No i mamy przymrozki. W sumie nie jest najgorzej. Aczkolwiek odnoszę wrażenie, że czegoś nam brakuje tej jesieni... Eeee... Błota...? Czyżby bezbłotne przejście z lata do zimy tego roku...?
Podłoże do jazdy super, nie dość że błota brak, to jeszcze nie ma zapylania, bo ziemia wilgotna... Kupy, z przeproszeniem, sprząta się z padoków fantastycznie, bo wystepują w postaci eleganckich pączków a nie, z przeproszeniem, gówniano-błotnej papki... ;-)
Żeby jeszcze tak mieć czas zasiąść w siodle... ;-)
Kolejny weekend pod znakiem narybku. Skończyły się czasy przybyć spontanicznych, teraz mamy grafik, żeby rozsądnie mocami Huca zarządzać. Bo Huc, o ile mnie darzy sporą sympatią, o tyle na dzieciaki patrzy lekko kosym okiem ;-) A w sobotę kose oko Huca przekształciło się w wybuch introwertyka. Spektakularny, nie powiem.
Zaczęło się już na linie, przed jazdą. Przy zmianach kierunku było dęba i inne atrakcje. W granicach tolerancji jednakowoż.
Jazda narybkowa zrazu w miarę spokojna (ulubione zajęcie Huca na jeździe: stać, dzieciak robi ćwiczenia gimnastyczne), potem malutkie ostrzegawcze dęba pod moim adresem (że narybek na nim siedział, to Huca wcale nie interesowało. Przekaz był skierowany do mnie - bo się czepiam i każę kłusować). Nic to, zwalczyliśmy focha, ale zaczęło mi świtać, że tu chyba coś nie gra, jednak...
Drugie dęba było już bardzo konkretne (też przy rozkazie kłus), narybek się zamurował (druga jazda w życiu), ale nie dość, że spokojnie bez paniki wysiedział, to i kończyć nie chciał :-)
Jazdę sfinalizowaliśmy bez większych przygód, kłus był, ale po przyobserwowaniu, że Huc szczególnie na jedną stronę kłusować nie chce, chodziłam po dużym kole, żeby złagodzić łuki albo biegłam razem z nim, po prostej... Bo tak sobie pomyślałam, że może to jednak nie taki zwykły foch huculski, ale coś fizycznego...?
Potem koleś poszedł na długą linę i dawaj go w obroty. Obroty miały na celu zdiagnozować, w czym rzecz... No i zaczęło się. Niezadowolenia Pana Huca eskalowało, sięgnęło zenitu i stoczyliśmy ostrą potyczkę.
Mały nie dość, że odmawiał wykonywania dość prostych poleceń (innych niż stępo-kłus ;-) to zaczął się wspinać (bardzo pionowo) w słać we mnie boksy przednią nogą. I weź tu człowieku diagnozuj w takich warunkach ;-)
Skończyło się tym, że Huc zaliczył ostre ganianki nr 1, do których błyskawicznie przyłączyło się całe stado (nawet Dziadzio Heniu parę razu przyczadował i dał ze zadu ;-) a Mały został lekko zeszmacony lataniem za wzmiankowanym stadem z siodłem i wlokącą się za nim liną, której nie raczyłam odpiąć. Chciał latać, to niech lata. Teraz, now. Co se mały poskakał za końmi przez rowy, co se pobrykał, co se zadem nawywijał, to jego ;-)
Ponieważ po ganiankach nr 1 Hucowi rurka zmiękła tylko do połowy, były ganianki nr 2, zdecydowanie subtelniejsze, żeby małego nie zamęczyć ;-)
Mały bardzo szybko skapitulował (zwłaszcza, że stado zaczęło go reprymendować, że ileż jeszcze mają z nim w w ramach solidarności latać...?? bo tu trawa stygnie... Siwka zwłaszcza dobiegała do niego wywijając gniewnie węże głową i prężąc złowieszczo szyjkę ;-)
Kapitulacja polegała na tym, że polecenia zaczęły być dla Huca zupełnie niekłopotliwe, miłe i sympatyczne ;-) Na koło poszedł grzecznie stępem, na wskazanie paluchem od razu zakłusował, na WHOA! stanął na obwodzie... a przy zmianie kierunku o dęba nie było mowy...!
Potem była oczywiście 15-minutowa oprowadzanka, bo fiutro na małym aż loczków podostawało od nadmiaru wilgoci ;-)
Na niedzielę zaplanowałam hucową jazdę testową. Żeby zobaczyć, co to panie będzie, gdy na małym zasiądę. A tu znienacka zapowiedział się narybek, co to nie był w sobotę i mniemałam, że już w ten weekend nie nadciągnie.
Nie bez obaw, czy narybek się na jazdę załapie, wzięłam Huca, osiodłałam swoim west-siodłem (o tyle swoim, co Siwkowym ;-) ruszyłam z ziemi, wsiadłam. Spięty był, łebek zadarty, prawie przytupywał w miejscu, ale po kilku delikatnych calvary stop (wariacja na temat zgięcie boczne) w końcu się uspokoił. W kłusie był już spokojniutki, joggował elegancko, ale było też kilka sprawdzających nawrotów wydłużonego kłusa (oczywiście na miarę krótkich huculskich nóżek ;-) W pełni pod kontrolą :-) W końcu mały wyparskał całe mnóstwo emocji i mógł zasiąść narybek :-)
Na pierwszy rzut oka problem z Hucem zdiagnozowany zastał jako: zbyt upasiony na swoje dotychczasowe klasyczne siodło (!!)
Co do zasady jestem zdecydowanym przeciwnikiem siodeł klasycznych. Jako niewygodnych. Podobnie jak klasycznej sztuki jeździeckiej. Nie podoba mi się i już. Sztuczne to, niepraktyczne, sztywne i w ogóle do niczego... I pomyśleć, że kiedyś dresaż mi się podobał... Fuj! ;-)
Wydaje się, że i Huc jest podobnej myśli, bo pod westówką zdecydowanie wyluzował :-) A narybek od tej pory chce jeździć tylko west, hihihihi... :-) Czyli mój chitry plan wdrożony ;-)))
A na padok zastodolny dotarła w końcu cywilizacja, co się nazywa halogen. Dotarła dzięki zaprzyjaźnionej, o której już tu wzmiankowano, STAJNI GOŁĘBIE ;-) Prawie, prawie widać po nocy okrągły wybieg, czyli mój ambitny plan zagęszczenia końskich treningów (dodatkowo: piątki i środy) ma szanse zostać wdrożony :-)
Z tej radości ad hoc wymyśliłam 4 kolejne miejsca, które koniecznie muszą być oświetlone, m.in. łąka-czworobok :-)
Siwki w weekend nie tknęłam. Wstyd! Finiu to chwilę na 7 m. linie popracował a Siwka nic a nic :-(
Aby zapobiec dalszym takim skandalom, mam mocne postanowienie brać zwierzaki do roboty z rana. Bo potem zawsze coś. A to Goście, a to narybek, a to zwózka drewna opałowego, a to pielenie przed zimą... ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz