W weekend ogrodziliśmy kolejny trawiasty padoczek dla koni… Pierwszy padok wyjedzony do cna i na nim docelowo będzie plac do jazdy a po środku powstanie okrągły wybieg…
Powolutku to idzie, ale może w końcu zaczniemy jakoś wyglądać w tym Gawłowie…
Na jazdę oczywiście czasu nie ma… Konie wałkonią się na całego; pół dnia się pasą, a drugie pół starczą przy bramce i gapią na podwórko… Okazjonalnie się przelecą galopem, wieczorem kłusują (owady!), Siwka bardzo ładnie wyjeżdża sama z siebie narożniki, kłusuje rytmicznie, choć jak na potrzeby swej przyszłej profesji (koń westernowy) za szybko i w zbyt wysokim ustawieniu… Nic to, wytrenuje się…
W sobotę miał miejsce INCYDENT. Zwijałam ogrodzenie z taśmy elektrycznej i odsłoniłam stodołę… A stodoła otwarta od strony padoku, pełna słomy i siana, zawalona miejscami po sam dach… Koni nie chowałam do stajni, bo padok z trawą po pas dostępny, więc po co miałyby się fatygować pod stodołę… Poszłam po coś tam do stajni, wracam a tu widzę: konie pod stodołą. Grzeczne. Za chwilę patrzę: Szaman nogą trąca wystającą ze stodoły słomę… A za chwilę hyc! i wskoczył do środka (około 1 m wysokości w wejściu). A Siwka za nim!
Poleciałam na około, żeby na podwórko nie wypadły (nie mamy bramy, konie bez kantarów…) a te już łażą po stodole prawie pod dachem, po kostkach się wdrapują… Gdy mnie zobaczyły, dawaj po kostkach zgrabnie złazić w dół i prosto do mnie drałować… Kazałam im wyleźć, wyskoczyły na padok a za chwilę z powrotem hyc! hyc! i oba w stodole z propozycją, że może one na podwórko wyjdą…?
Gośka, pod czujnym okiem Fućki, biegiem spreparowała bramę...
Bobek Pies mocno się zdziwił, ze stodoła zajęta. Przecież to jedno z ulubionych miejsc do psiego leżakowania...
No, Cudaki Przebrzydłe… W stodole ciemno, ciasno, jaskinia… a te zero stresu… Kolonizatorzy Jedni… a jakie miały zawiedzione miny, że nie da się wejść, gdy zagrodziłam im wrota stodoły od strony padoku…
Jak to, nie da się wejść...???
2 komentarze:
I loved this post and this blog.
Happy day
I's very nice :-)
Prześlij komentarz