Zakupione od słowa kupa... Na okoliczność walki z węgorczycą (inwazja węgorka końskiego) całe Święta przelatałam po padoku z taczką sprzątając końskie kupy... Obsesyjnie, nawet 3-4 razy dziennie... Co poszłam na padok i zobaczyłam kupę nie mogłam się powstrzymać... W związku z powyższym inne końskie czynności (typu jeździectwo) zostały mocno zaniedbane ;-)
A konie po piątkowym odrobaczeniu paramectinem siedzą teraz na kwarantannie, czyli pierwszym padoku zastodolnym. Kolejne padoki są pozamykane, zasieki z prądem porobione, żeby się który nie ważył przedrzeć i zbrukać terenu węgorkowymi jajcami... A przedrzeć się mogą próbować (Szamanisko i hucek - na bank...), bo tam już trawka zaczyna się puszczać zieloniutka... Jednakowoż towarzystwo ostatnio jest tak nieruchliwe, że aż strach... Aby się nażreć i spać... Co i raz przyłapywałam kogoś na leżąco na słoneczku: a to Nika z huckiem, a to Fiśka... Siwka tylko trzymała fason i w dzień drzemała na stojaka...
W piątek Siwkę zaszczyciłam spacerem na zielone. Tym razem poszłyśmy się wypasać na sznurku w towarzystwie stada psów. Te psy to gorsze od koni. Rozłaziły mi się po całej okolicy, nie mogłam się skupić na Siwce. Jedynie Fućka-Matka się nas pilnowała (na słuszną odległość 1,5 m. od konia ;-)
W sobotę niegrzeczne psy i trochę tylko grzeczniejsze od nich konie pobiły się. Ekscesy między-gatunkowe co i raz u nas wybuchają, ale tym razem doszło do eskalacji. Bobuś z huckiem pobili się o suchy chlebek. Idę karmić konie, rozrzucam chlebki tu i ówdzie a tu deus ex machina wszystkie psy pojawiają się na padoku... I polować, kto pierwszy dopadnie lecący kąsek. Bobuś i hucek ruszyli biegiem do tego samego kawałka no i doszło do konfrontacji. Mały wspiął się pionowo i próbował walnąć Bobusia z wysokości kopytami, ale kanarek nie w ciemię bity, zdenerwował się i rzucił się prosto na huckowy gruby brzuszek! Hucek opadł na ziemię i zaczął wysoko podskakiwać w miejscu nad Bobkiem! Zaraz rozpędziłam Panów (chlebek w międzyczasie upolował ktoś inny), obmacałam obu: Bobuś zyskał podbite limo (rozcięty kącik oka) a hucek ośliniony brzuch i wewnętrzne zadnie udka. I tyle. Zawsze się tak tłuką, bezobrażeniowo, ale nosił dzban wodę póty... Wolę wkraczać zbrojnie niż potem ranne zezwłoki zbierać po padoku... Fisiek też nie-lepszy; regularnie rzuca się na każdego psa, który pojawi się w okolicy siana, które sobie akuratnie upatrzy... A jakie figury westernowe wtedy wykonuje...! Jego koronny numer to roll-back w niziutkim ustawieniu z płaskimi uszyskami i zębiskami na wierzchu ;-)
W sobotę w ramach dbałości o higienę włosia wzięłam się też za postrzyżyny towarzystwa... Jak one teraz wyglądają... O, matulu! Jak fujary; grzywki przycięte równo nad oczami, grzywy do połowy szyi... Krzywo, w ząbki... Z. jak je zobaczył to, aż się za głowę złapał... Hucek dla przykładu wygląda jak mały pękaty paź królowej ;-) Zresztą to by nawet pasowało, bo ostatnio mały prowadza się z Siwką (w przerwach pomiędzy posiłkami, bo w czasie posiłków Siwka wszystkich goni i z nikim się nie prowadza).
W niedzielę po obżarstwie i opilstwie (chrzciny lokalne) zamarzyło mi się pojeździć konno. Przez tego głupiego węgorka zapomniałam, że przecież przywiozłam dla hucka popręg 125 cm. (klasyczny, bo Ala woli jeździć na małym po klasycznemu... no i Gośka ma wpaść niebawem...) i trzeba przymierzyć, czy pasuje! Postanowiłam, że nie wezmę ogłowia tylko sam kantarek z krótką liną... Wprawdzie hucek ostatnio był nieznośny (ogrodzenie okrągłego wybiegu w zeszły weekend staranował, złamał słupek w wejściu i Ali zwiał), ale od czego ułańska fantazja po winku ;-) Najwyżej glebnę... Popręg jak ulał (choć przez chwilę przeraziłam się, że trochę przykrótki, tak hucuś spasiony... nawet węgorek go nie pokonał... lekuchno mu tylko plecki spadły)... Na wszelki wypadek zamknęliśmy się jednak na okrąglaku...
Ale fajosko było (mimo, że siodło klasyczne jest teraz dla mnie zdecydowanie mniej komfortowe niż westówka)! Pierwszy raz w życiu jeździłam na kantarku z jedną liną, bez wiązania wodzy! Hucuś pomykał stępem jak stara kantarkowa wyga, żadnego sprzeciwu, ciągnięcia czy kombinowania... Ruszaliśmy, stawaliśmy na WHOA! skręcaliśmy... Nawet cofaliśmy :-) Przerzucanie liny nad głową małego wcale nie płoszyło... Zerkał tylko, czy już pora na ciasteczko? czy aby należycie spodobało mi się jego zachowanie...? Raz nawet stanęliśmy przez niby-zgięcie boczne. Wprawdzie hucek na kantarku nieszczególnie się zgina, ale gdy tylko poczuł linę nie w bok, ale po łuku do uda i mój focus w dół zaraz stanął :-) Zdecydowanie nie doceniłam hucka w sprawach jeździecko-kantarkowych; przyjęłam, że będzie mnie woził, gdzie chce a tu proszę jaka niespodzianka :-)))
Później jeszcze na momencik przymierzyłam Siwce klasyczne siodełko, którego Siwka nie-woli i miałyśmy spory problem z dopięciem popręgu (grubaska jedna). Ledwuchno na ostatnią dziurkę go zapięłam, dobrze, że wersję z gumami nabyłam. A Siwe kwasiło, odwracało się na prawo i skubało popręg ukradkiem (że niby nie zauważę, bo po lewo stoję ;-) niezadowolona, że brzucho ściska... Potem jeszcze udało się 2 dziurki skrócić i nawet wsiąść :-) Ale na momencik, bo obiecałam Siwce kolejny spacer na zielone. A Siwe na spacery czeka; za każdym razem wędruje za mną, gdy widzi, że w stronę bramki idę i czeka, czy otworzę...
Poszłyśmy na całą godzinę a potem miałyśmy najazd gości (2 samochody i motor, na dokładkę). Siwe tłumu lekko się przypękało (z 10 osób przyjechało), szczególnie nie podobało się jej, że część gości idzie za nią na podwórko, zamiast przodem, żeby mogła ich mieś na oku... Musiałam ostrzegać, żeby nie podchodzili za blisko, bo Siwe zaczynało kulić dupkę i zbierać się w sobie. Bałam się, że jeszcze komu przywali ze strachu... A towarzystwo świątecznie rozbawione, z dzieciakami, zupełnie nieświadome końskich spraw...
Po powrocie na padok Siwka zachowywała się przyzwoicie (nie bała się, ale i nie pchała na afisz, obserwowała lekko wycofana... Reszta koni oczywiście na gości nacierała ;-) Dzikie to Siwe, oj dzikie... Dopiero w takich sytuacjach widzę, jak świetny mamy kontakt, jak swobodnie się Siwka czuje w moim towarzystwie... I jak inni, obcy ludzie są dla niej podejrzani...
W poniedziałek kolejny spacer: na drogę główną. Spacer z rodzaju treningowych. Ćwiczyłyśmy WHOA! i NAPRZÓD (na klinięcie). Tym razem z większą dbałością o natychmiastową siwą reakcją. Aaa, cudnie :-)) Przy WHOA! Siwe zaczyna myśleć do tyłu - po prostu genialne predyspozycje do westu :-) Tylko patrzeć, jak zaczniemy walić sliding stopy...
Komendy opanowane w 100%, mamy gotowe nasze pomoce jeździeckie ;-)
A na wioskę z powrotem już za chwileczkę, już za momencik... Czwartek-piątek Z. na zaawansowanym kursie naturalnego werkowania, więc czeka mnie 4-dniówka na wsi :-))))
I znów będę latać z taczką ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz