Rok akademicki się zaczął, Doma odjechała do Wawy na nauki, Fisiek znów leży odłogiem.
Aczkolwiek nie wygląda na zmartwionego, choć pewne symptomy braku dopieszczenia wczoraj przy werkowaniu wykazywał; podskubywał Oblubieńca w plecy (najpierw dla zmyłki udawał, że się chce poprzytulać ;-) raz próbował się położyć (raz tylko, bo zaraz został przeze mnie upomniany i więcej nie próbował), zaczepiał asystujące psy (Monusię to nawet w grzbiet skubnął, bo głupia myślała, że to Matka-Fućka ją po pleckach mizia, więc nie zareagowała paniczną ucieczką od razu, co Fisia ośmieliło :-) podnosił i upuszczał linę oraz zrzucał wiszącą na wiacie czapkę (magiczną - Parelli ball-cap ;-) A od czasu do czasu próbował dostrzec (kombinując, ile wlezie), co tam, panie, durny Huc z drugiej strony wiaty robi (bo ani chybi żre bezczelnie siano, kiedy on Głodny Gruby Biedak Fisio, musi nogi podawać...)
Wczoraj również przody Siwki były na tapecie; zwierzę najpierw gały wybałuszyło, że po nią z kantarkiem idę (ale jak to? ale po co??) i na wszelki wypadek zwiało kłusem, ale zaraz sobie przypomniało, że nie wypada być przez człowieka łapanym i biegiem do mnie wróciła...
Przy werkowaniu bardzo grzeczna, też robiła Oblubieńcowi przytulanki, ale bez fisiowego oszukaństwa i podszczypywania. Robiła też oczy maślane co, przyznaję, wzbudza we mnie pewną zazdrość (a niby miał to być koń, jak to mówili, dla jednego jeźdźca. Znaczy dla mnie ;-)
Huc się tylko na kopyta nie załapał, bo Huca mam ambicję sama zrobić tyle, że ciągle coś. I bynajmniej nie chodzi o moje brzucho zwane Kaziem (by the way: początek 7. miesiąca), ale o ogólne wygospodarowanie czasu, żeby przy Hucu na stołeczku zasiąść...
A przed-wczoraj końska ucieczka. Ciemną nocą, czyli w okolicach 21.00. Poszłam konie na noc rozdzielać (Hanio na łąkę, reszta na zastodole), wołam, fiukam a tu tylko Heniu z mroku się wyłania... Reszty ni widu, ni słychu... Wróciłam do domu po latarkę, w międzyczasie słyszę, że nasze psy drą się w pobliżu domu... Nawet Buła, która bez potrzeby gęby nie otwiera... Świecę a tam na słusznej wysokości widzę oczy świecące w ciemności... Podchodzę bliżej, w ciemności siwe cielsko majaczy, tuż przy tasiemce zamykającej zabramię... Psy pozamykałam, poszłam po linę i ciasteczka (argument koronny, o ile któryś z koni nie rzuci hasła spieprzamy - jak przy poprzedniej ucieczce rzucił Huc ;-) zdjęłam tasiemkę a towarzystwo grzecznie gęsiego (Siwe, Fisiek, Huc) prosto na podwórko i pod bramkę: Wrócilim, wpuszczaj do Heńka. O, taka ucieczka była...
Tyle, że musiałam obejść ogrodzenie i zdiagnozować, jak się na koniczynową łąkę wydostali i po nocy, przy latarce, pastucha naprawiać... Ale mam już w zanadrzu niespodziankę dla kolesiostwa: zakupiłam nowy elektryzator - do 80 km., na dziki i inne, temu podobne... Czyli akuratnie na Szamanisko i Huca, bo to oni są głównymi podejrzanymi w sprawie demolki ogrodzeń... Się towarzystwo zadziwi... ;-) Wielka inauguracja przewidziana na nadchodzący weekend (teraz, niestety, muszę do Wawy na parę dni wrócić :-(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz