Ale zaszalałam w sobotę...! Uh! Na wszystkie 3 konie powsiadałam :-)
Najpierw towarzystwo po kolei zabierane było od koni, pod eks-stajnię (Siwka oczywiście najdłużej. Jako że primo: Faworyta, secundo: poddawana procedurze od-dziczania). Tam ą-ę, sianko, czyszczenie (kupa futra fruwająca dookoła), przegląd kopyt etc. Siodłanie, side-pull (tym razem już jej osobisty, ze zdobionym naczółkiem a nie ten przyduży, Fisiowski ;-) Jazda przemiła, choć krótka. Siwka wszystko doskonale pamięta i ochoczo reaguje na pomoce :-) Poterenowałyśmy sobie po górce, po kamieniach, przez kłody... Siwe głowę opuszcza, teren bada, nogi stawia rozważnie... Pełną gębą lewopółkulowy koń pod siodłem z niej się robi :-)) Teraz tylko brakuje mi małej areny, bo ileż można się tłuc follow the trail, kurczę... W sobotę był nawet u nas Pan od piachu-żwiru, ale jeszcze dojechać ciężkim sprzętem nie dojedzie, za miękko - ulgnie na amen :-(
...potem był Hucyk (pod siodłem nieodmiennie grzeczny; popisuje się, żeby dostać pod jeździe ciasteczko ;-) a na koniec Pan Fisio. O, Pan Fisio pod siodłem to jest nie lada wydarzenie...! Siodłania chyba nawet nie zauważył, tak był zajęty napychaniem gęby sianem ;-) Kantarek tylko ze 2 razy próbował paszczą upolować, najwyraźniej z wiekiem dziadzieje (zapomniałam napomknąć, że 15 marca skończył 7 lat...!!) Chwilę dumałam, co na głowę mu przywdziać na jazdę, w końcu poprzestałam na uczynieniu wodzy w liny 3,7 m. Nie był to wybór zbyt fortunny, z perspektywy czasu oceniam, bo mało precyzyjnie da się w ten sposób Fisiem powodować a ten wymaga dość klarownych sygnałów sterujących ;-) O ile cofanie wykonał pięknie, to już jazda po łukach (wskazywanych przeze mnie) zdecydowanie mu się nie podobała. Po pierwsze Pan Fisio sam lubi wskazywać kierunek ruchu (zdecydowanie preferuje pasażera), po drugie chyba nagle połapał się, że na nim siedzę :-))
Summa summarum zlazłam i poszliśmy na okrągły wybieg (na fali rozjeżdżenia się wsiadłam na Fisia na dużym padoku ;-) poustalać pewne kwestie z ziemi ;-)
Był piękny skrócony galop z dynamicznymi zmianami kierunku, roll-back'i (Fisiu w ten sposób wyraża swój sprzeciw wobec niektórych moich poleceń ;-) małe kwaśne minki i subtelne kładzenie uchli. Nie było - co dziwne - pokwików, nie było bryków z siodłem i protestów, że popręg brzucho ściska... Wsiadłam, tym razem Fisiu, pogodzony z losem, nie cudował. A nóż znowu będę się czepiać i każę biegać... ;-)
Na tym się mój weekendowy power jeździecki wyczerpał, poza tym wzięłam się ostro za robotę, bo przez te konie zmitrężyłam pół soboty ;-)
A roboty huk: kopiemy kolejny rów na padoku i sypiemy kolejną górkę-wał. Niedługo bidaki nie będą miały kawałka płaskiego na tym padock paradisie naszym ;-) Za to po ganiankach po owych górkach-dołkach koniom mięśnie zaczęły wychodzić, Siwej to się nawet (na razie tylko po bieganiu, jak się napompuje) z pleców robi mały taboret; tylko patrzeć, jak się zabuduje jak jaki AQH ;-) W sobotę tak dziady wariowały, takie bryki Siwe wyczyniało, takie ewolucje (szkoła nad ziemią ;-), że myślałam, że nogi połamią...! A dyszały potem z 15 minut...
Poza tym (wracając do spraw przyziemnych) czyszczenie i malowanie konstrukcji nowej wiaty (mamy ambicje postawić ze 2 ściany i dach przed latem, żeby dawały koniom cień), wożenie gruzu na padok (I etap utwardzania górek) i takie tam inne drobiazgi...
A w międzyczasie cała sterta nowych książek fantasy, które Oblubieniec pożycza nie-wiadomo-od-kogo, nie-wiadomo-po-co (Mentosowa, na Ciebie pada moje podejrzenie... ;-)
I weź się tu, człowieku, wyrób ze wszystkim...!
1 komentarz:
Eee, ja tam ich ani nie pisze ani nie wydaje, tylko kupuje, czytam i potem pozyczam :) wiec to zupelnie nie moja wina...
Prześlij komentarz