"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 16 czerwca 2008

Przeprowadzka

Już po przeprowadzce, konie mieszkają w Gawłowie…

Sobota, 7 czerwca
Ładowanie do przyczepy obyło się prawie bez problemów… Cała operacja trwała w sumie około 30 minut… Zrezygnowałam z sedalinu i na 1,5 godziny przed planowanym przyjazdem Pana Przewoźnika podałam koniom Quitex, homeopatyczny proszek uspokajający, zmieszany z małą porcją paszy. Trudno ocenić, czy zadziałał, czy nie... Konie za spokojne nie były... A na widok koniowozu wyjątkowo się rozemocjonowały... Zwłaszcza, że zapwene przeczuwały, że coś się święci... Mój focus zdecydowanie wskazywał na toto, co podjechało pod bramę...
Plan był taki: najpierw załadujemy Szamana, jako że spokojny i luzacki, potem dołączy Siwka… Początkowo wszystko szło zgodnie z planem: Szaman trochę się boczył, stroszył, sprawdzał trap kopytem… ale wszedł bez problemu. Zaczęło się po zamknięciu przegrody i uwiązaniu… Sz. stwierdził: wychodzę! Najpierw walił w przyczepę przednią nogą, po czym wspiął się i przewiesił przez belkę… Trzeba było gada wypakować i zmodyfikować plan… Najpierw Siwka, potem Sz.
Siwka oczywiście ale co wy!? Ja tam nie włażę! Zastosowaliśmy z Panem Przewoźnikiem strategię: patrzysz do środka przyczepy, żadnego gapienia się na boki i delikatne sugerowanie liną kierunku. Pierwsza noga na trap ręcznie postawiona… i ciasteczko... i wycofanie… i do przodu... i ciasteczko… Potem za zadkiem 2 skrzyżowane lonże… Parę uskoków-wypłochów, wciskanie ogonka między nogi… nagle hop! Siwka prawie wbiegła do środka! I zamarła ze strachu… Została uwiązana krótko na dwóch uwiązach i ograniczona przegrodą… Stała i się trzęsła, oczy miała wytrzeszczone, ale ciasteczko wzięła… Szaman wszedł za drugim razem też bez problemu, przy wiązaniu już nie walczył. Coś tam noga puknął, został skarcony, uwiązany, dostał ciasteczko i biegiem w drogę!
Dojechaliśmy bez problemu (12 km.), trochę ktoś tam tupał, ale subtelnie... Na miejscu konie wyskoczyły z przyczepy kłusem, ale w miarę kontrolowanym… W drodze przez podwórko szły dzielnie, choć oczy wytrzeszczały na wszystko, co dookoła, po czym zostały wprowadzone do stajni: Siwka z marszu, Sz. się zawahał, zatrzymał, cofnęłam go kawałek i wprowadziłam do boksu…
Całą sobotę konie spędziły w stajni; przez pierwszą godzinę Siwka miała wytrzeszczone oczy i była sztywna, ale za konsumpcję siana wzięła się od razu… Szaman tylko obszedł boks dookoła, skrobnął zębem deskę i zabrał się do jedzenia…
Adrenalina opadła po południu: dopiero wtedy Siwka zaczęła ziewać... stojąc już w swoim nowym boksie...
W niedzielę wytyczyłam na podwórku padoczek elektryczny ze swobodnym dostępem do stajni i wypuściliśmy konie… Chwilkę pokłusowały dookoła i rzuciły się jeść trawę…
Nowa stajnia bardzo szybko została zaakceptowana jako fajna, swojska… Konie co jakiś czas wchodziły do niej, ładowały się wspólnie do jednego boksu, postały razem, podrzemały i wracały na pasienie… Na początku trzymały się razem, po jakimś czasie przestały się do siebie kleić, chyba że coś je zaniepokoiło; wtedy zbijały się w ciasną dwukonną kupkę, tworząc zwarte mini-stado… Powodów do niepokoju było oczywiście co niemiara, bo wszystko nowe, inne… Pełno nowych rzeczy, psów, ludzi, hałasów… Moje konie zaskoczyły mnie totalnie, bo okazało się, że to wszystko wcale ich nie płoszy! Wręcz przeciwnie: trochę się pasły, ale większą część czasu spędzały przy ogrodzeniu przeglądając się wszystkiemu; spokojnie i mrugająco! Do tego stopnia były zaciekawione, że nie można było przejść spokojnie przez podwórko bez koni chodzących krok w krok za plecami…

Kolejne dni spokojne, bez większych ekscesów. Jeden tylko przypadek Siwkowego szału, drugiego wieczoru… Siwki boks wymyśliłam na wprost wrót (a wrót jeszcze nie ma, stajnia jest póki co otwarta). A niech Siwka widzi wszystko… bo w drugim boksie tylko małe okienko… Siwka będzie obserwować i się od-dziczać… A tu w niedzielę, ciemno już było, coś nagle wali w stajni, że hej! Gośka poleciała zobaczyć, co się dzieje i jeszcze szybciej wróciła z wrzaskiem, że Siwe wspina się w boksie i rzuca na drzwi… Faktycznie, Siwe się wściekłoLatało w kółko (a boks duży, ze 3 takie Siwe by się zmieściły), trzepało głową wściekle-folblucio, wspinało się i waliło klatką w drzwi boksu, wytrzeszczając gały w mrok… Udaru dostało…? Obżarło się trującego…? Sz. stał sobie u siebie spokojniutko i skubał (a raczej pożerał) sianko… Mimo Siwkowego amoku założyłam jej kantar (opuściła głowę i sama włożyła w niego nos, choć przy zapinaniu już się niecierpliwiła) i wypuściłam na podwórko… Siwka zafurkotała, zakłusowała z 5 kroczków, zamarła, po czym wypuściła powietrze, opuściła głowę i wróciła do boksu… Może samochód (główna droga dość daleko od nas, prawie na horyzoncie, światła widać podskakujące, chowające się w zbożu), może zwierzak jakiś…? Koło nas mieszka rodzina lisów (obserwujemy się wzajemnie), rodzina dzików (widzieliśmy ślady rycia), sarny (czasem przelatują), zające, stwory-ptasiory rozmaite dzienne i nocne (w stodole naszej mieszkają sowa i nietoperz)…
…boksy zamieniliśmy; Siwka poszła do ciemniejszego z małym okienkiem, Szaman na wprost wejścia. I oba zadowolone. Siwka, gdy odpoczywa, staje sobie w najciemniejszym kącie, tyłem do wejścia (ona tak lubi autystycznie: nie widzę, to i mnie nie widzą) a Sz. obserwuje z ożywieniem, co się dzieje na podwórku… A drzemie zadkiem do wejścia w kąciku przez-deski-blisko-Siwki…

W czwartek Siwka zaproponowała: bawmy się! Coś tam robiłam blisko koni, Siwka podeszła energicznie, pac-pac-pac nogą w ziemię i patrzy wymownie na mój brzuch, gdzie zwykle znajduje się saszetka z ciasteczkami ziołowymi… I znowu pac-pac-pac i sugestywne spojrzenie… Cóż było robić…? Musiałam przerwać swoje zajęcia i iść po saszetkę i carrota ;-)
Średnio nam jednak zabawy wychodziły, bo Sz. tak namolnie przeszkadzał, tak się pchał, że on też chce… W końcu wszystko zaczął papugować, synchronicznie dokazywać, a to okrążanie, a to cofanie, a to Siwkę gryźć i odsuwać ode mnie… Nie dawał Siwce wejść na wskazany przeze mnie pień drzewa, tylko dawaj kopać w niego, podgryzać, próbować turlać… Musiałam przegnać gada… Ale on uparty jest: zataczał kółeczko i wracał jak upierdliwa mucha…
Okrągły wybieg niezbędny! Miejsce już obmyślone, może w najbliższy weekend zacznę coś działać w tym kierunku…? Słupki chociaż zacznę przygotowywać… Choć po prawdzie, są ważniejsze sprawy do załatwienia: 2 małe padoki trawiaste trzeba dokończyć grodzić… Bo pierwszy już pewnie prawie wyjedzony… Podwórko do końca wreszcie ogrodzić, bo psy się rozłażą po okolicy... Łazienkę zrobić...

Brak komentarzy: