...4 dni na wsi i żeby prawie nic nie pamiętać...? Co się działo...? Tak to jest, gdy lata już nie te i notatek się nie robiło na bieżąco... A mgliście pamiętam, że byłoby o czym pisać, uh...!
Była wizyta w zaprzyjaźnionej stajni i praca z naturalnie surowym koniem. Dzikim. Siwym. Działo się. Siwego ulubiona forma ucieczki - do góry. Siwy grubaśny (miętkie ciałko), ale nieszczególnie wycwaniony, więc mimo pokaźnej masy nie dał mi rady ;-)) Na dokładkę bystry, szybko chwytający. Dogadaliśmy się szybciutko. Potem stał z opuszczoną głową, wyraźnie szukający kontaktu. Przypadł mi ów siwy (właściwie siwka ;-) do gustu. Kombinuję teraz, jak by tu właścicieli zapłodnić myślą o naturalnej ścieżce kariery dla ich zwierzaka... ;-) Bo póki co biedak jest jedynie lonżowany, podobno nieszczególnie skutecznie - chodzi tylko w jedną stronę :-(
Była robota kopytowa. A jakże, zgodnie z samo-obietnicą. Znów zadki Hucyka i przody Fisia. Siwkę tym razem sobie odpuściłam, ale wnikliwie przyjrzałam się siwym kopytom i cóż NAGLE ;-) spostrzegłam?? Strzałki jak dzwony! Szerokie po same piętki... Kurczaki, niezłe są...! Ale pazury się robią. I to dość szybko. W weekend musowo się do Siwki doczepię.
Były pojedyncze (WSTYD!) zabawy z ziemi: z Fisiem liberty na poważnie (mimo, że BARDZO DŁUGA PRZERWA - geniusz, panie), z Siwką spacery na sienną łąkę, oglądać samochody terenowe w trakcie wymiany koła, bawić się w touch it w terenie (lekko nie było, Siwe mega-rozproszone, gałujące i pytające czego? czego?)...
Była jedna jazda (WSTYD! WSTYD! WSTYD!) na Siwce, w niedzielny wieczór. I ciekawa obserwacja. Przed jazdą psikanie anty-owadzie, więc Siwe lekko ożywione; siodłanie w innym niż zwykle, ciasnym miejscu, więc nadal oko bystre... Po zasiądnięciu - Siwe złapało taką zawiechę, że aż obudził się we mnie lekki niepokój, czy aby nie wpędziłam zwierza w katatonię ;-) Jakaś ona podejrzanie grzeczna pod siodłem ;-) ZA KAŻDYM RAZEM tak jest. Ale na pomoce reaguje ochoczo, kłusuje żwawo, tyle że na komendę STÓJ! momentalnie flaczeje... Cóż, pewnie taki urok konia robionego od początku naturalnie ;-)
Była budowlanka. Nowa wiata cała już pod dachem (Oblubieniec nawet bukiet na blasze umieścił. Że niby wiecha ;-) Długa ściana od strony łąki zabudowana, został tylko wysoko pas na okna (A co. Wzdłuż całej ściany będę miały kunie okna, od wschodu. Na pobudkę ;-) Teraz robi się podłoże i krótka ściana od strony zastodola.
Pod starą wiatą kontynuacja utwardzania podłoża. Miało być kamieniowanie, skończyło się na super fajnej posadzce ze starych cegieł. Pięknie jest :-)
Było, było, było... A co będzie? W piątek o świcie przyjeżdża do nas nowy Dziadek. Ciut młodszy od Henia, też wielkopolak :-) Oczywiście dzień na żądanie i hajda w czwartek po robocie na wioskę :-)
A na koniec: rodzynek. Do długich bojach toczonych sama ze sobą, kombinacjach finansowych, ciułaniach, odejmowaniu sobie od pyska... zamówiłam Natural West Bridle... I oto jest... Cudne...
Powiesiłam je sobie koło łóżka i zachwycam się po przebudzeniu... (bu-ha-ha, robię się sentymentalna jak jaka gimnazjalistka... Zdaje się, że to prawda, że z wiekiem ludzie dziecinnieją :-))
"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli
poniedziałek, 27 czerwca 2011
poniedziałek, 20 czerwca 2011
Sprawy kopytowe
Sobota pod znakiem werkowania. Niedziela - dzień otwarty w Gawłowie, czyli kupa gości.
W sobotę poczułam wolę bożą; wzięłam narzędzia Oblubieńcowe (+ swój mały tarnik hobby DICK) i przytargałam Hucyka pod kasztanowca. Hucyk próbował na początku zwiać (czyżby nie wierzył w moje UMIEJĘTNOŚCI...??? ;-) szybko doszliśmy jednak do porozumienia (ekspresowe wybiórcze 7 zabaw, do zadyszki ;-) i mały stał jak aniołek, przywiązany do ziemi. Na warsztat poszły zadki. Obniżyłam kąty wsporowe (vel piętki), skróciłam pazurki. Nawet nieszczególnie się umęczyłam. Mały odszedł zadowolony, że przeżył ;-) a pod drzewo nadciągnęła Siwka. Jej też uwiesiłam się na zadach. Tutaj było trochę więcej roboty, bo Siwe wyłupało sobie szpetnie kawał kopyta, nawet się dziwiłam, że nie kuleje... Siwe jednakowoż twarde jest; przycięło się, przypiłowało i Siwka śmignęła objadać przed-bramię.
Siwe chodzi już tam samo, na przywołanie lub pokazanie paluchem, aliści woli, gdy kręcę się tam razem z nią. Gdy wracam na podwórko, Siwe za chwilę też wraca. Ostatnio biegiem. Tak się pilnuje. Planuję zrobić eksperyment i przejść się naszą polna drogą z Siwką luzem. Ciekawe, jak daleko zajdziemy ;-)
Już po siwych kopytach czułam się jak po pakowaniu na masę. A jeszcze mnie licho podkusiło wziąć Fiśka. Tu spodziewałam się porażki, bo Szamanisko zaraz się pewnie znudzi, zacznie grymasić, nogi wyrywać... A jeszcze przywiązany tylko do ziemi...? Da mi popalić, jak nic...!
A tu siurpryza. Fisiu ani razu nie próbował zabrać nogi...! Miotałam się z obcęgami, ręce mi więdły, bo ten to dopiero ma róg jak się patrzy...! Tarnik potem ledwo trzymałam w łapach. Całe szczęście, że konie łażą ostatnio po bagnie a i deszcz popadał i kopyty lekko zmiękły...! Ledwo dałam radę, ale jakoś poszło. Oczywiście tylko przody, bo do zadów chyba bym się nawet nie dowlokła ;-) 6 kopyt jednego dnia - mój życiowy rekord :-) W niedzielę - zakwas totalny. Wolę sobie nie wyobrażać, co by było, gdybym nie pakowała na siłowni regularnie ;-)
I teraz oczywiście jest postanowienie - co tydzień trenujemy z narzędziami :-)
W niedzielę najazd gości-psiarzy. Buła oszalała, bo wśród gości znalazł się m.in. jej hodowca :-) Co psy wyczyniały, lepiej nawet nie wspominać; wystarczy, że napomknę, że w trakcie wizyty mieliśmy potężną burzę-gradobicie, po której psy popisywały się zapasami w błocie :-)
Konie przyjęły gości chętnie, Siwe tylko poprosiło, żeby ją (pasącą się na podwórku) do koni wpuścić, ale na padoku ludźmi się interesowała, podchodziła, sterczała z błogą miną. Dzielny zwierzak zważywszy, że kiedyś wiała na widok obcych (a już mężczyzn - w szczególności).
W sobotę poczułam wolę bożą; wzięłam narzędzia Oblubieńcowe (+ swój mały tarnik hobby DICK) i przytargałam Hucyka pod kasztanowca. Hucyk próbował na początku zwiać (czyżby nie wierzył w moje UMIEJĘTNOŚCI...??? ;-) szybko doszliśmy jednak do porozumienia (ekspresowe wybiórcze 7 zabaw, do zadyszki ;-) i mały stał jak aniołek, przywiązany do ziemi. Na warsztat poszły zadki. Obniżyłam kąty wsporowe (vel piętki), skróciłam pazurki. Nawet nieszczególnie się umęczyłam. Mały odszedł zadowolony, że przeżył ;-) a pod drzewo nadciągnęła Siwka. Jej też uwiesiłam się na zadach. Tutaj było trochę więcej roboty, bo Siwe wyłupało sobie szpetnie kawał kopyta, nawet się dziwiłam, że nie kuleje... Siwe jednakowoż twarde jest; przycięło się, przypiłowało i Siwka śmignęła objadać przed-bramię.
Siwe chodzi już tam samo, na przywołanie lub pokazanie paluchem, aliści woli, gdy kręcę się tam razem z nią. Gdy wracam na podwórko, Siwe za chwilę też wraca. Ostatnio biegiem. Tak się pilnuje. Planuję zrobić eksperyment i przejść się naszą polna drogą z Siwką luzem. Ciekawe, jak daleko zajdziemy ;-)
Już po siwych kopytach czułam się jak po pakowaniu na masę. A jeszcze mnie licho podkusiło wziąć Fiśka. Tu spodziewałam się porażki, bo Szamanisko zaraz się pewnie znudzi, zacznie grymasić, nogi wyrywać... A jeszcze przywiązany tylko do ziemi...? Da mi popalić, jak nic...!
A tu siurpryza. Fisiu ani razu nie próbował zabrać nogi...! Miotałam się z obcęgami, ręce mi więdły, bo ten to dopiero ma róg jak się patrzy...! Tarnik potem ledwo trzymałam w łapach. Całe szczęście, że konie łażą ostatnio po bagnie a i deszcz popadał i kopyty lekko zmiękły...! Ledwo dałam radę, ale jakoś poszło. Oczywiście tylko przody, bo do zadów chyba bym się nawet nie dowlokła ;-) 6 kopyt jednego dnia - mój życiowy rekord :-) W niedzielę - zakwas totalny. Wolę sobie nie wyobrażać, co by było, gdybym nie pakowała na siłowni regularnie ;-)
I teraz oczywiście jest postanowienie - co tydzień trenujemy z narzędziami :-)
W niedzielę najazd gości-psiarzy. Buła oszalała, bo wśród gości znalazł się m.in. jej hodowca :-) Co psy wyczyniały, lepiej nawet nie wspominać; wystarczy, że napomknę, że w trakcie wizyty mieliśmy potężną burzę-gradobicie, po której psy popisywały się zapasami w błocie :-)
Konie przyjęły gości chętnie, Siwe tylko poprosiło, żeby ją (pasącą się na podwórku) do koni wpuścić, ale na padoku ludźmi się interesowała, podchodziła, sterczała z błogą miną. Dzielny zwierzak zważywszy, że kiedyś wiała na widok obcych (a już mężczyzn - w szczególności).
poniedziałek, 13 czerwca 2011
Zwózka, wizytacje i inne
Siano zwiezione (15 bel), łąka odrasta na kolejny pokos.
Ekspresowo rośnie trawa u nas w tym sezonie, ledwo konie objedzą kwaterę, zamyka się toto a po tygodniu już widać odrosty...! Nadrzecze tak zarośnięte, że konie, jak wlezą w bagno, to ledwo je widać...! Ostatnio nie mogłam namierzyć Szamana, tak się zagłębił, nawet czubek ucha nie wystawał ;-) Żarcia tyle, że spaślaki siedzą w chaszczach 1-1,5 godziny i ledwo się dotaczają w okolice okrągłego wybiegu spać pokotem ;-)
Nijak się ich nie odchudzi, cholerka. Fiś znów ma żeberka pochowane a jak wygląda Hucyk to już lepiej nie mówić... Futerko przyciasne prawie mu się przeciera na łokciach ;-)) Nawet Siwe wygląda jak markowe AQH, taka okrąglutka. Chyba będę musiała zainwestować w kagańce z małą dziurką na pojedyncze źdźbła ;-) Tylko czy taki kaganiec nie jest zbyt łatwo zdejmowalny... Zaraz się porozbierają, typki... W sumie mogłabym przetestować takowy na Hucyku, który jest egzemplarzem zdecydowanie zagrożonym otyłością... Ostatnio narybek nie mógł się nadziwić w czasie jazdy patrząc na hucykowy cień, że może tak pod koniem brzucho wisieć ;-)
W sobotę, w ramach sprawdzania huckowego stanu umysłu, załadowałam się na małego. Na wędzidle. Mały najpierw wypruł trochę zbyt żwawo do przodu, ale zaraz się wyciszył. Czyżby jednak trochę się pod narybkiem popsuł ;-)?
Jazda sympatyczna, chyba się mały na Siwkę pod siodłem napatrzył, bo zaczął na wewnętrzną wodzę ramę west przybierać ;-) Do tego zwrotny, na dosiad chodzi (vel na focus: oczy-pępek...), stopy wali jak należy...
Pod narybkiem też grzeczny, na ostatniej jeździe przeszłyśmy nawet do kłusa na oklep, którego się trochę obawiałam, bo Hucyk nie lubi, jak go ludzkie kości w plecki gniotą (Bebo-Gośkę ostrzegawczymi brykami informował, że zaraz pośle ją na glebę ;-) Pod narybkiem niczego takiego nie sugerował. Może dlatego, że jazda narybku to właściwie savvy on line - narybek sobie pasażersko siedzi a Hucyk dyga różne manewry i figury na moją komendę ;-) Czyli cały czas rozmawiamy sobie z Hucykiem na temat pecking order :-)
Potem były popisy, bo narybkowa mama robiła fotki i filmiki, żeby w tygodniu oglądać i wspominać (narybek jest maniakalnym miłośnikiem końskim). Konie stanęły na wysokości zadania a Siwe poproszone na koniec o odniesienie hucykowego klasycznego siodła, którym jej nie kalam (bo nie-westowe ;-) grymasiło, żeby obciachu jej przy ludziach nie robić (po co te podchody? to odczulanie?) tylko założyć, zapiąć i iść ;-)
Jeździecko na Siwce małe novum: zatrzymania zgięciem bocznym z kłusa... Nie dość, że od razu staje, to jeszcze siwa głowa idzie do mojego buta a Siwe flaczeje z westchnieniem...
Genialny koń... Zmieniłam jej wodze z Dark Podkowa na linowe, na dokładkę obciążone skórkami i Siwe już na sam ich ciężar się zaokrągla. W kłusie prawie przestała wyginać się odwrotnie (bad banana), wręcz przeciwnie: tak się uwypukla, że ledwo jej uszy widzę (cholerka, czy to aby nie auto-rollkur?? ;-) Muszę to koniecznie sfotografować lub wręcz sfilmować, żeby obejrzeć, jak wyglądamy. Znaczy ktoś musi, bo sama raczej nie dam rady ;-)
W niedzielę za to wizytowanie 2 zaprzyjaźnionych stajni przydomowych w okolicy. Nomen omen wyemigrowanych na wiochę Warszawiaków ;-) Chyba powinniśmy założyć jakieś Kółko Gospodyń Eks-Miejskich czy czegoś w tym rodzaju ;-)
Oczywiście zapomniałam coś jeszcze o Siwce... Stale wzrastająca dzielność Siwki godna jest odnotowania: bo nie dość, że za bramę chodzi pasać się na goło, całkiem luzem, to na dokładkę prawie daje się wypsikać owadzim sprayem!! A po podwórku chodzi jak po swoim; nawet nie zerknie, gdzie konie... Staje z bezczelną miną przed sprężyną prądową, każe otwierać i z godnością osobistą zasuwa na trawnik przed dom :-)
Ekspresowo rośnie trawa u nas w tym sezonie, ledwo konie objedzą kwaterę, zamyka się toto a po tygodniu już widać odrosty...! Nadrzecze tak zarośnięte, że konie, jak wlezą w bagno, to ledwo je widać...! Ostatnio nie mogłam namierzyć Szamana, tak się zagłębił, nawet czubek ucha nie wystawał ;-) Żarcia tyle, że spaślaki siedzą w chaszczach 1-1,5 godziny i ledwo się dotaczają w okolice okrągłego wybiegu spać pokotem ;-)
Nijak się ich nie odchudzi, cholerka. Fiś znów ma żeberka pochowane a jak wygląda Hucyk to już lepiej nie mówić... Futerko przyciasne prawie mu się przeciera na łokciach ;-)) Nawet Siwe wygląda jak markowe AQH, taka okrąglutka. Chyba będę musiała zainwestować w kagańce z małą dziurką na pojedyncze źdźbła ;-) Tylko czy taki kaganiec nie jest zbyt łatwo zdejmowalny... Zaraz się porozbierają, typki... W sumie mogłabym przetestować takowy na Hucyku, który jest egzemplarzem zdecydowanie zagrożonym otyłością... Ostatnio narybek nie mógł się nadziwić w czasie jazdy patrząc na hucykowy cień, że może tak pod koniem brzucho wisieć ;-)
W sobotę, w ramach sprawdzania huckowego stanu umysłu, załadowałam się na małego. Na wędzidle. Mały najpierw wypruł trochę zbyt żwawo do przodu, ale zaraz się wyciszył. Czyżby jednak trochę się pod narybkiem popsuł ;-)?
Jazda sympatyczna, chyba się mały na Siwkę pod siodłem napatrzył, bo zaczął na wewnętrzną wodzę ramę west przybierać ;-) Do tego zwrotny, na dosiad chodzi (vel na focus: oczy-pępek...), stopy wali jak należy...
Pod narybkiem też grzeczny, na ostatniej jeździe przeszłyśmy nawet do kłusa na oklep, którego się trochę obawiałam, bo Hucyk nie lubi, jak go ludzkie kości w plecki gniotą (Bebo-Gośkę ostrzegawczymi brykami informował, że zaraz pośle ją na glebę ;-) Pod narybkiem niczego takiego nie sugerował. Może dlatego, że jazda narybku to właściwie savvy on line - narybek sobie pasażersko siedzi a Hucyk dyga różne manewry i figury na moją komendę ;-) Czyli cały czas rozmawiamy sobie z Hucykiem na temat pecking order :-)
Potem były popisy, bo narybkowa mama robiła fotki i filmiki, żeby w tygodniu oglądać i wspominać (narybek jest maniakalnym miłośnikiem końskim). Konie stanęły na wysokości zadania a Siwe poproszone na koniec o odniesienie hucykowego klasycznego siodła, którym jej nie kalam (bo nie-westowe ;-) grymasiło, żeby obciachu jej przy ludziach nie robić (po co te podchody? to odczulanie?) tylko założyć, zapiąć i iść ;-)
Jeździecko na Siwce małe novum: zatrzymania zgięciem bocznym z kłusa... Nie dość, że od razu staje, to jeszcze siwa głowa idzie do mojego buta a Siwe flaczeje z westchnieniem...
Genialny koń... Zmieniłam jej wodze z Dark Podkowa na linowe, na dokładkę obciążone skórkami i Siwe już na sam ich ciężar się zaokrągla. W kłusie prawie przestała wyginać się odwrotnie (bad banana), wręcz przeciwnie: tak się uwypukla, że ledwo jej uszy widzę (cholerka, czy to aby nie auto-rollkur?? ;-) Muszę to koniecznie sfotografować lub wręcz sfilmować, żeby obejrzeć, jak wyglądamy. Znaczy ktoś musi, bo sama raczej nie dam rady ;-)
W niedzielę za to wizytowanie 2 zaprzyjaźnionych stajni przydomowych w okolicy. Nomen omen wyemigrowanych na wiochę Warszawiaków ;-) Chyba powinniśmy założyć jakieś Kółko Gospodyń Eks-Miejskich czy czegoś w tym rodzaju ;-)
Oczywiście zapomniałam coś jeszcze o Siwce... Stale wzrastająca dzielność Siwki godna jest odnotowania: bo nie dość, że za bramę chodzi pasać się na goło, całkiem luzem, to na dokładkę prawie daje się wypsikać owadzim sprayem!! A po podwórku chodzi jak po swoim; nawet nie zerknie, gdzie konie... Staje z bezczelną miną przed sprężyną prądową, każe otwierać i z godnością osobistą zasuwa na trawnik przed dom :-)
poniedziałek, 6 czerwca 2011
Sianokosy
W tygodniu skosiliśmy łąkę, lada moment zwózka. W tym roku zdecydowaliśmy się na wczesny pokos, trawa wprawdzie już wykłoszona, choć jeszcze nie po pas (taką lubimy ciąć: przerośniętą, lekko zdrewniałą), ale dzięki temu mamy nadzieję zebrać jeszcze ze 2 pokosy w tym roku (a jeden - na bank). Siana mamy jeszcze spory zapas zeszłorocznego, mam nadzieję, że się, kurka, jakoś z obecnym pokosem upchniemy gdzieś ;-)
Upały zrobiły się lekko nadmierne, jeździć się nie chce. Ani w ogóle nic robić. Koniom też. Snuje się toto...
W sobotę zmusiłam się, żeby wleźć na Siwca przed przyjazdem narybku na jazdę (przed 17.00)...
Siwe paraduje teraz w błękicie (kiedy te fotki z końcu porobię...??), piękna jest; błękitny kantarek, na to błękitne ogłowie a pod siodło, na air-pada, turkusowy (prawie identyczny kolor) blanket. Z obiektem blanket oswajaliśmy się czas jakiś, bo Siwe kwestionowało potrzebę zakładania go na jej plecy. Że wełna, że za ciepło, że zapach dziwny... ;-)
Jazda sympatyczna, Siwe od czasu do czasu robi występy lewopółkulowe (małe sprzeciwianie się); zakładając, że to podsiodlana nuda, podniosłam poprzeczkę i - oprócz tego, co zwykle - kazałam dodatkowo zasuwać ścieżkami po paddock paradisie, w tłumie wałachów ;-) Wałach przed nami, wałach za nami... Heniu uciekał, Fisiu nas ścigał... Miałam tylko nadzieję, że który nie kwiknie znienacka i nie zaproponuje wściekłego galopu ;-) Aczkolwiek Dziadek-Heniu jako czołowy gwarantował spokojny pochód ;-)
Miałyśmy też zabawę: polowanie na muchy siedzące okazjonalnie na Fisiu. Fisiu najpierw się odsuwał, gdy najeżdżałam na niego Siwką, ale szybko się zorientował w celu naszego naruszania jego sfery intymnej i stał z ukontentowaniem. Momentami musiałam się jednak popisywać niezłą ekwilibrystyką, żeby daną muchę załatwić; zastanawiałam się, kiedy wyczerpie się Siwa cierpliwość do moich wygibasów i wychyleń na jej grzbiecie, ale Siwe było ostoją końskiej wyrozumiałości i spokoju :-)
Siwe w ogóle jest takie fajne, że nawet mi się nie chce do innych koni siodłem kalać.
Hucyk od miesiąca tylko pod narybkiem, grzeczny, nie ma potrzeby korygować kolegi, więc po co wsiadać ;-)
Fisiu z kolei za duży, nogi mi się zadzierać nie chce... ;-) No i nasze obcowanie naziemne w 100% zaspakaja nasze potrzeby wchodzenia we wzajemne interakcje... Wczoraj znów były wygłupy w postaci namolnego przynoszenia mi wiaderka... Tak się rozochocił, że próbował nawet przytargać w paszczy takie większe, 20-litrowe, do połowy wypełnione wodą... Wodę oczywiście po drodze wylał, wiaderko doniósł puste :-) A jakby tak łapał za pałąk, a nie za brzeg, to może i by doniósł...? Ciekawe, czy ma na tyle pary w pysku... ;-))
W sobotę majstrowanie przy Siwych kopytach. Przody poszły na warsztat. I nic szczególnego by w tym nie było, gdyby nie fakt, że operacja miała miejsce przed bramą, z dala od koni... Siwe - spokój stoicki. Wręcz lewopółkulowe małe foszki: dajcie trawę skubać a nie mi tu na kopycie wisicie...!
A potem był wypas; najpierw testowo puściłam linę, potem odpięłam linę... Siwe, dzikie Siwe, pasło się samodzielnie, z dala od koni, bez trzymanki, spokojniutko jak aniołek...
Tak, konie się zmieniają... Trudno w to uwierzyć...
W niedzielę reaktywacja padoku rzecznego. Znaczy chaszczy i krzaczorów porastających nad-rzecze. Trawy i inne badyle po pas. Rozbroiłam ogrodzenie, zawołałam. Fisiu na czele, wkroczył śmiało w gąszcz, za nim cała reszta. Początkowo trzymały się ciasno, wszystkie razem, w myśl zasady: w kupie raźniej, potem rozłaziły się parami. Po 1,5 godzinie wylazły obżarte, przyszły postać pod wiatą. Poszłam zamykać wyjście (na pierwszy raz wystarczy, niech siedzą na łące, tam też jest co skubać...), patrzeć drałują za mną, żeby jeszcze nie zamykać, że wychodzą... Tym razem Siwe na czele, śmiało popedałowało kolonizować nowe przestrzenie... Po jakimś czasie, na gwizd, przygnały jednak - zastępem - galopem :-) Porządne konie :-)Każdy po kolei inkasował ciasteczko, ku pamięci, że tak ma być :-))
Z racji upałów zamiast kalać się nadmierną pracą fizyczną (oprócz obowiązkowego sprzątania kup), zasiadałam w cieniu z przenośnym DVD i studiowałam Clintona Andersona. Zmęczyłam 4 płytki - całe Solving problems - po raz pierwszy :-) Teraz pora na Riding with Confidence :-)
Super sprawa takie małe DVD... Że też tyle czasu zwlekałam z zakupem...!
Upały zrobiły się lekko nadmierne, jeździć się nie chce. Ani w ogóle nic robić. Koniom też. Snuje się toto...
W sobotę zmusiłam się, żeby wleźć na Siwca przed przyjazdem narybku na jazdę (przed 17.00)...
Siwe paraduje teraz w błękicie (kiedy te fotki z końcu porobię...??), piękna jest; błękitny kantarek, na to błękitne ogłowie a pod siodło, na air-pada, turkusowy (prawie identyczny kolor) blanket. Z obiektem blanket oswajaliśmy się czas jakiś, bo Siwe kwestionowało potrzebę zakładania go na jej plecy. Że wełna, że za ciepło, że zapach dziwny... ;-)
Jazda sympatyczna, Siwe od czasu do czasu robi występy lewopółkulowe (małe sprzeciwianie się); zakładając, że to podsiodlana nuda, podniosłam poprzeczkę i - oprócz tego, co zwykle - kazałam dodatkowo zasuwać ścieżkami po paddock paradisie, w tłumie wałachów ;-) Wałach przed nami, wałach za nami... Heniu uciekał, Fisiu nas ścigał... Miałam tylko nadzieję, że który nie kwiknie znienacka i nie zaproponuje wściekłego galopu ;-) Aczkolwiek Dziadek-Heniu jako czołowy gwarantował spokojny pochód ;-)
Miałyśmy też zabawę: polowanie na muchy siedzące okazjonalnie na Fisiu. Fisiu najpierw się odsuwał, gdy najeżdżałam na niego Siwką, ale szybko się zorientował w celu naszego naruszania jego sfery intymnej i stał z ukontentowaniem. Momentami musiałam się jednak popisywać niezłą ekwilibrystyką, żeby daną muchę załatwić; zastanawiałam się, kiedy wyczerpie się Siwa cierpliwość do moich wygibasów i wychyleń na jej grzbiecie, ale Siwe było ostoją końskiej wyrozumiałości i spokoju :-)
Siwe w ogóle jest takie fajne, że nawet mi się nie chce do innych koni siodłem kalać.
Hucyk od miesiąca tylko pod narybkiem, grzeczny, nie ma potrzeby korygować kolegi, więc po co wsiadać ;-)
Fisiu z kolei za duży, nogi mi się zadzierać nie chce... ;-) No i nasze obcowanie naziemne w 100% zaspakaja nasze potrzeby wchodzenia we wzajemne interakcje... Wczoraj znów były wygłupy w postaci namolnego przynoszenia mi wiaderka... Tak się rozochocił, że próbował nawet przytargać w paszczy takie większe, 20-litrowe, do połowy wypełnione wodą... Wodę oczywiście po drodze wylał, wiaderko doniósł puste :-) A jakby tak łapał za pałąk, a nie za brzeg, to może i by doniósł...? Ciekawe, czy ma na tyle pary w pysku... ;-))
W sobotę majstrowanie przy Siwych kopytach. Przody poszły na warsztat. I nic szczególnego by w tym nie było, gdyby nie fakt, że operacja miała miejsce przed bramą, z dala od koni... Siwe - spokój stoicki. Wręcz lewopółkulowe małe foszki: dajcie trawę skubać a nie mi tu na kopycie wisicie...!
A potem był wypas; najpierw testowo puściłam linę, potem odpięłam linę... Siwe, dzikie Siwe, pasło się samodzielnie, z dala od koni, bez trzymanki, spokojniutko jak aniołek...
Tak, konie się zmieniają... Trudno w to uwierzyć...
W niedzielę reaktywacja padoku rzecznego. Znaczy chaszczy i krzaczorów porastających nad-rzecze. Trawy i inne badyle po pas. Rozbroiłam ogrodzenie, zawołałam. Fisiu na czele, wkroczył śmiało w gąszcz, za nim cała reszta. Początkowo trzymały się ciasno, wszystkie razem, w myśl zasady: w kupie raźniej, potem rozłaziły się parami. Po 1,5 godzinie wylazły obżarte, przyszły postać pod wiatą. Poszłam zamykać wyjście (na pierwszy raz wystarczy, niech siedzą na łące, tam też jest co skubać...), patrzeć drałują za mną, żeby jeszcze nie zamykać, że wychodzą... Tym razem Siwe na czele, śmiało popedałowało kolonizować nowe przestrzenie... Po jakimś czasie, na gwizd, przygnały jednak - zastępem - galopem :-) Porządne konie :-)Każdy po kolei inkasował ciasteczko, ku pamięci, że tak ma być :-))
Z racji upałów zamiast kalać się nadmierną pracą fizyczną (oprócz obowiązkowego sprzątania kup), zasiadałam w cieniu z przenośnym DVD i studiowałam Clintona Andersona. Zmęczyłam 4 płytki - całe Solving problems - po raz pierwszy :-) Teraz pora na Riding with Confidence :-)
Super sprawa takie małe DVD... Że też tyle czasu zwlekałam z zakupem...!
Subskrybuj:
Posty (Atom)