowo w wejściu, nad drągiem, przerwał ją jednym zamaszystym ruchem głowy (zazwyczaj brał ją w pyszczydło i tylko memlał), po czym zaczął popychać nosem drąg… Siwe z kolei trąciło mnie nosem w ramię, potem zatargetowało drąg. I znowu moje ramię, i znowu drąg… I niech ktoś powie, że konie nie potrafią mówić…! Otworzyłam padok, pognały kłusem prosto do swoich boksów…
W sobotę rano replay, Szaman trochę gorszy (w nocy przemyślał chyba, że jest za miętki…) – musiałam być trochę bardziej stanowcza a z braku carrota zrobiłam mu driving uniesionym wiaderkiem (!). Trochę się zdziwił, ale uznał, że widać można i tak … zadziałało. Odszedł kręcąc nosem pod przeciwległą ścianę.
Za stodołę na kantarku (trauma po-ucieczkowa doszła u mnie do głosu). Uchyliłam boks Siwkowy, poszłam Szamana sznurkować. Siwe nosem drzwiczki swoje otworzyło na oścież, stoi, patrzy, myśli… w końcu wyszła. Majestatycznie przeparadowała koło nas i poszła na podwórko. Cień myśli przemknął mi przez głowę, że trzeba wzmóc czujność… (Fiś w pensjonacie w takiej sytuacji wylatywał z boksu na huuuraaa!!! nie zawsze miałam odwagę stanąć mu na drodze…) A tu nic! Jak stał, tak stoi… Podetknęłam kantarek pod nos, niby-drzemie, ale nagle błyskawiczna akcja: capnął kantarek w gębę, ale nie jak zwykle głęboko w paszczę, tylko oparł sobie sznurek na zębach! I gdy chciałam, jak zwykle, zawiązać mu ciasno kantarek jako nie-fajne sznurkowe wędzidło, Szaman natychmiast wypchnął jęzorem nachrapnik na zewnątrz, przeżuł i włożył nos w sznurki :-) Zna zabawę za ciasno w gębie… Cwaniak Jaki…
Poszliśmy za Siwką za stodołę. Za stodołą wieje, ziemia zmarznięta, drzewa akacjowe grzechoczą strączkami… Sama się nawet w nie wpatrywałam podejrzliwie na początku … Nic dziwnego, że konie elektryczne… Długo nie dało się wytrzymać na wietrze, ale kilka króciutkich sesji z Siwką przeprowadziliśmy. Szaman ma ostatnio prawie-wolne. Chyba, że wyjątkowo marudzi…
Z Siwką różne ciekawe/śmieszne/nowe rzeczy:
1) pacanie na odległość – poszłam do ogromniej naziemnej plandeki, Siwka stoi pod stodołą i mnie obserwuje bacznie. Odległość między nami – około 20 m. Pacnęłam nogą. Siwa stoi i patrzy. Pacnęłam znowu… Siwe uniosło nogę, zabujało nią na boki…, pacnęło w ziemię (!!!) i w te pędy (wyciągniętym stępem) do mnie i dawaj pacać w plandekę :-)))
2) jojo na wolności z pacaniem po odesłaniu – odsyłam paluszkiem na 5-7 m., Siwe odchodzi na wybraną przeze mnie odległość, pacam, Siwe paca, przywołuję, Siwe podchodzi, dostaje ciasteczko.
3) zaawansowane friendly carrot&string:
– uderzanie stringiem w ziemię w strefie 3 i 4 stojąc twarzą do boku konia,
– uderzanie chodząc dookoła konia - gdy chodziłam skierowana twarzą do Siwki, ta nie wytrzymywała presji i gdy dochodziłam do zadu, robiła odangażowanie. Zaczęłam więc chodzić dookoła niej odwrócona tyłem i uderzając w kierunku najpierw od konia, potem w bok – od razu przestała się obracać, stała spokojnie z opuszczoną głową :-)
– uderzanie w ziemię stojąc w strefie 5 (za ogonem) – twarzą w stronę ogona, naprzemiennie po obu stronach zadu w kierunku stref 4-3-2… Siwe ani drgnęło :-)))
4) squeeze nad przez kłody koło baneru - najpierw kilka przeciśnięć, potem prosiłam o stanięcie dwoma nogami nad. I wycofanie. I jedną nogą nad. I znowu dwoma… Siwe na początku wykombinowało, że tak naprawdę nie chodzi mi o przestawianie nóg, tylko o dotykanie banera wiszącego obok. I co przestawiła nogi, to wyciągała nos do drągów i targetowała baner. I oczywiście mina noooo, ciasteczko…?
5) ...potem poprosiłam o kilka kroków sideways nad kłodą w stronę baneru. Oj, było trudno, Siwe się wahało, bo baner na wietrze powiewał w jej stronę… a tu proszą o podejście bliżej i jeszcze bokiem na dokładkę… Ale 3 kroczki pięknie zrobiła… Odważna!
Gdy skończyłyśmy, Siwe wywijało szczęką, międliło, jęzor różowiutki wywalało cały… w końcu zaczęło ziewać… Ostatnio coraz częściej takie sesje mamy, bardzo myślące :-) A Szamanisko podpełznął do nas cichutko (nie zamykałam okrąglaka), stanął obok i też zaczął ziewać… Znaczy, że co…? Uczy się zaocznie? Geniusz Gawłowski? Pokazywać ludziskom Cudaka za pieniądze czas zacząć?
W niedzielę pogodowo było już całkiem koszmarnie, zimnica straszliwa, wszystko dookoła fruwało na wietrze, konie co chwilę wyskakiwały na metr w górę… Psy latały biegiem na trasie dom – stajnia – stodoła, byle się ukryć przed wiatrem i nie siedzieć na dworze…
Konie ulokowały się w pół-zaciszu pod stodołą (psy w stodole), do siana rozrzuconego na okrąglaku nie chciały iść (otwarta przestrzeń), musiałam im żarcie przetransportować tu, gdzie stały… Od czasu do czasu szłam do nich na mizianki, poza tym organizowałam sobie roboty pod dachem…
Zwierzaki wytrzymały do 15.30. Widno jeszcze było, podeszłam na kolejne drapanki a tu konie w sposób ewidentnie przejrzysty zakomunikowały, czego sobie życzą: porzuciły siano, Szaman złapał paszczą taśmę biało-czerowną, którą zawieszam dodatkowo w wejściu, nad drągiem, przerwał ją jednym zamaszystym ruchem głowy (zazwyczaj brał ją w pyszczydło i tylko memlał), po czym zaczął popychać nosem drąg… Siwe z kolei trąciło mnie nosem w ramię, potem zatargetowało drąg. I znowu moje ramię, i znowu drąg… I niech ktoś powie, że konie nie potrafią mówić…! Otworzyłam padok, pognały kłusem prosto do swoich boksów…
poniedziałek, 8 grudnia 2008
Wielka Ucieczka...
...wielka ucieczka miała miejsce w niedzielę z rana. Ale po kolei...
Od razu, bez zbędnych ceregieli, pochwała Oblubieńca Z. W tygodniu cichcem zawezwał Posiłki z Gołębi i zwerkował solidnie zapuszczone zady Kolegi Szamana. Aaaa, jakie piękne teraz ma Grubas kopyty! Od nowości Sz. nie miał takich pięknych zelówek! Wysłanie Oblubieńca na kurs to był bardzo dobry pomysł!
Sobota, ciepła, acz z rana deszczowa. Padało chyba przez całą noc, bo błoto kląskające pokryło całą okolicę. Od razu przesądzone zostało, że z dynamicznych treningów nici.
Szaman od rana popisywał się biegunką, więc II kuracja enterofermentem na tapecie. Potem spróbujemy czegoś innego. Wprawdzie przez chwilę był spokój, ale Sz. podżera spod siebie pokątnie wieczorami słomę a ta niestety nie jest szczególnej jakości… Podejrzewam, że to jej wina, to nawracające problematyczne brzucho… Ale nie da się tego składnika z Szamańskiej diety wyeliminować w tym momencie, niestety …
Zabawowo znowu Siwka w roli głównej (robi się z niej mój wzorowy"dziki" koń pokazowy)
Drobnostki:
1) zgięcie boczne „na ciasteczko” – dotykanie pyszczkiem do swojego brzucha w okolicy za popręgiem (podejrzane u Clintona Andersona, Under the Saddle, series I, DVD 1)2) nauka podawania wyciągniętej nogi na wprost, w stylu podaj łapę – stoję vis a vis, proszę o podanie nogi, podaną wyciągam do wyprostu w swoim kierunku; Siwe początkowo zdziwione no ale o co chodzi? jak? pacnąć? przecież cię trafię kopytem… aaa, trzymać mam prosto… takie tam rozciąganie… robię delikatne podchody w kierunku kroku hiszpańskiego…
3) podążanie za Siwką w strefie 4 i 5 trzymając za ogon – definitywne odwrażliwianie tych stref + zaczątki 7 zabaw w tych okolicach (savvy clubowe inspiracje)
4) zabawa w rozluźnij i unieś ogon – z Siwką i Szamanem. Od czasu do czasu ogonki są sztywniejsze, niż bym sobie tego życzyła… (oczywiście unconfident – a czasem niby nic na to nie wskazuje… ogon prawdę Ci powie…)
W ciągu dnia Szaman znowu wykonał popis wściekły galop na moje przywołanie; akurat się tarzał na drugim padoku, gdy zagwizdałam. Zerwał się na równe nogi, wrzasnął-kwiknął, ruszył z kopyta, o mało się nie wywalił na łuku i przygnał do mnie jako pierwszy! Przez momencik powiało leciutko grozą a jak nie wyhamuje…? Wyhamował. Mimo masy perszerońskiej ma w sobie powab i koordynację ruchową :-)
Po południu Siwka ponownie – sprawy około-jeździeckie, czyli pad neoprenowe kulki + kulbaka west. Z godnością zniosła siodłanie. Oczywiście abarot procedura, jak przy siodłaniu młodziaka – zarzucanie liny, 20 x pad z każdej strony na grzbiet, na zad, na szyję… Oklepywanie, szuranie po grzbiecie… Siodłem już nie wymachiwałam – trochę za ciężkie jest…
Zaczęłyśmy od symulacji zapinania popręgu. Właściwie nigdy nie próbowałam na tym poletku jakichś ekstremalnych poczynań. No i okazało się – zaciskałam latigo i luzowałam, rytmicznie, przewidywalnie, stopniowo coraz mocniej – ale Siwe z początku dreptało…! Najpierw dryf leciutki na mnie (save me!) a potem bujawka w przód i w tył, na granicy ucieczki… No to pięknie! Ale mamy lukę…! Szybko się uporałyśmy, nie żeby w zupełności, ale dreptanie ustało, nawet głowa się opuściła… Przy zapinaniu popręgu na trzy nie było najmniejszego problemu.
Zabawy leciutkie, bez galopu, ciut kłusa… Dość śliski mamy teraz podłoże na okrągłym, woda wprawdzie nie stoi, ale ziemia żyzna, czarna, ciężka, więc po deszczu jest kleisto.
Porobiłyśmy chody boczne bez liny wzdłuż drągów, Siwe już tak obeznane, że wystarczy, że popukam powietrze równocześnie strefach 2 i 4 a już wędruje bokiem, nawet gdy jestem 2-3 m. od niej. Chciałam też spróbować, czy uda się nam bez liny na środku bokiem pochodzić, ale Siwe zaprotestowało no co Ty? ścianki z przodu potrzebuję! i powędrowała do drągów (nie bacząc na moje słabe protesty), po czym zaczęła elegancko zasuwać bokiem z zadowoloną miną :-)
Po-przeciskałyśmy się znowu przez pułapkę opony-drągi (dodałam kolejną oponę), tym razem z siodłem; nie zrobiło na Siwce wrażenia, że ją strzemiona i fendery opukują. Po-targetowałyśmy nosem taczkę w różnych, wybranych przeze mnie miejscach, i wyjojowałam Siwe tyłem z okrągłego wybiegu.
A Szaman całą naszą sesję cudował na obwodzie, za drągami. Siano porzucił i pilnie obserwował Siwkowe nauki. A zwłaszcza te ciasteczka… Najpierw mina żałosna (strategia na litość), potem zaczął gryźć drągi (strategia niegrzeczny); co go odgoniłam stringiem, uciekał 10 m. i z powrotem do drąga, tyle, że w innym miejscu (strategia na upierdliwego). A potem zaczął się niby-płoszyć, bo bażanty podłaziły pod padok (strategia wypłosz). Jednym słowem nie da się w jego obecności innym koniem za bardzo zajmować…! Sam się pcha pod carrota (baw się ze mną, baw…! ale wiesz, ciasteczko się należy...!)
Niedziela. Ten pierwszy raz & pożytki z parellowania...
… że nie ma zawieszonego dolnego sznureczka w przejściu koło stodoły, zauważyliśmy z Szamanem chyba w tym samym momencie. A Szaman przechodzenie pod sznureczkami ma opanowane do perfekcji – kilka razy przemykał się w ten sposób na podwórko… A tu oko jego padło pod sznureczkiem na wielkie otwarte pole… Przymknął dołem jak baletnica, nawet nie musnął zadkiem taśmy… Najpierw zakłusował kilka kroków i stanął oszołomiony otwartością. Nie mniej ode mnie! Miałam na tyle przytomności umysłu, że biegiem zamknęłam Siwe na padoku (bo Siwe grzecznie poszło do zagrody) i pognałam do stajni po kantarek i linę - konie chodzą u nas zawsze na goło… Przeleciałam na pole szlakiem przetartym przez Szamana (pod sznureczkiem) i dawaj wabić go gwizdem. Pokłusował do mnie. Dałam ciasteczko. Wziął. Wyciągnęłam rękę z liną… Aaa, zwrot, kita w górę, kwik i dzida w pole… O żesz Ty! Siwe się w międzyczasie połapało, w czym rzecz… Ruszyło galopem wzdłuż drągów. Ale zaraz na przywołanie przyleciało do mnie z powrotem. Samo włożyło głowę w kantarek, grzecznie… Czuło, że ruszamy na polowanie. Siwe na wabia. Jako przynęta… Najpierw pokłusowałyśmy do stajni po sprzęt (drugi kantar i linę), Siwe czując powagę sytuacji, nawet nie cudaczyło, że samo zostało… Owszem, głowa w górze, chód sprężysty, ale całkiem przyzwoicie, jak na zaistniałe okoliczności…
Szaman pognał najpierw na koniczynę, my po przeoranym polu sąsiada biegiem za nim. Grzęznąc w błocie. Na gwizd Sz. nawet podszedł, ale gdy wyciągnęłam rękę z kantarkiem, odkłusował. A ty niewdzięczny… Zeźlił mnie, machnęłam liną w jego kierunku. Poooleeeciał, hen! przez pole a potem polną drogą i to wcale nie tą naszą, tylko obcą jakąś, za polami, której nawet nie zwiedziłam jeszcze… Zniknął nam z oczu. Zamurowało nas obie, stałyśmy zbaraniałe… A ten co? A instynkt stadny gdzie? Bobek też stał zbaraniały na środku pola a co TU robi koń? to przecież psie pole…Szaman mignął nam na horyzoncie za drzewami, galopem. Ale wcale nie do nas leciał, tylko gnał sobie drogą w przeciwnym kierunku…
Szybki bilans: ganiać gada nie będziemy, Siwe się rozkręci, utytłamy się w błocie jeszcze bardziej… po co nam to… Poszłyśmy na koniczynę. Siwe oczywiście nie jadło, tylko wgapiało się w horyzont. Ja zresztą też. Nic to, spacerujemy wzdłuż łąki… W tę i z powrotem…
Naraz wraca, Marnotrawny. Z dalekiej oddali… Uszy prosto na nas, wali pasażopodobnym kłusem (to po matce), podekscytowany a im bliżej nas, tym szybciej… w galop i coraz szybciej zasuwa… Skruszał albo przypękał (może jakiś koński dziad…? ostrzegałam go przed takimi, co Ładne Grube konie łapią…)
Doleciał. I od razu myk paszczę w koniczynę … I pasie się spokojnie obok. Zaszeleściłam ciasteczkami w kieszeni, zerknęłam na zadek, odangażował się, podszedł… Założyłam kantar, dałam garść ciasteczek… I po przygodzie. W czasie pasienia przypomnieliśmy sobie pokrótce pewne sprawki, czyli kto tu właściwie jest liderem i dyktuje warunki (cofanie z solidną fazą 4, bo Sz. się po wycieczce lekko znieczulił). Szybko hierarchia się odbudowała do tego stopnia, że Kolega na sugestię liną wykonał chody boczne ze mną w strefie 5, czyli zza ogona :-) Siwe na wszelki wypadek też poszło bokiem, gdy machnęłam końcem liny w kierunku jej brzusia :-)
Popaśliśmy się na 2 liny z 15 minut, co wkrótce zostało okupione Szamanową bardzo-biegunką… I wróciliśmy na padok. Tą samą drogą… Pod zdjętym sznureczkiem...
Refleksja mnie naszła: takie parellowanie się przydaje w praktyce... a jak byśmy nie mieli języka porozumiewania się? a jakby zwiały oba? Owszem, Szaman się nie popisał (a raczej popisał po swojemu), ale Siwe stanęło na wysokości zadania... Takiego opanowania i współpracy się po niej nie spodziewałam :-)
Po południu kolejny zabawowy trening z Siwką. Wymyśliłam novum – pozawieszałam na ogrodzeniu okrągłego wybiegu banery z naszych materacowych plandek. Takie oswajanie na wypadek, gdyby kiedyś fantazja nas poniosła wyruszyć na jakie zawody west ;-)
Koło jednego z banerów przytargałam i ustawiłam przeszkodę z 2 kłód do squeezowania i skakania.
Najpierw, bez wchodzenia do kółka, zaawansowałyśmy zabawę w prowadzenie za bródkę/ganasz, czyli zaczęłyśmy w ten sposób kłusować. Ta zabawa samoczynnie przerodziła się nam w stick to me (dawno nie praktykowane) i zaczęłyśmy ćwiczyć w kłusie nagłe zwroty, uskakiwanie, kółeczka średnie i malutkie, a potem dodawanie i skracanie chodu (tu przy okazji wpadłam na genialną myśl, w jaki sposób będziemy się uczyć pasażu i kłusa hiszpańskiego…)
Potem jeszcze zabawa w dotykanie (m.in. banery) i chody boczne, czyli zabawy, które obie lubimy :-)
Musiałam też zaprosić do gry Szamana; niemiłosiernie domagał się uwagi. Gdy odeszłyśmy z Siwką od banerów, Sz. podszedł do jednego, najpierw zaczął walić nogą w taki wiszący, w końcu ściągnął go zębami na ziemię i zaczął po nim paradować zerkając, czy za takie wyczyny, nie należy się aby ciasteczko…? Chwilę się z nim pobawiłam, a wtedy podeszło do nas Siwe i pacnęło nogą w leżący na ziemi eks-baner hej, ja tu jeszcze jestem! jeszcze z Tobą nie skończyłam…!Cóż było robić… Wobec takiego entuzjazmu musiałam powędrować po siodło…
Gdy wychynęłam z klamotami zza rogu Siwe konsumowało siano. Poszłam zanieść siodło na okrągły wybieg, otwieram zamykającą tasiemkę, patrzę a Siwe już stoi przy moim ramieniu! Zostawiła siano i sama podeszła. Mało tego, gdy otworzyłam okrąglak, Siwe zrobiło koło mnie squeeze, weszło do środka, odwróciło się i czekało, aż zawieszę tasiemkę z powrotem. Po czym krok w krok powędrowało za mną na środek – tu się zawsze czyścimy i szykujemy do boju.
Przy padowaniu (tym razem intensywniej szurałyśmy padem po zadku) i zakładaniu siodła o niebo lepiej, spokojniej niż poprzednio, symulacja popręgu też bez większych sensacji.
W zabawach nacisk na skoki z siodłem przez kłody koło materacowego baneru – na początku było trochę aaaa! po kilku powtórzeniach – bardzo pozytywnie.
Potem zgięcie boczne – długa przerwa w tym ćwiczeniu była (co nie powinno mieć miejsca); po obejrzeniu Berniego w akcji (nagrania z kursu CELBANT 2006) postanowiłam rozłożyć lateral flexion na czynniki pierwsze:
- zgięcie za nos,
- zgięcie za supełek na kantarku
- zgięcie przy pomocy liny…
…stanęłam w strefie 3, uniosłam nieznacznie linę, przesunęłam ręką po linie, żeby w ten sposób dojechać do nosa (taki pre-puzon) a Siwe myk i już głowa przy moim brzuchu… Z drugiej strony to samo, bystra jaka! Z zadowolenia z poczynań Siwki popłynęłąm i 2 razy wgramoliłam się na siwe plecki, podrapałam drugi boczek i zsiadłam. Rideable, rideable, rideable moje zwierzę się robi :-)) Ciekawe, kiedy będę miała okazję wreszcie na Siwce pojeździć… Wciąż brakuje mi asekuranta do tak ekstremalnych poczynań ;-)
Od razu, bez zbędnych ceregieli, pochwała Oblubieńca Z. W tygodniu cichcem zawezwał Posiłki z Gołębi i zwerkował solidnie zapuszczone zady Kolegi Szamana. Aaaa, jakie piękne teraz ma Grubas kopyty! Od nowości Sz. nie miał takich pięknych zelówek! Wysłanie Oblubieńca na kurs to był bardzo dobry pomysł!
Sobota, ciepła, acz z rana deszczowa. Padało chyba przez całą noc, bo błoto kląskające pokryło całą okolicę. Od razu przesądzone zostało, że z dynamicznych treningów nici.
Szaman od rana popisywał się biegunką, więc II kuracja enterofermentem na tapecie. Potem spróbujemy czegoś innego. Wprawdzie przez chwilę był spokój, ale Sz. podżera spod siebie pokątnie wieczorami słomę a ta niestety nie jest szczególnej jakości… Podejrzewam, że to jej wina, to nawracające problematyczne brzucho… Ale nie da się tego składnika z Szamańskiej diety wyeliminować w tym momencie, niestety …
Zabawowo znowu Siwka w roli głównej (robi się z niej mój wzorowy"dziki" koń pokazowy)
Drobnostki:
1) zgięcie boczne „na ciasteczko” – dotykanie pyszczkiem do swojego brzucha w okolicy za popręgiem (podejrzane u Clintona Andersona, Under the Saddle, series I, DVD 1)2) nauka podawania wyciągniętej nogi na wprost, w stylu podaj łapę – stoję vis a vis, proszę o podanie nogi, podaną wyciągam do wyprostu w swoim kierunku; Siwe początkowo zdziwione no ale o co chodzi? jak? pacnąć? przecież cię trafię kopytem… aaa, trzymać mam prosto… takie tam rozciąganie… robię delikatne podchody w kierunku kroku hiszpańskiego…
3) podążanie za Siwką w strefie 4 i 5 trzymając za ogon – definitywne odwrażliwianie tych stref + zaczątki 7 zabaw w tych okolicach (savvy clubowe inspiracje)
4) zabawa w rozluźnij i unieś ogon – z Siwką i Szamanem. Od czasu do czasu ogonki są sztywniejsze, niż bym sobie tego życzyła… (oczywiście unconfident – a czasem niby nic na to nie wskazuje… ogon prawdę Ci powie…)
W ciągu dnia Szaman znowu wykonał popis wściekły galop na moje przywołanie; akurat się tarzał na drugim padoku, gdy zagwizdałam. Zerwał się na równe nogi, wrzasnął-kwiknął, ruszył z kopyta, o mało się nie wywalił na łuku i przygnał do mnie jako pierwszy! Przez momencik powiało leciutko grozą a jak nie wyhamuje…? Wyhamował. Mimo masy perszerońskiej ma w sobie powab i koordynację ruchową :-)
Po południu Siwka ponownie – sprawy około-jeździeckie, czyli pad neoprenowe kulki + kulbaka west. Z godnością zniosła siodłanie. Oczywiście abarot procedura, jak przy siodłaniu młodziaka – zarzucanie liny, 20 x pad z każdej strony na grzbiet, na zad, na szyję… Oklepywanie, szuranie po grzbiecie… Siodłem już nie wymachiwałam – trochę za ciężkie jest…
Zaczęłyśmy od symulacji zapinania popręgu. Właściwie nigdy nie próbowałam na tym poletku jakichś ekstremalnych poczynań. No i okazało się – zaciskałam latigo i luzowałam, rytmicznie, przewidywalnie, stopniowo coraz mocniej – ale Siwe z początku dreptało…! Najpierw dryf leciutki na mnie (save me!) a potem bujawka w przód i w tył, na granicy ucieczki… No to pięknie! Ale mamy lukę…! Szybko się uporałyśmy, nie żeby w zupełności, ale dreptanie ustało, nawet głowa się opuściła… Przy zapinaniu popręgu na trzy nie było najmniejszego problemu.
Zabawy leciutkie, bez galopu, ciut kłusa… Dość śliski mamy teraz podłoże na okrągłym, woda wprawdzie nie stoi, ale ziemia żyzna, czarna, ciężka, więc po deszczu jest kleisto.
Porobiłyśmy chody boczne bez liny wzdłuż drągów, Siwe już tak obeznane, że wystarczy, że popukam powietrze równocześnie strefach 2 i 4 a już wędruje bokiem, nawet gdy jestem 2-3 m. od niej. Chciałam też spróbować, czy uda się nam bez liny na środku bokiem pochodzić, ale Siwe zaprotestowało no co Ty? ścianki z przodu potrzebuję! i powędrowała do drągów (nie bacząc na moje słabe protesty), po czym zaczęła elegancko zasuwać bokiem z zadowoloną miną :-)
Po-przeciskałyśmy się znowu przez pułapkę opony-drągi (dodałam kolejną oponę), tym razem z siodłem; nie zrobiło na Siwce wrażenia, że ją strzemiona i fendery opukują. Po-targetowałyśmy nosem taczkę w różnych, wybranych przeze mnie miejscach, i wyjojowałam Siwe tyłem z okrągłego wybiegu.
A Szaman całą naszą sesję cudował na obwodzie, za drągami. Siano porzucił i pilnie obserwował Siwkowe nauki. A zwłaszcza te ciasteczka… Najpierw mina żałosna (strategia na litość), potem zaczął gryźć drągi (strategia niegrzeczny); co go odgoniłam stringiem, uciekał 10 m. i z powrotem do drąga, tyle, że w innym miejscu (strategia na upierdliwego). A potem zaczął się niby-płoszyć, bo bażanty podłaziły pod padok (strategia wypłosz). Jednym słowem nie da się w jego obecności innym koniem za bardzo zajmować…! Sam się pcha pod carrota (baw się ze mną, baw…! ale wiesz, ciasteczko się należy...!)
Niedziela. Ten pierwszy raz & pożytki z parellowania...
… że nie ma zawieszonego dolnego sznureczka w przejściu koło stodoły, zauważyliśmy z Szamanem chyba w tym samym momencie. A Szaman przechodzenie pod sznureczkami ma opanowane do perfekcji – kilka razy przemykał się w ten sposób na podwórko… A tu oko jego padło pod sznureczkiem na wielkie otwarte pole… Przymknął dołem jak baletnica, nawet nie musnął zadkiem taśmy… Najpierw zakłusował kilka kroków i stanął oszołomiony otwartością. Nie mniej ode mnie! Miałam na tyle przytomności umysłu, że biegiem zamknęłam Siwe na padoku (bo Siwe grzecznie poszło do zagrody) i pognałam do stajni po kantarek i linę - konie chodzą u nas zawsze na goło… Przeleciałam na pole szlakiem przetartym przez Szamana (pod sznureczkiem) i dawaj wabić go gwizdem. Pokłusował do mnie. Dałam ciasteczko. Wziął. Wyciągnęłam rękę z liną… Aaa, zwrot, kita w górę, kwik i dzida w pole… O żesz Ty! Siwe się w międzyczasie połapało, w czym rzecz… Ruszyło galopem wzdłuż drągów. Ale zaraz na przywołanie przyleciało do mnie z powrotem. Samo włożyło głowę w kantarek, grzecznie… Czuło, że ruszamy na polowanie. Siwe na wabia. Jako przynęta… Najpierw pokłusowałyśmy do stajni po sprzęt (drugi kantar i linę), Siwe czując powagę sytuacji, nawet nie cudaczyło, że samo zostało… Owszem, głowa w górze, chód sprężysty, ale całkiem przyzwoicie, jak na zaistniałe okoliczności…
Szaman pognał najpierw na koniczynę, my po przeoranym polu sąsiada biegiem za nim. Grzęznąc w błocie. Na gwizd Sz. nawet podszedł, ale gdy wyciągnęłam rękę z kantarkiem, odkłusował. A ty niewdzięczny… Zeźlił mnie, machnęłam liną w jego kierunku. Poooleeeciał, hen! przez pole a potem polną drogą i to wcale nie tą naszą, tylko obcą jakąś, za polami, której nawet nie zwiedziłam jeszcze… Zniknął nam z oczu. Zamurowało nas obie, stałyśmy zbaraniałe… A ten co? A instynkt stadny gdzie? Bobek też stał zbaraniały na środku pola a co TU robi koń? to przecież psie pole…Szaman mignął nam na horyzoncie za drzewami, galopem. Ale wcale nie do nas leciał, tylko gnał sobie drogą w przeciwnym kierunku…
Szybki bilans: ganiać gada nie będziemy, Siwe się rozkręci, utytłamy się w błocie jeszcze bardziej… po co nam to… Poszłyśmy na koniczynę. Siwe oczywiście nie jadło, tylko wgapiało się w horyzont. Ja zresztą też. Nic to, spacerujemy wzdłuż łąki… W tę i z powrotem…
Naraz wraca, Marnotrawny. Z dalekiej oddali… Uszy prosto na nas, wali pasażopodobnym kłusem (to po matce), podekscytowany a im bliżej nas, tym szybciej… w galop i coraz szybciej zasuwa… Skruszał albo przypękał (może jakiś koński dziad…? ostrzegałam go przed takimi, co Ładne Grube konie łapią…)
Doleciał. I od razu myk paszczę w koniczynę … I pasie się spokojnie obok. Zaszeleściłam ciasteczkami w kieszeni, zerknęłam na zadek, odangażował się, podszedł… Założyłam kantar, dałam garść ciasteczek… I po przygodzie. W czasie pasienia przypomnieliśmy sobie pokrótce pewne sprawki, czyli kto tu właściwie jest liderem i dyktuje warunki (cofanie z solidną fazą 4, bo Sz. się po wycieczce lekko znieczulił). Szybko hierarchia się odbudowała do tego stopnia, że Kolega na sugestię liną wykonał chody boczne ze mną w strefie 5, czyli zza ogona :-) Siwe na wszelki wypadek też poszło bokiem, gdy machnęłam końcem liny w kierunku jej brzusia :-)
Popaśliśmy się na 2 liny z 15 minut, co wkrótce zostało okupione Szamanową bardzo-biegunką… I wróciliśmy na padok. Tą samą drogą… Pod zdjętym sznureczkiem...
Refleksja mnie naszła: takie parellowanie się przydaje w praktyce... a jak byśmy nie mieli języka porozumiewania się? a jakby zwiały oba? Owszem, Szaman się nie popisał (a raczej popisał po swojemu), ale Siwe stanęło na wysokości zadania... Takiego opanowania i współpracy się po niej nie spodziewałam :-)
Po południu kolejny zabawowy trening z Siwką. Wymyśliłam novum – pozawieszałam na ogrodzeniu okrągłego wybiegu banery z naszych materacowych plandek. Takie oswajanie na wypadek, gdyby kiedyś fantazja nas poniosła wyruszyć na jakie zawody west ;-)
Koło jednego z banerów przytargałam i ustawiłam przeszkodę z 2 kłód do squeezowania i skakania.
Najpierw, bez wchodzenia do kółka, zaawansowałyśmy zabawę w prowadzenie za bródkę/ganasz, czyli zaczęłyśmy w ten sposób kłusować. Ta zabawa samoczynnie przerodziła się nam w stick to me (dawno nie praktykowane) i zaczęłyśmy ćwiczyć w kłusie nagłe zwroty, uskakiwanie, kółeczka średnie i malutkie, a potem dodawanie i skracanie chodu (tu przy okazji wpadłam na genialną myśl, w jaki sposób będziemy się uczyć pasażu i kłusa hiszpańskiego…)
Potem jeszcze zabawa w dotykanie (m.in. banery) i chody boczne, czyli zabawy, które obie lubimy :-)
Musiałam też zaprosić do gry Szamana; niemiłosiernie domagał się uwagi. Gdy odeszłyśmy z Siwką od banerów, Sz. podszedł do jednego, najpierw zaczął walić nogą w taki wiszący, w końcu ściągnął go zębami na ziemię i zaczął po nim paradować zerkając, czy za takie wyczyny, nie należy się aby ciasteczko…? Chwilę się z nim pobawiłam, a wtedy podeszło do nas Siwe i pacnęło nogą w leżący na ziemi eks-baner hej, ja tu jeszcze jestem! jeszcze z Tobą nie skończyłam…!Cóż było robić… Wobec takiego entuzjazmu musiałam powędrować po siodło…
Gdy wychynęłam z klamotami zza rogu Siwe konsumowało siano. Poszłam zanieść siodło na okrągły wybieg, otwieram zamykającą tasiemkę, patrzę a Siwe już stoi przy moim ramieniu! Zostawiła siano i sama podeszła. Mało tego, gdy otworzyłam okrąglak, Siwe zrobiło koło mnie squeeze, weszło do środka, odwróciło się i czekało, aż zawieszę tasiemkę z powrotem. Po czym krok w krok powędrowało za mną na środek – tu się zawsze czyścimy i szykujemy do boju.
Przy padowaniu (tym razem intensywniej szurałyśmy padem po zadku) i zakładaniu siodła o niebo lepiej, spokojniej niż poprzednio, symulacja popręgu też bez większych sensacji.
W zabawach nacisk na skoki z siodłem przez kłody koło materacowego baneru – na początku było trochę aaaa! po kilku powtórzeniach – bardzo pozytywnie.
Potem zgięcie boczne – długa przerwa w tym ćwiczeniu była (co nie powinno mieć miejsca); po obejrzeniu Berniego w akcji (nagrania z kursu CELBANT 2006) postanowiłam rozłożyć lateral flexion na czynniki pierwsze:
- zgięcie za nos,
- zgięcie za supełek na kantarku
- zgięcie przy pomocy liny…
…stanęłam w strefie 3, uniosłam nieznacznie linę, przesunęłam ręką po linie, żeby w ten sposób dojechać do nosa (taki pre-puzon) a Siwe myk i już głowa przy moim brzuchu… Z drugiej strony to samo, bystra jaka! Z zadowolenia z poczynań Siwki popłynęłąm i 2 razy wgramoliłam się na siwe plecki, podrapałam drugi boczek i zsiadłam. Rideable, rideable, rideable moje zwierzę się robi :-)) Ciekawe, kiedy będę miała okazję wreszcie na Siwce pojeździć… Wciąż brakuje mi asekuranta do tak ekstremalnych poczynań ;-)
wtorek, 2 grudnia 2008
Filmik
Na forum WWR ktoś wstawił taki filmik...
http://pl.youtube.com/watch?v=sJpb0ppxWKE&feature=related
To jest dopiero coś!
http://pl.youtube.com/watch?v=sJpb0ppxWKE&feature=related
To jest dopiero coś!
poniedziałek, 1 grudnia 2008
Zima w odwrocie
Wiele hałasu o nic. U nas na razie po zimie. Znowu zielono (przynajmniej tam, gdzie wysiana ozimina ;-). Wczoraj wieczorem w stajni +7 stopni. Upał.
W ten weekend zaczęłyśmy z Siwką parę nowości.
Idę sobie niedbale w kierunku okrągłego wybiegu, konie konsumują porozrzucane siano. Carrot na ramieniu. Siwe namierzyło mnie, gdy tylko wychynęłam zza stodoły. Skubie sianko dalej, ale radary (uchle + permanentne zerki) na mnie. Idę prosto w stronę koni, mniej więcej w połowie dystansu stodoła – wybieg Siwe podnosi głowę, robi kilka kroków w moją stronę, staje na baczność i uprzejmie, acz w gotowości czeka. Nie spięta, ale uważna…
1) driving w stronę człowieka – przygotowanie do chodów bocznych w moim kierunku. Carrot podniesiony nad szyją-grzbietem, wyraźnie Siwkę zaniepokoił, nie bardzo wiedziała, o co właściwie chodzi…? Pomogłam jej zrozumieć, zarzucając na szyję stringa i delikatne pociąganie w moją stronę z równoczesnym przywoływanie carrotem od góry… Udało nam się wykonać kilka pojedynczych kroczków przodem i kilka zadem.
2) sqeeze przez skomplikowaną konfigurację opon i drągów (3 opony + 2 drągi) – ni to przeskoczyć, ni to obejść – pułapka taka. Siwka poprzekrzywiała głowę, poprzyglądała się, za pierwszym razem trochę zdryfowała na bok, ale kolejne przejścia nad modelowe: z rozwagą wstawała nogi w ciasne czeluście i spokojnie przechodziła. Co jakiś czas przebudowywałam pułapkę, żeby po-utrudniać. Siwe nie dało się. Do końca pozostało spokojne :-)
...ponieważ Szaman przez cały czas naszego zabawiania się z Siwką, wypasał się na środku okrągłego wybiegu...
3) okrążanie na 2 konie. Właściwie znowu autorski pomysł Siwki (niesamowicie kreatywne zwierzę ona jest). Chciałam dać jej już spokój i ciut ruszyć Szamana, poprosiłam go więc, by sobie poszedł na koło a nie tylko pakował sianem brzucho. Szaman zbyt energicznym koniem nie jest, u niego faza 1 (jeśli chodzi o poziom mojej energii) wygląda jak faza 3-4 u Siwki, zwłaszcza, gdy trzeba (uchowaj, Boże!) od jedzenia odejść… Ruszył opieszale kłusem (bruuum jeszcze cały czas działa, ale z wolna przygasa…) a Siwe Obserwujące Rozwój Wypadków przyłączyło się ochoczo i ruszyło za Grubym. Grubego poprosiłam o zagalopowanie, Siwe też w galop. Gruby czując presję zza zadu rozbujał się nawet, nawet, ale cały czas zezował, czy aby nie chciałabym już może odangażować jego zadka…? Na pierwszą moją myśl, od razu hyc! do środka. A Siwe dalej sobie krążyło po orbicie, bo na jej zadek nie zerknęłam. Poprosiłam Sz. ponownie o ruch w tę samą stronę, wskoczył ochoczo przed Siwkę, Siwka się zeźliła, wyprzedziła i spokojnie galopowała dalej na czołowego. Poprosiłam o odangażowanie tym razem oba konie po kolei, stanęły grzecznie na wprost. Pytają, co dalej? Mówię do Siwej poproszę biec w drugą stronę, a Siwa piruet i dawaj w tym samym kierunku, co poprzednio. OK., niech jej będzie.. Szamana wysłałam w przeciwnym kierunku, posłuchał, ruszył kłusem, a za chwilę na moją sugestię, okrągłym galopkiem. Przeżyłam chwilę niepokoju, czy mijając się nie stukną się czółkami, ale nie. Mimo, że oba galopowały po obwodzie, zgrabnie się mijały i kontynuowały ruch. Z pierwszym razem tylko wymieniły miny na temat, kto komu ma ustąpić miejsca na śladzie. Udało się nam zrobić w ten sposób kilka kółek bez korekty. BYŁAM POD WRAŻENIEM. Ale fajne te moje konie :-)))
4) wieczorem w boksie pobawiłyśmy się z Siwką w zabawę touch (dotknij). Siwe jest zwierzak dziki, który na różne różniste rzeczy furczy. Nawykowo. Bo tak wypada. Na nowe furczy zawsze, na nie-nowe, ale np. wnoszone do boksu, też furczy. Albo na nie-nowe, których dawno nie widziało… Wbudowałam już Siwej schemat nie uciekamy, ustawiamy się głową, obserwujemy – działa w 99 procentach… Teraz rozwijamy ten schemat dalej; dodałam touch (targetowanie).
Biorę jakiś przedmiot, wskazuję na niego palcem, mówię touch, Siwa dotyka nosem, inkasuje ciasteczko. Siwej ta zabawa bardzo się podoba (zwłaszcza ta część z ciasteczkiem ;-), a przy okazji oswajamy różne straszliwości (ostatnio konewkę i plastikowe pudełko, w którym przyniosłam marchewki). Czasem Siwe próbuje trochę oszukiwać (targetować np. moją rękę zamiast przedmiotu), kombinować, czasem uniesie dodatkowo nogę (pacnąć?), gdy ociągam się w jej mniemaniu z podaniem ciasteczka… Czasem kończę zabawę a Siwa dalej, bez komendy, tryka nosem i patrzy, tryka znowu i patrzy (a ciasteczko gdzie??) Zabawa fajna, nienudna, koń żywo zainteresowany uczestnictwem... czasem nawet sama zaproponuje podotykamy?Szaman się do tej zabawy nie nadaje, niestety... Zawsze proponuje swoją zmodyfikowaną wersję - daj do gęby! I rozdziawia wielką paszczę...
A całkiem wieczorem urządziłam sobie sesję edukacyjną: oglądanie nagrań z majowego kursu z Bernie'm Celbant 2006, w którym uczestniczyłam jako słuchacz. Niby poziom podstawowy (level 1), ale ileż nowych rzeczy można dostrzec z perspektywy trwania w programie od 3 lat...
W niedzielę rano Siwe przy czyszczeniu kopyt dowcipne. Podaje przednią nogę, zaczyna się bujać i chwiać aaaa, puszczaj, upadam! z miną figlarną. Rozpuściła się jak dziadowski bicz :-)
Za to Szaman - ideał chodzący. Kończę przednią nogę, krok w kierunku zadniej a noga już czeka w górze. Chcę przejść za zadem, rękę wyciągam, żeby zajeżować półdupek, Szaman cyk-cyk-cyk elegancko krzyżuje zadnie nożyska i zerka, by się upewnić, czy o to mi chodziło? Po ostatniej nodze pokorne zgięcie boczne i oczekiwanie na ciasteczko z przymilną miną…
Puściłam towarzystwo na podwórko. Z lekkim niepokojem, bo podwórko to nadal plac budowy + klamociarnia… Ale trawa jaka! Ładna, zielono-kępkowa… choć niezbyt obfita… Rzuciły się jak wściekłe do jedzenia… Grzecznie było, dopóki Sz. nie wymyślił, że pójdzie za dom, zobaczyć, co tam słychać… Poszedł. A Siwe za nim. A tam wąsko, ogrodzenie blisko domu (1,5 m. maksymalnie) i na dokładkę pokopane rowki odwadniające… Za chwilę biegiem wracają, zdziczałe. Bo nagle zobaczyły, że koparka sąsiada przy samym naszym płocie stoi i czyha (wcześniej jej niby nie widziały? Od 2 tygodni stoi w tym samym miejscu. I nigdy nie czyhała…) Hasło dziczejemy! rzucił Szaman… Pląsy, odskoki, wypłochy… Nagle wszystko na podwórku zrobiło się dla niego podejrzane… Siwce się udzieliło; latała z głową w górze, ale bez wypłochów… Po prostu wypadało latać… Stanęłam jej na drodze, rozłożyłam ręce… Założyłam kantarek (cudowała, ale głowę obniżyła i sama włożyła nos w sznurki), mimo protestów i próbach dreptactwa (BUMP! liną 2 razy) zabrałam za stodołę na obiekty. Szamanisko od razu przygnało za nami galopem i wygasiło energię do poziomu stój.
Na obiektach Siwe dostało wycisk (intelektualny), m.in. cofanie przez kłodę o wysokości mniej więc 30 cm. (a niech ma, niech główkuje, jak przekroczyć…), zatrzymania z Himalajami z plandeki pod brzuchem, squeeze przez Himalaje + wodę + podest niestabilny (niczym równoważnia) – wszystko na raz, bezładnie zgromadzone na jednej kupie…
Siwe stosowało naprzemiennie kilka strategii przeciwstawnych:
1) nie rozumiem, o co ci chodzi…2) aaa! będę się wspinać! (BUMP! liną), aaa! nie będę się wspinać!3) aaa! panikuję!4) ooo! a tam ktoś drogą jedzie, patrz!Neutralizowałam każdą strategię po kolei, głowa bardzo szybko powędrowała w dół, było mega-żucie, wykrzywianie pyszczka i wystawianie małego, różowego jęzorka…
A w niedzielę wieczorem przyjechały Posiłki z Gołębi i Zbyn werkował dokładnie przody końskiego towarzystwa. Ponad 2 godziny…
W ten weekend zaczęłyśmy z Siwką parę nowości.
Idę sobie niedbale w kierunku okrągłego wybiegu, konie konsumują porozrzucane siano. Carrot na ramieniu. Siwe namierzyło mnie, gdy tylko wychynęłam zza stodoły. Skubie sianko dalej, ale radary (uchle + permanentne zerki) na mnie. Idę prosto w stronę koni, mniej więcej w połowie dystansu stodoła – wybieg Siwe podnosi głowę, robi kilka kroków w moją stronę, staje na baczność i uprzejmie, acz w gotowości czeka. Nie spięta, ale uważna…
1) driving w stronę człowieka – przygotowanie do chodów bocznych w moim kierunku. Carrot podniesiony nad szyją-grzbietem, wyraźnie Siwkę zaniepokoił, nie bardzo wiedziała, o co właściwie chodzi…? Pomogłam jej zrozumieć, zarzucając na szyję stringa i delikatne pociąganie w moją stronę z równoczesnym przywoływanie carrotem od góry… Udało nam się wykonać kilka pojedynczych kroczków przodem i kilka zadem.
2) sqeeze przez skomplikowaną konfigurację opon i drągów (3 opony + 2 drągi) – ni to przeskoczyć, ni to obejść – pułapka taka. Siwka poprzekrzywiała głowę, poprzyglądała się, za pierwszym razem trochę zdryfowała na bok, ale kolejne przejścia nad modelowe: z rozwagą wstawała nogi w ciasne czeluście i spokojnie przechodziła. Co jakiś czas przebudowywałam pułapkę, żeby po-utrudniać. Siwe nie dało się. Do końca pozostało spokojne :-)
...ponieważ Szaman przez cały czas naszego zabawiania się z Siwką, wypasał się na środku okrągłego wybiegu...
3) okrążanie na 2 konie. Właściwie znowu autorski pomysł Siwki (niesamowicie kreatywne zwierzę ona jest). Chciałam dać jej już spokój i ciut ruszyć Szamana, poprosiłam go więc, by sobie poszedł na koło a nie tylko pakował sianem brzucho. Szaman zbyt energicznym koniem nie jest, u niego faza 1 (jeśli chodzi o poziom mojej energii) wygląda jak faza 3-4 u Siwki, zwłaszcza, gdy trzeba (uchowaj, Boże!) od jedzenia odejść… Ruszył opieszale kłusem (bruuum jeszcze cały czas działa, ale z wolna przygasa…) a Siwe Obserwujące Rozwój Wypadków przyłączyło się ochoczo i ruszyło za Grubym. Grubego poprosiłam o zagalopowanie, Siwe też w galop. Gruby czując presję zza zadu rozbujał się nawet, nawet, ale cały czas zezował, czy aby nie chciałabym już może odangażować jego zadka…? Na pierwszą moją myśl, od razu hyc! do środka. A Siwe dalej sobie krążyło po orbicie, bo na jej zadek nie zerknęłam. Poprosiłam Sz. ponownie o ruch w tę samą stronę, wskoczył ochoczo przed Siwkę, Siwka się zeźliła, wyprzedziła i spokojnie galopowała dalej na czołowego. Poprosiłam o odangażowanie tym razem oba konie po kolei, stanęły grzecznie na wprost. Pytają, co dalej? Mówię do Siwej poproszę biec w drugą stronę, a Siwa piruet i dawaj w tym samym kierunku, co poprzednio. OK., niech jej będzie.. Szamana wysłałam w przeciwnym kierunku, posłuchał, ruszył kłusem, a za chwilę na moją sugestię, okrągłym galopkiem. Przeżyłam chwilę niepokoju, czy mijając się nie stukną się czółkami, ale nie. Mimo, że oba galopowały po obwodzie, zgrabnie się mijały i kontynuowały ruch. Z pierwszym razem tylko wymieniły miny na temat, kto komu ma ustąpić miejsca na śladzie. Udało się nam zrobić w ten sposób kilka kółek bez korekty. BYŁAM POD WRAŻENIEM. Ale fajne te moje konie :-)))
4) wieczorem w boksie pobawiłyśmy się z Siwką w zabawę touch (dotknij). Siwe jest zwierzak dziki, który na różne różniste rzeczy furczy. Nawykowo. Bo tak wypada. Na nowe furczy zawsze, na nie-nowe, ale np. wnoszone do boksu, też furczy. Albo na nie-nowe, których dawno nie widziało… Wbudowałam już Siwej schemat nie uciekamy, ustawiamy się głową, obserwujemy – działa w 99 procentach… Teraz rozwijamy ten schemat dalej; dodałam touch (targetowanie).
Biorę jakiś przedmiot, wskazuję na niego palcem, mówię touch, Siwa dotyka nosem, inkasuje ciasteczko. Siwej ta zabawa bardzo się podoba (zwłaszcza ta część z ciasteczkiem ;-), a przy okazji oswajamy różne straszliwości (ostatnio konewkę i plastikowe pudełko, w którym przyniosłam marchewki). Czasem Siwe próbuje trochę oszukiwać (targetować np. moją rękę zamiast przedmiotu), kombinować, czasem uniesie dodatkowo nogę (pacnąć?), gdy ociągam się w jej mniemaniu z podaniem ciasteczka… Czasem kończę zabawę a Siwa dalej, bez komendy, tryka nosem i patrzy, tryka znowu i patrzy (a ciasteczko gdzie??) Zabawa fajna, nienudna, koń żywo zainteresowany uczestnictwem... czasem nawet sama zaproponuje podotykamy?Szaman się do tej zabawy nie nadaje, niestety... Zawsze proponuje swoją zmodyfikowaną wersję - daj do gęby! I rozdziawia wielką paszczę...
A całkiem wieczorem urządziłam sobie sesję edukacyjną: oglądanie nagrań z majowego kursu z Bernie'm Celbant 2006, w którym uczestniczyłam jako słuchacz. Niby poziom podstawowy (level 1), ale ileż nowych rzeczy można dostrzec z perspektywy trwania w programie od 3 lat...
W niedzielę rano Siwe przy czyszczeniu kopyt dowcipne. Podaje przednią nogę, zaczyna się bujać i chwiać aaaa, puszczaj, upadam! z miną figlarną. Rozpuściła się jak dziadowski bicz :-)
Za to Szaman - ideał chodzący. Kończę przednią nogę, krok w kierunku zadniej a noga już czeka w górze. Chcę przejść za zadem, rękę wyciągam, żeby zajeżować półdupek, Szaman cyk-cyk-cyk elegancko krzyżuje zadnie nożyska i zerka, by się upewnić, czy o to mi chodziło? Po ostatniej nodze pokorne zgięcie boczne i oczekiwanie na ciasteczko z przymilną miną…
Puściłam towarzystwo na podwórko. Z lekkim niepokojem, bo podwórko to nadal plac budowy + klamociarnia… Ale trawa jaka! Ładna, zielono-kępkowa… choć niezbyt obfita… Rzuciły się jak wściekłe do jedzenia… Grzecznie było, dopóki Sz. nie wymyślił, że pójdzie za dom, zobaczyć, co tam słychać… Poszedł. A Siwe za nim. A tam wąsko, ogrodzenie blisko domu (1,5 m. maksymalnie) i na dokładkę pokopane rowki odwadniające… Za chwilę biegiem wracają, zdziczałe. Bo nagle zobaczyły, że koparka sąsiada przy samym naszym płocie stoi i czyha (wcześniej jej niby nie widziały? Od 2 tygodni stoi w tym samym miejscu. I nigdy nie czyhała…) Hasło dziczejemy! rzucił Szaman… Pląsy, odskoki, wypłochy… Nagle wszystko na podwórku zrobiło się dla niego podejrzane… Siwce się udzieliło; latała z głową w górze, ale bez wypłochów… Po prostu wypadało latać… Stanęłam jej na drodze, rozłożyłam ręce… Założyłam kantarek (cudowała, ale głowę obniżyła i sama włożyła nos w sznurki), mimo protestów i próbach dreptactwa (BUMP! liną 2 razy) zabrałam za stodołę na obiekty. Szamanisko od razu przygnało za nami galopem i wygasiło energię do poziomu stój.
Na obiektach Siwe dostało wycisk (intelektualny), m.in. cofanie przez kłodę o wysokości mniej więc 30 cm. (a niech ma, niech główkuje, jak przekroczyć…), zatrzymania z Himalajami z plandeki pod brzuchem, squeeze przez Himalaje + wodę + podest niestabilny (niczym równoważnia) – wszystko na raz, bezładnie zgromadzone na jednej kupie…
Siwe stosowało naprzemiennie kilka strategii przeciwstawnych:
1) nie rozumiem, o co ci chodzi…2) aaa! będę się wspinać! (BUMP! liną), aaa! nie będę się wspinać!3) aaa! panikuję!4) ooo! a tam ktoś drogą jedzie, patrz!Neutralizowałam każdą strategię po kolei, głowa bardzo szybko powędrowała w dół, było mega-żucie, wykrzywianie pyszczka i wystawianie małego, różowego jęzorka…
A w niedzielę wieczorem przyjechały Posiłki z Gołębi i Zbyn werkował dokładnie przody końskiego towarzystwa. Ponad 2 godziny…
Subskrybuj:
Posty (Atom)