30 stycznia 2017 - pierwszy kontakt Sasi z PNH (u nas, bo nie wiem, jakie są jej wcześniejsze doświadczenia w tej materii, choć intuicja podpowiada mi, że znikome ;-)
Sasi sama sprowokowała ów kontakt swoim zachowaniem: o ile do tej pory - poza strzelaniem drobnych fochów, szczurzeniem się na Kazia, który czasem bywa dla niej upierdliwy i kopem ze zadu w moją osobę - nie nastręczała większych problemów, o tyle w ów poniedziałek (30 stycznia) postanowiła się odsadzić i wyrwać przy przeprowadzaniu na padok z Grubymi Wałachami.
Stado u nas nieodmiennie podzielona na podgrupy: ślachetne oraz grubaśne. Podział podyktowany odmiennymi potrzebami żywieniowymi oraz tym, że im mniejsze stadko, tym spokojniejsza i mniej problemowa obsługa (choćby przy wzmiankowanym zadawaniu paszy).
Sasi chodzi z grubaśnymi. Grubaśni Sasi tolerują i znoszą dość dobrze; Huc wyraźnie jej matkuje (tudzież ojcuje) - kilka razy byłam świadkiem, jak atakuje i pacyfikuje psy, które próbowały ganiać małą.
Szaman natomiast znosi ją godnie, o ile nie podają siana. Wtedy goni wszystko, co się rusza (edit: człowieka gonić nie ma śmiałości ;-)
Gdy przyjeżdżam, łączę konie w jedno stado, które a to chodzi razem w gromadzie, a to zamienia się na kwatery i sprawdza, gdzie, co i jak, a to się kłóci, a to integruje etc. Powtóry podział na podgrupy nie nastręcza problemów: wystarczy komenda do siebie i wskazanie kierunku a towarzystwo w 99% melduje się na swojej kwaterze. Za wyjątkiem Sasi. Sasi za wszelką cenę chce pozostać w podgrupie ślachetne, bo ślachetne chodzą przy wiatach z sianem a załadowanie się do wiaty z sianem to dla Sasi pestka: forsuje wszelkie barykady i zasieki (prąd, nie-prąd), ładuje się do środka, obżera do rozpuku a potem uwala w sianie i śpi...
...no i w ów poniedziałek, zarzuciłam Sasi - jak zwykle - uwiąz przez szyję, żeby odprowadzić ją do grubaśnych a ta zaparła się jak ośliczka a po pacnięciu końcówką uwiązu w zadek wyrwała się i zwiała. Przegalopowała wściekle dookoła padoku, przeskoczyła przez pnie drzew (potęga skoku - 50 cm ;-) i najspokojniej wzięła się za konsumpcję rozrzuconego siana...
Reasumując:
- łącznie około 30 minut
- catching game (wściekłe galopy, jedna gleba, kłus)
- kantarek i lina (schowaj zadek, ustępowanie od nacisku, ustępowanie od sugestii)
- dużo żucia i mrugania (nieczęste, jak dotąd, zachowanie u Sasi)
- DUŻO friendly na koniec i sporo w międzyczasie
Wnioski:
- too much friendly... ble, ble, ble... wszyscy to znamy - koń to zawsze koń, niezależnie od tego, w jakim jest wieku i jakiego jest rozmiaru ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz