W piątek był incydent. Siwe się popisało z wieczora. Od południa nie było prądu, ktoś tam hen za lasem wycinał drzewa, drzewo na druty, druty się urwali…
Poszłam z latarką konie karmić. Siwe oczy zrobiło białe, wgapiało się w snop światła… Szaman – stoicki spokój (oho, żarcie nadchodzi!). Weszłam do Siwej wody dolać do wiaderka, latarkę zostawiłam na stołeczku na korytarzu… Razem ze mną do boksu wszedł mój CIEŃ. Tego było dla Siwki zdecydowanie za wiele… Już jej własny cień był podejrzany, ale wystarczyło zamrzeć w bezruchu i cień też nieruchomiał… A mój nie dość, że pełzł po ścianie, to jeszcze targał ze sobą wiadro… Siwe usiadło w drzwiach boksu walcząc ze strachem przed cieniem (właściwie już dwoma cieniami, bo i jej cień się nagle ożywił) a strachem przed snopem światła… W ułamku sekundy zebrało się w sobie, zatupało panicznie w miejscu i wypruło w światło. Stołek wywalony, latarka poleciała prawie do Szamana, Siwe dumne z siebie na podwórku w egipskich ciemnościach… Pozbierałam po-siwkowe klamoty (stołeczek cały, latarka świeci), wycofałam się do stajennej części gospodarczej, a Siwka hyc i już jest z powrotem w swoim boksie! Sama się prosiła o friendly z cieniem. Ależ się przyglądała ścianie! Na wszelki wypadek zaczęłam stojąc na korytarzu, żeby w razie odskoku Dzikiej od ocienionej ściany nie znaleźć się w polu rażenia siwego ciałka… Poszło szybko. Cień pozostał wprawdzie lekko podejrzany (Siwka przypatrywała się z czujną uwagą mojemu wolno poruszającemu się odbiciu), ale latarka została gruntownie przebadana organoleptycznie (snop światła na początku był postrzegany jako ciało stałe i były próby powąchania go oraz odskakiwania :-)
sobota/niedziela
Rano Szaman zaczął grymasić przy śniadaniu. Zamiast wywracania oczami z zachwytu (jak dotychczas) machanie głową, rozsypywanie granulatu dookoła, w końcu zwalenie wiaderka na ziemię i badanie rozsypanej zawartości. Spojrzenie-wyrzut a to co ma niby być? Zaniepokoiłam się: chory? może zęby? wiaderko brudne? brzucho boli? Dałam garść samego owsa: pożarł błyskawicznie. Garść granulatu a fuj!
Nowa pasza – totalne badziewie. Twarda jakaś, zapach aromatyczno-jabłkowo-podobny... mnie osobiście też się nie spodobał… O dziwo, spodobał się Zawsze Grymaśnej Siwej a psy wprost zachwycił! Bobuś o mało do beczki nie wlezie z pożądania!
Na padok za stodołą wyszliśmy z Szamanem-Fisiem na kantarku. Tak eksperymentalnie. Żeby zobaczyć, jak to się zachowuje Pan Koń z rana… W pensjonacie było wylatywanie wszystkich koni na hura! i biegiem na padok. A tu pełna kultura: nózia za nózią, leniwie… Za stodoła czasem zaczyna się start galopem, czasem kłusem… Ale wychodzi się bez bicia piany (zazwyczaj, bo czasem kogoś poniesie...)
Szaman dodatkowo (nie wiadomo kiedy) nabawił się positive reflex: obniża głowę, sam wkłada nos w halterek, skubnie samą wargą leciutko (przepraszam, zagalopowałem się…) albo i nie skubnie wcale…
…w ramach sprawdzania stanu zapasu siana na zimę wytargałam ze stodoły wielgachną plandekę niebieską szeleszczącą 5 x 8 m. – potężną. Wcześniej dałam koniom kostkę siana na padok. Czynnie pomagał mi Szaman: wypychałam siano przez wąsko przymknięte wrota, kiepsko szło, ale Szaman od strony padoku ciągnął zębami, więc jakoś się wspólnie uporaliśmy :-)
Plandekę wyciągnęłam, konie jedzą, Siwe ani głowy nie podniesie (a po historii z cieniami myślałam, że zapowiada się zwariowany weekend… zawiodłam się na Siwej... ;-) Szaman natychmiast zostawił siano i w te pędy na wizytację. Od razu wparadował na plandekę, grzebnął kopytem, złapał zębami… i został przegnany precz z plandeki. Jeszcze mi w niej tylko dziura potrzebna!
Spojrzałam na Siwą, zrobiłam w jej stronę DWA KROKI… Siwe niemalże westchnęło no dobra, idę… przyszła i położyła 2 razy nos na plandece (bez ciasteczka)… Wystarczy? i wróciła z powrotem do siana… Plandekę przeciągnęłam i zamknęłam na okrągłym wybiegu, bo licho (Szaman) nie śpi... Materac wiecznie skopany i przesunięty, więc i plandece nie podaruje...
…przymiarka derki była potem. Szaman oczywiście wymaga nowego odzienia (a kiedyś 125 cm. wisiało na nim jak na kiju) – 145, jak nie 155 cm. muszę Spaślakowi na zimę zakupić - na wszelki wypadek – nasza stajnia zimna :-(
Na Siwkę 125 cm jak ulał, choć ona niekoniecznie życzy sobie nosić kubraczki (dziwaczka… a tak jej ładnie w bordo… ;-) Pofriendlowałyśmy, derka przymierzona… Siwe doskonale zna schemat approach & retreat, śmiesznie to wręcz wygląda; to jej spinanie się, postawa alarmowa vs. wypuszczanie powietrza, przełykanie, opuszczanie głowy… modelowe. Mogę robić pokazy z prawej półkuli…Siwe nie ucieka, ale też wyraźnie pokazuje, gdzie jest granica jej wytrzymałości psychicznej… A czasem, gdy jest tylko lekko zaniepokojona, podchodzi blisko i wciska mi głowę w brzuch, pod pachę albo, jak ostatnio, mocno opiera na moim ramieniu i wciska mi pyszczek w szyję… tak trochę nachalnie… to ja się tu schowam… za każdym razem mnie to rozczula…
Z derką oswajałyśmy się on liberty (ja z lenistwa robię zazwyczaj friendly na wolności… nie chce mi się chodzić do stajni po linę)… Zaleta taka, że uczę się nie przesadzać z presją... Bo Siwe po prostu zwieje...
...druga sesja z derką miała być po kilku godzinach, ale się nie odbyła, bo Szaman zafisiował i zaproponował ganianki, pobawiliśmy się więc w końskiego dziada...
Koński dziad to zabawa wymyślona kiedyś przeze mnie na okoliczność któregoś tam z naszych nieznośnych kotów… To akurat była zabawa pt. koci dziad, czyli niby-straszenie kota, gdy wyczyniał rzeczy niepożądane, np. właził na stół albo wspinał się po firankach… Jakaś psychiczna albo i fizyczna niewygoda (np. pac gazetą, rzucenie znienacka czymś nieszkodliwym …). Koński dziad to wersja zmodyfikowana – w zasadzie finalnie sprowadza się do friendly…
Otóż idę z derką najpierw do Szamana, ten niby czeka, ale gdy jestem jakieś 2 m. od niego, nagle robi zwrot, kwik, wierzg i dzida! Zatacza koło galopem i staje patrząc wyczekująco. Dobra, rozumiem. Mają być ganianki. Rozwijam derkę, zaczynam nią wymachiwać. Niby taka straszna rzecz. Szaman UDAJE przerażonego (autentycznie widać, że udaje!), zrywa się galopem, Siwe oczywiście za nim, ogony po arabsku powiewają (u Siwki trochę prawa półkula, ale bardziej ekscytacja). Pognały na ostatni padok, zawróciły i wściekłym galopem z powrotem do mnie. Zataczają łuk i stają na wprost. Wystarczyło, że cmoknęłam i znowu start galopem z miejsca, wściekle. Błoto fruwa na wszystkie strony. Po drodze, wierzgi, potrząsanie głowami, wężowanie (i że to niby przerażenie ma być? prawa półkula? Kłamce Jedne…) W końcu się zasapały, Szaman głowę opuścił, Siwka podbiegła do mnie, stanęła, oklapła. Czyli basta…
...na sesję z ogromną plandeką zaprosiłam na okrągły wybieg Siwkę. Musiałyśmy się na nim zamknąć, bo Szaman kategorycznie żądał, że on też wejdzie... Cały czas krążył dookoła (wydeptał dookoła round-penu ścieżkę, akuratnie na follow the rail or trail się nada...), podgryzał drągi... Musiałam go przegnać ze 2 razy; nie zrezygnował, ale kombinował sprytnie poza zasięgiem stringa ;-)
Plandeka na Siwej większego wrażenia nie zrobiła (dziwy, panie...). Ot, kolejne moje widzi-mi-się. Szeleści. Trudno, widać musi… Schemat Siwka zna: podejść - powąchać - pacnąć. Wystarczyło, że wskazałam palcem… Siwe od razu podeszło, położyło nos, za chwilę postawiło nogę. Poprosiłam o cofnięcie. Cofnęła. Poprosiłam o ruch do przodu. Poszła, weszła, stanęła… BEZ WAHANIA.
- 1, 2, 3, 4 kopyta na plandece - na prośbę
- pacanie nogą (z rozmysłem – bo szeleści, bo marszczy się… rozwaga, żadnej ucieczki, żadnego odskoku)
- głowa w dole, niuchanie, skubnięcie (ha! na sianie leżała kilka miesięcy)- jojo przez plandekę (czasem zerknięcie do tyłu przy cofaniu, gdy noga szurnie zbyt głośno…) – przez całą długość (8 m.), bez liny…
- squeeze przez plandekę
- friendly – uderzanie stringiem w plandekę ze stojącą po środku Siwką (ludzie, nie wierzę! comfort zone!)Obok plandeki mamy przeszkódkę z 3 opon i 2 drągów. Nieużywaną. Po prostu jest. Szaman czasem ją rozbuduje. Opony poprzesuwa. I tyle.
No to co Siwe, poskaczemy? Eee, pacnę może…? Przy przeciskaniu nad było trochę ekscytacji, trochę potykania się, trochę omijania przeszkody…
Zauważyłam, że Siwe bardzo lubi zabawy close contact, gdy stoję blisko, dotykam… Zdecydowanie ekscytuje się i robi się niepewna, gdy ją od siebie odsyłam… Jedynie jojo jest dla niej do przyjęcia – tutaj odesłanie nie jest dla niej większym problemem…
Gdy tylko Siwa opuściła wybieg, zapakował się do środka Szaman. A jakże, dawaj na środek plandeki. I pacać! I skubać zębem! I ciasteczko dasz??!! Dałam i wygnałam z wybiegu. Ten zaraz coś wymyśli ekstremalnego...
…ładuję na taczkę słomę do ścielenia ze stodoły. Szaman asystuje. Pójdziesz! Odejdzie, ale zaraz wraca. W końcu nie mogłam nawet podejść do słomy, bo cielsko blokowało dostęp. No dobra, sam tego chciałeś: wzięłam kosmaty ogon, delikatnie pociągnęłam w tył i wydałam komendę BACK-BACK-BACK. Cofnął. Gdy tylko puściłam, z powrotem powędrował pod stodołę. Przypadek. Biorę ogon drugi raz. Cofnął. Trzeci raz – to samo. Przeszłam na drugą stronę zadu (na prawo) – nie cofa: aj, aj, oddawaj ogon… I uciekanie zadkiem. No to mamy schemat – za dużo rzeczy robię przy koniach z lewej strony. Wyraźnie widać Szamanowy brak pewności siebie za zadkiem po prawej stronie. Trzeba popracować nad symetrią… (Siwe też mnie częściej blokuje na lewo, bo spodziewa się, że tam właśnie pójdę)…
Z Siwką zaczęłyśmy w końcu 2 nowe symulacje: odrobaczanie i zastrzyki. Wstyd przyznać; zabierałam się do tego od x-czasu... W Siwe na widok białej tubo-strzykawki latało po ścianach... 2 sesje wieczorne przeprowadziłyśmy. W sobotę i w niedzielę. Na sucho, czyli bez papki żadnej smakowitej. Na weekend zamierzam przygotować i zastosować tarte marchwio-jabłko.
Pierwsza sesja rozpoczęła się Siwkowym sprzeciwem. Aaaa!!! nie podchodź!!! zabieraj!!! nie dotykaj!!! Próby uciekania po boksie. Zastosowałam schemat głowa do mnie i w dół = strzykawka sobie idzie a pojawia się ciasteczko. O, to się Siwce zdecydowanie spodobało :-)
Mogłam wkładać tubkę bokiem do pyszczka, masować język…
Kłucie na razie też tubo-strzykawką, w weekend zacznę z wykałaczką. Na początku były podrygiwania przy każdym dziubnięciu, za każdym razem głowa szybowała w górę, szyja momentalnie robiła się twarda… Ale i ten problem wstępnie rozwiązałyśmy (do mnie, w dół, ciacho)
Dziwna ta Siwa… Jej koniobowość nie powinna się ciachami motywować. A motywuje… A może ona jest krypto-LB-intro?
P.S. Szamanowi nieopatrznie strzykawkę z bliska pokazałam... Nawet nie raczył powąchać, od razu do pyska i zębiskami... Ledwo mu odebrałam... O mało jej na pół nie przygryzł . I czym byśmy się z Siwką w weekend symulowały??
...a to jest Szaman w halterku warmblood size... taki jakiś ciut przyciasny mi się wydaje, ten kantarek, ledwo dało się zawiązać... a może to ta kupa zaczynającego się zimowego mamuciego futra?
A dziurę w plandece i tak Szaman wygryzł... W niedzielę po południu. Wszedł sobie na chwilę razem z Siwką na okrągły wybieg niby-popatrzeć, co robię... Za późno się zreflektowałam... A ta grzeczna mina powinna mnie była zaniepokoić...
"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli
poniedziałek, 27 października 2008
środa, 22 października 2008
Kurs naturalnego werkowania
...tak, wybieramy się. Tzn. Oblubieniec Z. się wybiera, kategorycznie zażądał. On koni dogląda na co dzień - on jedzie. Taki kurs to dla nas konieczność, 2 miesiące czekamy na markowego kowala i doczekać się nie możemy... Ja się w sumie takiemu markowemu kowalowi nie dziwię - jechać kawał do 5 koni... (my - 2, Koleżanka z Gołębi - 3). Ale jak nie, to nie. Sami będziemy się skrobać :-) Zwłaszcza, że markowy kowal powiedział, że trzeba nas kuć. A ja do kucia zdecydowanie nie jestem przekonana ...
Naturalne kopyta dzikiego konia (fot. za Jaime Jackson)
Naturalne kopyta dzikiego konia (fot. za Jaime Jackson)
poniedziałek, 20 października 2008
Jesień, jesień...
Ech, pogoda coraz bardziej jesienna... Brzydko-jesienna, podstępna. Niby słońce świeci, rano człowiek rześko wstaje, plany ma ambitne a tu wieje jak diabli, słońce znika, deszcz zaczyna siąpić i najchętniej siedziałoby się przy piecu...
Zabaw końskich w ten weekend nie było, małe incydenty tylko i spostrzeżenia. Główne, najgłówniejsze i najważniejsze spostrzeżenie to ugruntowująca się lewopółkulowość Siwki! Trwa to już od kilku weekendów (obserwacja moja), czyli od kilku tygodni (obserwacja Oblubieńca Z., doglądacza koni na co dzień). Siwe zdecydowanie spokojniejsze się zrobiło, zrównoważone, odważniejsze. Oraz dominujące Szamana!
Oczywiście Siwe nadal jest energiczne, high spirit, gdy coś ją zaciekawi i musi sprawdzić, co to, nie idzie, ale biegnie, żeby szybko, szybko, już, natychmiast zobaczyć… Ja oczywiście wykorzystuję to chociażby przy przywołaniu koni z ostatniego padoku, gdy proszę, by przyszły pod stodołę (mamy 3 padoki „przelotowe”). Siwka zazwyczaj przylatuje do mnie kłusem a czasem też galopem. Oczywiście z uczepionym u ogona Szamanem, który by sobie nie darował, gdyby Siwe się załapało na jakiś kąsek (chlebek? jabłuszko? ciasteczko ziołowe?) a on nie…
W sobotę zamiast iść z końmi na koniczynę (co oznacza deptanie łąki przeznaczonej na siano), wzięłam się za wycinanie koniczyny i wrzucanie koniom na padok. Przygnały od razu galopem z drugiego końca zagrody. Jedzenia było sporo, pokaźna kupka... Odwróciłam się, wycinam dalej a za plecami słyszę tumult. Patrzę, konie w fazie odskakiwania w tył. Uznałam, że dostały prądem. Tnę dalej. Tumult. Znowu prąd? Aż takie głupie to one nie są (no dobra, Szaman potrafi 3 x sprawdzić nosem, czy aby na pewno ogrodzenie kopie...?) Przypatruję się przez chwilę, Siwka je jak gdyby nigdy nic, Szaman stoi sztywny z boczku, oczy trójkątne, mina zbitego psa. Po chwili podchodzi, przyłącza się do jedzenia. Ki diabeł?? Odwracam się, schylam do trawy, ale pokątnie zerkam na konie. I co widzę: Siwka kładzie uszy, wywala na wierzch zębiska, błyskawiczny zwrot i siwy zad celuje w Szamana! Ten robi natychmiastowy odskok i znowu te trójkątne oczy i żałosna mina...
Na własnym łonie wyhodowałam małą siwą alfę! I oszukanicę, i kłamczuchę! Ładny, malutki, grzeczny koniczek. A wystarczy toto z oka spuścić... A jednak moje podejrzenia co do Siwki zaczynają się potwierdzać... Mądrzejsza, jak ładniejsza...
Kolejny obrazek:
...zwijałam taśmę biało-czerwoną z okrągłego wybiegu (za szybko się rwie, wymieniłam na taśmę pastuchową), kawałek ma z 50 m., powiewa przez pół padoku. Szaman oczywiście asystuje, pomaga, łapie paszczą, zarzuca sobie taśmę na grzbiet, wkłada pod nią głowę, taśma plącze mu się na uszach... Podchodzi Siwe, gryzie Szamana w zad, Szaman się odsuwa a Siwe zajmuje jego miejsce. Taśma fruwa, muska siwe brzucho, przednie nogi, zadnie nogi, wlatuje na grzbiet, muska uszy. Szeleści (dźwięki są bardziej przerażające dla Siwki niż ruch) a ta stoi i nawet nie chrumknie... I żeby jasność była: proszę mnie tym nie dotykać było zazwyczaj do tej pory...
...a przy podawaniu kolacji: Szaman dostał pierwszy, zajada, oczami ze szczęścia wywraca, Siwe w swoim boksie zaczyna cudować: nogą grzebie, głową trzepie (folblucie geny), szyję wyciąga jak żyrafa... Wchodzę do boksu z wiaderkiem, czekam. Pierwszy raz nie podaję kolacji od razu. Ooo, no co jest? Dawaj! mina zniesmaczona, pac! nogą niby po naszemu, ale z natężeniem o wiele większym... Czekam... No nie, nie wytrzymam!!! i małe dęba na ściankę sąsiadującą z Szamanem i gryz! zębiskiem w deskę! ZERO agresji w moją stronę, ale jakoś się przecież trzeba rozładować... Takie to Siwe się zrobiło! Za chwilę zacznie może decydować, na który padok wychodzimy, którą szczotką się czeszemy, w co się bawimy... ???
Zabaw końskich w ten weekend nie było, małe incydenty tylko i spostrzeżenia. Główne, najgłówniejsze i najważniejsze spostrzeżenie to ugruntowująca się lewopółkulowość Siwki! Trwa to już od kilku weekendów (obserwacja moja), czyli od kilku tygodni (obserwacja Oblubieńca Z., doglądacza koni na co dzień). Siwe zdecydowanie spokojniejsze się zrobiło, zrównoważone, odważniejsze. Oraz dominujące Szamana!
Oczywiście Siwe nadal jest energiczne, high spirit, gdy coś ją zaciekawi i musi sprawdzić, co to, nie idzie, ale biegnie, żeby szybko, szybko, już, natychmiast zobaczyć… Ja oczywiście wykorzystuję to chociażby przy przywołaniu koni z ostatniego padoku, gdy proszę, by przyszły pod stodołę (mamy 3 padoki „przelotowe”). Siwka zazwyczaj przylatuje do mnie kłusem a czasem też galopem. Oczywiście z uczepionym u ogona Szamanem, który by sobie nie darował, gdyby Siwe się załapało na jakiś kąsek (chlebek? jabłuszko? ciasteczko ziołowe?) a on nie…
W sobotę zamiast iść z końmi na koniczynę (co oznacza deptanie łąki przeznaczonej na siano), wzięłam się za wycinanie koniczyny i wrzucanie koniom na padok. Przygnały od razu galopem z drugiego końca zagrody. Jedzenia było sporo, pokaźna kupka... Odwróciłam się, wycinam dalej a za plecami słyszę tumult. Patrzę, konie w fazie odskakiwania w tył. Uznałam, że dostały prądem. Tnę dalej. Tumult. Znowu prąd? Aż takie głupie to one nie są (no dobra, Szaman potrafi 3 x sprawdzić nosem, czy aby na pewno ogrodzenie kopie...?) Przypatruję się przez chwilę, Siwka je jak gdyby nigdy nic, Szaman stoi sztywny z boczku, oczy trójkątne, mina zbitego psa. Po chwili podchodzi, przyłącza się do jedzenia. Ki diabeł?? Odwracam się, schylam do trawy, ale pokątnie zerkam na konie. I co widzę: Siwka kładzie uszy, wywala na wierzch zębiska, błyskawiczny zwrot i siwy zad celuje w Szamana! Ten robi natychmiastowy odskok i znowu te trójkątne oczy i żałosna mina...
Na własnym łonie wyhodowałam małą siwą alfę! I oszukanicę, i kłamczuchę! Ładny, malutki, grzeczny koniczek. A wystarczy toto z oka spuścić... A jednak moje podejrzenia co do Siwki zaczynają się potwierdzać... Mądrzejsza, jak ładniejsza...
Kolejny obrazek:
...zwijałam taśmę biało-czerwoną z okrągłego wybiegu (za szybko się rwie, wymieniłam na taśmę pastuchową), kawałek ma z 50 m., powiewa przez pół padoku. Szaman oczywiście asystuje, pomaga, łapie paszczą, zarzuca sobie taśmę na grzbiet, wkłada pod nią głowę, taśma plącze mu się na uszach... Podchodzi Siwe, gryzie Szamana w zad, Szaman się odsuwa a Siwe zajmuje jego miejsce. Taśma fruwa, muska siwe brzucho, przednie nogi, zadnie nogi, wlatuje na grzbiet, muska uszy. Szeleści (dźwięki są bardziej przerażające dla Siwki niż ruch) a ta stoi i nawet nie chrumknie... I żeby jasność była: proszę mnie tym nie dotykać było zazwyczaj do tej pory...
...a przy podawaniu kolacji: Szaman dostał pierwszy, zajada, oczami ze szczęścia wywraca, Siwe w swoim boksie zaczyna cudować: nogą grzebie, głową trzepie (folblucie geny), szyję wyciąga jak żyrafa... Wchodzę do boksu z wiaderkiem, czekam. Pierwszy raz nie podaję kolacji od razu. Ooo, no co jest? Dawaj! mina zniesmaczona, pac! nogą niby po naszemu, ale z natężeniem o wiele większym... Czekam... No nie, nie wytrzymam!!! i małe dęba na ściankę sąsiadującą z Szamanem i gryz! zębiskiem w deskę! ZERO agresji w moją stronę, ale jakoś się przecież trzeba rozładować... Takie to Siwe się zrobiło! Za chwilę zacznie może decydować, na który padok wychodzimy, którą szczotką się czeszemy, w co się bawimy... ???
poniedziałek, 13 października 2008
Fajny weekend :-)
Moje konie mają tak: w piątek obowiązkowo należy sprawdzić, czy lider nadal jest liderem. Bo skoro nie było mnie tych kilka dni, to może już nie rządzę…? I testują: Siwka się kręci przy wieczornym czyszczeniu, czasem pójdzie sobie w kącik, głową po-unika… Być może trochę jest w tym odzwyczajenia się… Bo Siwe jest bardzo wrażliwe, zważające na szczegóły, dbające o to, kto konia oporządza, nie mające zaufania do obcych, zwłaszcza tych, którzy od razu wyciągają rękę, żeby głaskać siwą głowę… Ale tu za bardzo prawopółkulowania nie widać, raczej cudaczenie takie…
A Szamanisko może i też zważa na szczegóły, ale bardziej te związane z kulinariami (żarcie jest…?? bo jak nie, to czego tu…??) On w ogóle jest niegrzeczny w piątki, nóg nie chce podawać, odwraca się demonstracyjnie i idzie w swój kąt do spania a na stanowcze traktowanie się obraża i stoi z niezadowoloną miną z lekko cofniętymi uszami… (stoję, bo muszę). Chyba, że czyścimy cielsko iglakiem. O, wtedy to jestem FAJNA…
W piątkowy wieczór załapałam się jedynie na podawanie kolacji i czyszczenie. W ramach czyszczenia stoczyłam małą potyczkę z lewą półkulą u Siwki z okazji wyskubywania rzepów z grzywki; z Szamanem z kolei stoczyłam wielką potyczkę na okoliczność podawania nóg…
…Siwka zgromadziła sobie w swej rachitycznej grzywce nad czółkiem (cały czas odrastamy po wiosennym strzyżeniu z okazji grzyba) kolekcję rzepów łopianowych. Za każdym pobytem staram się jej toto wyskubać, a ona na kolejny weekend znów serwuje mi czepliwe kulki… Za pierwszym razem wyczyniła malutką panikę na odgłos wyciąganego z grzywki rzepa (fakt, chrzęścił dziwacznie przy samym uchu…), potem było pod-dreptywanie a tym razem Siwka zrobiła jawnie niezadowoloną minę, uszki delikatnie cofnęła (nie, nie położyła, ale w sposób oczywisty demonstrowała sprzeciw) i zaczęła wyczyniać kombinacje, jakby tu mnie wymanewrować… Nurk głową w dół, szybko do góry, w prawo, w lewo… Lewopółkulowo i bez najmniejszej paniki… Zastosowałam słówko EJ! (dotychczas doskonale znane tylko Szamanowi) i przytrzymałam stanowczo głowę! … Siwka westchnęła i znieruchomiała z głową w dole… Wszystkie rzepki zostały zneutralizowane… Do tej operacji zastosowana została technika, jaką prezentuje Pan Parelli na płytce z cyklu Success Series (DVD 3, Safe Ride - bridling) – łokieć na grzywie…
Śniadanko:
Po śniadaniu wypuściłam Siwkę, ale zapomniałam zawiesić sznureczka-zamykawki i wejście na podwórko stanęło otworem. Siwka oczywiście od razu, zamiast na padok za stodołę, myk i już stoi na podwórku koło betoniarki (czy wszystkie konie tak mają? moje ZAWSZE wypatrzą nowe otwarcie czegokolwiek i ZA KAŻDYM razem idą właśnie tam… a im bardziej zakazane, tym prędzej właśnie TAM polecą…). Ad hoc przetestowało się rozdzielenie koni: Szaman w boksie zaczął dreptać, ale niezbyt panicznie, bo miał jeszcze resztki siana do konsumpcji a poza tym widział Siwkę… Sytuacja szybko została opanowana, Siwe niby robiło uniki, ale linę na szyję dało sobie zarzucić i grzecznie poszło za stodołę…
Zabaw w ten weekend było co niemiara. Nie żaden tam okrągły wybieg i siodło, ale prawdziwe zabawy na naszym padoku-placyku. I były to zabawy spontaniczne (kilka sesji), bo nie szłam direct z klamotami-pomocami, tylko przy tak zwanej okazji…
...idę rano sprawdzić ogrodzenie, Siwka od razu podchodzi. Mam akurat ciasteczka w saszetce, Siwka oczywiście bardzo kontaktowa się robi (o, ciasteczka… moje ulubione…) i proponuje…
DWA RAZY Z RZĘDU sama podeszła do plandeki (ja nawet nie patrzyłam w stronę plandeki) i dotknęła ją nosem. Głowa do góry i patrzy na mnie. I znowu nos na plandekę… No i jak tu nie przyjąć takiego zaproszenia…? Zaproponowałam pacniesz? A Siwka pacnę! i buch nogą w plandekę-materac. Ciasteczko. A wejdziesz 1 nózią? No pewnie, wejdę od razu dwoma! A ciasteczko jest…? Jest…
Potem (kolejna mini-sesja) pierwszy raz próbowałyśmy cofać przez drąg leżący w bramce na drugi padok (yoyo style) – bardzo ładnie w przód i w tył na kiwanie paluszkiem, z drągiem pod kłodą, ale przekroczenie drąga tyłem było a-wykonalne. Kopytko puknęło, Siwka się obejrzała i do mnie z wyrzutem no co ty, nie da się… Odangażowała się, stanęła bokiem i zaproponowała chód boczny :-) No dobra, niech będzie…
Kolejne zabawiania się były niemalże wymuszane przez Siwą. Zabawy z plandeką i drewnianym podestem błyskawicznie zaawansowałyśmy (głowa w dole, pełne skupienie, wymyślanie – Siwka okazała się prawdziwym puzzle solver'em). Bawiłyśmy się w:
PODEST
1. pacanie w podest
2. wchodzenie na prośbę jedną, dwoma, trzema nogami (cztery się nie mieszczą, podest za mały)
3. przechodzenie i cofanie przez podest
PLANDEKA-MATERAC
1. wchodzenie na prośbę jedną, dwoma, trzema, czterema nogami
2. stanie nieruchomo z opuszczoną głową
3. odangażowanie zadu, zwroty na plandece (driving style)
4. cofanie przez i podchodzenie (yoyo style)
PLANDEKA a na niej PIEŃ DRZEWA
zabawy podobne do tych na samej plandece + dodatkowo:
1. pacanie w pień (Siwka na plandece, tylko przednimi nogami na plandece, tylko tylnymi nogami na plandece)
2. stawianie nogi na pniu
3. cofanie do pnia
4. chody boczne przez plandekę wzdłuż pnia
5. przekraczanie pnia jedną, dwoma, trzema, czterema nogami na prośbę
6. yoyo przez plandekę
Siwka dodała od siebie:
7. turlanie pnia ruchem wahadłowym w przód i w tył
A wszystko to bez kantarka i liny :-) Siwka była na tyle pewna siebie, że ani razu nie uciekła, mimo, że wcześniej plandeka stanowiła dla niej prawdziwe wyzwanie...
Przy okazji zabaw miałyśmy z Siwką sesję zdjęciową z dwoma fotografami i widownią :-)
Oprócz zabaw na placyku próbowałyśmy też okrążania na wolności; Siwe wyjątkowo kleiste było i za każdym razem zatrzymywało mi się za plecami i cichutko podchodziło do mojego ramienia. Odsyłałam ją zza siebie, bez odwracania się, ale ona z uporem maniaka robiła 1/2 koła i myk mi do pleców :-)
Dałam spokój z okrążaniem i zaproponowałam całkiem nową zabawę - cutting. Nie byłam pewna, czy coś nam z tego w ogóle wyjdzie, bo Siwa zdaje się nie mieć do takich działań predyspozycji, ale okazało się, że jestem w błędzie :-) Siwe wyraźnie się ożywiło, na sugestie carrota skakało na boki, raz ją nawet poniosło i z figlarną miną skoczyła w moją stronę...!
Całkiem fajowa sprawa! Z Szamanem bym się na coś takiego nie odważyła, ale Siwe jest na tyle ogarnięte i nie-agresywne (przynajmniej w stosunku do mnie ;-), że zamierzam kontynuować zabawy w wycinkę...
Zabawę w cutting zaczęłyśmy od sprawdzenia, czy DG działa należycie...
Do tej zabawy niezbędny mi jest drugi carrot. Bo przerzucanie jednego z ręki do ręki jest dość kłopotliwe... Oczywiście da się, ale z dwoma byłoby o wiele poręczniej...
Fisio (nowa przezywka Szamana, od słówka fisiować) cały czas nam się plątał prawie-pod-nogami, załapał się więc od czasu do czasu na małe co-nie-co ćwiczeniowe no i oczywiście na ciasteczko, bo głównie o to chodziło...
Ale jak go prosiłam, żeby popacał nogą jak Siwka, to nie, on nie wie o co chodzi... A jak na chwilę odeszłam, to ten dawaj walić w plandekę tym swoim kopyciskiem...! O, taki jest! Zawsze po swojemu... Ale ciasteczka to by brał! I to najchętniej za nic.
Z Siwką zaczęłam jeszcze ostatnio jedną malutką nowość - jeż ze strefy 5. Do tej pory praktykowaliśmy jedynie jeża popychającego - proszę ruszyć (wykorzystywane głównie do wepchnięcia Szamana do jego boksu; Szaman, jak tylko zobaczy u siebie siano, od razu, jeszcze z korytarza, bierze się za konsumpcję, traci poczucie czasu i przestrzeni i zostaje dupskiem na korytarzu zagradzając Siwce wejście).
Nowa wersja 5-strefowego jeża: chcę przejść na drugą stronę zwierzaka a jestem za nim, w ramach don't move your feet, proszę o przestawianie zadu stojąc za koniem i naciskając na odpowiedni pół-dupek. Stosuję często podczas wieczornego czyszczenia :-)
A Szamanisko może i też zważa na szczegóły, ale bardziej te związane z kulinariami (żarcie jest…?? bo jak nie, to czego tu…??) On w ogóle jest niegrzeczny w piątki, nóg nie chce podawać, odwraca się demonstracyjnie i idzie w swój kąt do spania a na stanowcze traktowanie się obraża i stoi z niezadowoloną miną z lekko cofniętymi uszami… (stoję, bo muszę). Chyba, że czyścimy cielsko iglakiem. O, wtedy to jestem FAJNA…
W piątkowy wieczór załapałam się jedynie na podawanie kolacji i czyszczenie. W ramach czyszczenia stoczyłam małą potyczkę z lewą półkulą u Siwki z okazji wyskubywania rzepów z grzywki; z Szamanem z kolei stoczyłam wielką potyczkę na okoliczność podawania nóg…
…Siwka zgromadziła sobie w swej rachitycznej grzywce nad czółkiem (cały czas odrastamy po wiosennym strzyżeniu z okazji grzyba) kolekcję rzepów łopianowych. Za każdym pobytem staram się jej toto wyskubać, a ona na kolejny weekend znów serwuje mi czepliwe kulki… Za pierwszym razem wyczyniła malutką panikę na odgłos wyciąganego z grzywki rzepa (fakt, chrzęścił dziwacznie przy samym uchu…), potem było pod-dreptywanie a tym razem Siwka zrobiła jawnie niezadowoloną minę, uszki delikatnie cofnęła (nie, nie położyła, ale w sposób oczywisty demonstrowała sprzeciw) i zaczęła wyczyniać kombinacje, jakby tu mnie wymanewrować… Nurk głową w dół, szybko do góry, w prawo, w lewo… Lewopółkulowo i bez najmniejszej paniki… Zastosowałam słówko EJ! (dotychczas doskonale znane tylko Szamanowi) i przytrzymałam stanowczo głowę! … Siwka westchnęła i znieruchomiała z głową w dole… Wszystkie rzepki zostały zneutralizowane… Do tej operacji zastosowana została technika, jaką prezentuje Pan Parelli na płytce z cyklu Success Series (DVD 3, Safe Ride - bridling) – łokieć na grzywie…
Śniadanko:
Po śniadaniu wypuściłam Siwkę, ale zapomniałam zawiesić sznureczka-zamykawki i wejście na podwórko stanęło otworem. Siwka oczywiście od razu, zamiast na padok za stodołę, myk i już stoi na podwórku koło betoniarki (czy wszystkie konie tak mają? moje ZAWSZE wypatrzą nowe otwarcie czegokolwiek i ZA KAŻDYM razem idą właśnie tam… a im bardziej zakazane, tym prędzej właśnie TAM polecą…). Ad hoc przetestowało się rozdzielenie koni: Szaman w boksie zaczął dreptać, ale niezbyt panicznie, bo miał jeszcze resztki siana do konsumpcji a poza tym widział Siwkę… Sytuacja szybko została opanowana, Siwe niby robiło uniki, ale linę na szyję dało sobie zarzucić i grzecznie poszło za stodołę…
Zabaw w ten weekend było co niemiara. Nie żaden tam okrągły wybieg i siodło, ale prawdziwe zabawy na naszym padoku-placyku. I były to zabawy spontaniczne (kilka sesji), bo nie szłam direct z klamotami-pomocami, tylko przy tak zwanej okazji…
...idę rano sprawdzić ogrodzenie, Siwka od razu podchodzi. Mam akurat ciasteczka w saszetce, Siwka oczywiście bardzo kontaktowa się robi (o, ciasteczka… moje ulubione…) i proponuje…
DWA RAZY Z RZĘDU sama podeszła do plandeki (ja nawet nie patrzyłam w stronę plandeki) i dotknęła ją nosem. Głowa do góry i patrzy na mnie. I znowu nos na plandekę… No i jak tu nie przyjąć takiego zaproszenia…? Zaproponowałam pacniesz? A Siwka pacnę! i buch nogą w plandekę-materac. Ciasteczko. A wejdziesz 1 nózią? No pewnie, wejdę od razu dwoma! A ciasteczko jest…? Jest…
Potem (kolejna mini-sesja) pierwszy raz próbowałyśmy cofać przez drąg leżący w bramce na drugi padok (yoyo style) – bardzo ładnie w przód i w tył na kiwanie paluszkiem, z drągiem pod kłodą, ale przekroczenie drąga tyłem było a-wykonalne. Kopytko puknęło, Siwka się obejrzała i do mnie z wyrzutem no co ty, nie da się… Odangażowała się, stanęła bokiem i zaproponowała chód boczny :-) No dobra, niech będzie…
Kolejne zabawiania się były niemalże wymuszane przez Siwą. Zabawy z plandeką i drewnianym podestem błyskawicznie zaawansowałyśmy (głowa w dole, pełne skupienie, wymyślanie – Siwka okazała się prawdziwym puzzle solver'em). Bawiłyśmy się w:
PODEST
1. pacanie w podest
2. wchodzenie na prośbę jedną, dwoma, trzema nogami (cztery się nie mieszczą, podest za mały)
3. przechodzenie i cofanie przez podest
PLANDEKA-MATERAC
1. wchodzenie na prośbę jedną, dwoma, trzema, czterema nogami
2. stanie nieruchomo z opuszczoną głową
3. odangażowanie zadu, zwroty na plandece (driving style)
4. cofanie przez i podchodzenie (yoyo style)
PLANDEKA a na niej PIEŃ DRZEWA
zabawy podobne do tych na samej plandece + dodatkowo:
1. pacanie w pień (Siwka na plandece, tylko przednimi nogami na plandece, tylko tylnymi nogami na plandece)
2. stawianie nogi na pniu
3. cofanie do pnia
4. chody boczne przez plandekę wzdłuż pnia
5. przekraczanie pnia jedną, dwoma, trzema, czterema nogami na prośbę
6. yoyo przez plandekę
Siwka dodała od siebie:
7. turlanie pnia ruchem wahadłowym w przód i w tył
A wszystko to bez kantarka i liny :-) Siwka była na tyle pewna siebie, że ani razu nie uciekła, mimo, że wcześniej plandeka stanowiła dla niej prawdziwe wyzwanie...
Przy okazji zabaw miałyśmy z Siwką sesję zdjęciową z dwoma fotografami i widownią :-)
Oprócz zabaw na placyku próbowałyśmy też okrążania na wolności; Siwe wyjątkowo kleiste było i za każdym razem zatrzymywało mi się za plecami i cichutko podchodziło do mojego ramienia. Odsyłałam ją zza siebie, bez odwracania się, ale ona z uporem maniaka robiła 1/2 koła i myk mi do pleców :-)
Dałam spokój z okrążaniem i zaproponowałam całkiem nową zabawę - cutting. Nie byłam pewna, czy coś nam z tego w ogóle wyjdzie, bo Siwa zdaje się nie mieć do takich działań predyspozycji, ale okazało się, że jestem w błędzie :-) Siwe wyraźnie się ożywiło, na sugestie carrota skakało na boki, raz ją nawet poniosło i z figlarną miną skoczyła w moją stronę...!
Całkiem fajowa sprawa! Z Szamanem bym się na coś takiego nie odważyła, ale Siwe jest na tyle ogarnięte i nie-agresywne (przynajmniej w stosunku do mnie ;-), że zamierzam kontynuować zabawy w wycinkę...
Zabawę w cutting zaczęłyśmy od sprawdzenia, czy DG działa należycie...
Do tej zabawy niezbędny mi jest drugi carrot. Bo przerzucanie jednego z ręki do ręki jest dość kłopotliwe... Oczywiście da się, ale z dwoma byłoby o wiele poręczniej...
Fisio (nowa przezywka Szamana, od słówka fisiować) cały czas nam się plątał prawie-pod-nogami, załapał się więc od czasu do czasu na małe co-nie-co ćwiczeniowe no i oczywiście na ciasteczko, bo głównie o to chodziło...
Ale jak go prosiłam, żeby popacał nogą jak Siwka, to nie, on nie wie o co chodzi... A jak na chwilę odeszłam, to ten dawaj walić w plandekę tym swoim kopyciskiem...! O, taki jest! Zawsze po swojemu... Ale ciasteczka to by brał! I to najchętniej za nic.
Z Siwką zaczęłam jeszcze ostatnio jedną malutką nowość - jeż ze strefy 5. Do tej pory praktykowaliśmy jedynie jeża popychającego - proszę ruszyć (wykorzystywane głównie do wepchnięcia Szamana do jego boksu; Szaman, jak tylko zobaczy u siebie siano, od razu, jeszcze z korytarza, bierze się za konsumpcję, traci poczucie czasu i przestrzeni i zostaje dupskiem na korytarzu zagradzając Siwce wejście).
Nowa wersja 5-strefowego jeża: chcę przejść na drugą stronę zwierzaka a jestem za nim, w ramach don't move your feet, proszę o przestawianie zadu stojąc za koniem i naciskając na odpowiedni pół-dupek. Stosuję często podczas wieczornego czyszczenia :-)
wtorek, 7 października 2008
Weekendowe obrazki
Tym razem mój weekend trwał 3 dni, łącznie z poniedziałkiem (urlop na żądanie). Nie oznacza to, niestety, że miałam więcej czasu dla koni... Wręcz przeciwnie... Budowaliśmy wrota stajenne (w niedzielę skoro świt odnotowałam pierwszy szron poranny na przedmiotach podwórkowych) i bramkę-furtkę na padok nr 2, koło stodoły... Prace zwieńczone sukcesem, choć bramkę kończyliśmy po ciemku, przy latarce...
Poniżej garść newsów z weekendu:
- dzięki uprzejmości Ani Truskawkowej mamy piękny wózek na siodło (żegnaj taczko!)
- trening koński tylko jeden, w sobotę wieczorem - SZAMAN. Siodło klasyczne, nowy popręg profilowany z gumami, 145 cm. (ledwo dopięty za pierwszym podejściem). PAN niezadowolony, wierzgi, kwiki, strzał z zadu w stronę ogrodzenia (chybiony). Pod siodłem nieprzypięty rzepami potniczek, który w trakcie galopu stopniowo zjechał PANU na zadek, PAN się skulił, ogonek między nogi (jakbym Siwkę widziała) i w ten pędy do lidera (oj! co to? zabierz!). Od razu zrobił się bardziej współpracujący, jak przypękał ;-)
- w sobotę, z okazji podawania kolacji, Siwka tryknęła mnie głową (!), gdy za długo grzebałam się z otwieraniem jej boksu. LEWA PÓŁKULA u Siwki!!! NIE WIERZĘ!!!
- koński placyk zabaw za stodołą. Póki co, mizerny:
plandeka (stary gruby dmuchany materac, załatwiony przez myszę ),
pień drzewa "na leżąco"około 1-metrowy,
podest, czyli trapez z desek (tył od starej furmanki, odnaleziony przy okazji przeglądu zawartości komórki).
Szaman od razu upodobał sobie materac. Skopał, zagryzł, zgramolił, zrolował, ułożył sobie pod brzuchem Himalaje, a na zakończenie odgryzł korek. Oddał nie-bez-walki. Podstępnie wyhodował sobie kły (wampir!) i moja interwencja w jego pyszczydle na jeden z owych się natknęła... Obyło się bez krwi :-)
A Siwe zawładnęło podestem. Waliło nogą, naprzemiennie prawą i lewą, aż dudniło! Bez najmniejszej zachęty z mojej strony...
Siwe w ogóle było bardzo left brain:
- wytupało się na podeście (pomysł autorski)
- przyszło na moją prośbę na goło ("za bródkę") do materaca 3 razy i obwąchało go wnikliwie z minimalnym furkaniem
- podniosło carrota za stringa, pobujało i z lekceważeniem na obliczu odrzuciło na bok
- w niedzielę przy kolacji zaatakowało (!) przez deski Szamana, gdy ten nieopatrznie próbował sprawdzić przez szpary, co tam dziś szef kuchni poleca (jakby nie wiedział...)
- zrobiło się leniwe na okoliczność jeża (nie zawsze, Siwka jest BARDZO grzecznym koniem, ale zdarza się jej czasem eeeeee, na pewno muszę...?)
Powoli otwierają mi się oczy - Siwka ma na mnie opracowaną strategię...! Przytulić łepek, główkę opuścić niziutko do moich kolan - od razu się rozczulam i nie proszę o wygibasy tylko miziam... (i tutaj dodatkowo OBOP savvy clubowy - ona się tak czasem introwertycznie CHOWA!!!)
Tak na marginesie mam i powalający OBOP na temat Szamana... Za szybko, za szybko, za szybko...! To, że on ekspresowo przyjmuje nowości, powoduje u mnie przyspieszenie w działaniu... Niby widzę te jego trójkątne oczy, a jednak brnę dalej... A on niekoniecznie w pełni akceptuje to, co robię...
No i po co mi był ten Parelli... ;-) Po normalnemu już dawno śmigałabym na moich koniach po okolicy...
Tylko, czy konie przylatywałyby do mnie na gwizd galopem...? Śmiem wątpić...
Poniżej garść newsów z weekendu:
- dzięki uprzejmości Ani Truskawkowej mamy piękny wózek na siodło (żegnaj taczko!)
- trening koński tylko jeden, w sobotę wieczorem - SZAMAN. Siodło klasyczne, nowy popręg profilowany z gumami, 145 cm. (ledwo dopięty za pierwszym podejściem). PAN niezadowolony, wierzgi, kwiki, strzał z zadu w stronę ogrodzenia (chybiony). Pod siodłem nieprzypięty rzepami potniczek, który w trakcie galopu stopniowo zjechał PANU na zadek, PAN się skulił, ogonek między nogi (jakbym Siwkę widziała) i w ten pędy do lidera (oj! co to? zabierz!). Od razu zrobił się bardziej współpracujący, jak przypękał ;-)
- w sobotę, z okazji podawania kolacji, Siwka tryknęła mnie głową (!), gdy za długo grzebałam się z otwieraniem jej boksu. LEWA PÓŁKULA u Siwki!!! NIE WIERZĘ!!!
- koński placyk zabaw za stodołą. Póki co, mizerny:
plandeka (stary gruby dmuchany materac, załatwiony przez myszę ),
pień drzewa "na leżąco"około 1-metrowy,
podest, czyli trapez z desek (tył od starej furmanki, odnaleziony przy okazji przeglądu zawartości komórki).
Szaman od razu upodobał sobie materac. Skopał, zagryzł, zgramolił, zrolował, ułożył sobie pod brzuchem Himalaje, a na zakończenie odgryzł korek. Oddał nie-bez-walki. Podstępnie wyhodował sobie kły (wampir!) i moja interwencja w jego pyszczydle na jeden z owych się natknęła... Obyło się bez krwi :-)
A Siwe zawładnęło podestem. Waliło nogą, naprzemiennie prawą i lewą, aż dudniło! Bez najmniejszej zachęty z mojej strony...
Siwe w ogóle było bardzo left brain:
- wytupało się na podeście (pomysł autorski)
- przyszło na moją prośbę na goło ("za bródkę") do materaca 3 razy i obwąchało go wnikliwie z minimalnym furkaniem
- podniosło carrota za stringa, pobujało i z lekceważeniem na obliczu odrzuciło na bok
- w niedzielę przy kolacji zaatakowało (!) przez deski Szamana, gdy ten nieopatrznie próbował sprawdzić przez szpary, co tam dziś szef kuchni poleca (jakby nie wiedział...)
- zrobiło się leniwe na okoliczność jeża (nie zawsze, Siwka jest BARDZO grzecznym koniem, ale zdarza się jej czasem eeeeee, na pewno muszę...?)
Powoli otwierają mi się oczy - Siwka ma na mnie opracowaną strategię...! Przytulić łepek, główkę opuścić niziutko do moich kolan - od razu się rozczulam i nie proszę o wygibasy tylko miziam... (i tutaj dodatkowo OBOP savvy clubowy - ona się tak czasem introwertycznie CHOWA!!!)
Tak na marginesie mam i powalający OBOP na temat Szamana... Za szybko, za szybko, za szybko...! To, że on ekspresowo przyjmuje nowości, powoduje u mnie przyspieszenie w działaniu... Niby widzę te jego trójkątne oczy, a jednak brnę dalej... A on niekoniecznie w pełni akceptuje to, co robię...
No i po co mi był ten Parelli... ;-) Po normalnemu już dawno śmigałabym na moich koniach po okolicy...
Tylko, czy konie przylatywałyby do mnie na gwizd galopem...? Śmiem wątpić...
Subskrybuj:
Posty (Atom)