Zdjęć znów nie będzie, bo tym razem Bebo-Gośka przygotowuje się do obrony...
...miały miejsce testy bezterlicówki. Ale po kolei.
Pogoda mi się w niedzielę trafiła wyjątkowo niefortunna, bo bardzo upalna. 31 st. nie-w-słońcu, konie upocone, mimo, że stłoczone pod wiatą, w cieniu... Wszystkie wbijały się pod jeden dach, mimo, że do dyspozycji mają 2, a za chwilę będzie i trzeci, bo kolejna wiata-zadaszenie właśnie się zaczyna robić... Stanie w kupie oczywiście z powodu owadów; wiadomo, w kupie zawsze się czyjś ogon napatoczy, który przynajmniej część owadów przepłoszy (na chwilę)...
Wyjątkowa zgodność w stadzie zapanowuje w sezonie owadowym... no chyba, że jakieś żarcie się towarzystwu zaserwuje... ;-)
Trochę się pokręciłam po obejściu - w sumie bez większego celu - i w okolicach 13.00 wzięłam się za końskie ćwiczenia. Idiotyczny wybór pory dnia, owady się wściekły, konie podobnie, wiały z łąki co chwilę galopem pod dach... No ale jak się ma pociąg powrotny o 15.00... Taka karma, niestety...
Wzięłam linę, wzmiankowaną bezterlicówkę i akcesoria.
Pierwsze poszło na tapetę Siwe.
Niespodzianka pierwsza: na wolności toto się snuje, ledwo łazi, energia na poziomie 1 (w skali od 1 do 10) a na śnurku jak dała czadu...! Lina 3,7 okazała się za krótka, Siwe zastane, sztywne na początku nie umiało się należycie ustawić, przez 2 koła zapierniczało kłusem wściekłym z głową w górze, odwrotnie wygięte (wzdłużnie i wszerznie ;-) ale zaraz zaczęło jej coś świtać i głowa poszła w dół. Przy zmianie kierunku wpadała jednak w galop, więc poćwiczyłyśmy opadającego liścia w galopie, okraszanego lotną zmianą nogi. A co, takie Siwe mądre, sama wymyśliła tę lotną ;-)
Były bryki, wierzgi, ale prób wyrwania liny nie było, mimo, że za samą skórkę trzymałam, żeby było dłużej (no i nie stałam w miejscu, tylko chodziłam po małym kole, żeby od Siwej zbytniego wygięcia nie wymagać, po tak długiej przerwie...)
Jak się już Siwe wywściekało, dostało bardzo trudne dla niej zadanie: okrążanie/zmiany kierunku/opadający liść w stępie. Dość szybko mogłyśmy przejść do sprawy siodłowej :-)
Siodło zostało najpierw obniuchane, liźnięte, skubnięte zębem, a następnie załadowane na grzbiet. Siwe zachowało spokój niemalże stoicki (2 lata bez siodła), zerkało tylko nieco uchem i okiem, co czynię. Wprawione w ruch przez chwilę zaprezentowało minę: aaaa, coś mnie za brzucho trzyma!, ale zaraz się opanowało i z godnością osobistą głowę opuściło :-)
No i miałam wsiąść, ale jak zobaczyłam z bliska, jakie Siwe osiodłane jest wysokie, dałam sobie (z moim kręgosłupem**) spokój...
** mój kręgosłup jest obecnie rehabilitowany plus codziennie ćwiczony - razem z resztą cielska - przez 30-40 minut. Dodam, że z reguły po nocy, bo dopiero wtedy mam czas (dla siebie)...
Drugi został schwytany Huc. Schwytany, to dobre określenie, bo jak zobaczył, że - puściwszy Siwe - zmierzam z liną w jego kierunku, wziął się był i zabrał ;-) No w sumie nie dziwota: tak długa laba i słodkie nic, a tu nagle pojawia się i jeszcze siodło przynosi...!
Na linie nie było różowo: bunty, wierzgi, chrumki-warki, zmiany kierunku wedle własnego widzi-mi-się... I próby wyrwania liny, ale dość subtelne ;-) Ogarniał się typ o wiele dłużej niż Siwe (prawdziwy wulkan energii... stęp, panie, niemożliwy do uzyskania na kole... a niby LBI...!)
Siodłanie zniósł godnie, mimo, że minę miał bardzo niezadowoloną i coś tam od czasu do czasu pod nosem ku mnie powarkiwał. Wsiadłam mimo to, bo niech se typ nie myśli, że wymiękam ;-)
...jazda była bardzo niefajna, bo w piekielnym upale a Huc z uporem maniaka proponował zakotwiczenie się w cieniu - pod wiatą, wśród koni.
A siodło okazało się nie tyle bezterlicówką, co podkładką do jazdy na oklep (przy cofaniu czułam hucowy kręgos), użyłam bowiem zwykłego klasycznego potnika (w wersji rajdowej, czyli z dodatkową pogrubioną amortyzacją wzdłuż grzbietu). Tak poza tym siedzi się w nim super, jak na miękkiej pufie. Następne podejście będzie z zastosowaniem pod wzmiankowaną pufę padu z panelami (posiadam westowy neopren z filcem, więc będzie nieco przydługi i głupio-wystający spod siodła ;-), ocenię wtedy, czy warto inwestować w pad Barefootowy (special), czy pozostaniemy przy sporadycznym używaniu bezterlicówki jako podkładki (sporadycznym, bo ja jazdy na oklep, tudzież na podkładkach, nie uznaję).
Na koniec jeszcze Biała, ale tej siodłać mi się już nie chciało, więc poszłyśmy samotnie w cień pod starą wiatę (konie zostały pod nową) poeksperymentować z różnościami. Jako że tuż koło wiaty leżała niebieska plandeka, padło więc na ekstremalne friendly. Esktremalne z nazwy tylko, bo plandeka większego wrażenia na Białej nie uczyniła (nawet gdy podniosłam ją na wysokość 1,5 m., do arabicy zbliżyłam a następnie podetknęłam jej pod sam nos ;-)
Potem jeszcze przetestowałam zarzucanie liny (był z tym kiedyś tam spory problem) - najpierw przez grzbiet, potem na zad i na nogi. Na początku Biała odebrała moją aktywność jako zachętę do ruchu, ale bardzo szybko zrozumiała, że ma po prostu stać i z godnością znosić moje pomysły ;-) Koń bardzo bystry i dzielny. Nawet minę miała nieszczególnie obrzydliwą, a momentami nawet robiła zaciekawione oczy i uszy :-) Szacun dla tego zwierzęcia. Gdyby tak się za nią wziąć systematycznie i po bożemu, byłaby z niej wielka pociecha...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz