Weekend trzydniowy. Alleluja, chwalcie Pana, w czwartek po południu pojechały ze mną na wieś dzieci. Dzieci, czyli Gośka-Bebo i Narzeczony Gośki-Bebo. Czyli tania siła robocza ;-) Młode, jurne, wysportowane (profesjonaliści-biegacze, z medalami). W piątek robota aż furczała. Młodzież taki rów wzdłuż padoku wykotłowała i takie pasmo górskie usypała koniom, że Himalaje robią wysiadkę!
Ja cały dzień spędziłam z taczką; kamienne ścieżki czyściłam wokół wiaty, wiadomo z czego...! Mimo, że staramy się sprzątać na bieżąco, ze 20 taczek wywiozłam... Ale dokopałam się do samych żwirków-kamyczków, wszystkie odchody zimowe wyekspediowałam za bramę, na cudne Oblubieńcowe uprawy (Oblubieniec, Wielki Miłośnik zadrzewiania i zakrzewiania, z upodobaniem sprowadza co i raz jakieś nowe dziwaczne stwory i obsadza nimi nasze siedlisko... cudny wielobarwny ogród u nas powstaje :-)
W sobotę o poranku konsternacja: spadł śnieg! Wszędzie biało, potem mokro... Siwe od razu bęc w błoto (a w piątek było już tak suchutko :-( Tym razem już nie srokata, ale prawie kara wstała... Tak się utytłała, radośnie... Zabrałam ją na podwórko (oddziczanie) i dawaj sprzątać obejście. Siwe co i raz podrygiwało, gdy ładowałam kolejny wór do wywózki... Ale tylko ze 3 razy kicnęła pod sprężynę, żeby ją z powrotem do koni wpuścić... Czyli nie jest najgorzej ;-) Raz nawet poszła za mną do eks-stajni, nie zważając na targany przeze mnie szeleszczący tłumok, i zasugerowała, że pora na kubeczek musli ;-)
W niedzielę przyczepił się do mnie Fisio. Siano zostawiał, podłaził, zaczepiał, sterczał obok z maślanymi oczami... Kazałam mu, na odczepnego, wleźć na stare drzwi od stodoły (leżące na stercie; nie myślcie, że kazałam mu wchodzić jak pająkowi, na ścianę ;-) Wszedł. Przodami, tyłami, wycofał (zszedł tyłem po schodkach; wrota leżą na sobie nierówno), wracał wskazywaną nogą, dwoma, trzema...
Zadowolony. Nie dość, że się nie zniechęcił, to jeszcze zasugerował (sam!!!), że może by teraz na okrągły wybieg...? Poszliśmy (i kto tu jest liderem, cholera...?? ;-) Trochę pofidrygaliśmy, jakieś wariacje na temat chodów bocznych, jakieś synchroniczne chodzenie przód-tył, poprosiłam o zagalopowanie (teraz się na pewno odczepi) - dostałam roll-back i kilka ładnych foule ze stępa... Otworzyłam okraglak, Fisiu grzecznie poczekał, aż wyjdę, przykleił mi się do ramienia i dalej za mną łaził... Usiadłam na oponie-podeście, ten wlazł na opony za moje plecy i stał tak nade mną leniwie popatrując wokoło... Trochę mnie deprymowało jego wielkie kosmate nożysko tuż koło mnie (10 cm.?), ale Fisiu był wyjątkowo grzeczny i nie próbował postawić na mnie nadobnie wy-werkowanego tydzień wcześniej kopyta...
Pogniewaliśmy się dopiero wtedy, gdy pojawiła się Buła i Fisiu próbował zrobić jej wycinkę (ukochana zabawa Fisia: cutting z psami). Zabawniś nie uznaje niestety zasady, że nie wolno tknąć wycinanego obiektu i za każdym razem próbuje trafić obiekt kopytem... Choć może mi się wydaje, że próbuje trafić. Gdyby chciał, to by trafił... Wbrew pozorom potrafi być szybki jak diabli...
A propos szybkości: regularnie urządzam teraz koniom 5-10 minutowe ganianki, w ramach nabrania linii i kondycji przed latem. W końcu zaczął się u towarzystwa uwidaczniać leciutki zarys żeber i elegancka smukłość. Hucyk jedynie nie chce się pozbyć opasłego brzusia, ale też z wolna zaczyna przypominać konika a nie worek sadła ;-)
Towarzystwo już tak nie ziaje, nie robi bokami, nie odkrztusza nie-wiadomo-czego... Lata dość ochoczo (oprócz Henia, który kawałek zakłusuje i staje sobie w kąciku za kamieniami, koło sprężyny), skacze przez kłody i głazy (nie tylko Siwka, ale i Fisio zaczął ujawniać talent skokowy) a Hucyk - okazuje się - umie bardzo ładnie galopować i nie klei głupa, jak pod siodłem, że jest tylko kłusakiem ;-)
A Oblubieniec był w weekend na 2-dniowym seminarium kopytnym organizowanym przez SPNH. Mało brakowało, a podzieliłby mój los z zeszłego roku, kiedy to nie dotarłam na coroczny zjazd parellistów, bośmy się zaryli wozem w błocie na naszej drodze ukochanej... W tym roku też się Oblubieniec zarył, ale na szczęście sąsiad go z błota wywlókł i wprawdzie z małym poślizgiem, ale na seminarium dotarł :-)
Oczywiście został przeze mnie wyposażony w kamerę z przykazaniem, żeby pilnie filmował, więc będę miała co studiować jak chwilę czasu wolnego znajdę, kiedyś :-)
...kopytów (zadnich) Hucykowi oczywiście nie zrobiłam. Tym razem, bo Oblubienic sprzęt w bagażniku wywiózł ;-) Ale, ale uwaga - niebawem skończą się preteksty, bo zamówiłam już sobie własny osobisty sprzęt (DICK), czyli 2 tarniki (duży i mały - do poprawek) i nóż :-)
Oczywiście Z. już ma na niego zakusy, ale nie oddam...!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz