...galopować. Wybitnych sukcesów nie święcimy, jeszcze ;-)
Póki co moje liderostwo nie jest przez hucyla kwestionowane przy stępo-joggo-kłuso-kłusach wyścigowych. Przy czesaniu grzywki (bardzo drażliwe poletko) występują sprzeciwy w proporcjach 50 na 50 (50% zgody na operowanie na głowie, 50% krzywienie się i unikania), czyli generalnie progres jest. Powolny, bo powolny, ale jest. A galopu nie ma (jeszcze ;-)...
W sobotę już, już, niemalże...
W niedzielę, czułam, że osiągniemy cel... a tu gości się nazjeżdżało, którzy odjechali na pograniczu zmierzchu dopiero, a że ogrodzenia drewniane wymagały natychmiastowej renowacji, pognałam z młotkiem i prądowymi akcesoriami (słupki, taśma, splotka, drut) działać. Kończyłam po ciemku, więc z jazdy nici. Huc wyglądał na niepocieszonego. Choć może nie tak całkiem był niepocieszony, bo Oblubieniec urządził jednemu z Gości na hucu jazdę freestylową na goło (na oklep, bez kantara, sznurka, czegokolwiek :-) Bo huc generalnie, zdaje się, jeździectwo lubi. Tylko galopować nie za bardzo...
Jazda polegała na staniu w miejscu, huc goły jak Święty Turecki, stał z dumną miną (ani się sprzeciwił) a Gość siedział na nim dumny nie mniej a po owej stojącej jeździe zażądał od mamy zakupu kucyka :-) Kucyk miałby mieszkać w jego pokoju wraz z gromadą Miśków zwanych ogólnie Chłopakami, choć jeden z Miśków dostąpił zaszczytu noszenia imienia i nosi imię Bobka, co jest faktem doniosłym i podkreślającym sławę i poszanowanie, jakim się cieszy Nasz Bobuś wśród okolicznych mieszkańców, przynajmniej tych nieletnich ;-)
Konie przed zima się wściekły: żrą na potęgę, wyglądaja jak beczkowozy... Siwki jeszcze w takim stanie nie widziałam... Jakby rodzić miała lada monent... Nie wiem, czy wagą Fiśka czasem nie dogania... A ja jej odpiaszczacz raptem na 500 kg wagi zakupiłam ;-)
W sumie niech pakują. Jedni starszą, że zima ma być jeszcze gorsza od tej ostatniej; inni, że gęsi powiadają, że zima jeszcze nieprędko... Tak czy siak grubemu przezimować łatwiej będzie na dworze...
A propos zimowania: stopy (punkty podporu konstrukcji) wylane, opaska i krokwie leżą już na placu, deski wkrótce dojadą. Koncepcja dachu nam się właśnie zmieniła; miał być, jak ściany, z drewna falistego, wygląda to świetnie, tyle, że może być na dłuższą metę nietrwałe... Zdecydowlaiśmy się na EUROFALĘ (płyta falista, oddychająca) - kolejny wydatek, niestety :-( Miejmy nadzieję, że konie docenią te finansowe przeciążanie się Państwa dla nich ;-)
"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli
poniedziałek, 25 października 2010
piątek, 22 października 2010
Środa dniem wizytowania
I znów byłam w środę po pracy na wsi. Niestety, o tej porze roku, są to już wizyty po ciemku.
Konie siedziały na siennej łące, obżarte jak bąki. Stan jak bąki łatwo u nich zdiagnozować: pomijając brzuchy jak balony, przychodzą pod wiatę z sianem na gwizd. Jeśli stan jak bąki nie ma miejsca, mogę sobie fiukać i gwizdać. Tak się gady rozbestwiły, że głowy tylko popodnoszą, popatrzą (treściwe będzie...? no to czego...??!!), wzruszą ramionami i pasa się dalej ;-) Co innego, gdy łażą po padokach zastodolnych czy objedzonej łące przydomowej. O, wtedy to tak, nawet galopem przylecą (Fisiek głównie, z kwikiem radosnym, pociągając stado swoją charyzmą ;-).
W tę środę na gwizd przywędrowały. Znaczy stan jak bąki miał miejsce ;-)
Konie siedziały na siennej łące, obżarte jak bąki. Stan jak bąki łatwo u nich zdiagnozować: pomijając brzuchy jak balony, przychodzą pod wiatę z sianem na gwizd. Jeśli stan jak bąki nie ma miejsca, mogę sobie fiukać i gwizdać. Tak się gady rozbestwiły, że głowy tylko popodnoszą, popatrzą (treściwe będzie...? no to czego...??!!), wzruszą ramionami i pasa się dalej ;-) Co innego, gdy łażą po padokach zastodolnych czy objedzonej łące przydomowej. O, wtedy to tak, nawet galopem przylecą (Fisiek głównie, z kwikiem radosnym, pociągając stado swoją charyzmą ;-).
W tę środę na gwizd przywędrowały. Znaczy stan jak bąki miał miejsce ;-)
poniedziałek, 18 października 2010
Blee
Generalnie nie jestem w nastroju i nie chce mi się pisać. Niestety, mam rozbuchane poczucie obowiązku i czuję, że muszę...
Niko się podbił. Po prostu. To, co wyglądało dla nas bardzo poważnie i w związku z czym snuliśmy niewyobrażalne scenariusze, skończyło się opatrunkiem z otrąb na kopycie i zaleceniem okresowego oprowadzania, żeby rozruszać...
W związku z powyższym Niko + Heniek do Towarzystwa byli odłączani na noc od stada i pozostawiani koło wiaty z sianem a nasi zamykani na objedzonej łące... Żeby w nocy niekontrolowanych awantur nie było. Chyba nie muszę mówić, z jakim wyrzutem na mnie rano nasi patrzyli ;-) I mieli rację, bo niby czemu mają mieć gorzej...? Przecież są u siebie...
W sobotę prawie cały dzień poświęcony na oranie/bronowanie/sianie: nadrzeczny padok przerobiony na profesjonalną łąkę, obsiany mieszanką trwa-koniczyna-lucerna (po której mleczność krów wzrasta o 35%, czyli od lata doimy Siwkę ;-) Kwatera zamknięta na amen, koniec walania się po nadrzecznym błocie. Fisiek się zmartwi, bo on co i raz wyłaził stamtąd radośnie utytłany po kolana (te przednie kolana końskie mam na myśli ;-) Może w przypływie łaski zrobię im wyjście w innym miejscu - z drewnianego padoku, zobaczymy...
Jazdy na hucyku 2, ułożyłam mu ćwiczenia krok-po-kroku (oczywiście jak wsiadam, to zaczyna mi się międlić, co i jak, ale z grubsza kurs trzymamy ;-) Robimy szkolenie pod reining, bu-ha-ha, bo padnę, jaka to ja ambitna się zrobiłam :-)
Póki co jesteśmy Mistrzami Gawłowa w Reiningu w Kłusie (bo w joggu jeszcze nie). Żeby zaawansować nasze ćwiczenia, miałam nawet przywdziać ostrogi, ale kowbojki do tychże ostróg zostały po renowacji w moim miejskim domu i skończyło się tradycyjnie - na traperach bez ostróg ;-) Oprócz tego, co zwykle, ćwiczyliśmy usiłowania zagalopowania. Z naciskiem na słowo usiłowania. Huc jest wybitnym kłusakiem, na sygnał wyrywa z miejsca z prędkością światła (a z podwójną prędkością światła staje ;- ) ale jak przyszło co do czego i mówię mu zagalopuj to ani mu się śni. Owszem przyspieszał, ale jednocześnie wykonywał podejrzanie nieskoordynowane podrygi, kładł uszy i gwałtownie zmieniał tor lotu na bardzo kręty (żeby nie powiedzieć prawie roll-back proponował... ;-) Raz nawet poszedł na całość i próbował pędzącym kłusem wjechać w Heńka. Domniemywam, iż cała ta huckowa aktywność była obliczona na zastraszenie & zniechęcenie mojej osoby do galopu ;-)
Zniechęcić mnie nie zniechęcił, ale postanowiłam zmienić strategię. Problem na 99,9% związany jest z nie-szacunkiem i najpierw rozwiążemy go na linie. Bo i z ziemi huc galopuje niechętnie. Owszem, startuje błyskawicznie na wskazanie kierunku i słowo galop (kolejna faza to cmok!) ale zaraz się wygasza albo napiera na linę albo staje okoniem i staczamy małą potyczkę pt. a właśnie, że zagalopujesz, mały dziadu ;-)
Tak poza tym huc z ziemi jest bardzo fajny, bramkę pod stajnię/z powrotem pokonujemy bez trzymania się; kiwnę palcem-podchodzi, popatrzę na tyłek - tyłek zakręca, wszystko niby-magicznie działa. Bawi też się z ochotą, paca, popycha rurę czy beczkę... Ósemki trzaska z marszu, bez większego uczenia się nawet schematu... Patrzy tylko pilnie na moje ruchy i wywija zakrętasy wokół pachołków...
Ale wszystko to jest obliczona na za ciasteczko. Mam tego 100% świadomość i wykorzystywałam strategię ciasteczka celowo, by huca intelektualnie ożywić. No i teraz mam - jestem automatem do ciasteczek ;-) Nie stanowi to dla mnie jakiegoś większego problemu, huc od czasu do czasu dostanie prztyczka w nos, co wcale nie wpływa na pogorszenie naszych relacji. Nawet okresowe ostre odgonienie go nie zraża. Ale galopować pode mną nie chce. I już. Ale zapierniczać ostro za innymi końmi to chce. Mówiłam, że mały dziad ;-)
Czyli mamy kolejne wyzwanie. Bo jak tu wygrać te Mistrzostwa Gawłowa w Reiningu bez galopu ;-)
Niko się podbił. Po prostu. To, co wyglądało dla nas bardzo poważnie i w związku z czym snuliśmy niewyobrażalne scenariusze, skończyło się opatrunkiem z otrąb na kopycie i zaleceniem okresowego oprowadzania, żeby rozruszać...
W związku z powyższym Niko + Heniek do Towarzystwa byli odłączani na noc od stada i pozostawiani koło wiaty z sianem a nasi zamykani na objedzonej łące... Żeby w nocy niekontrolowanych awantur nie było. Chyba nie muszę mówić, z jakim wyrzutem na mnie rano nasi patrzyli ;-) I mieli rację, bo niby czemu mają mieć gorzej...? Przecież są u siebie...
W sobotę prawie cały dzień poświęcony na oranie/bronowanie/sianie: nadrzeczny padok przerobiony na profesjonalną łąkę, obsiany mieszanką trwa-koniczyna-lucerna (po której mleczność krów wzrasta o 35%, czyli od lata doimy Siwkę ;-) Kwatera zamknięta na amen, koniec walania się po nadrzecznym błocie. Fisiek się zmartwi, bo on co i raz wyłaził stamtąd radośnie utytłany po kolana (te przednie kolana końskie mam na myśli ;-) Może w przypływie łaski zrobię im wyjście w innym miejscu - z drewnianego padoku, zobaczymy...
Jazdy na hucyku 2, ułożyłam mu ćwiczenia krok-po-kroku (oczywiście jak wsiadam, to zaczyna mi się międlić, co i jak, ale z grubsza kurs trzymamy ;-) Robimy szkolenie pod reining, bu-ha-ha, bo padnę, jaka to ja ambitna się zrobiłam :-)
Póki co jesteśmy Mistrzami Gawłowa w Reiningu w Kłusie (bo w joggu jeszcze nie). Żeby zaawansować nasze ćwiczenia, miałam nawet przywdziać ostrogi, ale kowbojki do tychże ostróg zostały po renowacji w moim miejskim domu i skończyło się tradycyjnie - na traperach bez ostróg ;-) Oprócz tego, co zwykle, ćwiczyliśmy usiłowania zagalopowania. Z naciskiem na słowo usiłowania. Huc jest wybitnym kłusakiem, na sygnał wyrywa z miejsca z prędkością światła (a z podwójną prędkością światła staje ;- ) ale jak przyszło co do czego i mówię mu zagalopuj to ani mu się śni. Owszem przyspieszał, ale jednocześnie wykonywał podejrzanie nieskoordynowane podrygi, kładł uszy i gwałtownie zmieniał tor lotu na bardzo kręty (żeby nie powiedzieć prawie roll-back proponował... ;-) Raz nawet poszedł na całość i próbował pędzącym kłusem wjechać w Heńka. Domniemywam, iż cała ta huckowa aktywność była obliczona na zastraszenie & zniechęcenie mojej osoby do galopu ;-)
Zniechęcić mnie nie zniechęcił, ale postanowiłam zmienić strategię. Problem na 99,9% związany jest z nie-szacunkiem i najpierw rozwiążemy go na linie. Bo i z ziemi huc galopuje niechętnie. Owszem, startuje błyskawicznie na wskazanie kierunku i słowo galop (kolejna faza to cmok!) ale zaraz się wygasza albo napiera na linę albo staje okoniem i staczamy małą potyczkę pt. a właśnie, że zagalopujesz, mały dziadu ;-)
Tak poza tym huc z ziemi jest bardzo fajny, bramkę pod stajnię/z powrotem pokonujemy bez trzymania się; kiwnę palcem-podchodzi, popatrzę na tyłek - tyłek zakręca, wszystko niby-magicznie działa. Bawi też się z ochotą, paca, popycha rurę czy beczkę... Ósemki trzaska z marszu, bez większego uczenia się nawet schematu... Patrzy tylko pilnie na moje ruchy i wywija zakrętasy wokół pachołków...
Ale wszystko to jest obliczona na za ciasteczko. Mam tego 100% świadomość i wykorzystywałam strategię ciasteczka celowo, by huca intelektualnie ożywić. No i teraz mam - jestem automatem do ciasteczek ;-) Nie stanowi to dla mnie jakiegoś większego problemu, huc od czasu do czasu dostanie prztyczka w nos, co wcale nie wpływa na pogorszenie naszych relacji. Nawet okresowe ostre odgonienie go nie zraża. Ale galopować pode mną nie chce. I już. Ale zapierniczać ostro za innymi końmi to chce. Mówiłam, że mały dziad ;-)
Czyli mamy kolejne wyzwanie. Bo jak tu wygrać te Mistrzostwa Gawłowa w Reiningu bez galopu ;-)
czwartek, 14 października 2010
Niko znowu chory :-(
Niko znowu niedomaga... Tym razem padło mu na nogi... Najpierw zaczął lekko kuleć na lewą przednią; na pierwszy rzut oka wyglądało to na syndrom szamański, czyli bęcki od-huckowe. Ale dostał 2 zastrzyki przeciwzapalno-przciwbólowe i szalonej poprawy nie zauważyliśmy... niby stopniowo lekko się podnosił, ale wczoraj nastąpiła eskalacja i przerzuty: spuchła mu dla odmiany prawa zadnia (przedniej spuchniętej nie miał... i w ogóle żadnych śladów obrażeń zewnętrznych... ma jedynie małe ugryzie na łopatkach. Ale ugryzie to ma każdy...)...
Stawy ciepłe, kopyta niby też (choć u Henia ciepłota kopyt podobna a staruch zdrowy jak byk...) temperatura 39+, niechęć do ruchu, pokładanie się od czasu do czasu... Apetyt dopisuje... Na wszelki wypadek treściwej kolacji wczoraj nie dostał... Oblubieniec co i raz chłodził mu tę spuchniętą nogę w misce z zimną wodą...
Wczoraj dyżur nocny na padoku, nie kładł się, ale gdy o 6.00 pognałam na rekonesans (Ala siedziała z nim do 3.00) - drzemał na leżąco na okrągłym wybiegu...
Wet-specjalista zawezwany, ma być o 13.00 (może uda się wcześniej...?), czekamy na werdykt...
...a denerwujemy się, jakby to był nasz koń... spałam niecałe 5 godzin a teraz bujam się nad biurkiem i udaję, że pracuję...
A nasi odizolowani, bez dostępu do siennej wiaty (tam Niko z Heńkiem), więc źli... A całą łąkę do dyspozycji mają... Nie, na gotowe trzeba, pod dziób podane musi być...
up-date: wet się przełożył na 15.00 :-(
Stawy ciepłe, kopyta niby też (choć u Henia ciepłota kopyt podobna a staruch zdrowy jak byk...) temperatura 39+, niechęć do ruchu, pokładanie się od czasu do czasu... Apetyt dopisuje... Na wszelki wypadek treściwej kolacji wczoraj nie dostał... Oblubieniec co i raz chłodził mu tę spuchniętą nogę w misce z zimną wodą...
Wczoraj dyżur nocny na padoku, nie kładł się, ale gdy o 6.00 pognałam na rekonesans (Ala siedziała z nim do 3.00) - drzemał na leżąco na okrągłym wybiegu...
Wet-specjalista zawezwany, ma być o 13.00 (może uda się wcześniej...?), czekamy na werdykt...
...a denerwujemy się, jakby to był nasz koń... spałam niecałe 5 godzin a teraz bujam się nad biurkiem i udaję, że pracuję...
A nasi odizolowani, bez dostępu do siennej wiaty (tam Niko z Heńkiem), więc źli... A całą łąkę do dyspozycji mają... Nie, na gotowe trzeba, pod dziób podane musi być...
up-date: wet się przełożył na 15.00 :-(
poniedziałek, 11 października 2010
Babie lato...
...mimo wszystko. Mimo, że w nocy mróz. Konie z sierścią nastroszoną, porośnięte niby-puchem. Tylko patrzeć, jak zmamucieją...
Wylewka w starej stajni dokończona, siodlarnia wróciła na swoje miejsce - do eks-boksu Siwki a psy na siano. Deski czekają na szkielet końskiej wiaty. Na końskich scieżkach pojawiły się pierwsze płyty z dziurami (jumbo). Dzieje się.
Jazdy były, o dziwo, 2 (a licząc Ale na Siwce to nawet 3 :-). Wprawdzie w sobotę miałam gości, ale nic nie stało na przeszkodzie, by po ich odjeździe... Dopiero o zmierzchu zebrałam się do kupy i poszłam do hucka. Z nowym ogłowiem i nowym wędzidłem (ogłowie west tłoczone we wzorek basket, ozdobne srebrzyste conchos + wędzidło oliwka west, czarna, paski miedziane... wodze split... jednym słowem koński luksus). Hucek leżał i stękał. Wpadłam w popłoch. Łąka sienna jest przebogata (konie polegują kilka razy dziennie, średnio co 2 godziny), hucek żarłok... Kolka, ochwat i wszystkie inne końskie przypadłości na raz - ani chybi. A ten se po prostu spał. Przybił gwoźdza, warga dolna mu się wykrzywiła... Komedia wizualna. Skoro już tak leżał i nie zamierzał wstawać... Ustroiliśmy się w ogłowie na leżąco. Nawet nie miałknął: gębę sam otworzył, wędzidło wziął... Ale wstawać nie zamierzał. Przez chwilę przemknęła mi przez głowę myśl, żeby na takim leżącym się usadzić i zarządać, żeby wstał, ale uznałam, że to chamskie będzie; a niech sobie poleży, życie konia w Gawłowie ciężkie niepomiernie jest ;-) Przymierzyłam więc ogłowie kolejno Siwce i Fiśkowi (na Siwkę ciut za duże wędzidło, na Fiśka ciut za małe ogłowie ;-) i sobie poszłam. Ale zerkam ci ja za 15 minut, huc jak gdyby nigdy nic łobzuje trawę. Na stojąco. No to dawaj go biegiem pod stajnię, siodłać, wsiadać, jechać. Najeździliśmy się całe 15 minut i zrobiło się ciemno. Jedyne, do czego doszliśmy, to 2-3 kroki joggu na koniec, a przez 10 minut trenowaliśmy kłus wyścigowy (pomysł hucka, nie mój ;-), okraszany markowaniem galopu, od czasu do czasu ;-)
W niedzielę do jazdy zebrałam się o wiele wcześniej (późnym popołudniem). Rozpoczęliśmy od huckowego odskoku w drodze na łąkę - pierwszy raz walnął mi pod siodłem takiego wypłosza, że gdyby nie westówka to mogłaby być elegancka gleba. A tak to mnie tylko bujło na bok i zgubiłam strzemię od strony bujnięcia :-) Oddając huckowi sprawiedliwość, czas reakcji ma jak, nie przymierzając, AQH jaki. Tak błyskawicznie ten manewr wykonał, że czapki głów; nawet nie zdążyłam się przestraszyć ;-) Bo i nie było czego. Bobek se leżał na kupce starego siana a gdy nadjeżdżaliśmy, uniósł głowę, żeby sprawdzić, kto zacz... Ja go z góry wcześniej widziałam, hucek z dołu pewnie nie.
Jazdę mieliśmy dość sympatyczną; szlifowaliśmy zmiany chodu na przenoszenie ciężaru ciała (pochylenie = szybciej; przysiądnięcie = wolniej), zaczęliśmy ćwiczyć ustępowanie zadem w stępie i usiłowaliśmy wykonać chody boczne z siodła. Ostatni manewr huckowi się raczej nie spodobał, w ramach rekompensaty zaproponował pacanie pod jeźdźcem ;-) W końcu jednak niby-ustapił w bok (ogrodzenie padoku miał przed nosem, cofanie krytykowałam, więc musiał wybrać jedyną słuszną drogę - w bok ;-)
Tak na marginiesie muszę opracować małemu jakiś program szkoleniowy step-by-step, bo zaczyna mi się jeździecko nudzić ;-) I znowu przestanę widzieć sens w jeździe konnej...
Wylewka w starej stajni dokończona, siodlarnia wróciła na swoje miejsce - do eks-boksu Siwki a psy na siano. Deski czekają na szkielet końskiej wiaty. Na końskich scieżkach pojawiły się pierwsze płyty z dziurami (jumbo). Dzieje się.
Jazdy były, o dziwo, 2 (a licząc Ale na Siwce to nawet 3 :-). Wprawdzie w sobotę miałam gości, ale nic nie stało na przeszkodzie, by po ich odjeździe... Dopiero o zmierzchu zebrałam się do kupy i poszłam do hucka. Z nowym ogłowiem i nowym wędzidłem (ogłowie west tłoczone we wzorek basket, ozdobne srebrzyste conchos + wędzidło oliwka west, czarna, paski miedziane... wodze split... jednym słowem koński luksus). Hucek leżał i stękał. Wpadłam w popłoch. Łąka sienna jest przebogata (konie polegują kilka razy dziennie, średnio co 2 godziny), hucek żarłok... Kolka, ochwat i wszystkie inne końskie przypadłości na raz - ani chybi. A ten se po prostu spał. Przybił gwoźdza, warga dolna mu się wykrzywiła... Komedia wizualna. Skoro już tak leżał i nie zamierzał wstawać... Ustroiliśmy się w ogłowie na leżąco. Nawet nie miałknął: gębę sam otworzył, wędzidło wziął... Ale wstawać nie zamierzał. Przez chwilę przemknęła mi przez głowę myśl, żeby na takim leżącym się usadzić i zarządać, żeby wstał, ale uznałam, że to chamskie będzie; a niech sobie poleży, życie konia w Gawłowie ciężkie niepomiernie jest ;-) Przymierzyłam więc ogłowie kolejno Siwce i Fiśkowi (na Siwkę ciut za duże wędzidło, na Fiśka ciut za małe ogłowie ;-) i sobie poszłam. Ale zerkam ci ja za 15 minut, huc jak gdyby nigdy nic łobzuje trawę. Na stojąco. No to dawaj go biegiem pod stajnię, siodłać, wsiadać, jechać. Najeździliśmy się całe 15 minut i zrobiło się ciemno. Jedyne, do czego doszliśmy, to 2-3 kroki joggu na koniec, a przez 10 minut trenowaliśmy kłus wyścigowy (pomysł hucka, nie mój ;-), okraszany markowaniem galopu, od czasu do czasu ;-)
W niedzielę do jazdy zebrałam się o wiele wcześniej (późnym popołudniem). Rozpoczęliśmy od huckowego odskoku w drodze na łąkę - pierwszy raz walnął mi pod siodłem takiego wypłosza, że gdyby nie westówka to mogłaby być elegancka gleba. A tak to mnie tylko bujło na bok i zgubiłam strzemię od strony bujnięcia :-) Oddając huckowi sprawiedliwość, czas reakcji ma jak, nie przymierzając, AQH jaki. Tak błyskawicznie ten manewr wykonał, że czapki głów; nawet nie zdążyłam się przestraszyć ;-) Bo i nie było czego. Bobek se leżał na kupce starego siana a gdy nadjeżdżaliśmy, uniósł głowę, żeby sprawdzić, kto zacz... Ja go z góry wcześniej widziałam, hucek z dołu pewnie nie.
Jazdę mieliśmy dość sympatyczną; szlifowaliśmy zmiany chodu na przenoszenie ciężaru ciała (pochylenie = szybciej; przysiądnięcie = wolniej), zaczęliśmy ćwiczyć ustępowanie zadem w stępie i usiłowaliśmy wykonać chody boczne z siodła. Ostatni manewr huckowi się raczej nie spodobał, w ramach rekompensaty zaproponował pacanie pod jeźdźcem ;-) W końcu jednak niby-ustapił w bok (ogrodzenie padoku miał przed nosem, cofanie krytykowałam, więc musiał wybrać jedyną słuszną drogę - w bok ;-)
Tak na marginiesie muszę opracować małemu jakiś program szkoleniowy step-by-step, bo zaczyna mi się jeździecko nudzić ;-) I znowu przestanę widzieć sens w jeździe konnej...
poniedziałek, 4 października 2010
Kochane zdrowie, nikt się nie dowie...
Oto i po L4. Znów siedzę za biurkiem, niestety :-(
Jako się rzekło, po 2 dniach leżakowania u Mamusi, pojechało się na wieś. W formie, bynajmniej, nie kwitnącej ;-) Psy się ucieszyli, konie chyba też, choć się jakoś szczególnie nie pucowały ;-) Przynajmniej nie wszystkie; Siwka, Fisiek i Niko drą się na mój widok dość często; hucyk i Pan Starszy Henio - nie (Henio chrumka, gdy niosę wiaderko z wiadomą zawartością ;-)
Jakoś za szczególnie z końmi nie działałam, bo i forma nie ta, i pogoda nieszczególna początkowo była... W niedzielę dopiero się przemogłam i zaproponowałam huckowi jazdę. Z marszu. Żadnych tam zabaw wstępnie ustalających, pre-fly checków... Wprawdzie miałam z tego powodu lekki niepokój, bo huc zioło jest niezłe (a niby czemu ów niepokój? całe 20 lat się tak jeździło i to na obcych - kunia za łeb, siodło na plecy i hajda w teren. I żyje się po dziś dzień ;-)
Hucyk trochę sprężał się przy siodłaniu pod stajnią (podejrzewałam, że to przez plandeki zakrywające siano, furkoczące na wiacie), aczkolwiek to innych koni nieobecność była powodem bystrości postawy - stanęliśmy osiodłani koło plandeki, poszarpałam nią niemiłosiernie, hucyk nawet nie spojrzał w jej stronę (ot, 24 h. powiewa a konie przy niej siano konsumują. Czym tu się niepokoić...)
Pojechaliśmy do koni na łąkę. Jedyny test, jaki wykonałam to WHOA! z dala od koni jeszcze, który hucyk lekko oblał, bo od WHOA! do zatrzymania upłynęły 3 kroki (to nie lekkie oblanie, to skandal jest!) Ale BACK-BACK-BACK dość ładnie wykonał, więc uznałam, że dobrze jest :-)
Jazda była na łące siennej - tam teraz konie się posilają, bo w obliczu informacji, że za 2 tygodnie ma spaść śnieg... A niech się nażrą na zapas, do wiosny ;-)
Podłoże okazało się fantastycznie sprężyste, jazdę mieliśmy bardzo przyjemną. Wymęczyłam małego kłusowaniem, że hej. I sama też się wymęczyłam, przy okazji ;-) Przejścia vel wahadło stój -kłus oraz kłus-WHOA! wychodzą nam przecudnie, bez manewrowania wodzami :-) Jog też cię hucykowi przypomniał :-) Trochę jeszcze musimy popracować nad symetrycznymi kołami, bo póki co do Mistrzostwa Gawłowa w Reiningu nam daleko ;-)
Powolutku przechodzimy do minimalizacji pomocy proszących (przyswoiłam ostatnio podział pomocy na asking i correcting - zaczerpnięte z westowego DVD szkoleniowego - studiuję po kolei rozmaitych trenerów). Huc zaczyna stawać na usiądnięcie na kieszeniach i cofać na samo obciążenie strzemion. Zdaje się, że pora podnieść małemu poprzeczkę :-)
Potem wręczyłam Siwca Ali (wiało i w ogóle... kiedy ja się w końcu do wariatki przekonam???) Jazda na wędzidle, siodło west. Siwe na początku niemożebnie wyczyniało, grymasiło, wędzidłu się sprzeciwiało, w końcu jednak westchnęło i uległo. Ala się tam z wariatką nie patyczkuje*, grzecznie acz stanowczo zadaje zadanie a Siwe, rade-nie-rade, musi sie dostosować :-)
Patrząc na pracę Dzikiego Zwierza pod siodłem stwierdzam, że jest on gotowy do rozpoczęcia poważniejszych nauk...
Temat Szamana zostaje tu przemilczony. Oczywiście znowu pozostał nietknięty :-(
Jakby się znalazł jaki ZAAWANSOWANY parellista, który by go chciał po promocji przygarnąć... Na samą myśl serce mnie boli, ale patrzeć, jak się TAKI KOŃ marnuje w nic-nie-robieniu...
* ...ale nagrania, jak Siwe wariuje i śle bebo Gośkę z baranami na glebę (udało się nam przypadkowo sfilmować parą lat temu ;-) oglądać nie chce...
Jako się rzekło, po 2 dniach leżakowania u Mamusi, pojechało się na wieś. W formie, bynajmniej, nie kwitnącej ;-) Psy się ucieszyli, konie chyba też, choć się jakoś szczególnie nie pucowały ;-) Przynajmniej nie wszystkie; Siwka, Fisiek i Niko drą się na mój widok dość często; hucyk i Pan Starszy Henio - nie (Henio chrumka, gdy niosę wiaderko z wiadomą zawartością ;-)
Jakoś za szczególnie z końmi nie działałam, bo i forma nie ta, i pogoda nieszczególna początkowo była... W niedzielę dopiero się przemogłam i zaproponowałam huckowi jazdę. Z marszu. Żadnych tam zabaw wstępnie ustalających, pre-fly checków... Wprawdzie miałam z tego powodu lekki niepokój, bo huc zioło jest niezłe (a niby czemu ów niepokój? całe 20 lat się tak jeździło i to na obcych - kunia za łeb, siodło na plecy i hajda w teren. I żyje się po dziś dzień ;-)
Hucyk trochę sprężał się przy siodłaniu pod stajnią (podejrzewałam, że to przez plandeki zakrywające siano, furkoczące na wiacie), aczkolwiek to innych koni nieobecność była powodem bystrości postawy - stanęliśmy osiodłani koło plandeki, poszarpałam nią niemiłosiernie, hucyk nawet nie spojrzał w jej stronę (ot, 24 h. powiewa a konie przy niej siano konsumują. Czym tu się niepokoić...)
Pojechaliśmy do koni na łąkę. Jedyny test, jaki wykonałam to WHOA! z dala od koni jeszcze, który hucyk lekko oblał, bo od WHOA! do zatrzymania upłynęły 3 kroki (to nie lekkie oblanie, to skandal jest!) Ale BACK-BACK-BACK dość ładnie wykonał, więc uznałam, że dobrze jest :-)
Jazda była na łące siennej - tam teraz konie się posilają, bo w obliczu informacji, że za 2 tygodnie ma spaść śnieg... A niech się nażrą na zapas, do wiosny ;-)
Podłoże okazało się fantastycznie sprężyste, jazdę mieliśmy bardzo przyjemną. Wymęczyłam małego kłusowaniem, że hej. I sama też się wymęczyłam, przy okazji ;-) Przejścia vel wahadło stój -kłus oraz kłus-WHOA! wychodzą nam przecudnie, bez manewrowania wodzami :-) Jog też cię hucykowi przypomniał :-) Trochę jeszcze musimy popracować nad symetrycznymi kołami, bo póki co do Mistrzostwa Gawłowa w Reiningu nam daleko ;-)
Powolutku przechodzimy do minimalizacji pomocy proszących (przyswoiłam ostatnio podział pomocy na asking i correcting - zaczerpnięte z westowego DVD szkoleniowego - studiuję po kolei rozmaitych trenerów). Huc zaczyna stawać na usiądnięcie na kieszeniach i cofać na samo obciążenie strzemion. Zdaje się, że pora podnieść małemu poprzeczkę :-)
Potem wręczyłam Siwca Ali (wiało i w ogóle... kiedy ja się w końcu do wariatki przekonam???) Jazda na wędzidle, siodło west. Siwe na początku niemożebnie wyczyniało, grymasiło, wędzidłu się sprzeciwiało, w końcu jednak westchnęło i uległo. Ala się tam z wariatką nie patyczkuje*, grzecznie acz stanowczo zadaje zadanie a Siwe, rade-nie-rade, musi sie dostosować :-)
Patrząc na pracę Dzikiego Zwierza pod siodłem stwierdzam, że jest on gotowy do rozpoczęcia poważniejszych nauk...
Temat Szamana zostaje tu przemilczony. Oczywiście znowu pozostał nietknięty :-(
Jakby się znalazł jaki ZAAWANSOWANY parellista, który by go chciał po promocji przygarnąć... Na samą myśl serce mnie boli, ale patrzeć, jak się TAKI KOŃ marnuje w nic-nie-robieniu...
* ...ale nagrania, jak Siwe wariuje i śle bebo Gośkę z baranami na glebę (udało się nam przypadkowo sfilmować parą lat temu ;-) oglądać nie chce...
Subskrybuj:
Posty (Atom)