W tygodniu skosiliśmy łąkę, lada moment zwózka. W tym roku zdecydowaliśmy się na wczesny pokos, trawa wprawdzie już wykłoszona, choć jeszcze nie po pas (taką lubimy ciąć: przerośniętą, lekko zdrewniałą), ale dzięki temu mamy nadzieję zebrać jeszcze ze 2 pokosy w tym roku (a jeden - na bank). Siana mamy jeszcze spory zapas zeszłorocznego, mam nadzieję, że się, kurka, jakoś z obecnym pokosem upchniemy gdzieś ;-)
Upały zrobiły się lekko nadmierne, jeździć się nie chce. Ani w ogóle nic robić. Koniom też. Snuje się toto...
W sobotę zmusiłam się, żeby wleźć na Siwca przed przyjazdem narybku na jazdę (przed 17.00)...
Siwe paraduje teraz w błękicie (kiedy te fotki z końcu porobię...??), piękna jest; błękitny kantarek, na to błękitne ogłowie a pod siodło, na air-pada, turkusowy (prawie identyczny kolor) blanket. Z obiektem blanket oswajaliśmy się czas jakiś, bo Siwe kwestionowało potrzebę zakładania go na jej plecy. Że wełna, że za ciepło, że zapach dziwny... ;-)
Jazda sympatyczna, Siwe od czasu do czasu robi występy lewopółkulowe (małe sprzeciwianie się); zakładając, że to podsiodlana nuda, podniosłam poprzeczkę i - oprócz tego, co zwykle - kazałam dodatkowo zasuwać ścieżkami po paddock paradisie, w tłumie wałachów ;-) Wałach przed nami, wałach za nami... Heniu uciekał, Fisiu nas ścigał... Miałam tylko nadzieję, że który nie kwiknie znienacka i nie zaproponuje wściekłego galopu ;-) Aczkolwiek Dziadek-Heniu jako czołowy gwarantował spokojny pochód ;-)
Miałyśmy też zabawę: polowanie na muchy siedzące okazjonalnie na Fisiu. Fisiu najpierw się odsuwał, gdy najeżdżałam na niego Siwką, ale szybko się zorientował w celu naszego naruszania jego sfery intymnej i stał z ukontentowaniem. Momentami musiałam się jednak popisywać niezłą ekwilibrystyką, żeby daną muchę załatwić; zastanawiałam się, kiedy wyczerpie się Siwa cierpliwość do moich wygibasów i wychyleń na jej grzbiecie, ale Siwe było ostoją końskiej wyrozumiałości i spokoju :-)
Siwe w ogóle jest takie fajne, że nawet mi się nie chce do innych koni siodłem kalać.
Hucyk od miesiąca tylko pod narybkiem, grzeczny, nie ma potrzeby korygować kolegi, więc po co wsiadać ;-)
Fisiu z kolei za duży, nogi mi się zadzierać nie chce... ;-) No i nasze obcowanie naziemne w 100% zaspakaja nasze potrzeby wchodzenia we wzajemne interakcje... Wczoraj znów były wygłupy w postaci namolnego przynoszenia mi wiaderka... Tak się rozochocił, że próbował nawet przytargać w paszczy takie większe, 20-litrowe, do połowy wypełnione wodą... Wodę oczywiście po drodze wylał, wiaderko doniósł puste :-) A jakby tak łapał za pałąk, a nie za brzeg, to może i by doniósł...? Ciekawe, czy ma na tyle pary w pysku... ;-))
W sobotę majstrowanie przy Siwych kopytach. Przody poszły na warsztat. I nic szczególnego by w tym nie było, gdyby nie fakt, że operacja miała miejsce przed bramą, z dala od koni... Siwe - spokój stoicki. Wręcz lewopółkulowe małe foszki: dajcie trawę skubać a nie mi tu na kopycie wisicie...!
A potem był wypas; najpierw testowo puściłam linę, potem odpięłam linę... Siwe, dzikie Siwe, pasło się samodzielnie, z dala od koni, bez trzymanki, spokojniutko jak aniołek...
Tak, konie się zmieniają... Trudno w to uwierzyć...
W niedzielę reaktywacja padoku rzecznego. Znaczy chaszczy i krzaczorów porastających nad-rzecze. Trawy i inne badyle po pas. Rozbroiłam ogrodzenie, zawołałam. Fisiu na czele, wkroczył śmiało w gąszcz, za nim cała reszta. Początkowo trzymały się ciasno, wszystkie razem, w myśl zasady: w kupie raźniej, potem rozłaziły się parami. Po 1,5 godzinie wylazły obżarte, przyszły postać pod wiatą. Poszłam zamykać wyjście (na pierwszy raz wystarczy, niech siedzą na łące, tam też jest co skubać...), patrzeć drałują za mną, żeby jeszcze nie zamykać, że wychodzą... Tym razem Siwe na czele, śmiało popedałowało kolonizować nowe przestrzenie... Po jakimś czasie, na gwizd, przygnały jednak - zastępem - galopem :-) Porządne konie :-)Każdy po kolei inkasował ciasteczko, ku pamięci, że tak ma być :-))
Z racji upałów zamiast kalać się nadmierną pracą fizyczną (oprócz obowiązkowego sprzątania kup), zasiadałam w cieniu z przenośnym DVD i studiowałam Clintona Andersona. Zmęczyłam 4 płytki - całe Solving problems - po raz pierwszy :-) Teraz pora na Riding with Confidence :-)
Super sprawa takie małe DVD... Że też tyle czasu zwlekałam z zakupem...!
2 komentarze:
moglabym poprosic o przepisik na tak skuteczne wyuczenie kopytnych przychodzenia na gwizdanie?
zaczynac na wybiegu czy od razu na pastwisku? jak egzekwowac jesli by olewaly wiedzac juz o co chodzi?
domyslam sie, ze glownym motywatorem ma byc zarelko, ale nie zachecajaco tylko w nagrode jak juz przyjda?
bede wdzieczna:)
Hmmm, dzięki metodom naturalnym takie rzeczy robią się właściwie same ;-) Zaczynasz od odangażowania zadu na linie, potem na wolności, potem dodajesz jakąś komendę, wzmacniasz (pozytywne wzmocnienie np. żarciem) i masz...
Generalnie trzeba mieć z końmi dobry kontakt. Muszą Cię lubić. I szanować oczywiście. Czyli musisz być dla nich liderem.
Pastwisko na początku raczej odradzam. Żarcie mają, kolesie są... Cóż więcej do szczęścia potrzeba... (w upały - wody ;-)
Siwe np. przychodzi na szept: mówię cichutko "Siwku...!", kiwam przywołująco paluszkiem, Siwe zostawia żarcie i przychodzi (w 99,9%)... Jeśli nie (0,01%) odangażowuję zad za odległość... I wtedy przychodzi...
Prześlij komentarz