Po raz kolejny hucyk okazał się koniem jak złoto :-) Jeździ się nam coraz fajniej, mały zaczyna robić prawie sliding-stopy (w stępie i kłusie, póki co), w 99,9% na wodzy casual. Wystarczy usiąść na kieszeniach i powiedzieć WHOA! A nawet samo WHOA! Spraktykowałam na tzw. lonży ucząc lokalne dzieciaki. Huc komendę głosową przyswoił śpiewająco :-) Przy zatrzymaniu prawie siada na okrągłej dupce i pyta cofamy...?A cofa świetnie, energicznie, w tempie wedle mojego życzenia. Czasem tylko trochę się skrzywi (może siedzę krzywawo...? muszę się pofilmować...) A czasem wykona manewr a la roll-back. Nad tym będziemy niedługo pracować. I nad cofaniem w esy-floresy. Może nawet jakiś patternik tyłem opracujemy, żeby się popisywać ;-) Dzieciaki już teraz patrzą na nasze jeździectwo z zachwytem a co to będzie, jak zaczniemy cudować... ;-)
Przejścia w dół grubasek robi elegancko, na mini-zgięcie boczne (bywały z tym lekuchne problemy; mimo, że LBI, hucyk ma w sobie popęd do ruchu. Nie wykluczam, że nawykowy, z dawnych czasów, o których nic nie wiem...)
A turlaniem rury zabawia się i na komendę, i bez komendy też. I paca nóżką, gdy ja pacam. Całkiem jak kiedyś Siwka (którą porzuciłam, i którą teraz zajmuje się Ala...) Czyli nadprodukcja koni własnych, niestety, u nas panuje. Brak czasu dla wszystkich :-(
Fisiek leży takim odłogiem, że aż wstyd. Taki koń...! W sobotę chwilę pogawędziliśmy, ale to tylko kropla w morzu potrzeb, jeśli chodzi o kontakty Fiśka z człowiekiem... W końcu muszę się wziąć w garść i zająć także cudakiem. A nie tylko hucek i hucek. W Fiśku drzemie potencjał mistrzowski :-) A tymczasem Mistrz Niedoszły paraduje z kupą rzepów w grzywce i sfilcowanym ogonem ;-) Na zmartwionego, oczywiście, nie wygląda :-)
Weekend zapowiadający się na w miarę spokojny, skończył się wariacko: zwózką siana. W piątek skosiliśmy podarowany kawałek łąki a w niedzielę po południu zapadła spontaniczna decyzja: zwozimy. I całe szczęście, bo dziś leje...
W trybie ekspresowym opróżniliśmy eks-boks Nika (pełnił rolę siodlarni i psiej spalni) i dawaj ładować luźne siano... Psy oszalały z radości (siano jest ukochanym legowiskiem), były hopla, ganianki, polowanie na wiszący w boksie baniaczek (stara zabawka Szamana), który nagle znalazł się w zasięgu psiej gęby...!
Zwaliliśmy i załadowaliśmy do stajni jeden wóz a drugi stoi przykryty plandeką i czeka na zanik opadów...
A w sobotę urządziliśmy pożar. Postanowiliśmy spalić to, co zostało po rozbiórce stodoły, czyli stertę starej, częściowo zbutwiałej słomy. Zadymiliśmy całą okolicę, dzieciaki z sąsiedniej wioski (te, które nam pomagają) zaraz przygnały na rowerach, bo słusznie domniemywały (trudne słowo), że Wujo stodołę pali ;-) A konie miały okazję do friendly z dymem. Było trochę cudowania, nawąchiwania, pochrumkiwania, ale generalnie towarzystwo podeszło do tematu ze zrozumieniem i spokojnie konsumowało siano, mimo, że dym walił prosto w stronę ich ulubionego kasztanowca. A hucek to nawet pod jeźdźcem-Oblubieńcem przez dym przeparadował :-)
Po stodole, która dymiła przez 2 dni, zostało wspomnienie i kupka popiołów. Stawiać prawdziwą końską wiatę czas zacząć :-) Bo póki co, mamy daszek na 1,5 konia (czyli mieści się pod nim 1 duży + hucyk), który objął w posiadanie Heniek (który jest właśnie rozmiaru 1,5 konia ;-) Reszta koni przebywaniem pod dachem, gdy pada, w ogóle się nie interesuje... Wolą sterczeć na otwartej przestrzeni albo (i to najczęściej) obżerać się na łące...
Heniowi chyba jest czasem trochę głupio, że on taki z cukru, bo chwilę postoi, ale zaraz wyłazi spod zadaszenia i wędruje do stada :-)
2 komentarze:
No to widzę że Hucyk pracuje pełna gębą!
Czekam na zdjęcia a nawet filmiki, poklepków moc dla wszystkich stworzeń!
Właśnie... nie mam nadwornego fotografa/filmowca, cholera...
Poklepki - nawzajem, dla rudych :-)))
Prześlij komentarz