A to się moje faworyckie RBE przepoczwarza... !
W sobotę najpierw się za mną łaziło po placu, gdy sprawdzałam stopień dewastacji obiektów na naszej arenie (ponadżerane drągi od kawaletek ;-) Krok w krok.
Co się schyliłam po drąg, już Siwe nad nim a to boczkiem, a to przodem a to dookoła.
Jak tak, to tak. Pokazałam większą przeszkodę, poleciała do niej kłusem, skoczyła. Zwrot zaraz po skoku i hyc z powrotem. O-ho, mamy rozbuchany play drive. U Siwego. Recz nad wyraz rzadka, więc trzeba korzystać z życia.
Coś tam jeszcze chciałam, Siwe coś tam powykonywało, ale w końcu pojawił się bulwers, że ciasteczka za rzadko podaję. I zaczęło się wymuszanie rozbójnicze: wywijanie szyjką, jakieś przytupy, gulgotanie pod nosem; odlot galopem do koni, zacukałam, Siwe zwrot i galop prosto na mnie. Mina buńczuczna. Łepek, szyjka wyprężone jak u ogiera. Ja do niej WHOA! a ta po hamulcach i dęba przede mną. Kilka razy pod rząd. Z podskokami i wywijaniem zamaszystym głową. Odegnałam, a tu fru! we mnie z zadka na od-lotnym. Taka wesolutka ;-)
Zaaplikowałam jej małe ganianki, Huc się zaraz przyłączył i było niezłe wariowanie. Co tam, że ślisko, że błoto fruwało (parę razy w gębę pacyną oberwałam ;-)
Niniejszym ogłaszam zamknięcie sezonu podawania Pani Faworycie treściwego. Tłuste toto nasze stado, nic na wiosnę nie chudnie, skandalicznie nienaturalnie zjawisko ;-)
Potem był spacer z Siwą po siennej łące, kontrolnie wzdłuż pastucha, którego należałoby już zdemontować, bo konie pójdą na tę łąkę ewentualnie na jesieni, po ostatnim pokosie. I wspólne przyglądanie się, jak O. ze stadem psów drogę poprawia, bo znów ledwo ledwo przejezdna.
Siwe najpierw grzeczne, ale potem znów jej ślimacze różki wylazły i dawaj mi opadającego liścia proponować, fikać, co odangażowanie stawać okoniem (podrygi dębo-podobne), co i raz wyrywać po łuku galopem. Zaczęłam żałować, że wzięłam linę spacerową (3,7 m.) a nie 7 m. Bernie, bo bym mogła powzmacniać głupawicę do zasapania (match her energy) i byłby spokój a tak, musiałam bardziej zapobiegać, niż leczyć ;-) Czyli Siwe dyscyplinować i powstrzymywać jej ochocze do ruchu zapędy. Jeszcze żeby nie psy, które od razu się uruchomiły, może bym i Siwe ze smyczy spuściła, niech by poszalała, ale z psami nie da rady; zaraz toto zacznie ścigać i Siwe w dziki amok wpędzi...
W niedzielę już się Siwej pokazywanie różków odwidziało. Grzeczna była i spolegliwa, galopów wyczyniać nie chciała. Może dlatego, że kolacji treściwej, zgodnie z postanowieniem, nie było ;-))
Dzień pod znakiem kopyt. Miał O. Fiśka uczynić, ale został zawezwany do zaprzyjaźnionego konia, który zakulał i tak oto stanęłam sam na sam, oko w oko, z problemem Fisiowskich kopyt.
Na rozgrzewkę wzięłam siwe przody, tykane ostatnio, więc dużo roboty nie miałam, a potem Fiś.
Wbrew moim obawom, nie było najgorzej. Fisiu jakoś sam sobie obniżył piętki vel kąty wsporowe, które onegdaj wydawały mi się bardzo przerośnięte; ja do niego z obcęgami a tu nie ma co ciąć :-) Skończyło się na samym tarnikowaniu. Zadowolona jestem z siebie niepomiernie, że dałam radę z Figlarzem, który nie jest koniem ułatwiającym człowiekowi życie a swoje jego nożysko waży ;-)
Tym razem był wyjątkowo grzeczny; nogi sam trzymał, nie nudził się, nie kombinował, ot ze 3 razy mnie tylko w plecy skubnął. Ale dość przyjacielsko. Na wszelki wypadek pogroziłam mu jednak tarnikiem, żeby sobie nie myślał ;-)
Po dziś dzień pamiętam, jak to za czasów pensjonatowych nami miotał przy podawaniu nóg a wystarczyło, że raz od kowala tarnikiem w dupsko dostał i nogi sam podawał; jeszcze się kowal schylić nie zdążył a noga już w górze na niego czekała. Taki chitry od małego był Fisiek jeden :-) Tym incydentem otworzył mi oczy na swoją Osobę ;-)) Bo wcześniej wydawało się, że on równowagi utrzymać nie może, biedne przerośnięte źrebiątko. A on się z nas śmiał w kułak ;-)
Na koniec jeszcze zady Siwki, żeby był koń skończony. Teraz trochę mi się ciężko w klawiaturę pyka, bo przedramiona mam nieco omdlałe, ale do weekendu się zagoi :-)
A z Siwca zaczęło się w ten weekend futro długie sypać... Jeszcze subtelnie, jeszcze nie mam białych kudłów wszędzie, gdzie to tylko możliwe... Ale rękawiczki polarowe już lekko ubielone... Czyżby wiosna w zanadrzu?? :-)))
Up-date wieczorny:
a jednak treściwe było... Bo -7 st. w nocy zapowiedzieli. Ależ ja miętka jestem!!! ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz