A to się porobiło! Znienacka nadeszła wiosna. Błoto na padokach obeschło w ciągu tygodnia (sic!), wszelakie place do jazdy zdatne do użytku... Teraz tylko uporządkowanie terenu i hajda na koń!
Na okrągły wybieg przyjechała w tygodniu przyczepa trocino-kory; rewelacyjne podłoże, trzeba to tylko, bagatela, równomiernie rozłożyć ;-) Póki co, zwalone głównie w wejściu na okrąglak; podstępnie rozsypuje się siano wewnątrz i towarzystwo paraduje po hałdzie, chcąc się dobrać do żarcia. A Siwe to nawet malownicze pozy przyjmuje stercząc na górce z kory ;-)
W piątek, tuż przed zmierzchem, udało mi się psim swędem załapać na jazdę. Narybki się reaktywowały, zapowiedziały regularność, więc należy małego podszkolić nieco. Nie żeby mu się umysł wyzerował, ale nieco ogłady pod siodłem wymaga ;-)
Na ziemi parę małych podskoków i dębków, ale raczej z nawyku niż w jakimś konkretniejszym celu. Ot, taka mała demonstracyjka hucowego charakterku. Pod siodłem za to - bajka. Zaiskrzyło, jak za naszych dawnych, dobrych czasów. Ech, szkoda małego pod dzieciaki :-(
A w sobotę małe ganianki...
...konie odkryły w ten weekend nadrzecze... Konkretnie Huc je odkrył a reszta towarzystwa podążyła za nim. Znów jest siedzenie na bagnach, tytłanie się, obżeranie ledwo co puszczającą się roślinnością. I wykańczanie zeszłorocznego, suchego porostu.
Bilans:
- sraczka pod ciśnieniem u Huca
- rana kłuta na siwej klacie (od jakiegoś patyka)
- rana krwawa rozorująca wzdłużnie fisiowski bok - nici z siodłania, cwaniaczek jaki (od patyka, być może tego samego, który spowodował siwą ranę kłutą).
O, i weź tu człowieku hoduj toto w warunkach naturalnych ;-)
"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli
sobota, 24 marca 2012
poniedziałek, 19 marca 2012
Wiosna
A przynajmniej pierwszy jej powiew.
W sobotę konie się spociły. Po ganiankach. Siwe dyszało i robiło bokami z 15 minut. Aż na mnie lekka bojaźń padła ;-) Siwe się jednakowoż wydyszało, podrzemało (na stojąco, na leżaka) i doszło do siebie.
A ktoś jej kazał aż tak latać? Fisiek się aż tak nie zapocił, bo aż tak nie ganiał. A Heniut - nie zapocił się wcale, bo w ogóle nie poszedł na ganiankową łąkę. Stanął se pod daszkiem i obserwował latające głuptaki. Z wyższością na obliczu. On się tam, panie, już w życiu nalatał... Ostatecznie ma się te 21 krzyżyków na karku ;-)
Z końmi znowu niewiele, bo ciągle coś (w niedzielę zwózka luźnego siana - 5 przyczep).
Z Siwą tylko spacery na wolności, polegające na otwarciu bramy i wypuszczenie dzikiej na swobodę. Dzikie odchodziło i pasło się, o ile byłam w zasięgu wzroku. Gdy nie było mnie w zasięgu, Siwe wpadało galopem na podwórko i kazało sobie do koni otwierać. Z bulwersem panicznym na obliczu. Takie to do samodzielnych wycieczek-ucieczek skore ;-)
W sobotę wlazłam na chwilę na Huca, bo narybek przybył na jazdę, trzeba było małego sprawdzić po przerwie. Nie żeby jakoś finezyjnie-harmonijnie, ale najgorzej też nie było :-)
Ot i cała moja końska aktywność ;-)
W sobotę konie się spociły. Po ganiankach. Siwe dyszało i robiło bokami z 15 minut. Aż na mnie lekka bojaźń padła ;-) Siwe się jednakowoż wydyszało, podrzemało (na stojąco, na leżaka) i doszło do siebie.
A ktoś jej kazał aż tak latać? Fisiek się aż tak nie zapocił, bo aż tak nie ganiał. A Heniut - nie zapocił się wcale, bo w ogóle nie poszedł na ganiankową łąkę. Stanął se pod daszkiem i obserwował latające głuptaki. Z wyższością na obliczu. On się tam, panie, już w życiu nalatał... Ostatecznie ma się te 21 krzyżyków na karku ;-)
Z końmi znowu niewiele, bo ciągle coś (w niedzielę zwózka luźnego siana - 5 przyczep).
Z Siwą tylko spacery na wolności, polegające na otwarciu bramy i wypuszczenie dzikiej na swobodę. Dzikie odchodziło i pasło się, o ile byłam w zasięgu wzroku. Gdy nie było mnie w zasięgu, Siwe wpadało galopem na podwórko i kazało sobie do koni otwierać. Z bulwersem panicznym na obliczu. Takie to do samodzielnych wycieczek-ucieczek skore ;-)
W sobotę wlazłam na chwilę na Huca, bo narybek przybył na jazdę, trzeba było małego sprawdzić po przerwie. Nie żeby jakoś finezyjnie-harmonijnie, ale najgorzej też nie było :-)
Ot i cała moja końska aktywność ;-)
poniedziałek, 12 marca 2012
Notka o tym...
...że tym razem zwyczajowej notki nie będzie ;-) Bo słabuję na zdrowiu i nic z końmi ostatnio nie robię... Oprócz tego co niezbędnie niezbędne...
Narybki się zwaliły w weekend gromadnie (na raty, wszystkie 3 ;-) ale skończyło się jedynie na oglądaniu Huca. Huc się nie zmartwił zbytnio faktem niesiodłania. Bo narybki niejeżdżące oznaczają narybki karmiące, więc całe stado mordy miało od ucha do ucha ;-)
Buła 2 tygodnie temu porodziła (zapomniałam napisać ;-) 2 buldosie: suńkę i pieska. Mocno wczuta w rolę maciory; dogląda, ogarnia, tuczy. Na Boba i Trilli ryczy, żeby nie podchodzili do łazienki vel gniazda.
W związku z powyższym psów teraz u nas siedmiu, Panie... Zdecydowanie przerosły pogłowie koni... I żeby to zmienić... No, summa summarum, ma do nas przyjechać koń z Vivy! Najprawdopodobniej w weekend jadę oglądać, wybierać... Taki mały newsik przemycam ;-)
...istnieje więc poważne ryzyko, że na zjazd SPNH nie dotrę... Może to i lepiej, bo jak Pan Podkowa kolorowe liny pokaże albo inne cacuszka... A tu poważny deficyt finansów, bo ogrodzenia planujemy tej wiosny zmieniać na wypasiony metal...
Dosyć mam sprawdzania i łatania co i rusz, bo Pan Fisiek pomysłowy... Nie wspominałam, zdaje się, że miał codzienną fazę na uciekanie nad ranem...? Latał radośnie po okolicy, ale na poranne pojawienie się człowieka w obejściu z wrzaskiem wracał galopem pod bramę... Od razu zczaił, że nie ma co pokazywać dziury, którą ucieka, tylko trzeba po ludzku bramą wracać ;-)
Narybki się zwaliły w weekend gromadnie (na raty, wszystkie 3 ;-) ale skończyło się jedynie na oglądaniu Huca. Huc się nie zmartwił zbytnio faktem niesiodłania. Bo narybki niejeżdżące oznaczają narybki karmiące, więc całe stado mordy miało od ucha do ucha ;-)
Buła 2 tygodnie temu porodziła (zapomniałam napisać ;-) 2 buldosie: suńkę i pieska. Mocno wczuta w rolę maciory; dogląda, ogarnia, tuczy. Na Boba i Trilli ryczy, żeby nie podchodzili do łazienki vel gniazda.
W związku z powyższym psów teraz u nas siedmiu, Panie... Zdecydowanie przerosły pogłowie koni... I żeby to zmienić... No, summa summarum, ma do nas przyjechać koń z Vivy! Najprawdopodobniej w weekend jadę oglądać, wybierać... Taki mały newsik przemycam ;-)
...istnieje więc poważne ryzyko, że na zjazd SPNH nie dotrę... Może to i lepiej, bo jak Pan Podkowa kolorowe liny pokaże albo inne cacuszka... A tu poważny deficyt finansów, bo ogrodzenia planujemy tej wiosny zmieniać na wypasiony metal...
Dosyć mam sprawdzania i łatania co i rusz, bo Pan Fisiek pomysłowy... Nie wspominałam, zdaje się, że miał codzienną fazę na uciekanie nad ranem...? Latał radośnie po okolicy, ale na poranne pojawienie się człowieka w obejściu z wrzaskiem wracał galopem pod bramę... Od razu zczaił, że nie ma co pokazywać dziury, którą ucieka, tylko trzeba po ludzku bramą wracać ;-)
niedziela, 4 marca 2012
Siwe nie ślimak, a pokazuje różki...
A to się moje faworyckie RBE przepoczwarza... !
W sobotę najpierw się za mną łaziło po placu, gdy sprawdzałam stopień dewastacji obiektów na naszej arenie (ponadżerane drągi od kawaletek ;-) Krok w krok.
Co się schyliłam po drąg, już Siwe nad nim a to boczkiem, a to przodem a to dookoła.
Jak tak, to tak. Pokazałam większą przeszkodę, poleciała do niej kłusem, skoczyła. Zwrot zaraz po skoku i hyc z powrotem. O-ho, mamy rozbuchany play drive. U Siwego. Recz nad wyraz rzadka, więc trzeba korzystać z życia.
Coś tam jeszcze chciałam, Siwe coś tam powykonywało, ale w końcu pojawił się bulwers, że ciasteczka za rzadko podaję. I zaczęło się wymuszanie rozbójnicze: wywijanie szyjką, jakieś przytupy, gulgotanie pod nosem; odlot galopem do koni, zacukałam, Siwe zwrot i galop prosto na mnie. Mina buńczuczna. Łepek, szyjka wyprężone jak u ogiera. Ja do niej WHOA! a ta po hamulcach i dęba przede mną. Kilka razy pod rząd. Z podskokami i wywijaniem zamaszystym głową. Odegnałam, a tu fru! we mnie z zadka na od-lotnym. Taka wesolutka ;-)
Zaaplikowałam jej małe ganianki, Huc się zaraz przyłączył i było niezłe wariowanie. Co tam, że ślisko, że błoto fruwało (parę razy w gębę pacyną oberwałam ;-)
Niniejszym ogłaszam zamknięcie sezonu podawania Pani Faworycie treściwego. Tłuste toto nasze stado, nic na wiosnę nie chudnie, skandalicznie nienaturalnie zjawisko ;-)
Potem był spacer z Siwą po siennej łące, kontrolnie wzdłuż pastucha, którego należałoby już zdemontować, bo konie pójdą na tę łąkę ewentualnie na jesieni, po ostatnim pokosie. I wspólne przyglądanie się, jak O. ze stadem psów drogę poprawia, bo znów ledwo ledwo przejezdna.
Siwe najpierw grzeczne, ale potem znów jej ślimacze różki wylazły i dawaj mi opadającego liścia proponować, fikać, co odangażowanie stawać okoniem (podrygi dębo-podobne), co i raz wyrywać po łuku galopem. Zaczęłam żałować, że wzięłam linę spacerową (3,7 m.) a nie 7 m. Bernie, bo bym mogła powzmacniać głupawicę do zasapania (match her energy) i byłby spokój a tak, musiałam bardziej zapobiegać, niż leczyć ;-) Czyli Siwe dyscyplinować i powstrzymywać jej ochocze do ruchu zapędy. Jeszcze żeby nie psy, które od razu się uruchomiły, może bym i Siwe ze smyczy spuściła, niech by poszalała, ale z psami nie da rady; zaraz toto zacznie ścigać i Siwe w dziki amok wpędzi...
W niedzielę już się Siwej pokazywanie różków odwidziało. Grzeczna była i spolegliwa, galopów wyczyniać nie chciała. Może dlatego, że kolacji treściwej, zgodnie z postanowieniem, nie było ;-))
Dzień pod znakiem kopyt. Miał O. Fiśka uczynić, ale został zawezwany do zaprzyjaźnionego konia, który zakulał i tak oto stanęłam sam na sam, oko w oko, z problemem Fisiowskich kopyt.
Na rozgrzewkę wzięłam siwe przody, tykane ostatnio, więc dużo roboty nie miałam, a potem Fiś.
Wbrew moim obawom, nie było najgorzej. Fisiu jakoś sam sobie obniżył piętki vel kąty wsporowe, które onegdaj wydawały mi się bardzo przerośnięte; ja do niego z obcęgami a tu nie ma co ciąć :-) Skończyło się na samym tarnikowaniu. Zadowolona jestem z siebie niepomiernie, że dałam radę z Figlarzem, który nie jest koniem ułatwiającym człowiekowi życie a swoje jego nożysko waży ;-)
Tym razem był wyjątkowo grzeczny; nogi sam trzymał, nie nudził się, nie kombinował, ot ze 3 razy mnie tylko w plecy skubnął. Ale dość przyjacielsko. Na wszelki wypadek pogroziłam mu jednak tarnikiem, żeby sobie nie myślał ;-)
Po dziś dzień pamiętam, jak to za czasów pensjonatowych nami miotał przy podawaniu nóg a wystarczyło, że raz od kowala tarnikiem w dupsko dostał i nogi sam podawał; jeszcze się kowal schylić nie zdążył a noga już w górze na niego czekała. Taki chitry od małego był Fisiek jeden :-) Tym incydentem otworzył mi oczy na swoją Osobę ;-)) Bo wcześniej wydawało się, że on równowagi utrzymać nie może, biedne przerośnięte źrebiątko. A on się z nas śmiał w kułak ;-)
Na koniec jeszcze zady Siwki, żeby był koń skończony. Teraz trochę mi się ciężko w klawiaturę pyka, bo przedramiona mam nieco omdlałe, ale do weekendu się zagoi :-)
A z Siwca zaczęło się w ten weekend futro długie sypać... Jeszcze subtelnie, jeszcze nie mam białych kudłów wszędzie, gdzie to tylko możliwe... Ale rękawiczki polarowe już lekko ubielone... Czyżby wiosna w zanadrzu?? :-)))
Up-date wieczorny:
a jednak treściwe było... Bo -7 st. w nocy zapowiedzieli. Ależ ja miętka jestem!!! ;-)
W sobotę najpierw się za mną łaziło po placu, gdy sprawdzałam stopień dewastacji obiektów na naszej arenie (ponadżerane drągi od kawaletek ;-) Krok w krok.
Co się schyliłam po drąg, już Siwe nad nim a to boczkiem, a to przodem a to dookoła.
Jak tak, to tak. Pokazałam większą przeszkodę, poleciała do niej kłusem, skoczyła. Zwrot zaraz po skoku i hyc z powrotem. O-ho, mamy rozbuchany play drive. U Siwego. Recz nad wyraz rzadka, więc trzeba korzystać z życia.
Coś tam jeszcze chciałam, Siwe coś tam powykonywało, ale w końcu pojawił się bulwers, że ciasteczka za rzadko podaję. I zaczęło się wymuszanie rozbójnicze: wywijanie szyjką, jakieś przytupy, gulgotanie pod nosem; odlot galopem do koni, zacukałam, Siwe zwrot i galop prosto na mnie. Mina buńczuczna. Łepek, szyjka wyprężone jak u ogiera. Ja do niej WHOA! a ta po hamulcach i dęba przede mną. Kilka razy pod rząd. Z podskokami i wywijaniem zamaszystym głową. Odegnałam, a tu fru! we mnie z zadka na od-lotnym. Taka wesolutka ;-)
Zaaplikowałam jej małe ganianki, Huc się zaraz przyłączył i było niezłe wariowanie. Co tam, że ślisko, że błoto fruwało (parę razy w gębę pacyną oberwałam ;-)
Niniejszym ogłaszam zamknięcie sezonu podawania Pani Faworycie treściwego. Tłuste toto nasze stado, nic na wiosnę nie chudnie, skandalicznie nienaturalnie zjawisko ;-)
Potem był spacer z Siwą po siennej łące, kontrolnie wzdłuż pastucha, którego należałoby już zdemontować, bo konie pójdą na tę łąkę ewentualnie na jesieni, po ostatnim pokosie. I wspólne przyglądanie się, jak O. ze stadem psów drogę poprawia, bo znów ledwo ledwo przejezdna.
Siwe najpierw grzeczne, ale potem znów jej ślimacze różki wylazły i dawaj mi opadającego liścia proponować, fikać, co odangażowanie stawać okoniem (podrygi dębo-podobne), co i raz wyrywać po łuku galopem. Zaczęłam żałować, że wzięłam linę spacerową (3,7 m.) a nie 7 m. Bernie, bo bym mogła powzmacniać głupawicę do zasapania (match her energy) i byłby spokój a tak, musiałam bardziej zapobiegać, niż leczyć ;-) Czyli Siwe dyscyplinować i powstrzymywać jej ochocze do ruchu zapędy. Jeszcze żeby nie psy, które od razu się uruchomiły, może bym i Siwe ze smyczy spuściła, niech by poszalała, ale z psami nie da rady; zaraz toto zacznie ścigać i Siwe w dziki amok wpędzi...
W niedzielę już się Siwej pokazywanie różków odwidziało. Grzeczna była i spolegliwa, galopów wyczyniać nie chciała. Może dlatego, że kolacji treściwej, zgodnie z postanowieniem, nie było ;-))
Dzień pod znakiem kopyt. Miał O. Fiśka uczynić, ale został zawezwany do zaprzyjaźnionego konia, który zakulał i tak oto stanęłam sam na sam, oko w oko, z problemem Fisiowskich kopyt.
Na rozgrzewkę wzięłam siwe przody, tykane ostatnio, więc dużo roboty nie miałam, a potem Fiś.
Wbrew moim obawom, nie było najgorzej. Fisiu jakoś sam sobie obniżył piętki vel kąty wsporowe, które onegdaj wydawały mi się bardzo przerośnięte; ja do niego z obcęgami a tu nie ma co ciąć :-) Skończyło się na samym tarnikowaniu. Zadowolona jestem z siebie niepomiernie, że dałam radę z Figlarzem, który nie jest koniem ułatwiającym człowiekowi życie a swoje jego nożysko waży ;-)
Tym razem był wyjątkowo grzeczny; nogi sam trzymał, nie nudził się, nie kombinował, ot ze 3 razy mnie tylko w plecy skubnął. Ale dość przyjacielsko. Na wszelki wypadek pogroziłam mu jednak tarnikiem, żeby sobie nie myślał ;-)
Po dziś dzień pamiętam, jak to za czasów pensjonatowych nami miotał przy podawaniu nóg a wystarczyło, że raz od kowala tarnikiem w dupsko dostał i nogi sam podawał; jeszcze się kowal schylić nie zdążył a noga już w górze na niego czekała. Taki chitry od małego był Fisiek jeden :-) Tym incydentem otworzył mi oczy na swoją Osobę ;-)) Bo wcześniej wydawało się, że on równowagi utrzymać nie może, biedne przerośnięte źrebiątko. A on się z nas śmiał w kułak ;-)
Na koniec jeszcze zady Siwki, żeby był koń skończony. Teraz trochę mi się ciężko w klawiaturę pyka, bo przedramiona mam nieco omdlałe, ale do weekendu się zagoi :-)
A z Siwca zaczęło się w ten weekend futro długie sypać... Jeszcze subtelnie, jeszcze nie mam białych kudłów wszędzie, gdzie to tylko możliwe... Ale rękawiczki polarowe już lekko ubielone... Czyżby wiosna w zanadrzu?? :-)))
Up-date wieczorny:
a jednak treściwe było... Bo -7 st. w nocy zapowiedzieli. Ależ ja miętka jestem!!! ;-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)