Długi weekend był i się zmył. Nawet jakoś szczególnie se nie pojeździłam, cholera. A może już nie pamiętam - jak się na bieżąco nie pisało, to tak się ma. Z racji wieku. A może dlatego, że czas na wsi wybitnie szybko galopuje...
W czwartek po nocy miałam końską przeprawę. Po 22.00 poszłam zapodać treściwe na kolację, siana rzucić, wodę sprawdzić, czy jest na noc... A Siwe lata. I puszcza nosem parę. I wydycha jak wściekły byk. I tylko nogą nie grzebie w miejscu jak byczek Fernando przed szarżą... Heniu w miarę spokojny, ale Huc z Szamanem sapią na sąsiednim padoku (parami towarzystwo chodziło ostatnio, bo wymyślały uciekanie z łąki a wiadomo - łatwiej łapać 2 figlujących niż 4 ;-)
Wszystko gapi się intensywnie w pole eks-rzepaku. Ki diabeł?? Psy latające po kolacji jakoś nie rzucają się pędzić-gonić-mordować, znaczy raczej nic tam nie ma... Znowu Siwej coś w deklu się przestawiło?? O tej porze roku ona lubi, lubi... Parę lat temu napad tygodniowy niby-autyzmu vel choroby duszy... W zeszłym roku też coś tam było...
Połączyłam stado w jedną całość, żeby zobaczyć, co będzie. Stado momentalnie zbiło się w kupkę i pognało na plac do jazdy, byle dalej od eks-rzepaku. Tam ustawione w szeregu chrumkały zbiorowo, gałowały, prężyły muskuły (z pominięciem Henia, rzecz jasna, który najchętniej kontynuowałby konsumpcję siana, ale jakoś nie wypada, skoro pozostali twierdzą, że straszno. I bynajmniej nie śmieszno...) Wydałam Siwej komendę natychmiastowego przybycia do Pani, owszem ruszyła w moją stronę sprężystym kłusem, ale w ostatnim momencie zrobiła zwód, uskoczyła i przegrzała koło mnie wściekłym galopem. O Ty Diablico, po ciemku tak, na centymetry koło Niekwestionowanego Szefa?? I jeszcze stado za sobą pociągnąć?? Bo oczywiście Fiś wydał z siebie kwik i pierd, za nim Huc, Henia instynkt stadny poniósł... i wszyscy koło mnie wściekle przelecieli (no jak miło, że nie po mnie, znaczy taki natural to jednak rzecz niegłupia ;-) Nu ja wam tu zaraz pokażę straszne rzeczy, czekajta no...! I poszłam po linę.
Przy kolejnym wściekłym przelocie koło mojej osoby, Siwa dostała w dupsko strzał popperem i momentalnie wróciła jej pamięć, co do ustaleń na temat hierarchii w naszym stadzie ;-) Zameldowała się na baczność i mimo, że nadal gałowała w były rzepak, polecenia wykonywała dość poprawnie. Mechanicznie. Ale o to w przypadku prawej półkuli chodzi - reakcja może se być na zasadzie odruchu, pamięci mięśniowej, ze szczątkowym użyciem świadomości, ale ma być.
Założyłam dzikiej kantarek, sprawdziłam stick to me, porobiłyśmy C-pattern vel opadającego liścia w galopie i różne takie tam, po czym powędrowałyśmy ku eks-rzepakowi. Po ciemku, jeno z moją latarką czołówką, która i tak po chwili wyłączyłam, żeby wpatrywać się w to, co konie... Całe stado oczywiście przyklejone do nas, sapiące, podrygujące... Siwe w połowie zastodolnego padoku odmówiło ruchu naprzód, napięło linę, wmurowało... U, mamy próg. I to jaki!!! Siwej nie zdarza się takie zachowanie - jeśli każę iść, to ona zawsze idzie. Będzie się trzęsła jak galareta, ale za mną zawsze pójdzie... A tu o...! Polecenie wycofania Siwe przyjęło ochoczo, poleciało w tył błyskawicznym kłusem, czym wprawiło stado w lekką panikę i intensywną zadumę egzystencjalną pod tytułem: wiać, albo nie wiać... oto jest pytanie!
No dobra, niech Wam będzie: poświęcę się, polezę w ciemne pole i udowodnię, że nic tam nie ma!!! Puściłam Siwe, zaczęłam gałować w mrok. Stado błyskawicznie zwiało na plac do jazdy, za wiatę i gałowały na mnie, jak lezę po polu potykając się co krok i gadając sama do siebie. Bo jakoś tak jakby straszno mi się zrobiło z dala od stada... Jak to się, cholera, udzielić potrafi człowiekowi od gupiego konia... ;-)
No i wypatrzyłam 2 wielkie czarne kształty leniwie snujące się po polu. A może mi się tylko wydawało...?? Bo jak zaczęłam cmokać, cukać, poganiać-odganiać, liną wymachiwać, świstać nad głową i się po plecach uderzać to jakoś nie było słychać, żeby co odbiegało... A było na tyle duże, że uciekając łomotałoby ani chybi... Im bliżej kształtów podchodziłam, tym bardziej ich nie było widać...
Najgorzej było wracać, bo trzeba było plecami... Na szczęście konie podekscytowane obserwowaniem mojej brawurowej akcji przyleciały do ogrodzenia, więc wracając czułam się raźniej widząc taki komitet powitalny ;-)
...a Oblubieniec ze stoickim spokojem stwierdził, że a tak... łosie przychodzą na pole...
No. Ale co se z prawopółkulowymi końmi przez 1,5 godziny po ciemku potrenowałam to moje. Do godziny 23.30 walczyłam... ;-)
Tak poza tym, to z weekendu niewiele pamiętam (chyba na Hucu jeździłam...? z Siwką osiodłaną bawiłyśmy się na długiej linie zdaje się...?). Oprócz tego, że w sobotę wsiadłam na Henia :-) Heniowa jakiś czas temu bąknęła, że jakbym miała ochotę Henia czasem ruszyć... ;-) Akuratnie mnie naszło... Dopasowaliśmy sprzęt Dziadkowi-Wielkoludowi: siodło Siwki, side-pull Huca (na szczęście z bardzo dużą regulacją ;-) i hajda na koń!
Wgramoliłam się po kostce przeszkodowej całkiem sprawnie, mimo, że Heniu od Szamaniska z 10 cm. wyższy i popłynęliśmy... Kurcze, kiedy to ja ostatnio jeździłam na koniu tak stabilnym pod siodłem...??? Profesor, normalnie koń profesor. Na początku sprawdził poziom mojego wyszkolenia jeździeckiego (ruszył bez komendy, ledwo dupskiem dotknęłam siedziska, potem ze 2 razy spróbował zdryfować do koni... ;-), pogłówkował, powyciągał wnioski i bardzo ładnie zaczął współpracować. Na początek przećwiczyliśmy zgięcie boczne, sprawdzić, czy Heniu zna i reaguje, potem ruszanie, zatrzymanie, cofanie po westernowemu. Po raz kolejny potwierdza się teoria, którą głoszę wszem i wobec, że pomoce i w ogóle western riding jest dla konia intuicyjny, prosty i zrozumiały - Heniut, 20-letni stary klasyczny skoczek przyspieszał/zwalniał na przenoszenie ciężaru ciała, zatrzymywał na WHOA! skręcał i cofał jak należy. I na dokładkę po chwili rama mu się sama zrobiła westowa ;-)
I po co mi to było ??? Teraz marzy mi się taki koń-profesor do jazdy... By się tak nie użerać z młodymi, dzikimi, nierówno chodzącymi... Ech...
7 komentarzy:
oj tak, nie ma to jak kon profesor:) czlowiek ma wreszcie mozliwosc popracowac nad soba, a nie nad koniem... a z tym testowaniem umiejetnosci jezdzieckich to jakbym o Grandzie czytala, na ktorego wczoraj wsadzilam narybek jezdziecki (30 letni;)), udawal, ze w ogole nie wie czego narybek od niego chce i podryfowal pod wiate do koni sianko skubac:D
Mysle sobie co jest, wsiadam, a tu kon rusza na wciagniecie oddechu, skreca na dosiad i sygnaly wodza trzymana w jednym reku (bo mi sie westu zachciewa:D), cofa na delikatny sygnal i to wszystko na oklep i w kantarku sznurkowym:D
Normalnie sie podbudowalam, bo do tej pory sadzilam, ze ze mnie dupa nie jezdziec, a tu prosze, jakis tam respekt sobie wypracowalam u staruszka:D
A, ze Ty Edka polazlas na to pole sama, nawet bez psow, to szacun;)
Szacun się należy, bo portkami lekko potrząsałam (za dużo czytam strasznych powieści ;-) Ale - cholera - koniom trzeba było pokazać, dlaczego jestem SZEF i dlaczego RZĄDZĘ... bo się NIE BOJĘ i nie robię "pod futro" z byle powodu ;-)))
A Grand to Twój nowy czy jakiś pensjonat?
Grand to ten, o ktorym Ci pisalam w sprawie diety. Taki moj nie moj;) Na razie jest u mnie w dzierzawie na dozywocie, ala ma byc przepisany na mnie niedlugo:) A w pensjonacie za dwa tygodnie bede miala karo-myszatego hucka:D Po ojcu, ktory ma tyle preg, ze wyglada jak gniada zebra:D
Dziadek-Profesor zwierzakiem pożądanym ;-) Ja po jeździe na Heniu zamarzyłam o takim na własność, ale musiałabym "wyprosić" z rodziny któreś z moich dzieciąt a tego nie dam rady uczynić, bo nie wiedziałabym, którego się pozbyć ;-) A nowego hucyka życzę bezproblemowego, żeby się nie okazał, jak nasze ladaco. W sobotę skubnął mnie w rękaw zły, że znów dzieciaka na nim posadziłam ;-)
Masz Henia - profesora, masz prosbe o ruszanie go, ja bym korzystala:D
A hucek to pewnie na poczatku niezle mi da w kosc testujac na ile moze sobie pozwolic, ale na szczescie mam za soba 2 lata obcowania z moim huculskim szatanem, wiec ustalenie zasad powinno pojsc tym razem szybciej;) No i moje gamonie tez go z miejsca ustawia w szeregu, wiec nie powinien zanadto szalec;)
lo matko, po ciemku na losie? a jakby to locha byla? to oblubieniec zbieralby cie w kwalkach...
E tam, zaraz locha ;-) A co by ona robiła w rzepaku i to eks? Toto było wielkie jak krowa jakaś albo i kuń... Nawet mi przez myśl przemknęło, że może to łapać a nie gonić i 2 nowe kunie będziemy mieć (ale by mi Oblubieniec wtłukł, hihihi...)
W razie co mordę bym rozdarła, może by psy dolecieli...
Prześlij komentarz