...miały miejsce psie incydenty...
Najpierw pokłóciły się suki (Reksia lekko naruszona, na szczęście twarda sztuka), potem Fućce pojawiło się nagle coś na podgardlu... Wpadliśmy w panikę, że rak, ale to coś rosło błyskawicznie i powstało z tego ogromne jakby-wole... Fucia już po pierwszym zabiegu, jutro ciąg dalszy... Raczej nie nowotwór...
U koni, odpukać, wszystko dobrze, a Niko zaczął tyć! Kręgosłup mu się powoli chowa, doły około-słabiznowe coraz mniejsze a udka (patrząc od strony pod-ogonia) zaczynają się stykać :-) Zaczął nawet pokazywać focha przy podawaniu treściwego; zasadniczo podchodzi po żarcie z położonymi uszami, ale dopóki nie próbuje na mnie chamsko wleźć, ignoruję durną minę. Ala się jednak zawzięła i zaczęła wymagać jojem uszek do przodu. Niko się złościł, kwasił, nóżką tupał. Zdaje się, że mu dupka powoli odżywa... A taki był idealny konik, z tym węgorkiem ;-)
Z Siwką siodłałyśmy się w czwartek i piątek, nadal piłowałyśmy komendy głosowe (rusz, zatrzymaj, cofnij). W czwartek w czasie wsiadania/siedzenia na pleckach zaliczyłam u Siwki mega-ziewanie - wielka rzecz :-)
Potem wsiadanie się skończyło, bo hucek-mały-diabeł pokąsał Siwkę w okolicach siodlanych! Oczywiście znowu się pobili przy sianie; tym razem hucek zastosował nowatorską technikę walki: w momencie, gdy wierzgający zad Siwej był w powietrzu, doskakiwał do niej z boku i kąsał w brzuch! Siwe oczywiście go pokonało, ale co pogryziona to jej! Potem oboje trzepali głowami, parskali i patrzyli na siebie pojednawczo. Cóż za dobrana para! W czasie sjesty leżakują obok siebie, ale przy sianie za każdym razem dochodzi do rozboju...
A propos leżakowania: w czwartek w południe zastałam wszystkich na leżąco :-) Niko i Szaman zaraz się podnieśli (łakotki masz?), ale Siwka z huckiem wylegiwali się nadal. Podeszłam do Siwki, podrapałam, dałam kilka ciasteczek, żeby wzmocnić chęć do polegiwania przy człowieku... Ale zaraz podszedł gupi zazdrosny Szaman i ugryzł Siwkę w plecki, żeby wstawała...
A na hucku odbębniłam drugą jazdę kantarkową z jedną liną-wodzą... No, no, no... koleś chodzi całkiem, całkiem... Nie wiem, czy nie lepiej nawet niż na wędzidle, bo nie ciągnie i się nie zapiera... Pewnie dlatego, że na kantarku robimy króciutkie sesje i małemu się nie zdąży jazda znudzić ;-)
No i w końcu zaczynamy finalizować budowę stajni... Droga obeschła, dojechała blacha na dach i deski-obladry na ściany... Nowa stajnia będzie służyć, póki co, za mini-stodołę. A za stodołę prawdziwą (częściowo podupadłą) musimy się wziąć, czyli unicestwić budowlę a na jej miejscu postawić padokową wiatę dla koni... No i mniejszą stodółkę na siano i słomę... Roboty huk. Że nie wspomnę o innych ambitnych planach, typu usypywanie górek na padoku ;-) Po pierwsze po to, by podnieść teren a po drugie mięśnie jakieś u koni robić. Bo toto co one sobą cieleśnie reprezentują nie bardzo nadaje się do rzeźbienia. No chyba, że w obrębie grubych brzuszków ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz