...właściwie nie ma co narzekać, błota przynajmniej nie ma... Ale jeździectwa też za bardzo nie ma, bo gruda horrendalna...
W sobotę przed południem werkowanie siwych przodów. Niby miałam ambicje, żeby samodzielnie, ale skończyło się jednak Oblubieńcem... Wiało nieznośnie, ukryliśmy się z Siwką pod heńkowym daszkiem, konie wygnaliśmy za bramkę, żeby się nie plątały... Szaman darł się zza sprężyny wniebogłosy, że chce do Siwej; Siwe zerkało z wytrzeszczem, czego od niej chcą, czego wszystko dookoła tak powiewa, szeleści i lata... Werkowanie zniosła jednak dzielnie, nawet nieszczególnie się wierciła... Wystarczyło parę razy słówko EJ! użyć i głowa Siwej zaraz zwiesiła się, z maślanym wyrazem oczu, do moich kolan ;-)
Dopiero pod wieczór pogoda uspokoiła się na tyle, że mogłyśmy się osiodłać (pad korekcyjny, zgodnie z moimi oczekiwaniami, został przyjęty bez szemrania :-) i potrenować. Szumne słowa, bo z powodu twardniejącego gruntu Siwe kłusowało dość ostrożnie... Ustroiłam Siwkę w ogłowie sznurkowe burgund, wędzidło oliwkowe west, z grawerowanymi kółkami typu show. I wodze split z ciemnobrązowej linki, zakończone frędzlami z jasnego końskiego ogona. Pięknie Siwa wyglądała :-) Wodze luźniutko dowiązałam do pierścieni od pasów popręgowych, żeby nie spadały i żeby uczynić namiastkę trzymania ich przez jeźdźca... Siwe od razu przyjęło piękną, zaokrągloną ramę west :-) Ale konie, ale koń...!
Poćwiczyłyśmy zatrzymania ze stępa i kłusa na komendę WHOA! na kole, bez podchodzenia do człowieka. To zawsze sprawia Siwej trudność - zostać na obwodzie koła i nie podpełzać małymi kroczkami do człowieka... Podobnież jak okrążanie w stępie. Tym razem Siwe wędrowało stępem bez prób przyspieszania... Dziw, panie, chyba zaczyna się Siwe wyciszać powolutku... W sumie pora najwyższa, za 2 miesiące stuknie jej 8 lat...
Wsiadanie jej darowałam: twardo i te jej nowe kopyty... Niech się oswoi...
W niedzielę piękne słońce, ale mróz zaczął już powoli chwytać. Ambitnie wzięłam się za sprzątanie kup spod wiaty i zastodolnych żwirków, tudzież za porządkowanie obejścia, zwłaszcza przedstajnia, gdzie Siwe wychodzi spacerować.
Co weekend zabieram Siwe ze sobą na podwórko, gdy działam; rzucam jej po garsteczce siana tu i ówdzie i oddaję się swoim zajęciom. A Siwe oswaja się z oddaleniem od koni. Małe to oddalenie, ale powoli progresujemy.
Jeszcze jakiś czas temu było podbieganie co i raz pod sprężynę z żądaniem otwarcia i powrotu do stada... Teraz jest tylko zerkanie od czasu do czasu, i to raczej tylko wtedy, gdy wałachi gdzieś oddryfują na dalsze padoki... Chyba, że pojawi się KTOŚ (jakiś inny człowiek). Zjawisko dość interesujące, bo KTOŚ nigdy nie jest nikim obcym, lecz kimś, kogo Siwe zna... A mimo od razu zaczyna się niepokój, spinanie się i drałować do bramki... Niedawno Siwa wpadła w panikę na widok Ali niosącej torbę z suchym chlebem... Dawno nie widziałam jej w takim amoku... Cóż, zdaje się, że faktycznie jest to tzw. koń dla jednego jeźdźca/człowieka, jak to kiedyś zawyrokował eks-właściciel małej Siwki...
Trening niedzielny znów pod wieczór, tym razem dość ekstremalny, bo... przy księżycu :-) Tym razem testowałyśmy inną oliwkę west (niegrawerowaną) i cienkie split reins od wytoka niemieckiego. I tym razem było ładnie, na okrągło :-) ...aczkolwiek Siwe stąpało jeszcze godniej niż w sobotę a powodu grudy odmówiło kłusowania, wyciągało jedynie stęp. Nie nalegałam. Sama ledwo chodziłam po pokopytnych zmarzlinach. A co tu o bieganiu mówić po czymś takim...!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz