...ledwo się dziś w pracy klawiatury trzymam. Nie dość, że ostatni tydzień w wariackim stylu (ostatni raz nocowałam w przyzwoitych warunkach - czyli w miejskim domu - tydzień temu), to i weekend nie-najspokojniejszy, oględnie rzecz ujmując.
Siwe aportuje słomkę ;-) (foto by Bebo Gośka)
Pojechały na wieś Dzieci, zgodnie obietnicą. Żeby nie tracić czasu, zaraz po przyjeździe, czyli w piątek przed wieczorem, zaczęliśmy ostro działać. Na początek: ekspresowe sprzątanie padoków (na sobotę wróżyli burze, lepiej żeby się wyrobaczone odchody nie rozpłynęli ;-), potem końskie ścieżki. Ostatnie opady dały popalić, trochę nam powciągało żwirki-kamyczki, trzeba było koncepcję zagruzowywania poulepszać. Testujemy teraz nową technologię produkcji.
Najpierw zdejmowanie błocka (z 10 cm. narosło), potem sypanie starego cementu, rozbijanie na sypko a przynajmniej na małe grudki. Na to stare cegły, rozbijanie na kawałki wielkości pięści lub większe (w zależności), odpowiednie poziomowanie (spadki), na to tzw. żwir (który dla mnie de facto żwirem nie jest tylko gruboziarnistym piachem z mniejszymi i większymi otoczakami) i ubijanie tegoż (ubijakiem). Reasumując: niezły zapierdziel.
Nie wdając się w szczegóły, budowlany bilans weekendu jest imponujący: 3 połacie ścieżek wykonane (zneutralizowane największe zastodolne błotowiska), pasmo Gawłowskich Himalajów (zwanych Pasmem Patrycego - od imienia głównego Twórcy) udrożnione (malownicze aranżacje z kamiennych głazów) i przygotowane do penetrowania przez konie. W sumie 5 potężnych kamienno-piaskowych górek rozplantowaliśmy!
Nowości zostały już przetestowane przez Huca pod jeźdźcem. Chitrze, nie narażając własnej osoby, dzieciaki na sznurku się prowadzało po górach :-) Jakaż to genialna koncepcja, mieć małe dzieciaki pod ręką do testowania (wiadomo, małe szybciej się zrośnie, jakby co ;-))) Jednakowoż przy Hucu małe ryzyko obalenia się. Ten po górach łazi jak stara wyga: głowę opuści, kopytem podłoże najpierw sprawdzi... W przyszłym wcieleniu: tylko huce. Żadnych ślachetnych ;-)
I teraz przejście do sedna: wizytacje.
W sobotę odwiedziła nas Nie-Byle-Osoba: Natalia, Strasser Hoofcare Professional na Ukrainę i Węgry! Przyjechała do Nowego z podręcznikowo patologicznymi kopytami. Pooglądała, pokomentowała i zawyrokowała, że koń nadaje się do leczenia w klinice...! Ciekawe, co by powiedziała, gdyby go zobaczyła 5 tygodni wcześniej, przed przyjazdem na naszą bezstajenność... aż dziw, że on w ogóle chodził!
Nowy został zwerkowany przez Strasser Hoofcare Professional stricte po strasserowsku (włos mi się zjeżył na ten widok, bo faktycznie jest to mocno inwazyjne rżnięcie), ale kuń przeżył. Został jednak wywalony na noc spod wiaty - zakaz stąpania po czymkolwiek twardym.
Na początku miałam dużą chęć pokazać Strasser Hoofcare'owi Siwkę (cały czas utyka mi na ten prawy przód), ale zrezygnowałam. Już ja tam wolę skrobać ją sobie pomalutku-powolutku... I niech łazi po kamieniach... Bo po cholerę całe to nasze zagruzowywanie, jakbym miała konie na miękkiej łące trzymać...
Nowy odjechał w niedzielę wczesnym rankiem na Mazury (po sporych perturbacjach z ładowaniem do przyczepy; a do diabła z końmi nie parellistycznymi ;-), gdzie go Strasser Hoofcare Professional będzie codziennie doglądać i dalej werkować (kurcze, po takim cięciu zastanawiam się, co tam jeszcze można codziennie niwelować...???), a potem zapadnie decyzja, co dalej: klinika czy co innego.
Uczucia, co do metody mam mieszane. Zdecydowanie naturalne werkowanie to to dla mnie nie jest. Właścicielka Nowego zdecydowała się w przypływie desperacji; Nowy był do tej pory robiony tradycyjnie. I kuty na rozmaite sposoby. I wiecznie kulejący... A lat 16 i patologia kopytowa od małego (jako źrebak niewerkowany, bo po co...?)
Bardzo jestem ciekawa rezultatów takiego leczenia... W przypadku Nowego być może tak trzeba...
Ale zalecenia żywieniowe zdecydowanie mi się nie podobają. Bliżej im do tradycyjnego żywienia (owies, owies, owies a suplementy kopytowe cynk-miedź-selen etc. to bullshit...)
To ja już zdecydowanie bardziej wolę nurt Jackson'owsko-Remey'owski i tego będę się trzymać.
A na konia żadnego w weekend nie wsiadłam.
Dzieciarnię (małą) woziłam na Hucu, Gośka wsiadła na Fiśka przy całej kupie widzów i zaliczyła pierwszy na Fisiu kłus na linie (kłusowała na nim ze 3 lata temu, ale to się nie liczy, bo Fisiu zakłusował sam, doleciał do bramki i sam sobie zrobił WHOA! A Gośka to po prostu przeżyła. Na pasażera ;-).
Bez liny tylko stępowała (mimo, że zgięcia boczne ładnie działały), bo jej zdaniem Fisiu za bardzo zerkał na ludzi i sprawdzał, czy jego popisy robią odpowiednie wrażenie. Bardzo lubi być podziwiany ;-)
Z ziemi było dość godnie, tyle, że zapomniałam o naszych bardziej zaawansowanych numerkach. Bo i nie miał to być żaden pokaz, tylko przygotowanie do Gośkowego wsiadania. Widownia pojawiła się całkiem znienacka, spontanicznie; Oblubieniec, zdaje się, ją ad hoc zorganizował, spod chałupy ;-)
W ramach popisów Fisiu chciał nawet Gośce zaproponować galop, już sobie kwiknął pod nosem, już się zaokrąglił, już przygotowywał pierwsze foule... ale został pouczony przeze mnie słówkiem EJ! i momentalnie go oświeciło, że chodzi mi tylko o grzeczny, normalny kłus ;-)
Coś czuję, że rada-nie-rada muszę zacząć na niego zacząć wsiadać... Z powodu niedyspozycji Siwki, cóż innego mi pozostało? Jak nie Fiś , to albo Huc, albo... ROWER :-))
Ale jazdy na Siwce żal... Oprócz joggu, taki mi ostatnio tropiący stęp przez cały czworobok zaproponowała... Wyraźnie było czuć jej rozluźnienie, rozciąganie grzbietu, szukanie wygodnego ustawienia w dole...
Boże, myślałam, że nie dożyję Takiego Stanu pod Siodłem u Siwki...
..w związku z odjazdem Nowego, Heniu wrócił do stada. Czyli znów wszyscy razem. Prowadzają się, wędrują... Znowu ruch w interesie.
Siwe decyduje o rozkładzie zajęć stada. Na początek wyprowadziła się spod wiaty na podwórku i zarządziła, że wszyscy śpią razem, pod Wiatą Dziadków, na łące. Wieczorem zastałam ich drzemiących tamże w parach: Heniu + Huc, Siwka + Szaman. Tak ładnie ich ustawiła, że wszyscy się zmieścili, mimo, że zadaszenie dla 2 koni, i to zaprzyjaźnionych ;-)
Dziś o świcie zajęcia w podgrupach: Siwka z Szamanem na łące, Heniu z Hucem pod Wiatą Kasztanową. Musiałam jednak zrobić przetasowanie: Siwe do Henia, Huc z Szamanem z powrotem na piach. Koniec świętowania. Znowu mi się roztyją a ledwo co schudli...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz