...a właściwie po urlopie... U koni byłam raz, wczoraj, i widziałam je przez 3,5 godziny...
Smętnie jest :-(
Konie zadowolone z życia i w dobrej kondycji (psychicznej), fizycznie też niczego sobie; oczywiście fizycznie wizualnie, bo fizycznie fit to już niekoniecznie ;-)
Naszło mnie poganiać trochę osobniki o maści jasnej i wyszło szydło z worka. O ile osobnik Biała polatać se ewidentnie lubi i mimo, że nie w treningu, kondycję jakąś tam ma, o tyle osobnik Siwa jest gruba miętka galareta i polatać se nieszczególnie lubi. Za to miziać się i ciasteczka do paszczy brać to i owszem. Znaczy koń idealny, jak dla mnie :-)
Jako że znalazłam w szafce stajennej ulubione moje Fly Stopy o zapachu różanym, uznałam, że wypada sobie i koniom aromaterapię zapodać. Skuteczne toto nie jest (działa z godzinkę, w sam raz na krótką niepotliwą jazdę-oprowadzankę ;-) ale pachnie pięknie...
Całą końską piątkę wysmarowałam; nikt szczególnie nie protestował, nawet Heniu łebek nadstawiał, mimo, że on sceptyczny do operacji w okolicach głowy.
Zapach chyba się koniom też spodobał, no i much ciut mniej jakby się zaczęło kręcić, więc towarzystwo zadowolone :-)
Zdjeć znów nie ma, bo Bebo-Gośka mimo, że już po obronie (studia ukończone z wyróżnieniem), dojść do siebie nie może i śpi do południa...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz