W niedzielę miała miejsce epokowa chwila: na 10 minut zasiadłam na Hucu a nawet objechałam kilka razy okolice okrągłego wybiegu. Stępem. Szybciej się nie dało, bo po pierwsze lód i ślizgawica, po drugie jazda miała na celu uproszczony test siodła bezterlicowego westernowego. Huc spisał się godnie (2 ciasteczka do gęby, więc pełen błogostan i 100% współpracy, mimo, że ostatnio pod siodłem ho-ho w sierpniu chyba ;-)
Testy siodła wypadły pozytywnie: mimo, że spodziewałam się po takim bezterlicowym nieco mniejszej wagi, to i tak jest najlżejsze ze wszystkich moich westówek: waży jedyne 9 kg., co przy moim kręgosłupie jest jeszcze do zaakceptowania (najmarkowsze moje Continentale ważą 13 kg oraz 17 kg...). Poza tym siodło wygląda zupełnie, jak terlicowe i ma wręcz nieprzyzwoicie miękkie siedzisko.
Jazdę moją wypatrzył wracający z eskapady nad rzekę z Ojcem swym i pasami Potomek-Dziecic i podniósł wrzask okrutny, że on też chce jeździć... musiało więc dojść do posiedzenia na rozsiodłanym już Hucu, choć były naciski-wrzaski, że ruszamy na końską wyprawę... ;-)
P.S. Sasi nieco się Kolega-Potomek przestał interesować (jako że źrebak i się na niej nie jeździ), kręci mi się za to intensywnie koło dużych, a Huca obstawia zdecydowanie jako swojego wierzchowca od wiosny :-) nawet mu komendy z grzbietu próbował wydawać (BACK-BACK-BACK).
Zapowiada się interesujący sezon w tym roku...
"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli
środa, 15 lutego 2017
środa, 8 lutego 2017
Sasi wkracza w świat PNH...
30 stycznia 2017 - pierwszy kontakt Sasi z PNH (u nas, bo nie wiem, jakie są jej wcześniejsze doświadczenia w tej materii, choć intuicja podpowiada mi, że znikome ;-)
Sasi sama sprowokowała ów kontakt swoim zachowaniem: o ile do tej pory - poza strzelaniem drobnych fochów, szczurzeniem się na Kazia, który czasem bywa dla niej upierdliwy i kopem ze zadu w moją osobę - nie nastręczała większych problemów, o tyle w ów poniedziałek (30 stycznia) postanowiła się odsadzić i wyrwać przy przeprowadzaniu na padok z Grubymi Wałachami.
Stado u nas nieodmiennie podzielona na podgrupy: ślachetne oraz grubaśne. Podział podyktowany odmiennymi potrzebami żywieniowymi oraz tym, że im mniejsze stadko, tym spokojniejsza i mniej problemowa obsługa (choćby przy wzmiankowanym zadawaniu paszy).
Sasi chodzi z grubaśnymi. Grubaśni Sasi tolerują i znoszą dość dobrze; Huc wyraźnie jej matkuje (tudzież ojcuje) - kilka razy byłam świadkiem, jak atakuje i pacyfikuje psy, które próbowały ganiać małą.
Szaman natomiast znosi ją godnie, o ile nie podają siana. Wtedy goni wszystko, co się rusza (edit: człowieka gonić nie ma śmiałości ;-)
Gdy przyjeżdżam, łączę konie w jedno stado, które a to chodzi razem w gromadzie, a to zamienia się na kwatery i sprawdza, gdzie, co i jak, a to się kłóci, a to integruje etc. Powtóry podział na podgrupy nie nastręcza problemów: wystarczy komenda do siebie i wskazanie kierunku a towarzystwo w 99% melduje się na swojej kwaterze. Za wyjątkiem Sasi. Sasi za wszelką cenę chce pozostać w podgrupie ślachetne, bo ślachetne chodzą przy wiatach z sianem a załadowanie się do wiaty z sianem to dla Sasi pestka: forsuje wszelkie barykady i zasieki (prąd, nie-prąd), ładuje się do środka, obżera do rozpuku a potem uwala w sianie i śpi...
...no i w ów poniedziałek, zarzuciłam Sasi - jak zwykle - uwiąz przez szyję, żeby odprowadzić ją do grubaśnych a ta zaparła się jak ośliczka a po pacnięciu końcówką uwiązu w zadek wyrwała się i zwiała. Przegalopowała wściekle dookoła padoku, przeskoczyła przez pnie drzew (potęga skoku - 50 cm ;-) i najspokojniej wzięła się za konsumpcję rozrzuconego siana...
Reasumując:
- łącznie około 30 minut
- catching game (wściekłe galopy, jedna gleba, kłus)
- kantarek i lina (schowaj zadek, ustępowanie od nacisku, ustępowanie od sugestii)
- dużo żucia i mrugania (nieczęste, jak dotąd, zachowanie u Sasi)
- DUŻO friendly na koniec i sporo w międzyczasie
Wnioski:
- too much friendly... ble, ble, ble... wszyscy to znamy - koń to zawsze koń, niezależnie od tego, w jakim jest wieku i jakiego jest rozmiaru ;-)
Sasi sama sprowokowała ów kontakt swoim zachowaniem: o ile do tej pory - poza strzelaniem drobnych fochów, szczurzeniem się na Kazia, który czasem bywa dla niej upierdliwy i kopem ze zadu w moją osobę - nie nastręczała większych problemów, o tyle w ów poniedziałek (30 stycznia) postanowiła się odsadzić i wyrwać przy przeprowadzaniu na padok z Grubymi Wałachami.
Stado u nas nieodmiennie podzielona na podgrupy: ślachetne oraz grubaśne. Podział podyktowany odmiennymi potrzebami żywieniowymi oraz tym, że im mniejsze stadko, tym spokojniejsza i mniej problemowa obsługa (choćby przy wzmiankowanym zadawaniu paszy).
Sasi chodzi z grubaśnymi. Grubaśni Sasi tolerują i znoszą dość dobrze; Huc wyraźnie jej matkuje (tudzież ojcuje) - kilka razy byłam świadkiem, jak atakuje i pacyfikuje psy, które próbowały ganiać małą.
Szaman natomiast znosi ją godnie, o ile nie podają siana. Wtedy goni wszystko, co się rusza (edit: człowieka gonić nie ma śmiałości ;-)
Gdy przyjeżdżam, łączę konie w jedno stado, które a to chodzi razem w gromadzie, a to zamienia się na kwatery i sprawdza, gdzie, co i jak, a to się kłóci, a to integruje etc. Powtóry podział na podgrupy nie nastręcza problemów: wystarczy komenda do siebie i wskazanie kierunku a towarzystwo w 99% melduje się na swojej kwaterze. Za wyjątkiem Sasi. Sasi za wszelką cenę chce pozostać w podgrupie ślachetne, bo ślachetne chodzą przy wiatach z sianem a załadowanie się do wiaty z sianem to dla Sasi pestka: forsuje wszelkie barykady i zasieki (prąd, nie-prąd), ładuje się do środka, obżera do rozpuku a potem uwala w sianie i śpi...
...no i w ów poniedziałek, zarzuciłam Sasi - jak zwykle - uwiąz przez szyję, żeby odprowadzić ją do grubaśnych a ta zaparła się jak ośliczka a po pacnięciu końcówką uwiązu w zadek wyrwała się i zwiała. Przegalopowała wściekle dookoła padoku, przeskoczyła przez pnie drzew (potęga skoku - 50 cm ;-) i najspokojniej wzięła się za konsumpcję rozrzuconego siana...
Reasumując:
- łącznie około 30 minut
- catching game (wściekłe galopy, jedna gleba, kłus)
- kantarek i lina (schowaj zadek, ustępowanie od nacisku, ustępowanie od sugestii)
- dużo żucia i mrugania (nieczęste, jak dotąd, zachowanie u Sasi)
- DUŻO friendly na koniec i sporo w międzyczasie
Wnioski:
- too much friendly... ble, ble, ble... wszyscy to znamy - koń to zawsze koń, niezależnie od tego, w jakim jest wieku i jakiego jest rozmiaru ;-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)