...i żeby tylko to... Wieje tak, że wszystko w obejściu się telepie i fruwa a Siwe znowu wygląda, jak dawniej. Znaczy jak rasowy ekstremalny prawopółkulowy ekstrawertyk ;-) Zamiast podejść - przybiega; zamiast wędrować i snuć się - lata; zamiast konsumować z godnością osobistą - pochrapuje i gałuje wokoło (uprzednio naładowawszy gębę sianem).Wobec takich okoliczności przyrody z czystym sumieniem można zasiąść do interneta ;-)
Od 2 dni Siwe i Heniu chodzą na sienną łąkę. We dwoje. Zero tolerancji dla Grubych i Prymitywnych, rozwalających ogrodzenia. Znaczy Fisiek i Huc siedzą za zastodolu, wszystkie bramki asekuracyjnie pozamykane, żeby który nie wymyślił brawurowej akcji... Fisiek oczywiście drze gębę i Siwą nawołuje, ale ta nawet nie raczy odchrumknąć... Zupełne pomieszanie u nas; już od dłuższego czasu Siwe na spokojnie znosi oddzielania od stada, czego o Fiśku za bardzo powiedzieć nie można (to, że Fiś zostaje z Hucem się nie liczy. Huca Fiś za stado nie uważa. Stado Fisia to Siwka)...
Siwe co i raz poddawane jest przeze mnie rozmaitym testom posłuszeństwa; aktualnie na tapecie przywoływanie na wielkiej łące. 100% zdawalności tegoż testu; za każdym razem zaprzestaje konsumpcji i przybiega kłusem. Zamaszystym :-) Ćwiczenie powtarzam kilkakrotnie w ciągu wypasu; dzięki temu nie mamy problemów z opuszczeniem trawiastej kwatery, co przy innych egzemplarzach z reguły nastręczało pewnych trudności. Teraz korzyść podwójna, bo i Heniu mimochodem wyuczył się przybywać z łąki na zawołanie (po imieniu), choć z reguły ociąga się z wykonaniem tej czynności, ile wlezie...
Up-date sobotni, wieczorny.
No. Okolica zawalona śniegiem na kilkanaście centymetrów, cały czas pioruńsko wieje (co i raz sprawdzam i poprawiam plandeki zabezpieczające siano od nawietrznej, aby nie odfrunęły), nie ma jednej fazy (prądowej), więc pastuch nie działa, latam do koni co 2 godziny, odśnieżam wiaty i rzucam kostkę siana, śnieg przywalił wszystko, więc nic nie mogę znaleźć..., jednym słowem cudnie jest. Tym razem zima zaskoczyła nie tylko drogowców ;-)
Niedzielny poranek:
Nie pada, nie wieje, słońce wygląda od czasu do czasu, nadal biało, ale śnieg się topi... Błota staram się nie zauważać. Jest pięknie :-)
"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli
sobota, 27 października 2012
środa, 24 października 2012
Jesiennie
U nas powolutku. Wczoraj zakończyłam 10-dniową jesienną akcję odpiaszczającą, dziś kuniom się pyski wydłużą z żałości: koniec preparatu odpiaszczającego, koniec z treściwym (do większych mrozów), bo to był tylko nośnik . Oczywiście bulwers będzie tym większy, że Heniu treściwe cały czas dostaje, z racji, że stary dziad jest ;-)
Od ponad tygodnia walczę z ogrodzeniami padoków; najpierw pomalowałam kilkadziesiąt prętów farbą zabezpieczającą (co zajęło mi 2 dni, bo najpierw do połowy, potem od połowy a potem jeszcze schło...), potem zaczęła się żmudna wymiana w terenie...
Jadę, póki co, po zewnętrznej (tutaj pręt zbrojeniowy oraz 3 rzędy prądu - taśma, taśma, drut); wewnętrzne ściany działowe będą z białych okrągłych niezniszczalnych Horizontów. Niezniszczalnych znaczy niełamliwych, bo sforsować każdy słupek można (zwłaszcza, gdy się jest Fiśkiem albo Hucem ;-)
Już są efekty i mocniejsze bicie, o czym póki, co przekonuje się co i raz bulldoga Coca, Asystentka. Co ją tryknie, wieje z wrzaskiem, ale zaraz odwraca się i z charkotem atakuje ogrodzenie. Bez dotykania, rzecz jasna.
Konie pilnie obserwują moje poczynania, co i raz który podchodzi i sprawdza, co jest na rzeczy. Chyba myślą, że im wyczaruję nowe trawiaste padoki o tej porze roku... W sumie niewiele się mylą, bo 2/3 siennej łąki wygrodzone i dziś puszczam gady na koniczynę (trzeciego pokosu się w tym roku nie spodziewamy ;-)
Wczoraj mnię Fisiu wkurzył, bo wdarł się na łąkę Henia. Już niby był spokój z włamaniami, ale okazało się, że tylko dlatego, że zamykałam kwaterę dziadka podwójnie (góra-dół). Wystarczyło jednak, że na chwilę zamknęłam tylko górę a już Fisiek-Cholera-Jedna przeleciał do Henia dołem... Ja za nim, ten od razu wiedział, że ma się wynosić, ale dokłusowywał do sprężyny i z żałosną miną informował zamkniete, nie da się... Ani mi się śniło otwierać, bo Huc i Siwka czyhali w gotowości, żeby też do dziadkowej łąki się dobrać; akuratnie napatoczyła mi pod nogami się gałąź solidna rosochata, palnęłam gałęzią o ziemię z bojową miną i krok tylko z stronę Fisia tak uzbrojona uczyniłam a ten... OK, żartowałem, już wracam!!! i w te pędy pod sprężyną do swoich wrócił. O, jak to można kuniowi gałęzią intelekt uruchomić ;-)
No dobra, na bieżąco to tyle, lecę walczyć z padokami, bo przymrozki niebawem nadają i ciężko będzie słupki wbijać...
Od ponad tygodnia walczę z ogrodzeniami padoków; najpierw pomalowałam kilkadziesiąt prętów farbą zabezpieczającą (co zajęło mi 2 dni, bo najpierw do połowy, potem od połowy a potem jeszcze schło...), potem zaczęła się żmudna wymiana w terenie...
Jadę, póki co, po zewnętrznej (tutaj pręt zbrojeniowy oraz 3 rzędy prądu - taśma, taśma, drut); wewnętrzne ściany działowe będą z białych okrągłych niezniszczalnych Horizontów. Niezniszczalnych znaczy niełamliwych, bo sforsować każdy słupek można (zwłaszcza, gdy się jest Fiśkiem albo Hucem ;-)
Już są efekty i mocniejsze bicie, o czym póki, co przekonuje się co i raz bulldoga Coca, Asystentka. Co ją tryknie, wieje z wrzaskiem, ale zaraz odwraca się i z charkotem atakuje ogrodzenie. Bez dotykania, rzecz jasna.
Konie pilnie obserwują moje poczynania, co i raz który podchodzi i sprawdza, co jest na rzeczy. Chyba myślą, że im wyczaruję nowe trawiaste padoki o tej porze roku... W sumie niewiele się mylą, bo 2/3 siennej łąki wygrodzone i dziś puszczam gady na koniczynę (trzeciego pokosu się w tym roku nie spodziewamy ;-)
Wczoraj mnię Fisiu wkurzył, bo wdarł się na łąkę Henia. Już niby był spokój z włamaniami, ale okazało się, że tylko dlatego, że zamykałam kwaterę dziadka podwójnie (góra-dół). Wystarczyło jednak, że na chwilę zamknęłam tylko górę a już Fisiek-Cholera-Jedna przeleciał do Henia dołem... Ja za nim, ten od razu wiedział, że ma się wynosić, ale dokłusowywał do sprężyny i z żałosną miną informował zamkniete, nie da się... Ani mi się śniło otwierać, bo Huc i Siwka czyhali w gotowości, żeby też do dziadkowej łąki się dobrać; akuratnie napatoczyła mi pod nogami się gałąź solidna rosochata, palnęłam gałęzią o ziemię z bojową miną i krok tylko z stronę Fisia tak uzbrojona uczyniłam a ten... OK, żartowałem, już wracam!!! i w te pędy pod sprężyną do swoich wrócił. O, jak to można kuniowi gałęzią intelekt uruchomić ;-)
No dobra, na bieżąco to tyle, lecę walczyć z padokami, bo przymrozki niebawem nadają i ciężko będzie słupki wbijać...
czwartek, 18 października 2012
Sikora
Wczoraj miał miejsce incydent z sikorą. Ptakiem takim. Z żółtym brzuszkiem (uściślam, bo nigdy nie wiadomo, jaką Czytelnik ma wiedzę ornitologiczną. Poza tym sikora to także określenie zegarmistrzowskie może być; zegarek taki ;-)
Sikora złapała się za nóżkę w mysią pułapkę. Właściwie za pazurek. Nieszkodliwie. Sikora-Idiotka dodam, bo pułapka sprytnie zakamuflowana, za kartonem, wcale niekonicznie dla ptaków... Myszy, niestety, łapać musimy (jako wegetarianina budzi to moje pewne opory moralne, aczkolwiek nie chcemy skończyć jak Popiel...), bo istna inwazja na Gawłowie... Ale żeby sikory...?
...sikora się złapała i urządziła straszną scenę, że ją trzyma. I w sumie się jej nie dziwię. Nie jej wina, że idiotka... ;-)
Podjęłam bohaterską akcję ratowniczą, wspomagana przez psy (białe, czyli nienormalne amerykany-buldogi, które jarają się byle czym ;-) Sikora tak się tłukła, tak syczała-wrzeszczała, tak dziobem wywijała ku mojej ręce, że w końcu spadła na ziemię (z pułapką), psy zaraz oferować się, że podniesiemy, podniesiemy!!, ja sikory bronić, jak lwica, bo wiadomo, co by zostało z sikory, jakby ją amerykany podniosły... Zamęt się zrobił nie-byle-jaki...
...i tu zgrabnie przejdę do zagadnienia sikora a sprawa końska. Bo po podwórku łaziła sobie Siwka. Siwka jest Faworyta, może łazić, gdzie chce. Owinęłą mnie sobie wokół kopyta; wystarczy, że zażąda: chcem na podwórko a ja już otwieram sprężynę...
...Siwe w sprawę sikory zaangażowało się od samego początku. Gdy tylko spostrzegła, że coś się dzieje za kartonem (karton na stoliku pod oknem łazienkowym), od razu przydrałowała pod dom i dawaj obserwować z bliska. Siwe, dodam, koń płochliwy, z natury ekstremalnie prawo-półkolisty...
I weź tu ratuj kogokolwiek człowieku, jak pod nogami masz szalejące psie cielska a nad ramieniem siwą głowę, która proponuje zabawę... touch it*...
Sikorę udało się oswobodzić, złorzecząc odfrunęła na bramę skąd wygrażała nam donośnym głosem ;-)
Psy były nieco zawiedzione, Siwe nie. Bo dostało marchewkę za dzielność i czynną pomoc w akcji ratowniczej :-))
* Siwe tak ma tę zabawę wdrukowaną (od dawna łączę ją z premedytacją z oswajaniem z nowymi, strasznymi przedmiotami), że wystarczy, że wezmę do ręki coś nowego, innego niż zazwyczaj a Siwe już startuje do owego przedmiotu nosem, czy ją prosili, czy nie (ostatnio nosowała wiklinowe fotele pod domem oraz pilarkę spalinową, która pojawiła się w jej zasięgu a do których to przedmiotów zbliżyłam się w celu jakimś tam...) Mało tego, Siwe posuwa się o krok dalej; nie poprzestaje na samym tryknięciu nosem, ale widząc mój brak reakcji (uuu, nie daje ciasteczka...), zaczyna intensyfikować starania i skubie dany przedmiot zębami... Ostatnio w wyniku takiego skubnięcia odgryzła kawałek drewnianej bramy wjazdowej, którą akuratnie zamykałam, przy siwej asyście.
A tak poza tym to wczoraj, dodatkowo, otrzymałam od Siwej odchrumknięcie na moje ku niej chrumknięcie. Taka laleczka :-))) Ciekawe, czy się nam uda, jak z Fiśkiem, konwersować całymi zdaniami ;-)
Sikora złapała się za nóżkę w mysią pułapkę. Właściwie za pazurek. Nieszkodliwie. Sikora-Idiotka dodam, bo pułapka sprytnie zakamuflowana, za kartonem, wcale niekonicznie dla ptaków... Myszy, niestety, łapać musimy (jako wegetarianina budzi to moje pewne opory moralne, aczkolwiek nie chcemy skończyć jak Popiel...), bo istna inwazja na Gawłowie... Ale żeby sikory...?
...sikora się złapała i urządziła straszną scenę, że ją trzyma. I w sumie się jej nie dziwię. Nie jej wina, że idiotka... ;-)
Podjęłam bohaterską akcję ratowniczą, wspomagana przez psy (białe, czyli nienormalne amerykany-buldogi, które jarają się byle czym ;-) Sikora tak się tłukła, tak syczała-wrzeszczała, tak dziobem wywijała ku mojej ręce, że w końcu spadła na ziemię (z pułapką), psy zaraz oferować się, że podniesiemy, podniesiemy!!, ja sikory bronić, jak lwica, bo wiadomo, co by zostało z sikory, jakby ją amerykany podniosły... Zamęt się zrobił nie-byle-jaki...
...i tu zgrabnie przejdę do zagadnienia sikora a sprawa końska. Bo po podwórku łaziła sobie Siwka. Siwka jest Faworyta, może łazić, gdzie chce. Owinęłą mnie sobie wokół kopyta; wystarczy, że zażąda: chcem na podwórko a ja już otwieram sprężynę...
...Siwe w sprawę sikory zaangażowało się od samego początku. Gdy tylko spostrzegła, że coś się dzieje za kartonem (karton na stoliku pod oknem łazienkowym), od razu przydrałowała pod dom i dawaj obserwować z bliska. Siwe, dodam, koń płochliwy, z natury ekstremalnie prawo-półkolisty...
I weź tu ratuj kogokolwiek człowieku, jak pod nogami masz szalejące psie cielska a nad ramieniem siwą głowę, która proponuje zabawę... touch it*...
Sikorę udało się oswobodzić, złorzecząc odfrunęła na bramę skąd wygrażała nam donośnym głosem ;-)
Psy były nieco zawiedzione, Siwe nie. Bo dostało marchewkę za dzielność i czynną pomoc w akcji ratowniczej :-))
* Siwe tak ma tę zabawę wdrukowaną (od dawna łączę ją z premedytacją z oswajaniem z nowymi, strasznymi przedmiotami), że wystarczy, że wezmę do ręki coś nowego, innego niż zazwyczaj a Siwe już startuje do owego przedmiotu nosem, czy ją prosili, czy nie (ostatnio nosowała wiklinowe fotele pod domem oraz pilarkę spalinową, która pojawiła się w jej zasięgu a do których to przedmiotów zbliżyłam się w celu jakimś tam...) Mało tego, Siwe posuwa się o krok dalej; nie poprzestaje na samym tryknięciu nosem, ale widząc mój brak reakcji (uuu, nie daje ciasteczka...), zaczyna intensyfikować starania i skubie dany przedmiot zębami... Ostatnio w wyniku takiego skubnięcia odgryzła kawałek drewnianej bramy wjazdowej, którą akuratnie zamykałam, przy siwej asyście.
A tak poza tym to wczoraj, dodatkowo, otrzymałam od Siwej odchrumknięcie na moje ku niej chrumknięcie. Taka laleczka :-))) Ciekawe, czy się nam uda, jak z Fiśkiem, konwersować całymi zdaniami ;-)
wtorek, 9 października 2012
Jesień...
Rok akademicki się zaczął, Doma odjechała do Wawy na nauki, Fisiek znów leży odłogiem.
Aczkolwiek nie wygląda na zmartwionego, choć pewne symptomy braku dopieszczenia wczoraj przy werkowaniu wykazywał; podskubywał Oblubieńca w plecy (najpierw dla zmyłki udawał, że się chce poprzytulać ;-) raz próbował się położyć (raz tylko, bo zaraz został przeze mnie upomniany i więcej nie próbował), zaczepiał asystujące psy (Monusię to nawet w grzbiet skubnął, bo głupia myślała, że to Matka-Fućka ją po pleckach mizia, więc nie zareagowała paniczną ucieczką od razu, co Fisia ośmieliło :-) podnosił i upuszczał linę oraz zrzucał wiszącą na wiacie czapkę (magiczną - Parelli ball-cap ;-) A od czasu do czasu próbował dostrzec (kombinując, ile wlezie), co tam, panie, durny Huc z drugiej strony wiaty robi (bo ani chybi żre bezczelnie siano, kiedy on Głodny Gruby Biedak Fisio, musi nogi podawać...)
Wczoraj również przody Siwki były na tapecie; zwierzę najpierw gały wybałuszyło, że po nią z kantarkiem idę (ale jak to? ale po co??) i na wszelki wypadek zwiało kłusem, ale zaraz sobie przypomniało, że nie wypada być przez człowieka łapanym i biegiem do mnie wróciła...
Przy werkowaniu bardzo grzeczna, też robiła Oblubieńcowi przytulanki, ale bez fisiowego oszukaństwa i podszczypywania. Robiła też oczy maślane co, przyznaję, wzbudza we mnie pewną zazdrość (a niby miał to być koń, jak to mówili, dla jednego jeźdźca. Znaczy dla mnie ;-)
Huc się tylko na kopyta nie załapał, bo Huca mam ambicję sama zrobić tyle, że ciągle coś. I bynajmniej nie chodzi o moje brzucho zwane Kaziem (by the way: początek 7. miesiąca), ale o ogólne wygospodarowanie czasu, żeby przy Hucu na stołeczku zasiąść...
A przed-wczoraj końska ucieczka. Ciemną nocą, czyli w okolicach 21.00. Poszłam konie na noc rozdzielać (Hanio na łąkę, reszta na zastodole), wołam, fiukam a tu tylko Heniu z mroku się wyłania... Reszty ni widu, ni słychu... Wróciłam do domu po latarkę, w międzyczasie słyszę, że nasze psy drą się w pobliżu domu... Nawet Buła, która bez potrzeby gęby nie otwiera... Świecę a tam na słusznej wysokości widzę oczy świecące w ciemności... Podchodzę bliżej, w ciemności siwe cielsko majaczy, tuż przy tasiemce zamykającej zabramię... Psy pozamykałam, poszłam po linę i ciasteczka (argument koronny, o ile któryś z koni nie rzuci hasła spieprzamy - jak przy poprzedniej ucieczce rzucił Huc ;-) zdjęłam tasiemkę a towarzystwo grzecznie gęsiego (Siwe, Fisiek, Huc) prosto na podwórko i pod bramkę: Wrócilim, wpuszczaj do Heńka. O, taka ucieczka była...
Tyle, że musiałam obejść ogrodzenie i zdiagnozować, jak się na koniczynową łąkę wydostali i po nocy, przy latarce, pastucha naprawiać... Ale mam już w zanadrzu niespodziankę dla kolesiostwa: zakupiłam nowy elektryzator - do 80 km., na dziki i inne, temu podobne... Czyli akuratnie na Szamanisko i Huca, bo to oni są głównymi podejrzanymi w sprawie demolki ogrodzeń... Się towarzystwo zadziwi... ;-) Wielka inauguracja przewidziana na nadchodzący weekend (teraz, niestety, muszę do Wawy na parę dni wrócić :-(
Aczkolwiek nie wygląda na zmartwionego, choć pewne symptomy braku dopieszczenia wczoraj przy werkowaniu wykazywał; podskubywał Oblubieńca w plecy (najpierw dla zmyłki udawał, że się chce poprzytulać ;-) raz próbował się położyć (raz tylko, bo zaraz został przeze mnie upomniany i więcej nie próbował), zaczepiał asystujące psy (Monusię to nawet w grzbiet skubnął, bo głupia myślała, że to Matka-Fućka ją po pleckach mizia, więc nie zareagowała paniczną ucieczką od razu, co Fisia ośmieliło :-) podnosił i upuszczał linę oraz zrzucał wiszącą na wiacie czapkę (magiczną - Parelli ball-cap ;-) A od czasu do czasu próbował dostrzec (kombinując, ile wlezie), co tam, panie, durny Huc z drugiej strony wiaty robi (bo ani chybi żre bezczelnie siano, kiedy on Głodny Gruby Biedak Fisio, musi nogi podawać...)
Wczoraj również przody Siwki były na tapecie; zwierzę najpierw gały wybałuszyło, że po nią z kantarkiem idę (ale jak to? ale po co??) i na wszelki wypadek zwiało kłusem, ale zaraz sobie przypomniało, że nie wypada być przez człowieka łapanym i biegiem do mnie wróciła...
Przy werkowaniu bardzo grzeczna, też robiła Oblubieńcowi przytulanki, ale bez fisiowego oszukaństwa i podszczypywania. Robiła też oczy maślane co, przyznaję, wzbudza we mnie pewną zazdrość (a niby miał to być koń, jak to mówili, dla jednego jeźdźca. Znaczy dla mnie ;-)
Huc się tylko na kopyta nie załapał, bo Huca mam ambicję sama zrobić tyle, że ciągle coś. I bynajmniej nie chodzi o moje brzucho zwane Kaziem (by the way: początek 7. miesiąca), ale o ogólne wygospodarowanie czasu, żeby przy Hucu na stołeczku zasiąść...
A przed-wczoraj końska ucieczka. Ciemną nocą, czyli w okolicach 21.00. Poszłam konie na noc rozdzielać (Hanio na łąkę, reszta na zastodole), wołam, fiukam a tu tylko Heniu z mroku się wyłania... Reszty ni widu, ni słychu... Wróciłam do domu po latarkę, w międzyczasie słyszę, że nasze psy drą się w pobliżu domu... Nawet Buła, która bez potrzeby gęby nie otwiera... Świecę a tam na słusznej wysokości widzę oczy świecące w ciemności... Podchodzę bliżej, w ciemności siwe cielsko majaczy, tuż przy tasiemce zamykającej zabramię... Psy pozamykałam, poszłam po linę i ciasteczka (argument koronny, o ile któryś z koni nie rzuci hasła spieprzamy - jak przy poprzedniej ucieczce rzucił Huc ;-) zdjęłam tasiemkę a towarzystwo grzecznie gęsiego (Siwe, Fisiek, Huc) prosto na podwórko i pod bramkę: Wrócilim, wpuszczaj do Heńka. O, taka ucieczka była...
Tyle, że musiałam obejść ogrodzenie i zdiagnozować, jak się na koniczynową łąkę wydostali i po nocy, przy latarce, pastucha naprawiać... Ale mam już w zanadrzu niespodziankę dla kolesiostwa: zakupiłam nowy elektryzator - do 80 km., na dziki i inne, temu podobne... Czyli akuratnie na Szamanisko i Huca, bo to oni są głównymi podejrzanymi w sprawie demolki ogrodzeń... Się towarzystwo zadziwi... ;-) Wielka inauguracja przewidziana na nadchodzący weekend (teraz, niestety, muszę do Wawy na parę dni wrócić :-(
poniedziałek, 1 października 2012
Parelli Ball - sesja pierwsza
Ostatnio mam spore opóźnienia w biężących doniesieniach, spowodowane problemami technicznymi (jak nie modem, to komp nam pada :-( korzystam więc z okazji i póki nie padnie (coś) po raz kolejny...
W środę sesja z Wielką Zieloną Piłką. Kiedyś tam (ze 2 lata temu) pokazałam ją koniom i na tym się skończyło (mysie nadżerki powodowały permanentne uchodzenie z piłki powietrza, nie chciało mi się pompować etc. słowem nie czułam na piłkę ciśnienia). Ale teraz, skoro wywaliło się kasę na reaktywację a Doma obiecała stawić się z aparatem...
Hasło do ucieczki rzucił kolega Dziadek (piłka potoczyła się samodzielnie ku rzece, niesiona wiatrem ). Co ciekawe, konie żwawo pokłusowały prostopadle do trasy przelotu piłki, zamiast wiać w panice na oślep, byle dalej od... Wywinąwszy na sąsiednią kwaterę, obserwowały oddalający się obiekt bezpiecznie zza pastucha (przecież przez prąd nie przeleci ;-)
Na pierwszy ogień poszedł Huc, jako najbardziej tolerancyjny (rozpoczęcie od Siwki mogłoby podsunąć naszym kolejnym, lewopółkulowym z natury koniom, pomysł na dziczenie ;-)
Huc, zauważam od jakiegoś czasu, przejawia pewne symptomy konia prawopółkulowo-introwertycznego, ale ponieważ jest to zachowanie niezbyt nasilone (punktem odniesienia jest dla mnie oczywiście Siwka ;-) może zostać pomylone w lewopółkulowością... Tym razem też tak było; niby spokojny, ale widać było wewnętrzne spięcie, szczególnie przy początkach odbijania piłki od ziemi i przy unoszeniu jej nad głowę (moją).
Wystarczyło jednak, że za pacnięcie w ziemię koło piłki dostał ciasteczko i ruszyła lawina hucowych propozycji nie do odrzucenia :-)
Do położenie piłki na grzbiecie nie doszliśmy, ale i tak Huc się uruchomił i piłkę na prośbę na pierwsze sesji turlał :-)
Jako kolejna została wytypowana Siwka...
Początkowo przyjęłyśmy strategię piłka? jaka piłka? i zamiast iść do umieszczonej w oponie piłki, poszłyśmy w innym kierunku (Siwe oczywiście mało zeza nie dostało, tak zerkało w kierunku ;-) Potem zabawy w okolicach piłki, ale od niechcenia...
...potem moje zabawianie się piłką...
...a potem siwe eksploracje obiektu :-)
Na koniec było wysyłanie Siwki do piłki ze stref 3-4-5 oraz z dalszych odległości (koniec liny 3,6 m.), co początkowo obudziło siwy niepokój, ale bardzo szybko zostało zaakceptowane. Ba, doszło nawet do małej niesubordynacji, gdy Siwe na jojo nie chciało wycofać, lecz wręcz przeciwnie: wracało do piłki i zapadało w drzemkę :-)
Na koniec Doma wzięła Fisia. Ten jednakowoż miał wybitnie swój dzień; piłkę skupnął zębem, położył na niej nożysko, ale szczególnie się zabawowo nie uruchomił, zaraz bezczelnie wziął się za jedzenie trawy koło piłki, zamiast się nad nią poznęcać.
Na okrągłym wybiegu zaprezentował bunt i zagroził ucieczką; zupełnie nie miał weny na współpracę. By the way: nie ma co z nim na okrągłym wybiegu pracować, bo zupełnie straci zainteresowanie czymkolwiek i z miejsca się go potem nie ruszy...
Ja tam zdecydowanie wolę zdyscyplinowane konie prawopółkulowe (kto by pomyślał, że do tego dojdzie???)
W środę sesja z Wielką Zieloną Piłką. Kiedyś tam (ze 2 lata temu) pokazałam ją koniom i na tym się skończyło (mysie nadżerki powodowały permanentne uchodzenie z piłki powietrza, nie chciało mi się pompować etc. słowem nie czułam na piłkę ciśnienia). Ale teraz, skoro wywaliło się kasę na reaktywację a Doma obiecała stawić się z aparatem...
Hasło do ucieczki rzucił kolega Dziadek (piłka potoczyła się samodzielnie ku rzece, niesiona wiatrem ). Co ciekawe, konie żwawo pokłusowały prostopadle do trasy przelotu piłki, zamiast wiać w panice na oślep, byle dalej od... Wywinąwszy na sąsiednią kwaterę, obserwowały oddalający się obiekt bezpiecznie zza pastucha (przecież przez prąd nie przeleci ;-)
Na pierwszy ogień poszedł Huc, jako najbardziej tolerancyjny (rozpoczęcie od Siwki mogłoby podsunąć naszym kolejnym, lewopółkulowym z natury koniom, pomysł na dziczenie ;-)
Huc, zauważam od jakiegoś czasu, przejawia pewne symptomy konia prawopółkulowo-introwertycznego, ale ponieważ jest to zachowanie niezbyt nasilone (punktem odniesienia jest dla mnie oczywiście Siwka ;-) może zostać pomylone w lewopółkulowością... Tym razem też tak było; niby spokojny, ale widać było wewnętrzne spięcie, szczególnie przy początkach odbijania piłki od ziemi i przy unoszeniu jej nad głowę (moją).
Wystarczyło jednak, że za pacnięcie w ziemię koło piłki dostał ciasteczko i ruszyła lawina hucowych propozycji nie do odrzucenia :-)
Do położenie piłki na grzbiecie nie doszliśmy, ale i tak Huc się uruchomił i piłkę na prośbę na pierwsze sesji turlał :-)
Jako kolejna została wytypowana Siwka...
Początkowo przyjęłyśmy strategię piłka? jaka piłka? i zamiast iść do umieszczonej w oponie piłki, poszłyśmy w innym kierunku (Siwe oczywiście mało zeza nie dostało, tak zerkało w kierunku ;-) Potem zabawy w okolicach piłki, ale od niechcenia...
...potem moje zabawianie się piłką...
...a potem siwe eksploracje obiektu :-)
Na koniec było wysyłanie Siwki do piłki ze stref 3-4-5 oraz z dalszych odległości (koniec liny 3,6 m.), co początkowo obudziło siwy niepokój, ale bardzo szybko zostało zaakceptowane. Ba, doszło nawet do małej niesubordynacji, gdy Siwe na jojo nie chciało wycofać, lecz wręcz przeciwnie: wracało do piłki i zapadało w drzemkę :-)
Na koniec Doma wzięła Fisia. Ten jednakowoż miał wybitnie swój dzień; piłkę skupnął zębem, położył na niej nożysko, ale szczególnie się zabawowo nie uruchomił, zaraz bezczelnie wziął się za jedzenie trawy koło piłki, zamiast się nad nią poznęcać.
Na okrągłym wybiegu zaprezentował bunt i zagroził ucieczką; zupełnie nie miał weny na współpracę. By the way: nie ma co z nim na okrągłym wybiegu pracować, bo zupełnie straci zainteresowanie czymkolwiek i z miejsca się go potem nie ruszy...
Ja tam zdecydowanie wolę zdyscyplinowane konie prawopółkulowe (kto by pomyślał, że do tego dojdzie???)
Subskrybuj:
Posty (Atom)