Ostatnio mam spore opóźnienia w biężących doniesieniach, spowodowane problemami technicznymi (jak nie modem, to komp nam pada :-( korzystam więc z okazji i póki nie padnie (coś) po raz kolejny...
W środę sesja z Wielką Zieloną Piłką. Kiedyś tam (ze 2 lata temu) pokazałam ją koniom i na tym się skończyło (mysie nadżerki powodowały permanentne uchodzenie z piłki powietrza, nie chciało mi się pompować etc. słowem nie czułam na piłkę ciśnienia). Ale teraz, skoro wywaliło się kasę na reaktywację a Doma obiecała stawić się z aparatem...
Hasło do ucieczki rzucił kolega Dziadek (piłka potoczyła się samodzielnie ku rzece, niesiona wiatrem ). Co ciekawe, konie żwawo pokłusowały prostopadle do trasy przelotu piłki, zamiast wiać w panice na oślep, byle dalej od... Wywinąwszy na sąsiednią kwaterę, obserwowały oddalający się obiekt bezpiecznie zza pastucha (przecież przez prąd nie przeleci ;-)
Na pierwszy ogień poszedł Huc, jako najbardziej tolerancyjny (rozpoczęcie od Siwki mogłoby podsunąć naszym kolejnym, lewopółkulowym z natury koniom, pomysł na dziczenie ;-)
Huc, zauważam od jakiegoś czasu, przejawia pewne symptomy konia prawopółkulowo-introwertycznego, ale ponieważ jest to zachowanie niezbyt nasilone (punktem odniesienia jest dla mnie oczywiście Siwka ;-) może zostać pomylone w lewopółkulowością... Tym razem też tak było; niby spokojny, ale widać było wewnętrzne spięcie, szczególnie przy początkach odbijania piłki od ziemi i przy unoszeniu jej nad głowę (moją).
Wystarczyło jednak, że za pacnięcie w ziemię koło piłki dostał ciasteczko i ruszyła lawina hucowych propozycji nie do odrzucenia :-)
Do położenie piłki na grzbiecie nie doszliśmy, ale i tak Huc się uruchomił i piłkę na prośbę na pierwsze sesji turlał :-)
Jako kolejna została wytypowana Siwka...
Początkowo przyjęłyśmy strategię piłka? jaka piłka? i zamiast iść do umieszczonej w oponie piłki, poszłyśmy w innym kierunku (Siwe oczywiście mało zeza nie dostało, tak zerkało w kierunku ;-) Potem zabawy w okolicach piłki, ale od niechcenia...
...potem moje zabawianie się piłką...
...a potem siwe eksploracje obiektu :-)
Na koniec było wysyłanie Siwki do piłki ze stref 3-4-5 oraz z dalszych odległości (koniec liny 3,6 m.), co początkowo obudziło siwy niepokój, ale bardzo szybko zostało zaakceptowane. Ba, doszło nawet do małej niesubordynacji, gdy Siwe na jojo nie chciało wycofać, lecz wręcz przeciwnie: wracało do piłki i zapadało w drzemkę :-)
Na koniec Doma wzięła Fisia. Ten jednakowoż miał wybitnie swój dzień; piłkę skupnął zębem, położył na niej nożysko, ale szczególnie się zabawowo nie uruchomił, zaraz bezczelnie wziął się za jedzenie trawy koło piłki, zamiast się nad nią poznęcać.
Na okrągłym wybiegu zaprezentował bunt i zagroził ucieczką; zupełnie nie miał weny na współpracę. By the way: nie ma co z nim na okrągłym wybiegu pracować, bo zupełnie straci zainteresowanie czymkolwiek i z miejsca się go potem nie ruszy...
Ja tam zdecydowanie wolę zdyscyplinowane konie prawopółkulowe (kto by pomyślał, że do tego dojdzie???)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz