Jeszcze w piątek wieczorem topiłam się za stodołą w błocie a już w sobotę rano tłukłam lód w końskich wiaderkach z wodą...
Czy to z powodu nagłej zmiany aury, czy to z jakiegokolwiek innego powodu, w sobotę konie odmówiły opuszczenia stajni. Protest rozpoczął hucek: w ogóle się nie pofatygował za mną do bramki padokowej (zawsze wędruje, gdy widzi, że otwieram końskie przestrzenie). Został pod stajnią. Otworzyłam wrota, towarzystwo zarżało powitalnie (najgłośniej Fisiek, Niko ciszej, Siwe zrobiło tylko minę dzień dobry...). Niko z boksu nie chciał wyleźć, w końcu się wytoczył, ale zaraz przed stajnią przystanął, obok hucka. Musiałam użyć przymusu pośredniego, czyli driving game vel. presji na odległość końcem uwiązu... Nasi też się przyblokowali, zwłaszcza Fisiek (mimo, że przy wypuszczaniu Nika nogą grzebnął) po drodze się co i raz zawieruszał, przystawał, pogapywał wokoło. Jakby było na co...
JA miałam na co się gapić... Puściła kolejna belka nośna w stodole i dach runął do środka. Runął, czyli zapadł się około 1 m. Szczęście w nieszczęściu złamana konstrukcja oparła się na zgromadzonych w środku kostkach siana, czyli budowla jako taka jeszcze stoi. I przypomina stodołę. Siano na szczęście przykryłam przezornie jeszcze u schyłku lata plandeką, ale i tak wymaga ewakuacji...
W sobotę oczywiście zamiast jeździectwa (eee, chyba w ogóle przestanę mówić, że jeżdżę konno... pewnie już nawet nie pamiętam, jak się to robi...) było przetransportowywanie siana do stajni. Upychałam kostki na maksa wokół boksu Siwki, w wyniku czego powstał bunkier dla psów (psy, póki nie ma dużego mrozu, cały czas sypiają w stajni...) Woziłam te kostki przez pół dnia (3 sztuki tylko mi na taczkę wchodzą) co było czynnością dość ryzykowną, bo stodoła może się przecież w końcu całkowicie zawalić... W dowolnie wybranym przez siebie momencie...
Całego siana oczywiście nie wywiozłam. Wolne miejsce w stajni się skończyło... Żeby już w końcu ta nowa stanęła... Jakoś nie mam przekonania, czy zbudujemy się przez Świętami. Za dużo tzw. przeciwności losu...
Konie za to grzeczne, Siwe wodzi za mną maślanym wzrokiem, podchodzi za każdym razem sama z siebie (ona, niedotykalska z natury), interesuje się, uczestniczy. Głównie w jedzeniu siana uczestniczy ;-) Jak cała reszta przewalającego się po padokach stada :-)
Hucek jedynie prezentuje nieodmiennie chmurną minę informując cały świat, że człowiek do szczęścia nie jest mu absolutnie potrzebny... Chyba, że akuratnie człowiek niesie coś do jedzenia...
Ale nogi do czyszczenia podał ostatnio idealnie. Na wolności, pod stajnią. Mały Gruby Kosmaty Niekonsekwentny Dziwak :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz