Po sobotniej sesji z Siwą (dłuuugiej, owocnej, pozytywnej) powinnam zacząć wznosić peany i innego rodzaju hymny pochwalne na cześć metody Parellego...
Calutka sesja na wolności (duży padok, inne konie łażą, podchodzą, gapią się...), Siwka skupiona, grzeczniutka... Nawet nie wyciągnęłam kantarka z torby (zamarzniętego zresztą wraz z liną na kość, bo leżały w "mojej" szafie w garażu a nie wyschły od poprzedniego weekendu).
Zaczęło się od tego, że Siwka od razu podeszła, uszki do przodu... jeszcze zanim dałam powitalne ciasteczko (z ręki, a fe, Pan Parelli nie pozwala na tym poziomie ;-) Siwka już się przykleiła (stick to me) i biegała za mną kłusem! Potem czyszczenie, zabawy na wolności, w tym okrążanie!!! Pierwszy raz Siwka na wolności wykonywała wokół mnie pełne koła, nie-za-blisko, nie-za-daleko, nie próbowała zatrzymać się za plecami. Jestem za-szo-ko-wa-na! Nigdy zresztą nie próbowałam wysyłać Siwki na koło na wolności, bo zawsze na wskazanie kierunku ręką Siwka kitkę w górę, fiuuu! i tyle ją widzieli. A tu proszę, takie przemiany... zaczynam wierzyć, że jeszcze się z niej zrobi KOŃ, że czasem da na sobie pojeździć ;-)
Swoją drogą jakie to dziwaczne: tyle lat miałam do czynienia z końmi i zawsze było oczywiste, że konie są przede wszystkim do JAZDY. Kupując własnego konia oczywiste było, że będę jeździć... A tu proszę, jaka siurpryza...
Właściwie powinnam swoim koniom podziękować. Gdyby nie one, gdyby nie Bravka (matka Siwki), gdyby nie to, że rozmazałam się na drzewie i do tej pory (3 lata) strzyka mi w biodrze, nigdy bym się pewnie nie zainteresowała naturalem... i finalnie PNH...
A teraz... Moje konie są właściwie jedynymi ze stada, które podchodzą na padoku do człowieka i nie uciekają, gdy nie zobaczą żarcia...
Pozostałe konie przychodzą tylko po to, żeby sprawdzić, czy petent nie ma czegoś do jedzenia... Nawet nie dają się dotknąć, pogłaskać, tylko od razu kładą uszy i odchodzą...
A akurat na tych koniach się jeździ... Smutne...
Coraz wyraźniej zaczynam dostrzegać różnice pomiędzy końmi "zwykłymi" a "naturalnymi". Coraz większa, pogłębiająca się przepaść. Dlatego m.in. zniesmaczył mnie polskie west (polska klasyka już dawno mi obmierzła)...
Niby zawsze byłam "miłośnikiem", nie biłam koni, nie zmuszałam (dlatego nie byłam "wybitnym" jeźdźcem w różnych rekreacyjnych stajniach), ale jednocześnie jaka ja byłam ślepa! Parelli mówi (błyskotliwy jest!) w jednej ze swoich złotych myśli "Najgorzej ma koń, z którym zaczynacie się uczyć mojego programu. Ale i tak ma w 99 procentach lepiej, niż konie, które są traktowane "normalnie"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz