Weekend z gatunku bardzo udanych. Korzystając z nadzwyczaj
pięknej (jak na tę porę roku) pogody wzięliśmy się za porządki w obejściu.
Sporządziłam wstępną listę prac do wykonania, zinwentaryzowałam rzeczy
do kupienia... Konie zostały ruszone. Wszystkie nasze. Dzieje się.
W sobotę kolejny
trening Bursztyna na lonży (15 minut), który ujawnił u kolegi niezły poziom
wyszkolenia klasycznego naziemnego (co widać było już przy pierwszej
sesji - żadnego sprzeciwu w monotonnym ruchu po kole, zupełne przeciwieństwo naszych
naturalnie szkolonych, co to zaraz zaczynają się nudzić i
proponują wariacje na temat ;-) Ruch zdecydowanie żwawszy
niż przy pierwszej sesji, energiczniejszy, obszerniejszy (na miarę braku
umięśnienia, rzecz jasna...)
Okazało się, że Bursztyn ma przyswojone doskonale komendy głosowe, np. idealnie reaguje na stęęępeeem... Stęp - jeśli już o nim mowa - ma modelowy, zadami zdecydowanie przekracza, głowę też trzyma na przyzwoitej, jak na niego, wysokości. Szczególnie po nawrotach energiczniejszego kłusa. W kłusie głowa nadal wysoko, ale w stępie zaczyna schodzić niżej, więc jest nadzieja…
Okazało się, że Bursztyn ma przyswojone doskonale komendy głosowe, np. idealnie reaguje na stęęępeeem... Stęp - jeśli już o nim mowa - ma modelowy, zadami zdecydowanie przekracza, głowę też trzyma na przyzwoitej, jak na niego, wysokości. Szczególnie po nawrotach energiczniejszego kłusa. W kłusie głowa nadal wysoko, ale w stępie zaczyna schodzić niżej, więc jest nadzieja…
W niedzielę – po kolejnym pozytywnym lonżowaniu Bursztyna (trzecia sesja - pojawiło się pierwsze solidne parsknięcie, znaczy zaczynają są nadzieje na rozluźnienie psychiczne, bo Bursztyn cały czas biega mechanicznie, bezrefleksyjnie, introwertycznie) – przyszła pora na kolejne egzemplarze.
Siwe zameldowało się na baczność, zerknęło
podejrzliwie na dłuuugi bat, z którym zostało zapoznane na modłę friendly game,
po czym przeszło gładko do latanie
dookoła mojej osoby. Latania, bo było
jak zwykle energicznie, z propozycjami wpadania w galop, aliści dużo było przy
tym pozycji tropiącej. Czyli pamięta
Siwe, że premiowane jest nie-noszenie-głowy-wysoko ;-)
Skupiłyśmy się na pracy w stępie, łatwo nie było (stęp to nieodmiennie
najtrudniejszy dla Siwej chód na linie), ale całkiem sympatycznie.
Dobre wrażenie
treningowe popsuli Panowie Grube Wałachy. Propozycje poruszania się pod
dyktando człowieka uznali za jawny zamach na Ich Majestat i obaj kolejno zaprezentowali bunt.
Fisio już w drodze na poletko za okrągłym wybiegiem wyciął numer postaci kwiku z równoczesnym pół-obrotem a ustawiwszy się tyłem do kierunku marszu przygotowywał się do odlotu (czytaj: wyrwania mi liny i zwiania pod wiatę). Został skarcony, przywołany do porządku, ale już było wiadomo, co się święci... Tak się Kolega upodlił lataniem wokół mnie, wyskakiwaniem nieskoordynowanym w powietrze, skakaniem przez opony, że o mało się nie zatchnął... ;-)...Huc, spokojnie przyglądający się całemu wydarzeniu, też dał niezły popis, gdy przyszła na niego pora...
Weź tu, człowieku, poluzuj śrubkę koniu... ;-)
Jeśli chodzi o Siwkę, jest pewna czujność w Kaziku, intuicyjna... ;-)
Dzięki Bogu, że Fisiek przysnął, bo generalnie traktuje Kazia jak mały upierdliwy hałaśliwy latający obiekt i się lekko na niego szczurzy (nieco subtelniej niż na psy ;-)