W weekend rozmaite rzeczy miały miejsce. Niektóre wręcz zakrawające na niewiarygodne, jak na przykład, przyjazd na Rancho Bella Gracja bobra czy pościgi zająca za ptakiem drapieżnym. A i o rzeczach bardziej nie-nadzwyczajnych też warto napomknąć...
...było małe jeździectwo; na Hucu po raz pierwszy z palcatem ujeżdżeniowym. Palcata się Huc boi. Zdecydowanie. Od razu włączył się mu czuj i chęć do nadmiernego ruchu z panicznie zadartym łebkiem i nie-tak-jak-trzeba-wygiętym grzbietem. Czyli odwrotnym.
Było więc zaprzyjaźnianie z palcatem - od razu z siodła - najpierw w stój, potem w stępie i kłusie. Zaprzyjaźnianie polegało na głaskaniu/drapaniu palcatem (między innymi po głowie), potem na przekładaniu z ręki do ręki. Przekładanie, zwłaszcza w kłusie, budziło zdecydowany niepokój i przyspieszanie.
O Hucu jeszcze: był kłus pod narybkiem! A właściwie low-enegry jogg. Zgodnie z moimi przypuszczeniem: udało się luzem, na okrągłym wybiegu. Robiłam za poganiacza z ziemi, Huc trochę strzelał focha na początku, ale po każdym przykłusowaniu sensowniejszego kawałka inkasował do paszczy ciastko i się jakby zmotywował ;-) Narybek (Ula) też się jakoś szczególnie nie telepał, więc Huc nie miał szczególnych powodów do sprzeciwu...
Był też mój dwukrotny (sobota, niedziela) wsiad na Siwkę. Po dłuższej przerwie. Wsiad (nawet nie wsiądnięcie ;-) polegał na załadowaniu się na Siwca, wykonaniu po 2 okrążenia na każdą nogę i zsiądnięciu. Siwiec na luzie, ja też, acz miałam wrażenie, że siedzę na wysokości pierwszego piętra. Oto są skutki wożenia się na zwierzaku wzrostu siedzącego psa (to o Hucu, jakby ktoś był mniej domyślny ;-)
Tak poza tym: po gospodarsku się dzieje; budujemy kurnik, zażwirowujemy kolejne przestrzenie wokół wiaty, szczególnie te, gdzie po deszczach tworzy się błoto. Łąki porastają, Fisiek z Hucem przeprowadzili 2 kolejne włamy - mimo poprawy ogrodzeń... Zdaje się, że się proszą , żeby im 230 V podłączyć ;-)
Małe Buły rosną, łobuzują...
A w zanadrzu: długi weekend!!!!! :-)
"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli
poniedziałek, 23 kwietnia 2012
sobota, 14 kwietnia 2012
Na roboczo
Przyjechali miastowi, robota poszła do przodu z kopyta :-) Ogrodzenie z siennej łąki zdjęte, bramki i ogrodzenia naprawione (prąd bije elegancko, koniec z szamańskimi włamaniami ;-), saletra posiana na 2 zamkniętych kwaterach, wierzbowe bale znad rzeki przytargane do ogryzania, kora na okrągłym wybiegu rozplantowana, kamienie wybrane (można spadać ;-)...
A potem - jeździectwo ;-) Najpierw chwilę powoziłam się ja, po górkach, ale zaraz oddałam małego dzieciakowi. A niech ma...
Bebo-Gośka uparła się na galopowanie na Hucu i po długiej komedii...
...udało się jej przegalopować 4 całe foule!!! Nie wspomnę o moim skromnym udziale w tym wydarzeniu polegającym na solidnym pacu w hucowy zadek liną ;-)
Błyskawiczny zeskok, garść ciasteczek i kupa siana pod pysk - tak świętowaliśmy ten niebywały sukces :-)))
Na inne konie nie starczyło oczywiście jeździecko czasu, ku memu ubolewaniu, bo liczyłam na cudne foty w Gośki wykonaniu :-(
Ale małe co-nie-co udało się uwiecznić, w tak zwanym międzyczasie...
A potem - jeździectwo ;-) Najpierw chwilę powoziłam się ja, po górkach, ale zaraz oddałam małego dzieciakowi. A niech ma...
Bebo-Gośka uparła się na galopowanie na Hucu i po długiej komedii...
...udało się jej przegalopować 4 całe foule!!! Nie wspomnę o moim skromnym udziale w tym wydarzeniu polegającym na solidnym pacu w hucowy zadek liną ;-)
Błyskawiczny zeskok, garść ciasteczek i kupa siana pod pysk - tak świętowaliśmy ten niebywały sukces :-)))
Na inne konie nie starczyło oczywiście jeździecko czasu, ku memu ubolewaniu, bo liczyłam na cudne foty w Gośki wykonaniu :-(
Ale małe co-nie-co udało się uwiecznić, w tak zwanym międzyczasie...
sobota, 7 kwietnia 2012
Świątecznie
Heniu-Twardziel jest. Wygląda na to, że kryzys zażegnany; wrócił apetyt (chrumkanie na widok treściwego), brak oznak bólowych, pokładania się, oglądania na boki, kopania w brzuch i grzebania przodami. Dziś nawet ze złym błyskiem w oku ścigał Fiśka po padoku :-)
Wyniki krwi, jak na konia wiekowego, bardzo dobre. Żeby nie zapeszyć: jeszcze nie nadeszła Heńkowa pora :-)
Piątek nad wyraz łaskawy; z pracy puścili nas już o 12.00, zaraz miałam pociąg, na wsi słońce i niemal bezchmurne niebo! Bardzo optymistycznie. Zebrałam się w sobie; pojeździłam na Hucu, jak na nas to nawet dość intensywnie ;-) ruszyłam Siwe z ziemi...
Z Hucem głównie jazda terenowa po górkach i follow the rail wokół okrągłego wybiegu (po zewnętrznej), czyli częściowo przy Strasznych Krzakach. Tak, krzaki pod jeźdźcem są niezmiennie po wielokroć bardziej straszne, niż krzaki samotnie penetrowane przez konia. Jestem w stanie to zrozumieć. Taki Huc pewnie wygłówkował, że sam to może i zdąży - w razie czego - umknąć, ale z moim 54 kg na plecach to już niekoniecznie ;-) W każdym razie od czasu do czasu przy Krzakach robiłam postój. Wystarczyły 2 powtórzenia by Huc uznał, że to obligatoryjne miejsce na odsapnięcie :-) Ale krzakowa straszność jakoś się od tego nie zmniejszyła ;-)
Z Siwym zabawy z siodłem; tak się zwierzę wyuczyło, że od razu gna na koło i zaczyna kłusy z nosem przy ziemi :-) Trochę to niesubordynacją trąci, ale Faworycie sporo rzeczy uchodzi na sucho; nawet bezczelne trykanie mnie głową, żeby ciastko wymusić ;-) Rozbestwiłam siwego konia, że hej ;-)) Na szczęście jest to koń na tyle zdyscyplinowany, że w każdej chwili mogę przerwać siwe dowcipkowanie. Z Fisiem czy Hucem tego typu głupotki nie wchodzą w rachubę, od razu jest z mojej strony wyraźna reprymenda.
Potem na chwilę spacer z siwym koniem za bramę, ku rozpaczy pozostałych, czyli Fiśka, który za każdym razem składa głośny protest na tak oczywistą dyskryminację Jego Osoby.
Kolejne dni (sobota-niedziela), z racji aury paskudnej, wykreślone z życiorysu. Ale poniedziałek całkiem znośny, jeśli nie liczyć porannego - 4 st.
Święta, nie Święta wzięłam się za poprawianie ogrodzeń. Jak się ma trzodę, to Święta są dniem powszednim ;-) Po zimie sporo poprawek trzeba wykonać, bo zaraz się okolica zazieleni i będą kombinacje co niektórych, jak tu się dobrać do tego, co niedostępne a kuszące...
W ramach dobroci serca udostępniłam koniom korytarz na jednej z kwater, ledwo co zielonego tam rośnie, ale zwierzaki zadowolone jak diabli. Huc się oczywiście zaraz obesrał i tak sobie myślę, czy to aby nie będzie zapiaszczenie jakie a nie nadmiar zielonego (bo niby skąd ten nadmiar???) A Huc - wiecznie głodny pulpet - notorycznie podłoże przepatruje w poszukiwaniu czegoś jadalnego, to i piachu z pewnością się nawciąga... Pora na zakup łuski płesznika, zdaje się... A i w BIOGEN-K warto się zaopatrzyć, bo niebawem odrobaczanie nas czeka...
Przyjazd konia z Vivy! na razie zawieszony, stado adopcyjne całe zaświerzbione... :-(
Wyniki krwi, jak na konia wiekowego, bardzo dobre. Żeby nie zapeszyć: jeszcze nie nadeszła Heńkowa pora :-)
Piątek nad wyraz łaskawy; z pracy puścili nas już o 12.00, zaraz miałam pociąg, na wsi słońce i niemal bezchmurne niebo! Bardzo optymistycznie. Zebrałam się w sobie; pojeździłam na Hucu, jak na nas to nawet dość intensywnie ;-) ruszyłam Siwe z ziemi...
Z Hucem głównie jazda terenowa po górkach i follow the rail wokół okrągłego wybiegu (po zewnętrznej), czyli częściowo przy Strasznych Krzakach. Tak, krzaki pod jeźdźcem są niezmiennie po wielokroć bardziej straszne, niż krzaki samotnie penetrowane przez konia. Jestem w stanie to zrozumieć. Taki Huc pewnie wygłówkował, że sam to może i zdąży - w razie czego - umknąć, ale z moim 54 kg na plecach to już niekoniecznie ;-) W każdym razie od czasu do czasu przy Krzakach robiłam postój. Wystarczyły 2 powtórzenia by Huc uznał, że to obligatoryjne miejsce na odsapnięcie :-) Ale krzakowa straszność jakoś się od tego nie zmniejszyła ;-)
Z Siwym zabawy z siodłem; tak się zwierzę wyuczyło, że od razu gna na koło i zaczyna kłusy z nosem przy ziemi :-) Trochę to niesubordynacją trąci, ale Faworycie sporo rzeczy uchodzi na sucho; nawet bezczelne trykanie mnie głową, żeby ciastko wymusić ;-) Rozbestwiłam siwego konia, że hej ;-)) Na szczęście jest to koń na tyle zdyscyplinowany, że w każdej chwili mogę przerwać siwe dowcipkowanie. Z Fisiem czy Hucem tego typu głupotki nie wchodzą w rachubę, od razu jest z mojej strony wyraźna reprymenda.
Potem na chwilę spacer z siwym koniem za bramę, ku rozpaczy pozostałych, czyli Fiśka, który za każdym razem składa głośny protest na tak oczywistą dyskryminację Jego Osoby.
Kolejne dni (sobota-niedziela), z racji aury paskudnej, wykreślone z życiorysu. Ale poniedziałek całkiem znośny, jeśli nie liczyć porannego - 4 st.
Święta, nie Święta wzięłam się za poprawianie ogrodzeń. Jak się ma trzodę, to Święta są dniem powszednim ;-) Po zimie sporo poprawek trzeba wykonać, bo zaraz się okolica zazieleni i będą kombinacje co niektórych, jak tu się dobrać do tego, co niedostępne a kuszące...
W ramach dobroci serca udostępniłam koniom korytarz na jednej z kwater, ledwo co zielonego tam rośnie, ale zwierzaki zadowolone jak diabli. Huc się oczywiście zaraz obesrał i tak sobie myślę, czy to aby nie będzie zapiaszczenie jakie a nie nadmiar zielonego (bo niby skąd ten nadmiar???) A Huc - wiecznie głodny pulpet - notorycznie podłoże przepatruje w poszukiwaniu czegoś jadalnego, to i piachu z pewnością się nawciąga... Pora na zakup łuski płesznika, zdaje się... A i w BIOGEN-K warto się zaopatrzyć, bo niebawem odrobaczanie nas czeka...
Przyjazd konia z Vivy! na razie zawieszony, stado adopcyjne całe zaświerzbione... :-(
środa, 4 kwietnia 2012
Heniu choruje :-(
Zaczęło się w poniedziałek o świcie...
Nigdy niekolkujący koń wykazuje typowe objawy kolkowe, ale przewód pokarmowy pracuje prawidłowo... Mimo to Heniu mało je, skąpo pije, serce dziwnie, nietypowo pracuje...
Trzymajcie kciuki, żeby Dziadek dał radę...!
Nigdy niekolkujący koń wykazuje typowe objawy kolkowe, ale przewód pokarmowy pracuje prawidłowo... Mimo to Heniu mało je, skąpo pije, serce dziwnie, nietypowo pracuje...
Trzymajcie kciuki, żeby Dziadek dał radę...!
niedziela, 1 kwietnia 2012
I po wiośnie
Miejmy nadzieję, że to stan przejściowy ;-)
Śnieg za oknem pada w poziomie, konie siedzą w krzakach na bagnie (tam najniżej - najmniej wieje i badyle do ogryzania w obfitości występują), ja usiłuję walczyć z gospodarstwem domowym. Jest z czym walczyć; nie wdając się w szczegóły jako dodatek do tego wszystkiego, co się u nas dzieje, padła nam lodówka!! Wredna jaka, tuż przed Świętami. Czyli kolejny wydatek (niekoniecznie związany z postępami w pracach budowlanych :-(((
Z rana wzięłam się za rozbrajanie ogrodzenia na łące, ale poległam po 8 słupkach; razem z psami tęgim kłusem pognaliśmy do chałupy. Może po południu przestanie tak wiać i da się coś porobić...
Okrągły wybieg częściowo już zakorowany; wczoraj pod wieczór trochę podziałałam (żmudne zajęcie: trzeba korę na taczkę ładować, rozwozić i rozgarniać); podłoże robi się fajne: elastyczne, miękkie i nieśliskie, ale już widzę, że czeka mnie zakup jeszcze jednej przyczepy...
Wczesnym popołudniem się jednakowoż pogoda opamiętała. Nie żeby było jakoś szczególnie przyjemnie zrobiło, ale można było na zewnątrz popracować. Popracowanie polegało na sprzątaniu kup, grabieniu padoków, przeniesieniu kilku drągów spod bramy w okolice przed-wiaty, małej walki z korą na okrąglaku i jakichś tam innych ruchach pozoranckich.
Przed wieczorem zrobiło się na tyle komfortowo, że osiodłałam Huca i trochę się pokręciliśmy po okolicy. Znaczy po dużym placu do jazdy, rowach, górkach, okrągłym wybiegu (testowanie nowego podłoża). Jakoś niemrawo było. Go buton nam nawala; Huc się snuje, robi znienacka stopy, złości się, gdy zaczynam podkręcać tempo i to już w stępie. Momentami robi się zrywny (zwrotny jest cholernik), ale polega to głównie na pojedynczych wybiciach w kłusie albo straszeniu galopem ;-)
A propos szybszych chodów: obmyśliłam ścieżkę do galopu, zorganizowałam , z grubsza uporządkowałam i już ją miałam testować a tu, cholera, popadało i ścieżka nijak do galopu się aktualnie nie nadaje :-( Ale nie upadam na duchu; co się odwlecze, to nie uciecze.
Z Siwą dziś mini-sesyjka z ziemi. Z siodłem na grzbiecie. Trochę było fidrygałków w kłusie, ale bardzo subtelnych. Głowa oczywiście nisko. Super koń. Potem poszłyśmy na spacer za bramę; Siwe zadowolone, bo trawa się puszcza; samo zaproponowało nieco dalszą wyprawę, czyli do pierwszego zakrętu na naszej polnej drodze ;-)
A psi (Monusia, zdaje się) zeżarli mi smar z woskiem pszczelim do siodeł...! Wandale!
Z poprzedniego weekendu (nie samymi końmi człowiek żyje ;-)
Śnieg za oknem pada w poziomie, konie siedzą w krzakach na bagnie (tam najniżej - najmniej wieje i badyle do ogryzania w obfitości występują), ja usiłuję walczyć z gospodarstwem domowym. Jest z czym walczyć; nie wdając się w szczegóły jako dodatek do tego wszystkiego, co się u nas dzieje, padła nam lodówka!! Wredna jaka, tuż przed Świętami. Czyli kolejny wydatek (niekoniecznie związany z postępami w pracach budowlanych :-(((
Z rana wzięłam się za rozbrajanie ogrodzenia na łące, ale poległam po 8 słupkach; razem z psami tęgim kłusem pognaliśmy do chałupy. Może po południu przestanie tak wiać i da się coś porobić...
Okrągły wybieg częściowo już zakorowany; wczoraj pod wieczór trochę podziałałam (żmudne zajęcie: trzeba korę na taczkę ładować, rozwozić i rozgarniać); podłoże robi się fajne: elastyczne, miękkie i nieśliskie, ale już widzę, że czeka mnie zakup jeszcze jednej przyczepy...
Wczesnym popołudniem się jednakowoż pogoda opamiętała. Nie żeby było jakoś szczególnie przyjemnie zrobiło, ale można było na zewnątrz popracować. Popracowanie polegało na sprzątaniu kup, grabieniu padoków, przeniesieniu kilku drągów spod bramy w okolice przed-wiaty, małej walki z korą na okrąglaku i jakichś tam innych ruchach pozoranckich.
Przed wieczorem zrobiło się na tyle komfortowo, że osiodłałam Huca i trochę się pokręciliśmy po okolicy. Znaczy po dużym placu do jazdy, rowach, górkach, okrągłym wybiegu (testowanie nowego podłoża). Jakoś niemrawo było. Go buton nam nawala; Huc się snuje, robi znienacka stopy, złości się, gdy zaczynam podkręcać tempo i to już w stępie. Momentami robi się zrywny (zwrotny jest cholernik), ale polega to głównie na pojedynczych wybiciach w kłusie albo straszeniu galopem ;-)
A propos szybszych chodów: obmyśliłam ścieżkę do galopu, zorganizowałam , z grubsza uporządkowałam i już ją miałam testować a tu, cholera, popadało i ścieżka nijak do galopu się aktualnie nie nadaje :-( Ale nie upadam na duchu; co się odwlecze, to nie uciecze.
Z Siwą dziś mini-sesyjka z ziemi. Z siodłem na grzbiecie. Trochę było fidrygałków w kłusie, ale bardzo subtelnych. Głowa oczywiście nisko. Super koń. Potem poszłyśmy na spacer za bramę; Siwe zadowolone, bo trawa się puszcza; samo zaproponowało nieco dalszą wyprawę, czyli do pierwszego zakrętu na naszej polnej drodze ;-)
A psi (Monusia, zdaje się) zeżarli mi smar z woskiem pszczelim do siodeł...! Wandale!
Z poprzedniego weekendu (nie samymi końmi człowiek żyje ;-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)