"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 21 lutego 2011

Ostatnie tchninie zimy. Podobno

Podobno. Rano, przed 6.00, -23 st. Leciałam do koni truchtem, a tu, jak zwykle, siurpryza: oszronione towarzystwo łazi, zbiera pozostawione kąski z kolacji i wcale nie wygląda na szczególnie przejęte mrozem... Zerknęli na mnie, owszem, wszyscy, ale bez szczególnej porannej ekscytacji...
Nawaliłam im na noc tyle siana, że część została na śniadanie... :-) Nawet Heniu-Dziadek, nocujący samotnie pod daszkiem, miał odłożone małe co-nie-co i wcale nie wyjrzał zza nowo zabudowanej ścianki, jak to ma we zwyczaju, gdy na horyzoncie pojawia się człowiek...
Cóż, po raz kolejny okazało się, że co koń, to nie człowiek ;-) To, że nam zimno i niefajnie na mrozie, nie oznacza, że kopytnym też :-)

Weekend znowu bez-jeździecki, były za to zabawy naziemne. Oswajające. W sobotę Pan Oblubieniec z Panem Tomkiem-Nowym-Właścicielem-Hucyka, zbudowali dodatkową ściankę przy siennej wiacie. Zrobiła się L-ka, czyli dodatkowe zabezpieczenie przed wiatrem dla nocującego pod wiatą Henia. A czasem i całego stada, mimo, że stado rzadko jest pod daszek na noc wpuszczane*.

* Raz w przypływie litości je wpuściłam. Rano zastałam rozpierduchę: wyłamaną deskę zabezpieczającą wejście do siana (oprócz deski w wejściu jest też prąd; nie przedarły się więc, demolatory ;-), urwaną lizawkę i butelkę-zabawkę.

Heniu pod daszek, jak zwykle, poszedł wieczorem. Oczywiście było boczenie się i gałowanie na ściankę, że co to, że tego tu nie było, że podejrzane jakieś... Użyłam podstępu; rozrzuciłam heniowe siano wzdłuż ścianki i Dziadek nie miał wyboru ;-) Z drugiej strony, aż tak się staruszek nie bał... Parę wolt wykręcił wokół kasztanowca i wziął się za konsumpcję :-)
Naszym ścianka została przedstawiona w niedzielę. Rozrzuciłam siano, Szaman od razu do niego wystartował... i stanął jak wryty w pół kroku. Siwe z ogóle nie przekroczyło linii kasztanowca (próg - 8 m. od nowej ścianki). Zaczęła się wewnętrzna szamańska walka. Bo oto do siana, jak gdyby nigdy nic, podszedł Niko. Szaman zebrał się w sobie, doskoczył do Nika (cały czas jednak zezując na ściankę...), odegnał go od siana. I zwiał na bezpieczną odległość około 4 m. Po chwili jednak, na trzęsących się nogach, zaczął się powolutku zbliżać... Wystarczyło, że złapał w paszczę pierwszy kęs i od razu wyluzował. Gdy tylko jednak podniosłam rękę i dotknęłam ścianki, zwiał ponownie. Ot i mamy połączenie flegmatyka w jedno stado z dziką Siwką... Wyuczył się, jak być zwierzęciem uciekającym ;-) Ceregiele trwały z 10 minut, w końcu i Siwe odważyło się podejść do ścianki...
Po jakimś czasie uznałam, że pora na zabawę w dotykanie ścianki. Siwe uważało, że jeszcze na to za wcześnie, ale skoro się upieram... Jak zwykle, zabawa w dotykanie bez liny. Siwe, jeśli uzna, że presja za duża, odchodzi. Ale zawsze zaraz wraca a ja na chwilę trochę obniżam poprzeczkę :-) Na początku Siwe z uporem maniaka trykało nosem nie ściankę, ale wskazującą ją, moją rękę :-) Czasem kilkakrotnie, bo może jednak zmienię danie i nagrodzę takie zachowanie...? Zakończyłyśmy po pierwszym dotknięciu nosem ściany :-)
Potem jeszcze potrykałyśmy plandekę (urwaną kiedyś przez hucyka i na nowo zawieszoną na nieco inną modłę niż poprzednio) oraz pęk baniaków po wodzie mineralnej. Przy baniakach poszłyśmy na całość; nie nagradzałam banalnego dotykania nosem, ale podrzucanie gromady hałasujących baniaków :-) A za jakiś czas przyłapałam Siwe samodzielnie bawiące się butlami :-)))
Do łask został też dopuszczony Fisio. Tak się podkradał, podpełzał, podchodził... Ulitowałam się. Pokazałam nową wiszącą reklamówkę. Jakiego głupa udawał...! Że co, że jak, że o co chodzi...?? Proponował najpierw pacanie, potem pacanie naprzemienne, potem niemalże krok hiszpański (mimo, że nigdy nie był tego uczony)... Przysuwając się do mnie kroczek po kroczku... Fajtał niemalże przed moim nosem ;-) Za każdym razem wycofywałam go i pokazywałam czarną torebkę. W końcu Fiś od niechcenia trącił ją nosem i dostał ciasteczko... No i zaczęło się :-) Tak się rozochocił, że ładował sobie całą torbę do paszczy, międlił ją, targał, cmoktał...
Potem jeszcze poszedł na smycz, czyli obrożę zaciskową z linki przeciągniętej przez oczko karabińczyka. Obrońcy Uciśnionego niech, broń cie Panie Boże, nie pomyślą, że pójście na smycz to zmuszanie czy podduszanie opornego... Taka obroża zaciskowa działałaby raczej przeciwko mnie niż przeciwko Panu Koniu, bo ten od razu bierze na ambit, obraża się, wyrywa i wieje. Jeśli poczuje się niesprawiedliwie zaciśnięty (bądź uogólniając: niesprawiedliwie potraktowany)... Zresztą, gwoli ścisłości, do zaciśnięcia nigdy nie dochodzi, bo Fisiu bardzo lubi zabawiać się i jest grzeczny. Mimo, że figlarny. Ba, jakby się wyrwał i uciekł, byłaby KARA, czyli i tak musiałby zrobić, o co prosiłam. I na tym koniec zabawy. A kończyć zabawy Pan Fisiu bardzo nie lubi :-))
Maszerował więc na obroży i dość krótkiej smyczy po obwodzie koła, zatrzymywał na WHOA!, cofał na BACK, chodził bokiem na uniesienie obu rąk... No, Cudny Koń z niego jest :-) Mankament: nie chce kończyć, kiedy ja kończę, lezie za mną, zaczepia i mruczy jeszcze, jeszcze...! :-)

wtorek, 15 lutego 2011

I znowu mróz...

...właściwie nie ma co narzekać, błota przynajmniej nie ma... Ale jeździectwa też za bardzo nie ma, bo gruda horrendalna...


 photo HPIM8391_zpsntlcllgm.jpg

 photo HPIM8389_zpsukdiuyip.jpg

W sobotę przed południem werkowanie siwych przodów. Niby miałam ambicje, żeby samodzielnie, ale skończyło się jednak Oblubieńcem... Wiało nieznośnie, ukryliśmy się z Siwką pod heńkowym daszkiem, konie wygnaliśmy za bramkę, żeby się nie plątały... Szaman darł się zza sprężyny wniebogłosy, że chce do Siwej; Siwe zerkało z wytrzeszczem, czego od niej chcą, czego wszystko dookoła tak powiewa, szeleści i lata... Werkowanie zniosła jednak dzielnie, nawet nieszczególnie się wierciła... Wystarczyło parę razy słówko EJ! użyć i głowa Siwej zaraz zwiesiła się, z maślanym wyrazem oczu, do moich kolan ;-)
Dopiero pod wieczór pogoda uspokoiła się na tyle, że mogłyśmy się osiodłać (pad korekcyjny, zgodnie z moimi oczekiwaniami, został przyjęty bez szemrania :-) i potrenować. Szumne słowa, bo z powodu twardniejącego gruntu Siwe kłusowało dość ostrożnie... Ustroiłam Siwkę w ogłowie sznurkowe burgund, wędzidło oliwkowe west, z grawerowanymi kółkami typu show. I wodze split z ciemnobrązowej linki, zakończone frędzlami z jasnego końskiego ogona. Pięknie Siwa wyglądała :-) Wodze luźniutko dowiązałam do pierścieni od pasów popręgowych, żeby nie spadały i żeby uczynić namiastkę trzymania ich przez jeźdźca... Siwe od razu przyjęło piękną, zaokrągloną ramę west :-) Ale konie, ale koń...!
Poćwiczyłyśmy zatrzymania ze stępa i kłusa na komendę WHOA! na kole, bez podchodzenia do człowieka. To zawsze sprawia Siwej trudność - zostać na obwodzie koła i nie podpełzać małymi kroczkami do człowieka... Podobnież jak okrążanie w stępie. Tym razem Siwe wędrowało stępem bez prób przyspieszania... Dziw, panie, chyba zaczyna się Siwe wyciszać powolutku... W sumie pora najwyższa, za 2 miesiące stuknie jej 8 lat...
Wsiadanie jej darowałam: twardo i te jej nowe kopyty... Niech się oswoi...

W niedzielę piękne słońce, ale mróz zaczął już powoli chwytać. Ambitnie wzięłam się za sprzątanie kup spod wiaty i zastodolnych żwirków, tudzież za porządkowanie obejścia, zwłaszcza przedstajnia, gdzie Siwe wychodzi spacerować.

 photo HPIM8399_zpskctejm1h.jpg

 photo HPIM8411_zpsn42cf9cd.jpg

Co weekend zabieram Siwe ze sobą na podwórko, gdy działam; rzucam jej po garsteczce siana tu i ówdzie i oddaję się swoim zajęciom. A Siwe oswaja się z oddaleniem od koni. Małe to oddalenie, ale powoli progresujemy.

 photo HPIM8410_zpsxfnmiujs.jpg

Jeszcze jakiś czas temu było podbieganie co i raz pod sprężynę z żądaniem otwarcia i powrotu do stada... Teraz jest tylko zerkanie od czasu do czasu, i to raczej tylko wtedy, gdy wałachi gdzieś oddryfują na dalsze padoki... Chyba, że pojawi się KTOŚ (jakiś inny człowiek). Zjawisko dość interesujące, bo KTOŚ nigdy nie jest nikim obcym, lecz kimś, kogo Siwe zna... A mimo od razu zaczyna się niepokój, spinanie się i drałować do bramki... Niedawno Siwa wpadła w panikę na widok Ali niosącej torbę z suchym chlebem... Dawno nie widziałam jej w takim amoku... Cóż, zdaje się, że faktycznie jest to tzw. koń dla jednego jeźdźca/człowieka, jak to kiedyś zawyrokował eks-właściciel małej Siwki...
Trening niedzielny znów pod wieczór, tym razem dość ekstremalny, bo... przy księżycu :-) Tym razem testowałyśmy inną oliwkę west (niegrawerowaną) i cienkie split reins od wytoka niemieckiego. I tym razem było ładnie, na okrągło :-) ...aczkolwiek Siwe stąpało jeszcze godniej niż w sobotę a powodu grudy odmówiło kłusowania, wyciągało jedynie stęp. Nie nalegałam. Sama ledwo chodziłam po pokopytnych zmarzlinach. A co tu o bieganiu mówić po czymś takim...!

 photo HPIM8381_zpsrelxqt5r.jpg

 photo HPIM8423_zpsdszhkrtt.jpg

 photo HPIM8424_zpshjko8xox.jpg



poniedziałek, 7 lutego 2011

Niby-wiosna

Odwołuję smętnego newsa: hucyk zostaje!! Znalazł Nowego Właściciela, który Małego Kosmatego Dziada zostawia u nas :-) Oto będę dalej Małym Kosmatym Dziadem swobodnie dysponować, aczkolwiek już nie jako właścicielka ;-) A Nowy Właściciel pobierał będzie na Małym Kosmatym Dziadzie lekcje western ridingu :-) Ach, cieszę się BARDZO :-))))) Już mieliśmy smęt, że Mały odjedzie w siną dal...
Mały Kosmaty Dziad też się chyba ucieszył, bo ostatnio chodził osowiały jakiś (czuł coś...??), i z tej radości pobił się wczoraj wieczorem z Szamanem...! Tak solidnie, ze wspinaniem się, okładaniem kopytami, kłapaniem zębami i ryczeniem. O mało po mnie nie przelecieli...! Nawrzeszczałam i palnęłam obu gumową miską-żłobem, całkiem naturalnie ;-) Od razu się uspokoili. Siwe obserwowało scenkę uważnie (o ile dało się przy latarce-czołówce zauważyć ;-) jeść w każdym bądź razie przestała) a zaraz po incydencie podeszło do mnie i karnie stanęło obok z opuszczoną głową. Znaczy się, że co...? Ma coś na sumieniu w materii bójek...? ;-))
Potem, już na spokojnie, musieli (gupie wałachi) wysłuchać pogadanki na temat, jak to nie wolno się bić w pobliżu człowieka...

Z jeździectwa i testowania bosala wyszła jedna wielka dupa (pardon kulturalniejszych czytelników ;-) W XXI wieku pokonał nas czynnik tak przyziemny, jak warunki atmosferyczne. Albo lało, albo wiało, albo lało i wiało na raz. Pal sześć wiatr, na bez-stajennych w ogóle wrażenia nie robi, ale opad to już inna para kaloszy... Do tego wszechogarniająca odwilż...
W sobotę rano obudziłam się zszokowana: zniknął śnieg. Dookoła szaro-buro-zielono. Błoto jeszcze nie najtragiczniejsze, bo pod spodem ziemia zmrożona, ale końskie kupy wyłoniły się spod zeszłego śniegu w pełnej krasie...
Rozpoczęłam nierówną walkę z odchodami... Jak Boga kocham... Od tej strony nienawidzę chowu bezstajennego... ;-) Ach, pozamykać toto wszystko w małych ciasnych miejscach... Niech sterczą w więzieniach-izolatkach i kitrają pod siebie... Sprzątanie byłoby pikusiem... a tak...
No to sobie pomarzyłam... :-) Walkę póki co przegrałam. Zdecydowanie najgorszą są obesrane żwirki-kamyczki. Ale nic to. Część kup udało mi się usunąć, teraz modlę się o suszę (chyba mało skutecznie, bo jakoś nie nadchodzi... ;-) Jak toto wyschnie, to się po prostu zmiecie...
A w sobotę wieczorem, grzejąc się przy kozie, ćwiczyłam wiązanie mekate na bosalu... Kolejna cholera... Na żeglarza to ja bym się nie nadawała... Wszystkie moje węzły, wiązania i mocowania są do dupy... (co ja taka obsceniczna w pisowni ostatnio...!!??)

A Panu Podkowie wysłałam fotki na Siwce w celu zaistnienia w galerii klientów. Póki co z wodzami PODKOWA DARK wersja WEST (owe wodze z dedykacją EDCE - DYSKRYMINATOR ;-)

czwartek, 3 lutego 2011

Newsy radosne i smętne

Newsy radosne:jutro mam wolne, dziś po pracy śmigam do zwierzaków na 3 dni :-) A ze sobą targam bosal dla Siwki. Profesjonalny. Mekate z końskiego włosia, zdobienia rewhide i w ogóle... Zanim Siwe dostąpi zaszczytu, najpierw testy nowego sprzętu na hucku, rzecz jasna ;-)
Wczoraj nadszedł w końcu długo przeze mnie oczekiwany portret Siwki i Fisia :-) Fisiu lekko szlachetniej wygląda niż w rzeczywistości, ale co tam. Grunt, że pupile zaistniały w malarstwie. Ja tam Fisia rozpoznaję ;-)
Portretem jeszcze napawam się w miejskim domu, wywiezienie go na wieś przemyślę. W końcu Oblubieniec nie musi moich pupili oglądać na obrazie, bo ma je na co-dzień za oknem ;-)

 photo HPIM8364_zpsditginnh.jpg


A teraz news smętny:
na 99% w połowie lutego odjeżdża od nas hucyk :-( Na południowy-wschód...
Na kim ja teraz będę nowości testować...???