...tak, nadal się bawimy... W sobotę 3 ucieczki, w niedzielę już tylko 2 :-) Co za koń!
Bursztyn jest lekkim dziwakiem. Wprawdzie jego zachowanie - odkąd mamy go na Gawłowie - mocno ewoluowało (pozytywnie), to pierwiastek indywidualizmu nadal pozostaje u Gniadego dość wyraźny ;-) Gniady upodobał sobie bowiem ostatnio samotne wycieczki. Niegdysiejsze klejenie się do Siwki zostało zastąpione samotnymi wypadami w teren...
Schemat wygląda mniej więcej tak: (prezentuję wariant: człowiek w pobliżu, bo jak wygląda wariant: człowiek nieobecny, nie wiem ;-) Bursztyn pasie się normalnie z końmi, następnie robi przerwę, zapatruje się w horyzont, po czym rusza stępem lub kłusem do ogrodzenia. Zatrzymuje się, popatruje wokół, po czym skacze z miejsca i już jest poza... Następnie rusza kłusem lub galopem (niespiesznym) przed siebie, i albo włóczy się w zasięgu wzroku (tak było na początku), albo zabiera się dalej... W sobotę zabrał się na 3 godziny i wrócił całkiem już po ciemku... Powrót marnotrawnego zwiastuje rżenie pozostałych koni oraz tętent kopyt... W sobotę na te odgłosy ruszyłam w ciemność (nie zdążyłam nawet zabrać czołówki ani liny, uzbrojona byłam jedynie w końskie ciasteczka ;-), zawołałam i po chwili z pola wyłonił się ciemny kształt, który podszedł, zainkasował ciasteczko do paszczy i za moim ramieniem podążył na powrót do zagrody... Taki koleś.
A w niedzielę z kolei ujawnił Gniady nową technikę uciekania - dołem. Puściłam wszystkie konie na bagna (żarcia tam cały czas w obfitości) i budując z Bebo-Gośką ogrodzenia, co i raz zerkałam na Bursztyna. Pasł się spokojnie z końmi przez dłuższy czas, kawał roboty odwaliłyśmy (całą nową górną linię z taśmy 4-centymetrowej wysoooko) i właśnie miałyśmy się brać za wymianę środka i dołu, gdy oto Gniady wychynął z bagiennych chaszczy... Wychynął kłusem pośrednim (Siwe za nim kłusem pospieszno-roboczym ;-) doleciał do ogrodzenia i stanąwszy metr od Gośki popatrywał. Górna linia wysoko, tuż za linią rów głęboki (melioracyjny)... Gniady chwilkę postał, popatrzył i nagle - zanim zdążyłyśmy mrugnąć - myk! dołem. Przeczesał grzbietem rzędy prądów (rzecz jasnych wyłączonych ;-) i se pokłusował zaoranym polem w dal... Mnie by się gonić gada nie chciało, ale Gośka do takich akcji ochocza... Byłyśmy hen na łąkach najdalszych, żadnej liny pod ręką , złapała więc Gośka kawałek białej taśmy pastuchowej, co to ją akurat odcięłam, i tak wyposażona pognała polem za oddalającym się...
Udało się go dopaść zaraz na drodze głównej, został uwiązany taśmą za szyję a la pies i grzecznie wrócił do koni. Na pytanie, czy dostał ciasteczko na okoliczność nie-stawiania oporu Bebo skwitowało z oczywistością w głosie: a jak... Moja krew... Nie ma to jak żarciem bydlęta ze sobą wiązać i korumpować... ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz