Jeździectwa znów nie było :-(
Były za to kopyta (Fisio - 4 sztuki, Siwka - 4 sztuki, Hucyk - 2 sztuki). Towarzystwo paraduje teraz ładne (wcześniej też było ładne, ale teraz jest ładniejsze ;-) Swoją drogą spodziewałam się u nas większej tragedii, ale jak porównałam nasze kopyty z różnymi zdjęciami kursowymi i książkowymi nieładnościami, jesteśmy cudni. Fisio jedynie jak na swoją opasłość ma kopytka malutkie (i ścieśnione), ale za to ma sam z siebie naturalnego mustang-rolla ;- I tak jest już lepiej, bo odkąd mieszka na dworze, przynajmniej strzałki ma niegnijące...
Przy werkowaniu Siwego oczywiście małe ekscesy w postaci nagłych dygów-wypłochów, co Oblubieniec skwitował: ale sobie konia kupiłaś...! No cóż, ładna była ;-) I niedroga :-)
Przyznaję, że można przy Siwej nabawić się lekuchnej nerwicy, choć ja tam do niej przywykłam (i ona do mnie też); mało tego: jest Moją Zdecydowaną Faworytą ;-)
Aczkolwiek klasyczne porady typu zanim kopnie, poczujesz drgnięcie mięśni można sobie na półkę odłożyć. U Siwki od dygu do akcji upływa ułamek sekundy; nie ma szans, żeby się człowiek uratował. Na szczęście Siwe na dygu-wypłochu poprzestaje :-)
W niedzielę w ramach oddziczania wyszłyśmy na spacer za bramę. Tak, czasy, gdy Siwe wędrowało ze stoickim spokojem aż do drogi głównej, odeszły w niepamięć :-( Już w połowie podwórka Siwej włączyły się wszystkie czujki alarmowe. Poszłyśmy na sienną łąkę, na której stoi jeszcze jesienne ogrodzenie (czeka, aż się zbiorę w sobie i wezmę za demontaż ;-). Jakieś niemrawe kępki trawy się puściły i postanowiłam zająć siwą uwagę konsumpcją. Pomijając fakt, że Siwe żarło łapczywie prawopółkulowo, nawet się momentami udawało ;-) Co i raz podrywała jednak głowę sprawdzając, czy wałachi znajdują się w zasięgu wzroku. A wałachi, zbite w stadko, sterczały drzemiąc na kamiennej części padoku zastodolnego (nie w ciemię bita, pozostawiłam je zamknięte nie pod wiatą, ale na padoku. W razie draki musiałyby sforsować 2 bramki z prądem). Rozpaczy nie było; ani Siwe się nie darło, ani wałachi nie nawoływali.
Po południu wzięliśmy się z Oblubieńcem za kopanie rowu wzdłuż padoku i sypaniu koniom podwyższonej ścieżki. Ścieżkę się obłoży agrowłókniną (lub czymś w podobie), utwardzi kamieniami, zasypie żwirem... O, plany są ambitne...! Mam już zamówione 4 wywrotki żwiru na padok zastodolny, które przyjadą, jak tylko ciężki sprzęt da radę do nas dojechać i nie ugrzęznąć po drodze w błocie... Okrągły wybieg i ring zewnętrzny nabiorą nowego jeździeckiego wymiaru :-) Planuję też małą arenę stworzyć na padoku za-zastodolnym (czyli środkowym)... Coś czuję, że na 4 wywrotkach się nie skończy... ;-) Poza tym będziemy kopać trójkątne (a co! ;-) oczko wodne odciągające wodę z okolic okrągłego wybiegu...! A brzegi zabezpieczać kłodami drewna (technika sprawdzona przy usypywaniu górki), żeby go zaraz konie nie zakopyciły... O, tak Oblubieniec powymyślał :-)
Tak się rozochociłam, że do zmroku doleciałam z kopaniem do drugiego padoku! Aż Fisiu się lekko ożywił, zaciekawił, odłączył od drzemiącego stadka i przyszedł popatrzeć, co wyczyniamy... Oczywiście ustawił się centralnie w miejscu, gdzie ziemię rzucaliśmy... :-) Na nic moje usiłowania odsunięcia ciekawskiego się zdały; co chwilę łapał gębą trzonek szpadla i proponował, że też będzie kopał... ;-) W końcu zrezygnował, bo dostrzegł kawał perzu (może jadalne...? hę...?) i nim się zajął... Skończyło się jednak na trzepaniu kępą z niezadowoleniem, że niesmaczna... Całą głowę sobie zapiaszczył, w oczy nasypał i odszedł z kwaśną miną ;-)
2 komentarze:
O matko, a kto i kiedy zarąbał hucykowi 2 kopyta???!!!
E tam, zaraz zarąbał... 2 sztuki sobie zostawiłam na nadchodzący weekend... Oblubieniec pojedzie do Wawy na warsztaty a ja dawaj hucyka "żnąć" i "piłować" ;-)
Prześlij komentarz