Wróciły żurawie, wracają klucze dzikich gęsi, z koni zimowa sierść zaczyna się sypać na potęgę... wiosna. Błoto powoli obsycha, choć gumnioki nadal potrafi zassać... Tydzień temu ratowałam Potomka K. z nie lada opresji - tak ugrzązł, że mu się błoto do buta wierzchem wlewało ;-)
Powoli szykujemy się do sezonu, w ostatni weekend poprawiliśmy okrągły wybieg, podłoże na nim na tyle dobre, że można zacząć wsiadać. Plac do jazdy jeszcze trochę grząski, ale jakby nie padało, to tydzień-dwa i śmigamy... Kazik dokonał podziału koni: Twoja Siwunia, mój Hucułek, Sasi skwitował pogardliwym nie-wys-ko-lo-na ;-)
Gwoli ścisłości, Z Sasi nie jest najgorzej: zaliczyliśmy już 3 spacerki w ręku na zabramię, opanowane zaczynamy mieć ustępowania (od nacisku, od sugestii) a nawet cofanie na komendę BACK-BACK-BACK. Mamy jeszcze do opracowania dotyk na całym ciele (są fochy przy dotykaniu brzuszka, słabizn, nóg) i całą masę innych rzeczy. Ale generalnie jest spory progres (przynajmniej w ostatni weekend ;-)
Wrócę jeszcze na moment do mojego ulubionego (blee) tematu ogrodzeń padokowych: bilans po-zimowy jest dość optymistyczny: jeden tylko słupek drewniany na kotwie złamany (do wymiany) oraz siatka leśna dołem gdzie-nie-gdzie poodrywana od słupków przez szalejące psy-szczeniary (mocowanie było tymczasowe, na szybko, trytkami), ale zaczęłam już po kolei jechać i mocowanie drutem... Najważniejsze jeszcze tylko bramki (na okrągły wybieg i między kwaterami) - będą solidne drewniane na zawiasach; dość mam wiecznie pozrywanych sprężyn bramowych a nawet i gum, które na początku tak mnie zachwyciły, ale z czasem okazało się, że i one zawodzą...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz