Pogoda nieodmiennie dopisuje, sprzyja jeździe oraz szeroko pojętym pracom polowym.
W sobotę jeździecko dość konkretnie, Huc w roli głównej, w końcu sesja zdjęciowa, mała próbka poniżej. Muszę staranniej dobierać strój do fotografii, bo śmiech na sali, jak wyglądam ;-) A najgorsze, że narybkowi rodzice strzelają fotki albo i filmiki z jazd pociech i muszą mieć potem niezły ubaw oglądając mój image ;-)
Się popyla. Styl ubioru od sasa do lasa, spodzień przykrótki, ale grunt, że się jedzie ;-)
Się cofa.
LBI - w oczekiwaniu na NAGRODĘ :-)
Z Hucem się porobiło. Zapomnieć można o lonżowaniu narybków i nauce anglezowania. Huc po prostu odmawia takiej współpracy. O ile z samym siodłem polecenie okrążania i innych manewrów na kole wykonuje ładnie, z lekkim tylko szemraniem od czasu do czasu (czasem pacnę go ostrzegawczo w siedzisko siodła, zazwyczaj wystarczy jednak, że się nastroszę i podniosę głos) o tyle z narybkiem na grzbiecie robi 2 kroku po obwodzie, po czym staje na wprost z bezczelną miną i udaje, że nie kuma, o co mi chodzi. Na zwiększoną presję z mojej strony najpierw krzywi się i kładzie uchle a następnie szykuje się do dęba. Wyraźnie widać, że daje mi czas, żebym się odczepiła, bo inaczej... Wyuczył się błyskawicznie, że z dzieciakiem na plecach może sobie pozwolić na taki szantażyk na mojej osobie, bo nie wdam się wtedy w ostrzejszą potyczkę. Taki choler. Zupełnie nie mam pomysłu na tę strzałę w kołczanie Huca.Gdy zsadzam dzieciaka, żeby dosiąść krnąbrnego i pokazać, kto to rządzi, Huc myka pode mną jak anioł. Pełna kontrola, pełne posłuszeństwo, nic, czego można by się czepnąć... Tak mnie załatwia, cwaniaczek ;-) Wobec powyższego zmieniłam koncepcję nauczania jeździectwa, koniec z lonżowaniem... Na tym poletku mały wygrał ;-)
Jazda odbywa się więc luzem, na side-pullu, po placu manewrowym. Dzieciakom od razu wzrasta samoocena, pojawia się koncentracja, rodzic dumny jak paw, że dziecko samo... Oczywiście owo samo, to czasem boki zrywać, bo dzieciak coś tam usiłuje, Huc ze stoickim spokojem udaje, że nie rozumie i stoi z błogą miną a ożywia się dopiero wtedy, gdy wydam mu zdalnie komendę czy to słowną, czy to mową ciała :-) Ale nie jest najgorzej. Bez liny i bezsensownego latania po kole z telepiącym się na nim dzieciakiem, mała bestia bardzo ładnie współpracuje :-)
Narybek samodzielny.
...dla Osoby Fisia sezon jeździecki zakończony. Wymiękłam. Czyścić taką kupę ubłoconego futra to ponad moje siły, mimo, że do osobników cherlawych się nie zaliczam.
O ile konie wałęsając się tylko po łąkach, skałach i piaszczystych górkach były co najwyżej przykurzone, to teraz prezentują się całe w błocie. Bo któryś (podejrzewam Heniuta) ogłosił reaktywację łażenia po bagnach. Straszne Krzaki przestały być takie straszne, odkąd opadła z nich połowa liści i stały się nieco przezroczyste. I widać, co za nimi siedzi. Że za nimi siedzi NIC. Chodzi się więc ścieżką przy Strasznych Krzakach nad rzekę, parami. Najczęściej Heniu z Fisiem, Siwka z Hucem czasem do nich dołączą. A czasem nie. No. W każdym razie Fiś siedzi w rzece i wyjada, co tam znajdzie, ale na gwizd wylatuje z bagna ochoczo. Słychać jeden wielki bulgot i przewalanie się cielska we wodzie, łomot i trzask łamanych krzaków. I wyłania się z odmętów pędzący wściekle Fisiu. Po wyskoczeniu na suche wydaje z siebie kwik, pierd, robi wierzg i zdecydowanie dodaje. I przylatuje hamując tuż przede mną. Po takim efektownym przybyciu nie muszę chyba mówić, jak cielsko Fisia wygląda? Utytłany, ubłocony i mokry. Do połowy tłustych boczków. I tu dobrnęliśmy do sedna, dlaczego dla Osoby Fisia sezon jeździecki zakończony ;-)
Ale na Siwce się jeździ. W niedzielę nawet 2 razy :-) Bo Siwe-Czyściocha w wodzie moczy co najwyżej nóżkę po pęcinę i po wodzie nie lata, tylko majestatycznie z niej wychodzi. Jeśli lata, to po stałym lądzie... Poza tym sierść ma o połowę krótszą od Fiśka-Mamuta. W związku z powyższym czyszczenia u Siwki nie-za-wiele...
W niedzielę pierwsza jazda krótka, bo zaraz nadjechał narybek, druga dłuższa i na dokładkę prawie po nocy. Tym razem na różowiutkim hackamore. Siwka niezależnie od tego, czy ma coś w pysku czy nie, próbuje się zbierać do kupy, szyjkę zaokrąglać i łebek opuszczać. Chyba, że coś wypatrzy w oddali ;-)Na obu jazdach Siwe lekko pobudzone; przy pierwszym wsiadaniu zaliczyłyśmy pierwszą mini-panikę z siodła. Bo coś tam hen za rzeką było (2 krowy), nie pozwoliłam się kręcić przy wsiadaniu i pooglądać. Był przytup w miejscu z zadartą głową i wytrzeszczem. Wystarczyło jednak mini zgięcie wodzą i Siwe momentalnie wróciło na ziemię :-) Choć całą jazdę dreptało bardzo energicznie.
6 komentarzy:
Myślę, że musisz pokombinować z jakąś niewygodą dla niego, kiedy odmawia współpracy z dzieciakiem na grzbiecie. Machanie liną niestety nie wchodzi w grę, ale może nie wiem... podnoszenie nóg (mp. pukając carrotem)? Przestawianie przodu? Chody boczne? Czyli mówisz mu: masz wybór - albo chodzisz grzecznie z dzieckiem, albo chodzisz bokiem/przestawiasz przód/podnosisz nogi/coś innego niewygodnego. Myślę, że szybko wykombinuje, że opłaca się chodzić w kółko, bo wtedy ma spokój.
Inna opcja to wziąć go pod włos - czyli ciasteczka poukrywane na ujeżdżalni i zamiast po kole, chodzenie od ciasteczka do ciasteczka :) Założę się, że hucyk by wolał to drugie (hihi).
Taaaak... W teorii to brzmi pięknie... Wygoda-niewygoda... Zdaje się, że Koleżanka ma do czynienia głównie z kuńmi ślachetnymi... ;-) Huce to jest zupełnie inna końska liga... On WIE, że jak ma na sobie dzieciaka, może mi na nosie grać, bo ostrzej nie zadziałam... Bo mi dzieciak zleci przez zad... Mogę se machać, pukać, niewygodzić... On na linie chodzi bardzo ładnie; staje, cofa, stick to me - nawet z dzieciakiem. Chodzi o chodzenie w kółko, jak przy lonżowaniu - TYLKO TO mu się NIE PODOBA... A ciastka odstawiłam niemal w 100%. Nie każde LBI się nimi tak cudownie motywuje, jak głosi doktryna PNH. Ten akuratnie typek od ciasteczek lekko schamiał i jak ma swój dzień, to uważa, że mu się łakotka NALEŻY za jakikolwiek manewr ;-)
Ano właśnie, hucuły to zupełnie inna końska liga. Kiedyś jeździłam w stajni huculskiej i dwa wnioski stamtąd wyniosłam. Po pierwsze - nigdy własnego hucuła, one mają zbyt silne przywiązanie do swego zdania; po drugie - tylko osoby pracujące z hucułami mogą wiedzieć, co w nich siedzi. Dlatego to, co napisała Thilnen, to czysta teoria, nie mająca nic wspólnego z huculską rzeczywistością.
Hucuł już dokonał wyboru i załapał, co jest jego kartą przetargową. Skąd w ogóle pomysł, że chodzenie z dzieckiem ma być dla niego mniej niewygodne niż chodzenie bokiem czy inne wymyślone niewygpdy? Skoro dla niego niewygodą jest chodzenie z dzieckiem na lonży po kole?
Pomijając fakt, że nie należy niczego uczyć konia w sytuacji niekontrolowanej, kiedy nie możemy wykorzystać wszystkich swoich możliwości - czyli w tym wypadku huc z kartą przetargową na grzbiecie. Bo w najlepszym wypadku nasz autorytet legnie w gruzach. W najgorszym ... wolę nie mówić.
Niestety, nie da się dosłownie przenosić doświadczeń z jednego konia na innego, w dodatku w sytuacjach zupełnie innych.
A. T-D.
Ano DOKŁADNIE tak :-) Dlatego zmieniłam koncepcję nauczania. Nie ma co walczyć z małym, bo się nam relacja sypnie a mamy dość fajną. Zwłaszcza w porównaniu z tym, co było na początku... Trzeba Małego Dziada intelektem jakoś podejść... Chitrze, żeby było, że wygrał, ale robił to, co ja chcę... ;-) Z kłusem pod dzieciakami będziemy kombinować na okrągłym wybiegu, luzem. Najpierw jednak "narybki" muszą się nauczyć powodować Hucem w stępie 99,9% skutecznie...
Fakt, z hucułami nie miałam do czynienia, więc być może nazbyt idealistycznie podeszłam do zagadnienia :) Pamiętam, jak Linda opowiadała o facecie, który nie mógł swojego LBI za cuda świata zmusić do przeskoczenia jakiegoś niziutkiego drąga. Prosił, machał carrotem, wreszcie smagał stringiem - koń nawet nie mrugnął, nie mówiąc już o skakaniu. W końcu Linda podeszła, wzięła od faceta linę i jako 4 fazę musnęła konia końcem sticka koło ucha (wcześniej zaobserwowała, że mocno reaguje na muchy, które tam siadają). Jak się można domyślić koń pofrunął nad drągiem i na tym się problem skończył :) LBI cfane są, ale można je przechytrzyć, jak się jest Lindą Parelli w każdym razie :P
Też pamiętam takie opowieści Lindy: raz go w ucho, innym razem w podbrzusze... Bez dzieciaka na Hucu to ja jestem też Linda ;-) Problem wstępnie zażegnany, narybki już trochę ogarnięte jeździecko, jakoś sobie radzą. Aczkolwiek to tylko kwestia czasu, kiedy "mały" zaserwuje nam jakąś nową strategię ;-) Huce to nad-konie po prostu :-)))
Prześlij komentarz